27 lipca 2012

Rozdział VIII "Słodki smak zemsty"


AJ I KOLEJNY ROZDZIAŁ PRZED NAMI. CIESZĘ SIĘ, ŻE TAK CIEPŁO PRZYJELIŚCIE POSTAĆ DUNCANA VERTONA, CHOCIAŻ NIE JEST TO POSTAĆ MOŻE WŁAŚNIE DLATEGO DUNCAN TAK BARDZO  WAS ZAINTRYGOWAŁ. PLANUJE STWORZENIE KILKU WĄTKÓW, ALE NIE ZA WIELE BY MÓC SKOŃCZYĆ JE W ODPOWIEDNIM MOMENCIE BEZ NIEPOTRZEBNEGO PRZEDŁUŻANIA CAŁOŚCI CZĘŚCI. NIE WIEM CZY WAM WSPOMNIAŁAM CAŁA HISTORIA SKŁADAĆ SIĘ BĘDZIE Z DWÓCH LUB TRZECH CZĘŚCI. ZALEŻY JAK POTOCZĄ SIĘ LOSY MOICH BOHATERÓW. NIE TRUJĄC JUŻ WIĘCEJ ZAPRASZAM NA CIĄG DALSZY;P
 ***
- Powinniśmy zakończyć romans. – Wyszeptała Narcyza po raz kolejny budząc się w ramionach Severusa. Mówiła to za każdym razem gdy się z nim spotykała, ale nie umiała zakończyć tego co czuła. Za każdym razem obiecywała sobie, że idzie do niego ostatni raz. Wmawiała sobie, że już więcej się nie spotkają, ale coś ją ciągnęło do niego. Poruszała ją jego czułość i delikatność jaką jej okazywał. Była z nim naprawdę blisko związana. Już od dawna nie czuła się taka pożądana i spełniona. Snape umiał odkryć w niej namiętność jakiej się nie spodziewała. Kiedyś dawno temu czuła coś takiego do innego mężczyzny, który czasami powracał do niej w snach. Lucjusz nie wiedział, ale często odwiedzała grób swojej pierwszej i jedynej miłości. Często żałowała, że nie zabrała Draco i nie uciekła zaraz po ślubie gdy ją o to prosił. Nie mogła jednak cofnąć czasu. – Czarny Pan zmienił zdanie. Draco nie wykona powierzonego mu zadania. Zrobi to za niego Verton. Nie musisz już go chronić.

- Dałem Ci swoje słowo. – Szepnął mocno poirytowany i odgarnął włosy z jej czoła. Nie pytał już skąd ma nowe siniaki. Jak tylko pojawiła się w jego domu zaklął widząc ją w tym stanie. Narcyza przez kilka dni nie dawała znaku życia. Nie wiedział co się z nią dzieje. Dopiero od Petegrew dowiedział się, że Narcyza zachorowała i była w poważnym stanie. Najlepsi Uzdrowiciele walczyli o jej życie. Dopiero teraz jak ją zobaczył domyślił się na czym polegał jej stan. Gdy stanęła w drzwiach była cała blada i przerażona. Nadal osłabiona, że poprowadził ją w stronę łóżka. Nawet nie chciał się z nią kochać, ale widząc jak bardzo tego potrzebuje nie mógł się powstrzymać. Pocałunkami i pieszczotami chciał zetrzeć z niej ponure wspomnienia. Żadnej kobiety tak nie traktował jak jej. – Nie wycofam się.

- Lucjusz się wściekł. – Powiedziała poruszona jego słowami. Drgnęła gdy dotknął jej blizny. Bolało ją całe ciało. Pamiętała dobrze jak pojawił się w pokoju po rozmowie z Czarnym Panem. Pierwszy cios nastąpił niespodziewanie. Potem pojawiły się kolejne. Najgorsze było, że nawet na nią nie krzyczał. Bił ją dopóki nie omdlała w jego ramionach. Musiał się wystraszyć gdyż wezwał najlepszego lekarza by się ją zajął. Żałowała, że nie pozwolił jej umrzeć. Wolałaby śmierć niż takie życie. Wszystko byłoby lepsze od tego. Severus nic nie powiedział tylko przytulił ją do siebie. Długo kołysał w swoich ramionach aż przysnęła. Żałował, że nie ma jakiegoś sposobu gdzie mógłby ją znaleźć i chronić przed złem całego świata. Wiedział, że Lucjusz znalazłby ją wszędzie. Już kiedyś próbowała uciec i nie skończyło to najlepiej dla niej. Cokolwiek postanowi będą musieli zachować ostrożność. Zsunął się z łóżka i podszedł do paleniska. Skromna chata mu wystarczała chociaż Czarny Pan oferował mu lepsze wygody. Pamiętał jak zdziwił się gdy Narcyza powiedziała mu, że czuje się tu lepiej niż we własnym domu. Do małego kociołka wlał z puszki nieco zupy. W powietrzu uniósł się zapach pieczarkowej. W zamyśleniu mieszał w garnku obserwując ciało śpiącej Narcyzy. Z kieszeni wyjął stare pomięte zdjęcie Lilly Evans, które wykradł z pokoju Blacka.

- Mam nadzieje, że gdziekolwiek jesteś nie nienawidzisz mnie. – Szepnął wpatrując się w zdjęcie. Wiedział, że tylko on był odpowiedzialny za jej śmierć. On zrobił ten błąd, ale nie przewidział tego co zrobi Voldemort. Teraz kradł odrobinę szczęścia, która mu się nie należała. Czuł się bardziej winny niż kiedykolwiek wcześniej.

*** 
Hermiona była szczęśliwa. Po raz pierwszy od dawna naprawdę szczęśliwa. Pani Pomfey dość szybko wypuściła ją ze szpitala. Na szczęście zaklęcie Crucio nie zostawiło na niej żadnych obrażeń, tylko niemiłe doświadczenie przerażającego bólu. W takich chwilach wspominała biednych rodziców Nevill’a. Wyobrażała sobie jak bardzo musieli cierpieć po tym co się stało. To zaklęcie sprawiło, że spotkało ich coś gorszego od śmierci. Na samą myśl, że tak nie wiele brakowało a taki sam los spotkałby i ją była przerażona.

- Nie potrzebujemy już Twojej pomocy Draco. – Usłyszała nagle surowy głos Grebb’a, niegdyś dawnego przyjaciela Draco. Stanęła zaskoczona, chowając się za kotarą by jej nie zauważyli. – Duncan świetnie sobie radzi i to on zastąpi Ciebie w zbliżającym się meczu.

- O tak jestem pewien, że wygra z Potterem. – Zakpił Draco patrząc na niego wrogo. – Od kiedy to tak bardzo Go bronicie? Myślałem, że trzymamy się razem. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. Zastanawiał się ile jeszcze upokorzeń będzie musiał znieść przez swojego brata.

- Od kiedy zszedłeś na drugi plan Draco. – Tym razem odpowiedział mu Doyle mierząc go wzrokiem. – Czarny Pan poznał się na Tobie dawno temu.  Gdyby było inaczej Twojego zadania nie przekazałby młodemu Vertonowi. Słusznie uznał, że nie podołasz. – Hermiona zesztywniała cała. Czyżby Draco miał jakieś zadanie wyznaczone przez Voldemorta? Przysunęła się bliżej by więcej usłyszeć. Modliła się w duchu by nie było gdzieś w pobliżu Irytka. Nie chciała by Draco wiedział, że go podsłuchiwała. – Verton jest o wiele lepszy. A kiedy wykona powierzone mu zadanie Ty przestaniesz się liczyć.

- Właśnie. – Zgodził się z nim Grabbe. Teraz obydwaj groźnie patrzyli na młodego Malfoya z uniesionymi różdżkami. Draco cofnął się odruchowo. Nie mógł uwierzyć w co się działo. Jego przyrodni brat całkowicie rujnował mu życie , odbierając wszystko co należało do niego. Zaklął cicho i również wyciągnął różdżkę. – Od kiedy zajmujesz się tą Szlamą Granger nic się dla Ciebie nie liczy.

- Nie nazywaj jej tak! –  Zirytował się Draco czując jak wzbiera się w nim wściekłość. Wcześniej by mu to nie przeszkadzało, ale teraz było inaczej. Stał się człowiekiem Dumbledor’a i musiał być mu posłuszny. Po za tym nie podobało mu się to określenie. Im bliżej ją poznawał tym bardziej rozumiał jak krzywdzące było to co robił wcześniej. Była o wiele lepszą czarownicą niż którekolwiek z nich. Grabbe i Goyle spojrzeli zaskoczeni jego wybuchem. Hermionę również zatkało z wrażenia. Nie spodziewała się tak gorliwej obrony z jego strony. Poczuła jak jej zdradzieckie serce zabiło intensywniej.

- Może jeszcze trochę a zaprzyjaźnisz się z Weasleyem i Potterem co? – Zarechotał pojawiając się Blaise. Ukryta Hermiona instynktownie wyciągnęła różdżkę. W razie gdyby we trzech zaatakowali Dracona to wówczas mu pomoże. Dzięki Gwardii Dumbledor’a w zeszłym roku, poznała kilka mocnych zaklęć obronnych. Jednak oni nadal mieli przewagę liczebną. Miała nadzieje, że wkrótce z treningów pojawią się Gryfoni. Wówczas szanse byłyby bardziej wyrównane. Z napięciem przysłuchiwała się rozgrywającej scenie.

- A nawet jeśli to co Blaise? – Burknął Draco myśląc nad zaklęciem, które pomogłoby rozbroić mu ich trzech na raz. Żałował, że nie przykładał się lepiej na zajęciach Obrony Przed Czarną Magią. Wcześniej był tylko sam Blaise nie licząc Vertona, który nie miał zamiaru mierzyć się teraz z bratem. – Oni są o wiele lepsi niż wy. Nie ważcie się wchodzić mi w drogę. Możecie zadawać się z moim głupkowatym bratem. Idealnie pasujecie do swojego towarzystwa. Ty też Blaise. Jesteś tak samo głupi jak Grabbe i Goyle! – Hermionę niemal zatkało. Harry i Ron nie uwierzyliby gdyby powiedziała im właśnie to co usłyszała.

- Crucio! – Wrzasnął wściekły Blaise zanim Hermiona zdołała zareagować. Zaskoczony Draco nie zdołał się obronić. Brutalne zaklęcie, które sam używał wcześniej powaliło go ze zdwojoną siłą. Miał wrażenie, że całe ciało eksploduje mu z bólu. Doświadczał tego samego co nie tadawno Hermiona z rąk Bleis’a. Młody Ślizgon był niebezpiecznie wprawiony w tym zaklęciu. Rzucał je bez mrugnięcia okiem a wyraz satysfakcji na jego twarzy był niemal przerażający.

- Drętwota. – Wrzasnęła Hermiona wyskakując z ukrycia. Celnym strzałem wymierzyła wprost w Bleis’a, który padł jak rażony piorunem. – Grabbe i Goyle wyciągnęli swoje różdżki, chcąc zaatakować Hermionę, ale w tym momencie pojawili się Gryfoni powracający z treningu. Harry i Ron wysunęli się naprzód ciskając w nich obronnym zaklęciem.

- Uczniom nie wolno używać czarów! – Rozległ się donośny głos profesor MacGonagall. Spojrzała zaskoczona na zebranych uczniów. Przynajmniej połowa Gryfonów miała uniesione różdżki gotowa walczyć przeciwko trzem Ślizgonom, nie licząc Malfoya leżącego na ziemi. Miała wrażenie, że sytuacja w Hogwarcie mocno wymyka się spod kontroli.

- Zaatakowali Draco. – Powiedziała cicho Hermiona pomagając Ślizgonowi wstać. – Blaise użył zaklęcia Cruciatus. – Blaise rzucił jej zawistne spojrzenie, ale Draco przytaknął. Pojawił się prof. Snape i zabrał chłopców do siebie a Hermiona z Harrym i Ronem zabrała Draco do Skrzydła Szpitalnego. Długo trwało zanim prof. MacGonagall udało się zapanować nad porządkiem.

*** 
- Pojmujesz coś z tego Harry? – Spytał przyjaciela Ron podczas kolacji. Usta miał zapełnione jajecznicą i co chwila spoglądał w stronę stołu Ślizgonów. Draco Malfoya nie było wśród swoich przyjaciół. Pani Pomfey zostawiła go w Skrzydle Szpitalnym na noc a Hermiona została trochę przy nim. – Coś dziwnego dzieje się z Malfoyem.

- Może się zmienił? – Spytał cicho Harry, chociaż nie bardzo w to wierzył. Za dobrze znał Draco Malfoya i zdążył poznać z tej najgorszej strony. Nie było żadną tajemnicą w Hogwarcie, że od lat toczyli wzajemną rywalizacje a ojciec Lucjusza brał udział w zeszłorocznej akcji zdobycia przepowiedni. – W każdym razie zachowuje się inaczej. Szczególnie jeśli chodzi o Hermionę. – Ron cały zesztywniał i spojrzał na przyjaciela piorunując Go wzrokiem.

- Co masz na myśli? – Spytał chłodno na moment zapominając o jedzeniu. Wolał by przyjaciel powiedział mu czy zauważył to co on. To nadmierne zainteresowanie Draco Hermioną. Było w tym coś niepokojącego.

- Nie wiem. – Stwierdził lakonicznie Harry. Nie chciał denerwować przyjaciela. Widział jak bardzo podobała mu się Hermiona a nawet było w tym coś więcej. Ron zwykle nie interesował się dziewczynami, ale tym razem było inaczej. Sytuacja z Draco mogła skomplikować a nawet zagrozić ich wieloletniej sytuacji. Gdy w grę wchodziły uczucia wszystko się zmieniało.

- Nie wierzę. – Zaprzeczył Ron gwałtownie aż kilka głów spojrzało w ich stronę. – Ona zawsze była dla niego zwykłą Szlamą.

- Dla kogo byłam Szlamą? – Rozległ się głos Hermiony Granger. Spojrzała na swoich przyjaciół mrużąc oczy. Gdy usłyszała to słowo z ust Rona miała wrażenie, że się przesłyszała.

- Dla Draco Malfoya. – Wycedził Ron wstając. Powoli musieli zbierać się na mecz. Dzisiaj Gryfoni otwierali grali w starciu ze Ślizgonami. Już rozeszła się wieść, że Duncan Verton miał zastąpić swego przyrodniego brata Draco Malfoya.
- Daj spokój Ron. – Hermiona zalała się gwałtownym rumieńcem. Miała cichą nadzieje, że nikt tego nie zauważył. Za każdym razem gdy myślała o Draco działo się z nią coś dziwnego. Jej serce reagowało na niego w nienaturalny sposób.

- Hermiono chodźmy na trybuny. – Powiedziała pojawiając się Ginny Weasley nie patrząc wcale na Harrego. Od kiedy Ginny odeszła od drużyny nie zamienili ze sobą ani słowa. Harry miał do niej wielki żal, chociaż nie przestawał spotykać się z Jess. Na miejscu Ginn zagrała Luna i miała całkiem niezłe oko. W czasie treningów kilka razy udało jej się wyłapać Znicza i zachowywała się w miarę normalnie. Mimo wszystko nie była to drużyna o jakiej by Harry marzył. Nie taka jak za czasów Vood’a. Mimo wszystko miał nadzieje, że uda im się zdobyć upragniony puchar.

- Powodzenia. – Szepnęła mu Ginny, ale nie zareagował. Unosząc się honorem wraz z Ronem ruszył na trybuny. Miał dziwnie złe przeczucie i strasznie bolała Go głowa, ale postanowił zignorować ten fakt. Nikt nie zepsuje mu tego dnia. Trybuna oszalała gdy Gryfoni dosiedli swych mioteł i wznieśli się w powietrz. Ron był już przy bramce gotów jej bronić, Luna zawisła w pozycji Szukającego, Michel i Dean stali przygotowani na pozycjach pałkarzy, gdzieś w powietrzu mignęła mu sylwetka Jess. Spojrzał na nich z dumą. Jego drużyna. Może nie najlepsza, ale sam ją stworzył tak jak uczył Go Vood. Pani Hooth zagwizdała sygnalizując start meczu. Kafle i tłuczki ruszyły w górę. Ruszył też złoty Znicz. Wielki mecz się rozpoczął.

*** 
- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? – Spytał Blai’sa Duncan, gdy szykowali się do meczu. Chociaż w ciągu kilku dni zdążył narobić sobie mnóstwo wrogów nie chciał pakować się w większe kłopoty za co groziłoby wyrzucenie ze szkoły. Podobało mu się w Hogwarcie a świat magii wciągał go coraz bardziej. Dzięki Blaisowi i jemu podobnych nauczył się sporo zaklęć nie koniecznie tych dobrych ale nie narzekał. Chłonął każdą wiedzę i odkrył jak szybko się uczył. Teraz plan, który przedstawił mu Blaise ani trochę mu się nie podobał. – Możemy za to wylecieć.

- Bez obaw. – Blaise machnął ręką. – Twoim ojcem jest Lucjusz Malfoy a moim pracownik Departamentu Tajemnic. Nic nam nie zrobią.

- Mimo wszystko to Harry Potter. – Powiedział z lekką goryczą. Już wiele słyszał o wielkim Wybrańcu. Chłopcu, któremu cudem udało się pokonać Czarnego Pana. Teraz Czarny Pan wrócił i wszyscy wierzyli, że chłopak jest wstanie Go powstrzymać. – Zamach może nie ujść nam płazem. Nie zapominaj o Czarnym Panie.

- Spokojnie Duncanie. – Blaise z irytacją sprawdzał stan swojej różdżki. – Przecież go nie zabijemy. A nikt nawet nie zauważy. – Chłopak uśmiechnął się z satysfakcją. Nie miał nic przeciwko gdyby przypadkiem zabił młodego Gryfona. Przynajmniej dostałby nauczkę na całe życie. Nie krył zadowolenia gdy sięgał po swoją miotłę. Już dawno nie czuł takiej satysfakcji. Ślizgoni podobnie jak Gryfoni pojawili się na boisku w obliczu aplauzu. Blaise dosiadł miotły i z zadowoleniem wzbił się w powietrze. Gryfoni zaczęli zdobywać pierwsze punkty, ale nie przejmował się tym zbytnio. Obserwował uważnie Szukającego Gryfonów, który starał się wypatrzyć Znicza.

- To Twój ostatni mecz Potter. – Wycedził z zaciśniętymi zębami. Gdy już zajmie się Potterem jego miejsce zajmie ta Szlama Granger. Nie mógł się już doczekać konfrontacji z nią. Znów rozległ się ryk Gryfonów. Zdobywali znaczącą przewagę, chociaż Verton całkiem nieźle sobie radził. Potter zanurkował w dół za Zniczem. Zrobił to samo, ale wcale Znicza nie szukał. Leciał za Harrym dłuższy czas, gdy chłopak wbił się wysoko w powietrze, niezauważalnie wyciągnął różdżkę.

- Vingarium Leviosa! – Zawołał. Z różdżki błysnął snop światła a zaklęcie uderzyło w oszołomionego Harrego. Potter stracił kompletne panowanie nad miotłą i runął w dół. Widzowie wstrzymali oddech. Jeszcze chwila a mógł się zderzyć z ziemią. W ostatniej chwili nadleciał młody Carter chwytając Pottera za rękę. Chociaż siła lotu była zbyt silna i obaj zlecieli w dół, ale nie tak boleśnie niż gdyby byli nieco wyżej. Przerażeni Gryfoni zebrali się wokół Harrego. Tuż po chwili zjawili się pani Pomfey i Dumbledore. Michel ocknął się pierwszy. Chociaż był poturbowany nie odniósł żadnych poważniejszych obrażeń. O wiele gorzej było z Harrym. Był nieprzytomny a w chwili upadku mocno uderzył się w głowę. Zabini przyglądał się wszystkiemu z zadowoleniem.

- Jeden zero. – Pomyślał, gdy w milczeniu opuszczał boisko. Był pewien, że nikt go jawnie nie oskarży.

***
Po raz pierwszy od dawna Ginny Weasley oglądała mecz siedząc na trybunach. Nie kryła swojej złości na Harrego, który doprowadził do tej chorej sytuacji między nimi. Ginn nie chciała czuć się jak w pułapce, ale przez niego tak właśnie się czuła. Od dawna kochała go bardzo. Była pewna, że lata sprawią, że wyzbędzie się tego uczucia, ale było coraz gorzej. Dopiero kiedy w trzeciej klasie spędziła część wakacji z Hermioną i jej rodzicami trochę ochłonęła. Rady przyjaciółki sprawiły, że zaczęła inaczej podchodzić do życia. Zapominając o swojej miłości wpadła w wir życia towarzyskiego. Przestała już być cichą i szarą myszką. Stała się całkiem inną sobą i nadal liczyła, że Harry coś zauważy. Niestety nic takiego się nie stało. Chłopak nadal traktował ją jak przyjaciółkę lub co gorsza siostrę. A wokół niego pojawiały się nowe kobiety. Najpierw była sympatyczna Krukonka Cho a teraz Jessica. Tej ostatniej nienawidziła z całej siły, głównie dlatego, że młody Potter zaczął chodzić z nią oficjalnie. To najbardziej bolało a swój żal i złość wyładowywała na biednym Deanie, który wcale na to nie zasłużył. A ostatnio coś zaczęło się między nimi psuć. Nie rozumiała tego ani zachowania chłopaka. To nie było do niego podobne i czuła wielki żal. Za wszelką cenę starała się rozluźnić atmosferę między nimi. Myślała nawet o zaproszeniu Go na podwieczorek u Slughorna w przyszłym tygodniu, ale Harry zniweczył wszystkie jej plany. Niesprawiedliwe potraktowanie Deana sprawiło, że w Ginn przelała się fala goryczy i odeszła z drużyny. Nie potrafiła pogodzić się z tym bo naprawdę kochała Quiddich, ale to co zrobił Harry było silniejsze. Dlatego siedziała teraz na trybunach i obserwowała finał meczu. Z początku Gryfoni zdobywali sporawą przewagę. Gdyby Luna przechwyciła Znicza na pewno by wygrali, ale wówczas stało się coś złego. Harry niespodziewanie spadał z miotły. Ginny z przerażeniem w oczach patrzyła na to jak jej ukochany miał się rozbić o ziemię. W ostatniej chwili Michel Carter uratował chłopaka, sam prawie się rozbijając. Manewr był o tyle niebezpieczny, że prawie obaj mogli stracić życie.

- Ginny zaczekaj! – Usłyszała za sobą głos Michela, gdy biegła do Skrzydła Szpitalnego by zobaczyć jak się czuje chłopak. Modliła się w duchu by nic mu się nie stało. Odwróciła się i z wdzięcznością rzuciła się mu na szyję. Nie stało mu się nic poważnego. Był jedynie trochę poturbowany. I wówczas to zrobił. Nie zastanawiając się nad tym wcale przyciągnął ją do siebie i pocałował. Zaskoczona Ginn odwzajemniła mu pocałunek, by oderwać się po chwili.

- Nie… - Wyszeptała cicho dotykając palcem rozgrzanych ust. Michel podobał się jej, ale nie kochała go. Obiecała sobie już nigdy nie związać się z chłopakiem którego nie kocha.

- Wiem. – Powiedział cicho ocierając łzę, która spłynęła po jej policzku. – Uratowałem Go dla Ciebie Ginn. Wiem, że mnie nie chcesz i chyba nigdy nie będę za dobry byś mnie pokochała. Będę jednak czekał. Zawsze będę obok Ciebie.

- Dziękuje. – Powiedziała cicho i odwracając się pobiegła do Harrego. W głowie miała szereg tłumiących myśli czy jej zachowanie było słuszne a może gdzieś popełniła błąd. Nie była tego pewna, ale jej serce wiedziało czego chce. A w tym momencie choć przez chwilę chciało być przy Harry’m. Nawet jeśli on nigdy nie miał być jej. Michel w milczeniu obserwował uciekającą Ginny. Wiedział, że nigdy nie zdobędzie jej miłości a przy swojej misji względem Voldemorta nie mógł jej o to prosić. Dziwił się swojej siostrze, która wiedząc, że młodego Pottera czeka wkrótce śmierć tak ochoczo się z nim spotykała. Mimo to jak nigdy nie był szczery ze sobą tak teraz musiał przyznać, że kochał ją całym swoim własnym sercem.
***

WIEM TROCHĘ MAŁO HERMIONY I DRACO, ALE CHCIAŁAM RÓWNIEŻ SKUPIĆ SIĘ NA MIŁOŚCI GINNY I HARREGO. BĘDĘ CHCIAŁA RÓWNIEŻ POKAZAĆ RONA WALCZĄCEGO O WZGLĘDY HERMIONY ZANIM WYJDZIE NA JAW PRAWDA O JEJ ZWIĄZKU Z DRACO. I PRZEPRASZAM ZA POWTÓRKĘ Z BLAISEM. TO CEL JAK NAJBARDZIEJ ZAMIERZONY A BLAISE ODEGRA WIELE PRZYKRYCH SYTUACJI W ŻYCIU DRACO I HERMIONY. ALE NIE MÓWIĄC NIC WIĘCEJ ZAPRASZAM WAS NA KOLEJNY

2 komentarze:

  1. Masz rację, zdecydowanie za mało Hermiony i Malfoy'a, ale nie szkodzi, jestem pewna, ze nadrobiłaś tow następnym rozdziale :D Swietna Notka, jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Luna zastąpiła Ginny? I to na pozycji szukającego?,Przecież to Harry nim był. A jeśli jednak był ścigającym to czemu w pewnym momencie "zanurkował"? A co do Luny to jest krukonką a nie gryfonką , więc nie mogła jej zastąpić :) Zwracaj uwagę na szczegóły, które choć niewielkie dla prawdziwych(!) czytelniczek HP są bardzo ważne! ;)
    Jak tak teraz patrzę to trochę ci nagadałam :p Sam pomysł mi się podoba, zwqłaszcza z tym przyrodnim bratem Draco, który "odbiera" mu władzę w Slytherinie :)

    OdpowiedzUsuń