DZIĘKI
DROBNEJ POMOCY UDAŁO MI SIĘ POWRÓCIĆ NA ONET. NAPRAWDĘ STRASZNIE SIĘ CIESZĘ
PONIEWAŻ MA TO DLA MNIE OGROMNE ZNACZENIE. W ONECIE ŁATWIEJ JEST PORUSZAĆ SIĘ
PO SERWISACH BLOGOWYCH I ZDOBYWAĆ SIEĆ CZYTELNIKÓW. ZA DOBRĄ RADĄ ZMIENIŁAM
RÓWNIEŻ STYL PISANIA BLOGA. MAM NADZIEJE ŻE TERAZ JEST LEPSZY I ŁATWIEJSZY DO
CZYTANIA. POZOSTAJE MI ZAPROSIĆ WAS NA KOLEJNY ROZDZIAŁ I ŻYCZYĆ MIŁEJ LEKTURY:
od autorki:ponieważ wiele osób
spostrzegło małe błędy postanowiłam poprawić nieco rozdział. I wbrew wszelkim
domysłom zapewniam że Harry nie jest gejem...
***
Lupin nie widział już sensu w
ukrywaniu się. Rodzeństwo Carrow odnalazło ich kryjówkę a Alecto na pewno
będzie chciała się zemścić na Tonks za śmierć swojego brata. Był zaskoczony gdy
Tonks powiedziała mu o dziwnym związku, który ich łączył. Nawet nie
wyobrażał sobie tego. Taki związek nawet w świecie Czarodziejów był obrzydliwy
i niedorzeczny.
-
Co zrobimy? – Spytała Tonks zsuwając się z pościeli. Spojrzał na nią z lekkim
uśmiechem i zakłopotaniem na wspomnienie tego co wyrabiali w nocy. Nigdy nie
wyobrażał sobie, że mógłby być z nią szczęśliwy, ale te chwile, które z nią
spędzał takie właśnie były. Zrozumiał jak bardzo ważna była dla niego a
uczucie, które tłumił w sobie przez lata dało o sobie znać ze zdwojoną siłą.
Kobieta owinęła prześcieradłem swoje nagie ciało a gdy potrząsnęła głową jej
włosy przybrały fioletowy kolor. Uśmiechnął się. Ta sztuczka z jej
włosami podobała mu się bardzo. Dzięki temu wiedział w jakim jest nastroju.
Teraz sprawiała wrażenie normalnej, chociaż jej twarz była skupiona. – Nie
możemy tu zostać. Muszę wiedzieć co się dzieje z moim ojcem i matką.
-
Są bezpieczni. – Powiedział po chwili Lupin uznając, że najbezpieczniej będzie
odpowiedzieć najpierw na ostatnie pytanie. – Wczorajszej nocy wysłałem
Patronusa do Kingsleya. Powiedział, że Zakon umieścił ich w bezpiecznym
miejscu. – Widział jak odetchnęła z ulgą. Rozumiał jej obawę o rodzinę. Jej
mama uznawana była za zdrajczynie Krwi w chwili gdy opuściła rodzinę Blacków by
poślubić mugola tym samym Tonks również była w niebezpieczeństwie a on obiecał
Andromedzie, że będzie ją chronić i zrobi wszystko by była bezpieczna. – Co zaś
do Ciebie Zakon stworzył pewną bezpieczną kryjówkę u pani Muriel.
-
Co takiego? – Wrzasnęła dziewczyna spoglądając na niego ponuro. Spodziewała
się, że w końcu do tego dojdzie, ale nie sądziła, że tak szybko. Była powoli
zmęczona tym wszystkim. Pragnęła by to się już skończyło. W ogóle chciała by
Voldemort nigdy nie powrócił i nie zburzył ich spokojnego świata, chociaż
dzięki temu Lupin wreszcie należał do niej. - Nigdy w życiu nie pojadę do
tej starej jędzy! – Zaperzyła się Tonks łypiąc na niego spod oka. Słyszała
wiele o kuzynce Weasleyów i nie koniecznie z dobrej strony. – Po moim trupie. –
Była wściekła. z wielkim trudem panowała nad sobą. Jej włosy przybrały ogniście
czerwony kolor wskazując stan jej wzburzenia. – Co będzie w tym czasie z
Tobą?
-
Mam wykonywać misje dla Dumbledor’a. – Powiedział niezbyt chętnie patrząc na
nią. Nie chciał zaczynać ich związku od kłamstwa. Wolał być z nią szczery. –
Wilkołak Greyback przyłączył się do Voldemorta. – Tonks skrzywiła się
mimowolnie. Wiedziała dobrze, wiedziała kim był Greyback. To on ugryzł małego
Lupina, gdy jego ojciec ośmielił się go obrazić. Wolała nie pamiętać o tej
przykrej sytuacji, która rozdzieliła ich na tak długo. Lupin był strasznie
upartym człowiekiem i ciężko mu było cokolwiek przetłumaczyć. Przez to stracili
całe lata na to by mogli wspólnie ułożyć sobie życie. – Muszę wkupić się w
szeregi wilkołaków i znać plany Voldemorta względem nich.
-
Nie. – Tonks nie kryła swojego przerażenia. – Jak Dumbledore może zlecać Ci coś
tak niebezpiecznego? Przecież oni mogą Cię złapać a jeśli Cię złapią to… - Głos
jej się załamał gdy na niego spojrzała na niego. – Czy on wie na co Cię naraża?
-
Nimfadoro… - Skrzywiła się gdy użył jej pełnego imienia. Nigdy Go nie lubiła. –
Pamiętaj, że nie jestem tu najważniejszy. Wiesz dla kogo to robimy. Dla kogo
się poświęcamy. My jesteśmy tylko pionkami w tej grze. On jest królem. –
Musiała przyznać mu racje. Robili to dla Harrego. Nie mogąc pogodzić się z
sytuacją przyciągnęła go do siebie by pocałować. Postanowiła skorzystać jak
najwięcej z chwili, która im pozostała.
***
Przez niemal cały tydzień Hermiona
unikała towarzystwa Dracona co nie było trudne. Od kiedy w szkole pojawił się
Duncan Verton Draco jakby zapadł się pod ziemię. Starał się znikać przyrodniemu
bratu z oczu. Verton był starszy od Draco o rok, ale ponieważ nigdy nie chodził
do Hogwartu musiał w rok nadrobić sześć lat straconych zaległości przez co miał
mniej czasu na panoszenie się po zamku. Wielu dziewczętom się podobał.
Zauważyła, że nawet niektóre gryfonki zerkały na niego z rozmarzeniem co było
mocno irytujące. Hermiona jako Prefekt musiała parokrotnie zwracać im uwagę, że
takie zachowanie nie przystoi. Od czasu tamtej sytuacji na Błoniach nie
zamienili ze sobą ani słowa. Obawiała się również ich spotkania „Sam na sam”.
Najgorsze było to, że nie mogła nikomu powiedzieć co się dzieje. Obawiała się
reakcji jej przyjaciół.
- A
to jest nasza szkolna szlama. Panna Granger. – Odwróciła się gwałtownie słysząc
czyjś szyderczy głos. To był Zabini Blaise we własnej osobie w towarzystwie
Duncana. Obaj przyglądali jej się dziwnym wzrokiem aż odruchowo cofnęła się
patrząc na nich. Nie podobał się jej ich wzrok ani trochę. Było w tym coś
niebezpiecznie przerażającego. Rozejrzała się dookoła w korytarzu, ale nikogo
nie było w pobliżu. Miała pecha znajdować się w sytuacjach kryzysowych gdy
znikąd nie oczekiwała pomocy.
-
Ach to tylko Ty Blaise. – Powiedziała nie ukrywając swojej pogardy w głosie.
Nigdy go nie lubiła a i słyszała wiele porażających historii o nim. Rozumiała,
że był o wiele groźniejszy od Dracona. – Nie pomyliły Ci się piętra? To zdaje
się nie należy do Ciebie.
-
Uważaj co mówisz Granger. – Powiedział zjadliwym głosem zbliżając się do niej.
Znów się cofnęła wpadając na ścianę. Odruchowo sięgnęła po różdżkę, ale Blaise
był silniejszy. Wybił ją z rąk Hermiony aż syknęła z bólu. Różdżka potoczyła
się pod nogi Vertona. Spojrzał na nią z dziwnym uśmiechem na twarzy obserwując
scenę. Nie zamierzał nic robić. Ani pomagać ani przeszkodzić.
-
Nie wolno Ci. – Wycedziła już mniej pewnie niż parę minut temu. – Jestem
Prefektem. Ślizgoni…
-
Guzik mnie obchodzi kim jesteś. – Powiedział Blaise wcale nie wystraszony. W
ręku trzymał uniesioną różdżkę. – Najwyższa pora pozbyć się z zamku kilku
Szlam. Ciekawe co Potter powie gdy znajdą martwe ciało jego przyjaciółki. –
Zaśmiał się kpiąco. Obleciał ją strach. Blaise mówił poważnie czy żartował? Nie
wierzyła, że byłby zdolny zabić ją tu w Hogwarcie, tuż pod czujnym okiem
Dumbledor’a. Nie wierzyła, że byłby wstanie to zrobić, ale znikąd nie
wyczekiwała pomocy. Większość uczniów spędzała czas na lekcjach. Ona
jedna wałęsała się po bibliotece ponieważ odwołali zajęcia. Harry i Ron byli na
lekcjach.
-
Nie zrobisz tego. – Wyszeptała. Zamarła gdy zobaczyła jak Verton podnosił z
ziemi jej różdżkę i obracał w dłoniach przyglądając się jej z ciekawością.
-
Blaise skończ te zabawę. – Powiedział odrzucając różdżkę na ziemię. Upadła
kilka metrów od Hermiony. Korzystając z chwilowej nieuwagi Bleis’a próbowała
dopaść różdżki. Blaise był silniejszy. Mroczne zaklęcie uderzyło w nią z całej
siły. Jej ciałem wstrząsnął ból jakiego nigdy w życiu nie odczuła. Próbowała
się podnieść, zapanować nad nim, ale nie była wstanie. Dwaj Ślizgoni
przyglądali jej się z fascynacją na twarzy. Miotała się bezradnie po ziemi
błagając by przestali. Miała wrażenie, że zamęczą ją tu na śmierć.
- Vingarium
Leviosa. – Szybkie zaklęcie odrzuciło dwóch mężczyzn w tył aż wylądowali na
ścianie. Duncan poderwał się na równe nogi chwytając różdżkę w dłonie.
- Pros…-
Nie zdołał dokończyć. Jego przyrodni brat zaklęciem Experiamus wytrącił mu
różdżkę z ręki. Obaj patrzyli na niego zaskoczeni. Po chwili wśród obecnych
pojawili się również profesor Snape i MacGonagall. Draco już trzymał na rękach
omdlałą z bólu Hermionę.
-
Ktoś rzucił na nią Cruciatusa. – Wyjaśnił pospiesznie pod czujnym wzrokiem
MacGonagall. – Blaise i Verton byli pierwsi. Próbowali Go zatrzymać, ale zwiał.
– Wiedział dobrze, że jego wersja nie trzymała się kupy, ale miała nadzieje, że
mu uwierzą. Nie chciał zdradzać swojego przyjaciela, ale ogarnęła go wściekłość
gdy zobaczył torturowaną Hermionę. Będzie musiał z nim poważnie porozmawiać.
-
Zabierz ją do Skrzydła Szpitalnego. – Polecił Snape. – Pani Pomfey się nią
zajmie. – Draco kiwnął głową i odszedł w stronę Skrzydła odprowadzając
Hermionę, która już przytomna kurczowo trzymała się go za szyję. Nadal była
osłabiona, ale zaklęcie nie było dość silne. Blaise dopiero się uczył na jej
szczęście. Odruchowo przytulił ją do siebie jakby wierzył, że ten gest ochroni
ją przed złem całego świata.
***
-
To już lekka
przesada Potter. – Ginny gwałtownie sfrunęła na ziemię i spojrzała na niego z gniewną
miną. Harry już dawno nie widział jej tak wściekłej. Podświadomie czuł, że
przesadził, ale nie mógł się oprzeć pokusie upokorzenia rywala. To było
silniejsze od niego. Dean nie zasłużył na takie traktowanie ponieważ był
lepszym graczem. O wiele lepszym od Rona, ale nie mógłby przyznać tego na głos.
-
Ginny. – Powiedział łagodnie starając się zapanować nad narastającą w nim
złością. Chciał również by dziewczyna lepiej go zrozumiała. – Popełnił kilka
mocnych fauli i o mały włos nie uszkodził ich pałkarza Michela Cartera. Michel
był niezły i podobał się Harremu jako gracz i widział go w swojej drużynie mimo
iż nieustannie podrywał Ginny. Ta na szczęście była odporna na jego
zaloty. O wiele gorzej znosił to Dean. Między nimi nie raz dochodziło do ostrej
kłótni właśnie z jego powodu a raz on z Ronem rozdzielili ich dwóch gdy prawie
pobili się na środku Wielkiej Sali. On również wylądował i spojrzał na Harrego
nie zadowolony.
-
Dean nie zrobił tego specjalnie. – Zaprotestował szybko stając w obronie
przyjaciela. W rzeczywistości wiedział, że było inaczej, ale Dean był niezłym
graczem. Nie wiedząc czemu nie chciał żeby Gryfoni stracili dobrego gracza z
powodu wymiany zdań. Wcale nie podobała mu się cała sytuacja i widząc po minach
lądujących graczy nie byli również zachwyceni. Obiecał sobie, że dla dobra
drużyny wyrówna rachunki z Deanem między sobą gdy nadarzy się okazja. Na razie
za radą siostry odpuści sobie zainteresowanie Ginny Weasley, chociaż bardzo mu
się podobało.
-
Ja tu jestem kapitanem! – Harry podniósł głos. Aż kipiał ze złości, że Carter
broni Deana, chociaż sam widział, że tłuczek celowo pchnięto w jego stronę.
Rzucił mu pełne dezaprobaty spojrzenie, które miało mówić co myśli. Od kilku
dni czuł, że wszystko wymyka mu się spod kontroli. Ostro trenowali, ale trening
nie przynosił skutecznych wyników. Harry czuł, że nie bardzo nadaje się na
kapitana. Nie rozumiał czemu to właśnie jego wybrano. Czuł jak coraz mniej się
nadawał. Miał wrażenie, że Quiddich stracił cały swój urok. Nic nie było tak
jak wcześniej. Czuł jak cała odpowiedzialność spadała na niego sprawiała, że
Quiddich tracił swój urok. Miał nadzieje, że wynagrodzi mu to zbliżający się
mecz ze Ślizgnonami i wygrana. Dlatego tak bardzo starał się dla swojej
drużyny. Żałował, że nie każdy to rozumiał. – I mówię że było to poważne i
oburzające wykroczenie. Dlatego właśnie Cię zawieszam.
-
Skoro tak. – Ginny spojrzała wyzywająco na Harrego. Była wściekła, że ich
stosunki tak się porobiły. Nie miała pojęcia czemu tak było. podświadomie
czuła, że to musi być jej wina. Nie rozumiała skąd takie uczucie,
ale tak podpowiadała jej własna podświadomość. Jednak skoro Harry postanowił
być wredny nie zniesie tego dłużej. Kochała Quiddich i drużynę gryfonów, ale
nie mogła znieść tego dłużej. Jej serce za bardzo krwawiło z bólu. – Ja
również odchodzę! – Powiedziała stając u boku Deana. W głębi duszy pragnęła by
ją zatrzymał. Harry nie zrobił tego. Pozwolił jej odejść. Poczuła jak jest jej
słabo. Dean chciał podać jej ramię, ale nie przyjęła Go. Dumnie uniosła głowę i
ruszyła w stronę zamku przewieszając miotłę na ramieniu. Gryfoni zawiedzeni
zaczęli się rozchodzić. Po ich minach widać było, że byli wściekli. Jedynie Ron
i Jess przy nim zostali, chociaż wcale nie miał chęci na jej towarzystwo.
Odwrócił się od niej i spojrzał na Rona.
-
Potter! Weasley. – Drgnęli gdy spojrzeli na idącą do nich profesor
MacGonagall. Była jakaś zdenerwowana. – Chodzi o pannę Granger. Została
zaatakowana. Ktoś rzucił na nią klątwę Cruciatus.
-
Co? – Wykrzyknęli jednocześnie. Byli zszokowani całym wydarzeniem. Bez słowa
protestu pobiegli za MacGonagall do Skrzydła Szpitalnego gdzie leżała Hermiona.
Obaj byli zaskoczeni widokiem młodego Malfoya przy jej łóżku. Wydawał się być
blady i zaskoczony całym wydarzeniem. Harrego i Rona to nie przekonało. Nie
dbając o obecność nauczycieli obaj wyciągnęli różdżki. W geście obrony Draco
wyciągnął swoją i spojrzał na nich z wyzwaniem. Nie wierzył, że zaatakują Go
wśród tylu obecnych. Nie byli aż tak odważni.
-
Harry! Ron! Przestańcie! – Słaby protest Hermiony postawił ich do pionu.
Spojrzeli na nią i przepchnęli się obok Malfoya siadając przy jej łóżku.
MacGonagall wyszła zostawiając ich samych. Najwyraźniej uznała, że może
zostawić ich samych sobie. – Draco mi pomógł. To nie on to zrobił.
- A
kto? – Byli nieco zaskoczeni, ale i zawiedzieni. Ostatnio zachowanie Malfoya
kompletnie do niego nie pasowało. Hermiona pokręciła głową. Nie mogła pamiętać.
Zanim Draco zaniósł ją do Skrzydła Szpitalnego rzucił na nią Oblivatte.
Zaklęcie zabierające pamięć. Widząc, że zrobił wszystko co mógł opuścił
Skrzydło. Miał nadzieje, że zaklęcie okaże się skuteczne. Mimo swojej
wściekłości Blaise mógł mu się jeszcze przydać. Nie chciał by z powodu głupiej
zabawy z Vertonem wpakował się w jakieś kłopoty. Wciąż miał przed oczami wyraz
jej bólu i odruchowo zacisnął pięści. Dopilnuje by Hermiona była bezpieczna.
Nawet gdyby miałby chronić ją przed własnymi przyjaciółmi. Wiedział jednak, że
jej jedynym wrogiem jest on sam.
***
Voldemort nie był zadowolony. Ostatnie
raporty nie sprawiały mu żadnej radości. Śmieciożercy, których wynajął okazali
się strasznymi partaczami.
-
Przyniosłem to co pan potrzebował Sir. – Rozległ się cichy głos Glizdona. Jego
najwierniejszego a zarazem najbardziej tchórzliwego sługi. Nie patrząc na niego
sięgnął po książkę, którą mu przyniósł. Przewertował kilka kartek i znalazł to
czego szukał. Uśmiechnął się z satysfakcją na twarzy.
-
Co powiesz na powrót do Szkocji? – Spytał i z uśmiechem zauważył zaskoczenie na
twarzy Glizdona. Od kiedy wrócił nie opuszczał Dworu Malfoyów. Czuł się
bezpiecznie w schronieniu, które mu dano. Miał nieliczne grono a wśród nich
najwierniejszą Bellatriks Leastrange, na których mógł zawsze liczyć. Cieszył
się ponieważ było mu to potrzebne. Dzień wielkiej bitwy nadchodził wielkimi
krokami. Jeśli jego plan się powiedzie wkrótce władza nad światem Czarodziejów
będzie należeć do niego. Starał się blokować umysł przed młodym Potterem, ale
często robił to z powodu własnej pychy. Chciał by Potter wiedział, że gdy nadejdzie
ta chwila on będzie zwycięzcą a młody Potter wielkim przegranym. – Zanim młody
Malfoy i Verton wykonają swoje zadania zdążę wrócić by powitać własne
zwycięstwo i pannę Granger we dworze Malfoyów.
-
Nie rozumiem panie. – Glizdonon pokręcił głową. – Po co Ci ona? To zwykła
Szlama. Nic nie powinna znaczyć.
-
Glizdonie. – Voldemort zaśmiał się ponuro. – Ta szlama jak mówisz jest
największą przyjaciółką Pottera. Chce mieć pewność, że gdy staniemy naprzeciwko
siebie Potter będzie sam. Obdarty ze swoich przyjaciół.
-
Przygotuje nas do podróży. – Odparł Glizdogon w pokornym geście i odszedł
kłaniając się. odprowadzany był donośnym śmiechem Voldemorta, który w myślach
układał plan wielkiej bitwy. Wkrótce wszyscy przekonają się, że moc Lorda
Voldemorta nie ma w sobie równych.
***
Draco szybkim krokiem skierował się w
stronę pokoju Wspólnego Ślizgonów. Z trudem panował nad budzącą się w nim
wściekłością. Wciąż miał przed oczami obraz torturującej Hermiony. Widok nadal
rozdzierał jego serce, chociaż dziewczyna była już bezpieczna w towarzystwie
swoich przyjaciół. Dobry los sprawił, że udało mu się zdążyć na czas by ją
uchronić przed niebezpieczeństwem w ostatniej chwili.
-
Blaise! Verton! – Wrzasnął od wejścia. Grupka Ślizgonów spojrzała na niego
wystraszona i odsunęła się. uśmiechnął się, że mimo całej sytuacji nadal
wzbudzał strach wśród zebranych. Blaise oderwał wzrok od paleniska i spojrzał
nieco wystraszony na przyjaciela. Verton starał się Go w ogóle nie dostrzegać
zajęty próbą ściągnięcia bluzki z ciała jakiejś ładnej Ślizgonki. Draco nie
bardzo ją pamiętał, chociaż widział ją kilka razy. Draco spiorunował dziewczynę
wzrokiem. Widząc co się dzieje Ślizgonka natychmiast zeskoczyła z kolan jego
przyrodniego brata i czmychnęła do swojego dormitorium.
-
No wiesz. – Zaperzył się wściekle Verton spoglądając na Draco. – Nie możesz
odbierać mi możliwości zabawy. Nie miałem pojęcia, że dziewczyny w szkole są
tak chętne i pruderyjne. – Zachichotał zadowolony z siebie. Leniwym ruchem
sięgnął po kieliszek szkockiej leżącej na stoliku obok. Draco był niemal
czerwony ze złości. Verton oficjalnie Go ignorował. Ci którzy odważyli się
zostać oficjalnie obserwowali rozgrywającą się sytuacje między braćmi z
ciekawością.
- Jak
śmiałeś zaatakować Granger. – Spytał cedząc słowa, tym razem skierowane do
Bleis’a. Zacisnął ręce w pięści. Jeśli dojdzie do bójki między nimi był na nią
przygotowany. Nikt nie będzie robił z niego osła ani kwestionował jego zadań.
-
Uznałem, że to dobry sposób by poćwiczyć. – Blaise wydawał się równie
wyluzowany co Verton. Nie miał jednak tyle odwagi by oficjalnie przeciwstawić
się Malfoyowi, więc starał się nie okazywać swojego strachu. – Czarny Pan kazał
nam ćwiczyć byśmy mogli pokazać mu swoje możliwości. Nawet pod okiem
nauczycieli. Granger wydawała się idealna. – Draco musiał przyznać mu racje.
Dobrze pamiętał rozkaz Voldemorta. Jeśli chcieli na święta przyłączyć się do
grona Śmieciożerców musieli pokazać mu, że się to tego nadają. Opanować jak najwięcej
morderczych zaklęć nie pokazując po sobie do której strony przynależą.
-
Granger to moje zadanie. – Powiedział po chwili zastanowienia. – Żaden z
was nie waży się jej tknąć. Jakby Czarny Pan chciał jej śmierci powiedziałby mi
o tym. To się tyczy również Pottera i jego przyjaciół.
-
No co Ty Draco. – Blaise wydawał się oszołomiony postawą przyjaciela. Wiedział
o jego zadaniu, ale nie spodziewał się, że Draco aż tak bardzo weźmie je sobie
do serca.
-
Powiedziałem wyraźnie. – Spojrzał na przyjaciela gniewnie. – Nie waż się
kwestionować moich zaleceń. – I wyszedł odprowadzany orientacyjnym gwizdnięciem
Vertona. Miał nadzieje, że Blaise nie będzie na tyle głupi by znów próbować
skrzywdzić Hermionę. Czuł, że tym razem będzie bezpieczna. Nie poszedł jednak
do Dormitorium. Swoje kroki skierował w stronę Dumbledor’a chcąc powiadomić Go
o dzisiejszej sytuacji. Miał nadzieje, że Voldemort nie zajrzy mu do umysły i
nie sprawdzi prawdziwych działań. Gdyby tak zrobił wiedział, że spotka Go coś
gorszego niż śmierć. Mimo wiszącej nad nim groźby czuł, że to jest tego warte.
***
TAKI
ROZDZIAŁ TROCHĘ NA LUZIE MIMO CAŁEJ SYTUACJI ALE MIAŁ WŁAŚNIE TAKI BYĆ. CHCE
SZCZEGÓLNIE ZWRÓCIĆ W NIM UWAGĘ RELACJE NA DRACO Z VERTONEM ORAZ HARREGO I
RODZEŃSTWO CARTER. WSZYSCY WKRÓTCE ODEGRAJĄ WAŻNĄ ROLĘ W CAŁOŚCI HISTORII.
JAKĄ? NO CÓŻ CZYTAJCIE A SIĘ PRZEKONACIE. DO NASTĘPNEGO!!
Ahhh...cudoooo! Po prostu :) Mimo, że Draco tak naprawdę nie istnieje, a to Ty nim kierujesz, tak, jak każdą postacią w tym opowiadaniu, to podziwiam tego chłopaka za to, że nie stracił swojego opanowania mimo, ze w jego życiu zaszło tak wiele zmian.
OdpowiedzUsuń