AJ I KOLEJNY ROZDZIAŁ PRZED NAMI. CIESZĘ SIĘ, ŻE TAK
CIEPŁO PRZYJELIŚCIE POSTAĆ DUNCANA VERTONA, CHOCIAŻ NIE JEST TO POSTAĆ MOŻE
WŁAŚNIE DLATEGO DUNCAN TAK BARDZO WAS ZAINTRYGOWAŁ. PLANUJE STWORZENIE
KILKU WĄTKÓW, ALE NIE ZA WIELE BY MÓC SKOŃCZYĆ JE W ODPOWIEDNIM MOMENCIE BEZ
NIEPOTRZEBNEGO PRZEDŁUŻANIA CAŁOŚCI CZĘŚCI. NIE WIEM CZY WAM WSPOMNIAŁAM CAŁA
HISTORIA SKŁADAĆ SIĘ BĘDZIE Z DWÓCH LUB TRZECH CZĘŚCI. ZALEŻY JAK POTOCZĄ SIĘ
LOSY MOICH BOHATERÓW. NIE TRUJĄC JUŻ WIĘCEJ ZAPRASZAM NA CIĄG DALSZY;P
***
- Powinniśmy zakończyć romans. – Wyszeptała Narcyza po raz
kolejny budząc się w ramionach Severusa. Mówiła to za każdym razem gdy się z
nim spotykała, ale nie umiała zakończyć tego co czuła. Za każdym razem
obiecywała sobie, że idzie do niego ostatni raz. Wmawiała sobie, że już więcej
się nie spotkają, ale coś ją ciągnęło do niego. Poruszała ją jego czułość i
delikatność jaką jej okazywał. Była z nim naprawdę blisko związana. Już od
dawna nie czuła się taka pożądana i spełniona. Snape umiał odkryć w niej
namiętność jakiej się nie spodziewała. Kiedyś dawno temu czuła coś takiego do
innego mężczyzny, który czasami powracał do niej w snach. Lucjusz nie wiedział,
ale często odwiedzała grób swojej pierwszej i jedynej miłości. Często żałowała,
że nie zabrała Draco i nie uciekła zaraz po ślubie gdy ją o to prosił. Nie
mogła jednak cofnąć czasu. – Czarny Pan zmienił zdanie. Draco nie wykona
powierzonego mu zadania. Zrobi to za niego Verton. Nie musisz już go chronić.
- Dałem Ci swoje słowo. – Szepnął mocno poirytowany i
odgarnął włosy z jej czoła. Nie pytał już skąd ma nowe siniaki. Jak tylko
pojawiła się w jego domu zaklął widząc ją w tym stanie. Narcyza przez kilka dni
nie dawała znaku życia. Nie wiedział co się z nią dzieje. Dopiero od Petegrew
dowiedział się, że Narcyza zachorowała i była w poważnym stanie. Najlepsi
Uzdrowiciele walczyli o jej życie. Dopiero teraz jak ją zobaczył domyślił się
na czym polegał jej stan. Gdy stanęła w drzwiach była cała blada i przerażona.
Nadal osłabiona, że poprowadził ją w stronę łóżka. Nawet nie chciał się z nią
kochać, ale widząc jak bardzo tego potrzebuje nie mógł się powstrzymać.
Pocałunkami i pieszczotami chciał zetrzeć z niej ponure wspomnienia. Żadnej
kobiety tak nie traktował jak jej. – Nie wycofam się.
- Lucjusz się wściekł. – Powiedziała poruszona jego
słowami. Drgnęła gdy dotknął jej blizny. Bolało ją całe ciało. Pamiętała dobrze
jak pojawił się w pokoju po rozmowie z Czarnym Panem. Pierwszy cios nastąpił
niespodziewanie. Potem pojawiły się kolejne. Najgorsze było, że nawet na nią
nie krzyczał. Bił ją dopóki nie omdlała w jego ramionach. Musiał się wystraszyć
gdyż wezwał najlepszego lekarza by się ją zajął. Żałowała, że nie pozwolił jej
umrzeć. Wolałaby śmierć niż takie życie. Wszystko byłoby lepsze od tego.
Severus nic nie powiedział tylko przytulił ją do siebie. Długo kołysał w swoich
ramionach aż przysnęła. Żałował, że nie ma jakiegoś sposobu gdzie mógłby ją znaleźć
i chronić przed złem całego świata. Wiedział, że Lucjusz znalazłby ją wszędzie.
Już kiedyś próbowała uciec i nie skończyło to najlepiej dla niej. Cokolwiek
postanowi będą musieli zachować ostrożność. Zsunął się z łóżka i podszedł do
paleniska. Skromna chata mu wystarczała chociaż Czarny Pan oferował mu lepsze
wygody. Pamiętał jak zdziwił się gdy Narcyza powiedziała mu, że czuje się tu
lepiej niż we własnym domu. Do małego kociołka wlał z puszki nieco zupy. W
powietrzu uniósł się zapach pieczarkowej. W zamyśleniu mieszał w garnku
obserwując ciało śpiącej Narcyzy. Z kieszeni wyjął stare pomięte zdjęcie Lilly
Evans, które wykradł z pokoju Blacka.
- Mam nadzieje, że gdziekolwiek jesteś nie nienawidzisz
mnie. – Szepnął wpatrując się w zdjęcie. Wiedział, że tylko on był
odpowiedzialny za jej śmierć. On zrobił ten błąd, ale nie przewidział tego co
zrobi Voldemort. Teraz kradł odrobinę szczęścia, która mu się nie należała.
Czuł się bardziej winny niż kiedykolwiek wcześniej.
***
Hermiona była szczęśliwa. Po raz pierwszy od dawna
naprawdę szczęśliwa. Pani Pomfey dość szybko wypuściła ją ze szpitala. Na
szczęście zaklęcie Crucio nie zostawiło na niej żadnych obrażeń, tylko niemiłe
doświadczenie przerażającego bólu. W takich chwilach wspominała biednych
rodziców Nevill’a. Wyobrażała sobie jak bardzo musieli cierpieć po tym co się
stało. To zaklęcie sprawiło, że spotkało ich coś gorszego od śmierci. Na samą
myśl, że tak nie wiele brakowało a taki sam los spotkałby i ją była przerażona.
- Nie potrzebujemy już Twojej pomocy Draco. – Usłyszała
nagle surowy głos Grebb’a, niegdyś dawnego przyjaciela Draco. Stanęła
zaskoczona, chowając się za kotarą by jej nie zauważyli. – Duncan świetnie
sobie radzi i to on zastąpi Ciebie w zbliżającym się meczu.
- O tak jestem pewien, że wygra z Potterem. – Zakpił
Draco patrząc na niego wrogo. – Od kiedy to tak bardzo Go bronicie? Myślałem,
że trzymamy się razem. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. Zastanawiał się ile
jeszcze upokorzeń będzie musiał znieść przez swojego brata.
- Od kiedy zszedłeś na drugi plan Draco. – Tym razem
odpowiedział mu Doyle mierząc go wzrokiem. – Czarny Pan poznał się na Tobie
dawno temu. Gdyby było inaczej Twojego zadania nie przekazałby młodemu
Vertonowi. Słusznie uznał, że nie podołasz. – Hermiona zesztywniała cała.
Czyżby Draco miał jakieś zadanie wyznaczone przez Voldemorta? Przysunęła się
bliżej by więcej usłyszeć. Modliła się w duchu by nie było gdzieś w pobliżu
Irytka. Nie chciała by Draco wiedział, że go podsłuchiwała. – Verton jest o
wiele lepszy. A kiedy wykona powierzone mu zadanie Ty przestaniesz się liczyć.
- Właśnie. – Zgodził się z nim Grabbe. Teraz obydwaj
groźnie patrzyli na młodego Malfoya z uniesionymi różdżkami. Draco cofnął się
odruchowo. Nie mógł uwierzyć w co się działo. Jego przyrodni brat całkowicie
rujnował mu życie , odbierając wszystko co należało do niego. Zaklął cicho i
również wyciągnął różdżkę. – Od kiedy zajmujesz się tą Szlamą Granger nic się
dla Ciebie nie liczy.
- Nie nazywaj jej tak! – Zirytował się Draco
czując jak wzbiera się w nim wściekłość. Wcześniej by mu to nie przeszkadzało,
ale teraz było inaczej. Stał się człowiekiem Dumbledor’a i musiał być mu
posłuszny. Po za tym nie podobało mu się to określenie. Im bliżej ją poznawał
tym bardziej rozumiał jak krzywdzące było to co robił wcześniej. Była o wiele
lepszą czarownicą niż którekolwiek z nich. Grabbe i Goyle spojrzeli zaskoczeni
jego wybuchem. Hermionę również zatkało z wrażenia. Nie spodziewała się tak
gorliwej obrony z jego strony. Poczuła jak jej zdradzieckie serce zabiło
intensywniej.
- Może jeszcze trochę a zaprzyjaźnisz się z Weasleyem i
Potterem co? – Zarechotał pojawiając się Blaise. Ukryta Hermiona instynktownie
wyciągnęła różdżkę. W razie gdyby we trzech zaatakowali Dracona to wówczas mu
pomoże. Dzięki Gwardii Dumbledor’a w zeszłym roku, poznała kilka mocnych zaklęć
obronnych. Jednak oni nadal mieli przewagę liczebną. Miała nadzieje, że wkrótce
z treningów pojawią się Gryfoni. Wówczas szanse byłyby bardziej wyrównane. Z
napięciem przysłuchiwała się rozgrywającej scenie.
- A nawet jeśli to co Blaise? – Burknął Draco myśląc
nad zaklęciem, które pomogłoby rozbroić mu ich trzech na raz. Żałował, że nie
przykładał się lepiej na zajęciach Obrony Przed Czarną Magią. Wcześniej był
tylko sam Blaise nie licząc Vertona, który nie miał zamiaru mierzyć się teraz z
bratem. – Oni są o wiele lepsi niż wy. Nie ważcie się wchodzić mi w drogę.
Możecie zadawać się z moim głupkowatym bratem. Idealnie pasujecie do swojego towarzystwa.
Ty też Blaise. Jesteś tak samo głupi jak Grabbe i Goyle! – Hermionę niemal
zatkało. Harry i Ron nie uwierzyliby gdyby powiedziała im właśnie to co
usłyszała.
- Crucio! – Wrzasnął wściekły Blaise zanim Hermiona
zdołała zareagować. Zaskoczony Draco nie zdołał się obronić. Brutalne zaklęcie,
które sam używał wcześniej powaliło go ze zdwojoną siłą. Miał wrażenie, że całe
ciało eksploduje mu z bólu. Doświadczał tego samego co nie tadawno Hermiona z
rąk Bleis’a. Młody Ślizgon był niebezpiecznie wprawiony w tym zaklęciu. Rzucał
je bez mrugnięcia okiem a wyraz satysfakcji na jego twarzy był niemal
przerażający.
- Drętwota. – Wrzasnęła Hermiona wyskakując z ukrycia.
Celnym strzałem wymierzyła wprost w Bleis’a, który padł jak rażony piorunem. –
Grabbe i Goyle wyciągnęli swoje różdżki, chcąc zaatakować Hermionę, ale w tym
momencie pojawili się Gryfoni powracający z treningu. Harry i Ron wysunęli się
naprzód ciskając w nich obronnym zaklęciem.
- Uczniom nie wolno używać czarów! – Rozległ się
donośny głos profesor MacGonagall. Spojrzała zaskoczona na zebranych uczniów.
Przynajmniej połowa Gryfonów miała uniesione różdżki gotowa walczyć przeciwko
trzem Ślizgonom, nie licząc Malfoya leżącego na ziemi. Miała wrażenie, że
sytuacja w Hogwarcie mocno wymyka się spod kontroli.
- Zaatakowali Draco. – Powiedziała cicho Hermiona
pomagając Ślizgonowi wstać. – Blaise użył zaklęcia Cruciatus. – Blaise rzucił
jej zawistne spojrzenie, ale Draco przytaknął. Pojawił się prof. Snape i zabrał
chłopców do siebie a Hermiona z Harrym i Ronem zabrała Draco do Skrzydła
Szpitalnego. Długo trwało zanim prof. MacGonagall udało się zapanować nad
porządkiem.
***
- Pojmujesz coś z tego Harry? – Spytał przyjaciela Ron
podczas kolacji. Usta miał zapełnione jajecznicą i co chwila spoglądał w stronę
stołu Ślizgonów. Draco Malfoya nie było wśród swoich przyjaciół. Pani Pomfey
zostawiła go w Skrzydle Szpitalnym na noc a Hermiona została trochę przy nim. –
Coś dziwnego dzieje się z Malfoyem.
- Może się zmienił? – Spytał cicho Harry, chociaż nie
bardzo w to wierzył. Za dobrze znał Draco Malfoya i zdążył poznać z tej
najgorszej strony. Nie było żadną tajemnicą w Hogwarcie, że od lat toczyli
wzajemną rywalizacje a ojciec Lucjusza brał udział w zeszłorocznej akcji zdobycia
przepowiedni. – W każdym razie zachowuje się inaczej. Szczególnie jeśli chodzi
o Hermionę. – Ron cały zesztywniał i spojrzał na przyjaciela piorunując Go
wzrokiem.
- Co masz na myśli? – Spytał chłodno na moment
zapominając o jedzeniu. Wolał by przyjaciel powiedział mu czy zauważył to co
on. To nadmierne zainteresowanie Draco Hermioną. Było w tym coś niepokojącego.
- Nie wiem. – Stwierdził lakonicznie Harry. Nie chciał
denerwować przyjaciela. Widział jak bardzo podobała mu się Hermiona a nawet było
w tym coś więcej. Ron zwykle nie interesował się dziewczynami, ale tym razem
było inaczej. Sytuacja z Draco mogła skomplikować a nawet zagrozić ich
wieloletniej sytuacji. Gdy w grę wchodziły uczucia wszystko się zmieniało.
- Nie wierzę. – Zaprzeczył Ron gwałtownie aż kilka głów
spojrzało w ich stronę. – Ona zawsze była dla niego zwykłą Szlamą.
- Dla kogo byłam Szlamą? – Rozległ się głos Hermiony
Granger. Spojrzała na swoich przyjaciół mrużąc oczy. Gdy usłyszała to słowo z ust
Rona miała wrażenie, że się przesłyszała.
- Dla Draco Malfoya. – Wycedził Ron wstając. Powoli
musieli zbierać się na mecz. Dzisiaj Gryfoni otwierali grali w starciu ze
Ślizgonami. Już rozeszła się wieść, że Duncan Verton miał zastąpić swego
przyrodniego brata Draco Malfoya.
- Daj spokój Ron. – Hermiona zalała się gwałtownym
rumieńcem. Miała cichą nadzieje, że nikt tego nie zauważył. Za każdym razem gdy
myślała o Draco działo się z nią coś dziwnego. Jej serce reagowało na niego w
nienaturalny sposób.
- Hermiono chodźmy na trybuny. – Powiedziała pojawiając
się Ginny Weasley nie patrząc wcale na Harrego. Od kiedy Ginny odeszła od
drużyny nie zamienili ze sobą ani słowa. Harry miał do niej wielki żal, chociaż
nie przestawał spotykać się z Jess. Na miejscu Ginn zagrała Luna i miała
całkiem niezłe oko. W czasie treningów kilka razy udało jej się wyłapać Znicza
i zachowywała się w miarę normalnie. Mimo wszystko nie była to drużyna o jakiej
by Harry marzył. Nie taka jak za czasów Vood’a. Mimo wszystko miał nadzieje, że
uda im się zdobyć upragniony puchar.
- Powodzenia. – Szepnęła mu Ginny, ale nie zareagował.
Unosząc się honorem wraz z Ronem ruszył na trybuny. Miał dziwnie złe przeczucie
i strasznie bolała Go głowa, ale postanowił zignorować ten fakt. Nikt nie
zepsuje mu tego dnia. Trybuna oszalała gdy Gryfoni dosiedli swych mioteł i
wznieśli się w powietrz. Ron był już przy bramce gotów jej bronić, Luna zawisła
w pozycji Szukającego, Michel i Dean stali przygotowani na pozycjach pałkarzy,
gdzieś w powietrzu mignęła mu sylwetka Jess. Spojrzał na nich z dumą. Jego
drużyna. Może nie najlepsza, ale sam ją stworzył tak jak uczył Go Vood. Pani
Hooth zagwizdała sygnalizując start meczu. Kafle i tłuczki ruszyły w górę.
Ruszył też złoty Znicz. Wielki mecz się rozpoczął.
***
- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? – Spytał Blai’sa
Duncan, gdy szykowali się do meczu. Chociaż w ciągu kilku dni zdążył narobić
sobie mnóstwo wrogów nie chciał pakować się w większe kłopoty za co groziłoby
wyrzucenie ze szkoły. Podobało mu się w Hogwarcie a świat magii wciągał go
coraz bardziej. Dzięki Blaisowi i jemu podobnych nauczył się sporo zaklęć nie
koniecznie tych dobrych ale nie narzekał. Chłonął każdą wiedzę i odkrył jak
szybko się uczył. Teraz plan, który przedstawił mu Blaise ani trochę mu się nie
podobał. – Możemy za to wylecieć.
- Bez obaw. – Blaise machnął ręką. – Twoim ojcem jest
Lucjusz Malfoy a moim pracownik Departamentu Tajemnic. Nic nam nie zrobią.
- Mimo wszystko to Harry Potter. – Powiedział z lekką
goryczą. Już wiele słyszał o wielkim Wybrańcu. Chłopcu, któremu cudem udało się
pokonać Czarnego Pana. Teraz Czarny Pan wrócił i wszyscy wierzyli, że chłopak
jest wstanie Go powstrzymać. – Zamach może nie ujść nam płazem. Nie zapominaj o
Czarnym Panie.
- Spokojnie Duncanie. – Blaise z irytacją sprawdzał
stan swojej różdżki. – Przecież go nie zabijemy. A nikt nawet nie zauważy. –
Chłopak uśmiechnął się z satysfakcją. Nie miał nic przeciwko gdyby przypadkiem
zabił młodego Gryfona. Przynajmniej dostałby nauczkę na całe życie. Nie krył
zadowolenia gdy sięgał po swoją miotłę. Już dawno nie czuł takiej satysfakcji.
Ślizgoni podobnie jak Gryfoni pojawili się na boisku w obliczu aplauzu. Blaise
dosiadł miotły i z zadowoleniem wzbił się w powietrze. Gryfoni zaczęli zdobywać
pierwsze punkty, ale nie przejmował się tym zbytnio. Obserwował uważnie
Szukającego Gryfonów, który starał się wypatrzyć Znicza.
- To Twój ostatni mecz Potter. – Wycedził z
zaciśniętymi zębami. Gdy już zajmie się Potterem jego miejsce zajmie ta Szlama
Granger. Nie mógł się już doczekać konfrontacji z nią. Znów rozległ się ryk
Gryfonów. Zdobywali znaczącą przewagę, chociaż Verton całkiem nieźle sobie
radził. Potter zanurkował w dół za Zniczem. Zrobił to samo, ale wcale Znicza
nie szukał. Leciał za Harrym dłuższy czas, gdy chłopak wbił się wysoko w
powietrze, niezauważalnie wyciągnął różdżkę.
- Vingarium Leviosa! – Zawołał. Z różdżki
błysnął snop światła a zaklęcie uderzyło w oszołomionego Harrego. Potter
stracił kompletne panowanie nad miotłą i runął w dół. Widzowie wstrzymali
oddech. Jeszcze chwila a mógł się zderzyć z ziemią. W ostatniej chwili
nadleciał młody Carter chwytając Pottera za rękę. Chociaż siła lotu była zbyt
silna i obaj zlecieli w dół, ale nie tak boleśnie niż gdyby byli nieco wyżej.
Przerażeni Gryfoni zebrali się wokół Harrego. Tuż po chwili zjawili się pani
Pomfey i Dumbledore. Michel ocknął się pierwszy. Chociaż był poturbowany nie
odniósł żadnych poważniejszych obrażeń. O wiele gorzej było z Harrym. Był
nieprzytomny a w chwili upadku mocno uderzył się w głowę. Zabini przyglądał się
wszystkiemu z zadowoleniem.
- Jeden zero. – Pomyślał, gdy w milczeniu opuszczał
boisko. Był pewien, że nikt go jawnie nie oskarży.
***
Po raz pierwszy od dawna Ginny Weasley oglądała mecz
siedząc na trybunach. Nie kryła swojej złości na Harrego, który doprowadził do
tej chorej sytuacji między nimi. Ginn nie chciała czuć się jak w pułapce, ale
przez niego tak właśnie się czuła. Od dawna kochała go bardzo. Była pewna, że
lata sprawią, że wyzbędzie się tego uczucia, ale było coraz gorzej. Dopiero
kiedy w trzeciej klasie spędziła część wakacji z Hermioną i jej rodzicami
trochę ochłonęła. Rady przyjaciółki sprawiły, że zaczęła inaczej podchodzić do
życia. Zapominając o swojej miłości wpadła w wir życia towarzyskiego. Przestała
już być cichą i szarą myszką. Stała się całkiem inną sobą i nadal liczyła, że
Harry coś zauważy. Niestety nic takiego się nie stało. Chłopak nadal traktował
ją jak przyjaciółkę lub co gorsza siostrę. A wokół niego pojawiały się nowe
kobiety. Najpierw była sympatyczna Krukonka Cho a teraz Jessica. Tej ostatniej
nienawidziła z całej siły, głównie dlatego, że młody Potter zaczął chodzić z
nią oficjalnie. To najbardziej bolało a swój żal i złość wyładowywała na
biednym Deanie, który wcale na to nie zasłużył. A ostatnio coś zaczęło się
między nimi psuć. Nie rozumiała tego ani zachowania chłopaka. To nie było do
niego podobne i czuła wielki żal. Za wszelką cenę starała się rozluźnić
atmosferę między nimi. Myślała nawet o zaproszeniu Go na podwieczorek u
Slughorna w przyszłym tygodniu, ale Harry zniweczył wszystkie jej plany.
Niesprawiedliwe potraktowanie Deana sprawiło, że w Ginn przelała się fala
goryczy i odeszła z drużyny. Nie potrafiła pogodzić się z tym bo naprawdę
kochała Quiddich, ale to co zrobił Harry było silniejsze. Dlatego siedziała
teraz na trybunach i obserwowała finał meczu. Z początku Gryfoni zdobywali
sporawą przewagę. Gdyby Luna przechwyciła Znicza na pewno by wygrali, ale
wówczas stało się coś złego. Harry niespodziewanie spadał z miotły. Ginny z
przerażeniem w oczach patrzyła na to jak jej ukochany miał się rozbić o ziemię.
W ostatniej chwili Michel Carter uratował chłopaka, sam prawie się rozbijając.
Manewr był o tyle niebezpieczny, że prawie obaj mogli stracić życie.
- Ginny zaczekaj! – Usłyszała za sobą głos Michela, gdy
biegła do Skrzydła Szpitalnego by zobaczyć jak się czuje chłopak. Modliła się w
duchu by nic mu się nie stało. Odwróciła się i z wdzięcznością rzuciła się mu
na szyję. Nie stało mu się nic poważnego. Był jedynie trochę poturbowany. I
wówczas to zrobił. Nie zastanawiając się nad tym wcale przyciągnął ją do siebie
i pocałował. Zaskoczona Ginn odwzajemniła mu pocałunek, by oderwać się po chwili.
- Nie… - Wyszeptała cicho dotykając palcem rozgrzanych
ust. Michel podobał się jej, ale nie kochała go. Obiecała sobie już nigdy nie
związać się z chłopakiem którego nie kocha.
- Wiem. – Powiedział cicho ocierając łzę, która
spłynęła po jej policzku. – Uratowałem Go dla Ciebie Ginn. Wiem, że mnie nie
chcesz i chyba nigdy nie będę za dobry byś mnie pokochała. Będę jednak czekał.
Zawsze będę obok Ciebie.
- Dziękuje. – Powiedziała cicho i odwracając się
pobiegła do Harrego. W głowie miała szereg tłumiących myśli czy jej zachowanie
było słuszne a może gdzieś popełniła błąd. Nie była tego pewna, ale jej serce
wiedziało czego chce. A w tym momencie choć przez chwilę chciało być przy
Harry’m. Nawet jeśli on nigdy nie miał być jej. Michel w milczeniu obserwował
uciekającą Ginny. Wiedział, że nigdy nie zdobędzie jej miłości a przy swojej
misji względem Voldemorta nie mógł jej o to prosić. Dziwił się swojej siostrze,
która wiedząc, że młodego Pottera czeka wkrótce śmierć tak ochoczo się z nim
spotykała. Mimo to jak nigdy nie był szczery ze sobą tak teraz musiał przyznać,
że kochał ją całym swoim własnym sercem.
***
Masz rację, zdecydowanie za mało Hermiony i Malfoy'a, ale nie szkodzi, jestem pewna, ze nadrobiłaś tow następnym rozdziale :D Swietna Notka, jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńLuna zastąpiła Ginny? I to na pozycji szukającego?,Przecież to Harry nim był. A jeśli jednak był ścigającym to czemu w pewnym momencie "zanurkował"? A co do Luny to jest krukonką a nie gryfonką , więc nie mogła jej zastąpić :) Zwracaj uwagę na szczegóły, które choć niewielkie dla prawdziwych(!) czytelniczek HP są bardzo ważne! ;)
OdpowiedzUsuńJak tak teraz patrzę to trochę ci nagadałam :p Sam pomysł mi się podoba, zwqłaszcza z tym przyrodnim bratem Draco, który "odbiera" mu władzę w Slytherinie :)