27 lipca 2012

Epilog "Spalone Mosty"

„Marzenia wystarczają, lecz sama wiara to za mało” 
Z kronik proroka codziennego nr7:
No i w końcu. Po wielu obietnicach doczekaliście się upragnionego Epilogu pierwszej części. Mam nadzieje, że was nie zawiodłam. Z tej okazji zakończenia pierwszego cyklu chciałabym wam wszystkim podziękować. Szczególnie tym, którzy wytrwali ze mną od samego początku. Kochani jesteście wspaniali. A także tym nowym czytelnikom, którzy dopiero, co się pojawili i czytają moją wersje Dramione. Dziękuje wam wszyscy kochani i zapraszam na oficjalne zakończenie I części tej historii.
Uwaga!!
Przypominam by wszelkie powiadomienia i Spamy pozostawiać w dziale Spamownik w dodatku uruchomiłam dział Substrykcji gdzie proszę o wpisywanie swoich adresów osób tych którzy chcą być informowani o NN a także proszę podajcie adres opowiadania ponieważ Substrykcja działa na dwa blogi.

***
Wszystko było przygotowane. Draco wiedział o tym. Duncan zakończył swoje zadanie. Znajdująca się w Pokoju Życzeń Szafka Zniknięć działała. Teraz była jego kolej. Mimo to nie był gotowy. Drżał na samą myśl tego, co miał zrobić. Nie chciał tego. Wspomnieniami wciąż powracał do tych cudownych i romantycznych chwil z Hermioną. Wszystko było wówczas takie inne. Mógł jednak wiedzieć, że szczęście nie jest mu pisane. Ponieważ był Malfoyem. Malfoyowie nigdy nie są szczęśliwi. Od pokoleń nieśli za sobą śmierć i zniszczenie. On nie wierzył żeby z nim właśnie miało być inaczej. Był tak samo przeklęty jak reszta jego rodziny.

- Działamy wszyscy według planu. – Z zamyślenia wyrwał Go głos Duncana. Byli pełną grupą. Zebrali się w podziemiach lochu Slitherinu. Na miejscu prócz jego i Duncana byli jeszcze Blaise, Grabbe z Goylem oraz Pansy i Michel. Każdy z nich niezwykle podniecony o pewien powagi takiej chwili. Wszyscy wiedzieli jak wiele od nich zależy. I każdy tego chciał. Każdy prócz dwóch mężczyzn zebranych wśród nich. Ani Draco ani Michel nie czuli żadnej przyjemności z obecnej chwili. Wiedzieli jak wiele zła wyrządzą. Nie byli z tego dumni. Ani trochę. – Żaden z nas nie może się wycofać. Za późno na to już. – Draco miał dziwne wrażenie, że tu Duncan patrzy właśnie na niego. Jakby miał wrażenie, że właśnie on to zrobi. Oboje wiedzieli, że nie może. Od tego zależało życie Hermiony. Wszystko, co robił robił tylko dla niej. By była bezpieczna.

- Nie zawaham się. – Powiedział chłodno czując, że teraz nie tylko on na niego patrzy. Cała grupa była skupiona na nim. Jedynie Michel stał ze spuszczoną głową. Draco wyczuł w nim cichego sprzymierzeńca. – Wiem, co mam zrobić. Niedługo Potter i Dumbledore pojawią się w wieży. Ty wyczarujesz Mroczny Znak. To będzie znak dla reszty Śmieciożerców. – Wszyscy pokiwali głową. Draco wiedział, że Voldemort posyłał Go na śmierć. Czarny Pan zdawał sobie sprawę, że nie nadaje się do tego zadania. A jednak on zdecydował się. Nawet, jeśli dzisiaj zginie to przynajmniej ona będzie bezpieczna. Kierując się w stronę wieży mijał uczniów idących na kolacje. Wszyscy byli w dobrych humorach. Nikt ani przez chwilę nie podejrzewał tragedii, jaka ma się za chwilę wydarzyć. Kątem oka dostrzegł Hermionę. Stała otoczona grupką wiernych przyjaciół. Rudzielec Weasley czule ją obejmował. Draco poczuł lekkie uczucie zazdrości. Wiedział dobrze, że to on powinien być na jej miejscu, ale nigdy nie będzie. Wyczuła jego spojrzenie i odwróciła wzrok od niego. W jej oczach było tyle złości. Nie wybaczyła mu tego, co się stało w Sowiarni. Mógł ją przecież zabić. Próbował spotkać się z nią później, ale nie chciała tego. Grupka zamaskowanych Gryfonów (jak podejrzewał z Weasleyem na czele) napadła na niego po lekcjach eliksirów. Nie miał szans się bronić a nawet nie chciał. To było ostrzeżenie by zostawił Hermionę w spokoju na jej własne życzenie. Zrozumiał je. Wysłał jej nawet list by ostrzec przed dzisiejszymi wydarzeniami. List wrócił nieotwarty. Nie dziwił się wcale. Nie chciała Go znać. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Westchnął cicho i przystanął. Nie odwróciła się ponownie, ale czuła na sobie jego wzrok. Wiedziała, że na nią patrzył. Kobieta, która zmieniła jego życie. Jedyna, dla której poświęcał samego siebie. Odwrócił wzrok i ruszył na górę. W ręku trzymał uniesioną różdżkę. Przez cały czas czuł jak biło mu serce. Musiał to zrobić. Był gotów, chociaż się bał. W głowie huczało mu od różnych myśli. Ostatni stopień. Ostatnia chwila by się wycofać. Nie zrobi tego. Nie mógł. Podjął już te decyzje i wszyscy na niego liczyli. Wiedział, że nie tylko on zostanie ukarany, jeśli się wycofa. Nie chciał ryzykować okrucieństwa Voldemorta. Zdecydowanym ruchem pchnął mosiężne drzwi prowadzące do Sali astronomicznej.

- Witaj Draco! – Usłyszał spokojny głos Dumbledor’a. Na szczęście nie dostrzegł nigdzie Pottera. Byli całkiem sami. Miał idealną swobodę działania. – Widząc po Mrocznym Znaku na Twoim ramieniu domyślam się, z czym przybywasz.

- Przykro mi. – Powiedział Draco szczerze. Naprawdę było mu przykro. Naprawdę nie chciał tego. Nie miał jednak wyjścia. I on i Dumbledore o tym wiedzieli. Uniósł różdżkę do góry. Czuł jak drżało całe ciało. Nie wiedział czy to ze strachu czy ze zdenerwowania. Chyba wszystkiego po trochu. Odważnie uniósł różdżkę w górze. W chwili, gdy spojrzał prosto w oczy starego Dumbledor’a oboje wiedzieli, że tego nie zrobi. Nie był mordercą. Nie był swoim ojcem. Jeśli kiedykolwiek szukał na to dowodu to właśnie owy dowód otrzymał.

***
Tonks była kompletnie osłupiała. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. On jej ojcem? To było nie możliwe. Jej matka powiedziałaby jej, gdyby rzeczywiście tak było. Nie okłamałaby jej. Wiedziała, że Tedy jest jej ojcem. Była córką mugola.

- To nie prawda. – Powiedziała cicho acz stanowczo. – Wiem, kto jest moim ojcem. Moja matka nigdy by mnie nie okłamała.

- Nigdy nie powiedziała Ci prawdy, ponieważ chciała by Tedy Tonks był Twoim ojcem. – Jonson skrzywił się na samą myśl o tym. – Andromeda była przyrzeczona mi. Nasze rodziny zawarły pewien pakt a ja miałem poślubić ją, gdy tylko ukończymy. Twoja matka była przychylna do tego ślubu. Dlatego właśnie nasz pierwszy raz był na długo przed. Być może wtedy musiała zajść w ciąże sam nie wiem. – Pokręcił smutnie głową. Wydawał się taki szczery i przepełniony goryczą i bólem. Nie chciała mu jednak wierzyć. Nie mogła. Nie wyczuwała żadnej więzi między nim a tym mężczyzną. Nie było nic, co by mogło potwierdzić jego słowa. W głowie miała straszny mętlik i czuła suchość w gardle.

- Nie wierzę, w co mówisz. – Powiedziała zapalczywie chcąc wystąpić w obronie matki. – Tedy Tonks jest moim ojcem. Nie wierzę by było inaczej. Musisz mi uwierzyć.

- Przykro mi dziecko. – Mężczyzna podszedł do niej. Zadrżała, gdy jej dotknął. Nie zrobił jej nic a jedynie uwolnił ją. Powoli masowała odrętwiałe dłonie. Z wdzięcznością przyjęła szklankę wody, którą jej podał. Mogła poczuć się przy nim bezpiecznie. Nie miał zamiaru jej skrzywdzić. Odetchnęła z ulgą.

- Proszę mnie wypuścić. – Poprosiła cicho. Miała nadzieje zmiękczyć jego serce. – Nie może mnie pan wiecznie więzić.

- Obawiam się, że to niemożliwe. – Na twarzy mężczyzny znów pojawił się cień smutku. Było mu naprawdę przykro, ale nie widział innego wyjścia. Już wcześniej próbował skontaktować się z Andromedą, ale odmawiała mu. Teraz musiała się stawić. I zrobi to, jeśli nie będzie chciała by skrzywdził jej córeczkę. – Muszę zobaczyć się z Twoją matką. To jedyny sposób by to zrobić. Za długo chroniła się przede mną.

- Już nie zamierzam! – Tonks krzyknęła z ulgą, gdy zobaczyła swoją matkę, która stanęła w progu mieszkania. Kobieta zsunęła z siebie ciemny płaszcz, którym była okryta. Gdy tylko otrzymała list od Scotta, nie traciła czasu. Przybyła niemal natychmiast. Jej córeczka była w niebezpieczeństwie. Nie pozwoli jej zginąć z powodu grzechu jej młodości. – Musiałeś upaść tak nisko by się ze mną zobaczyć? – Zapytała cicho patrząc na niego z wyzwaniem. Uśmiechnął się lekko. Była dokładnie taka jak ją zapamiętał. Odważna i szczera do bólu.

- Powiedziałem prawdę naszej córce. – Oznajmił spokojnie. Tonks zaobserwowała cień cierpienia przechodzący po twarzy matki.

- Nie miałeś prawa! – Wykrzyknęła z rozpaczą. Zawsze starała się ukryć ten fakt. Ukryć przed Tedym. Ukryć przed córką. – Nie mogłeś jej tego powiedzieć.

- Mamo czy to prawda? – Zapytała niemal szeptem. Andromeda spojrzała na nią z rozpaczą w oczach. Ta tajemnica ciążyła jej od dawna. Zawsze bała się tej chwili i teraz właśnie ona nadeszła. Przyszła kolej na prawdę.

- Tak. – Powiedziała cicho. – Scott Jonson jest Twoim ojcem. – Tonks zaniosła się głośnym szlochem. W jednej sekundzie jej poukładany świat runął jak domek z kart a wszyscy, w których wierzyła oszukali ją.  Czuła, że już nic nie będzie takie samo a jej maleństwo będzie żyło w kłamstwie.

***
- Nie musisz tego robić Draco. – Dumbledore starał się jakoś przetłumaczyć młodemu Malfoyowi sytuacje. Nie widział w nim mordercy. Przez ostatni okres zauważył zmiany, jakie zaszły w tym chłopaku. Nie był już tym dawnym i okrutnym Ślizgonem. Miłość do panny Granger Go tak zmieniła. Tak silne uczucie zawsze było wielkim darem. – Ochronimy Ciebie oraz pannę Granger. Znajdziemy wam bezpieczne schronienie z dala od tego wszystkiego.

- Nie rozumiesz. – Draco z rozpaczą pokręcił głową. Był zagubiony i zrozpaczony. Kompletnie niezdolny by wykonać to zadanie. Czuł, że zbyt wiele od niego wymagają.  Nie chciał tego wszystkiego. Przekleństwa Malfoyów. – On ją znajdzie gdziekolwiek byś jej nie ukrył. Skrzywdzi ją, jeśli Ciebie nie zabije. Nie mogę do tego dopuścić.

- Chcesz być mordercą w jej oczach tylko po to by ją ochronić? – Spytał zaskoczony Dumbledore. – Wiesz, że ona Cię znienawidzi, jeśli to zrobisz. Już nigdy jej nie odzyskasz. Chcesz tego Draco? – Oczywiście, że nie chciał. Dumbledore widział jego niemą odpowiedź w oczach. Nie miał wyjścia.

- Już i tak mnie nienawidzi. – Odpowiedział chłodno przypominając sobie ostatnie wydarzenia w Sowiarni. To wszystko, do czego się dopuścił i co zrobił. Nadal prześladowało Go to w koszmarach. Nadal słyszał okrzyki jej bólu. – Tak będzie lepiej. Lepiej dla niej. Zasługuje na kogoś lepszego niż ja. Ja nigdy nie będę mógł jej dać prawdziwego szczęścia. Jestem taki sam jak mój ojciec.

- To nie prawda Draco. – Zaprzeczył Dumbledore kręcąc głową. – Dobrze o tym wiesz. Jesteś lepszym człowiekiem.

- Co za brednie. – Niski głos Bellatriks Leastrange przerwało ich rozmowę. Draco zesztywniał na widok zebranych Śmieciożerców. Towarzyszył im profesor Snape. Dumbledore nie wyglądał na zdumionego. Wręcz przeciwnie.

- Bella. – Powiedział niemal ciepło a kobieta zaśmiała się szyderczo. – Widzę, że zebrałeś całe towarzystwo Draco. A gdzie Twój brat?
- Jestem tutaj. – Duncan Verton wyłonił się z cienia kłaniając z lekką nonszalancją. W ręku trzymał uniesioną różdżkę a z wargi ciekła mu krew. Musiał stoczyć jakiś zaciekły pojedynek zanim się tu dostał. – Zrób to Draco i idziemy. Nie mamy zbyt wiele czasu.

- Twój brat ma racje. – Niechętnie przyznała mu Bella przysuwając się do młodzieńca. – Zabij Go a Czarny Pan spełni wszystkie Twoje życzenia. Kto wie może nawet daruje życie Twojej wstrętnej Szlamie. – Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Hermiona jest z nimi. Jej cichy okrzyk protestu wydobył się z niej. Była boleśnie podtrzymywana przez Greybacka, który ostrzył kły na jej szyję. Zaklął cicho widząc jak bardzo była poraniona. Nie obeszli się z nią zbyt delikatnie.

- Severusie… - Cichy niemal błagający szept wydobył się z gardła Dumbledora. Po raz pierwszy spojrzał wprost na swojego najwierniejszego do tej pory przyjaciela. Snape skinął głową i uniósł różdżkę w górę.

- Avada Kedavra… - Jedno zaklęcie. Błysk zielonego światła. Ciało profesora Dumbledora osunęło się z okna wieży astronomicznej. Na chwilę zapanowała cisza. Wszyscy wiedzieli jak wielka rzecz się stała. Odszedł właśnie największy z Czarodziei. Albus Dumbledore.

***
Nikt nie spodziewał się ataku. Nikt nie podejrzewał, że dojdzie do czegoś takiego. Wszyscy spędzali czas leniwie chcąc trochę odpocząć od nauki. Gryfoni żwawo rozprawiali o meczu ze Ślizgonami, który miał wkrótce nadejść. Pod dowództwem Pottera spodziewali się rychłego zwycięstwa. Trenowali dość ostro i byli pewni siebie. Nawet Ron, który mocno poprawił swoje wyniki w grze. Siedział teraz uśmiechając się z dumą a Hermiona opierała swoją głowę o jego ramię. Ron był naprawdę szczęśliwy. Ostatnio udało mu się zbliżyć do Hermiony i z każdą chwilą wydawała mu się bardziej przychylna. Sprawiała wrażenie, że jest zadowolona z jego towarzystwa tak samo jak on z jej. Wiedział, że Go nie kochała. Jej serce nadal należało do tego przeklętego Malfoya. Umiał się jednak z tym pogodzić. Wolałby, żeby Go pokochała, ale nie chciał zmuszać jej do miłości. Wystarczało mu w tym momencie to, że jest i nie odsuwa się od niego jak wcześniej. Właśnie miał ją do siebie przytulić by wspólnie ruszyli do wierzy Gryfonów, gdy przerażający okrzyk młodego Colina sprawił, że włosy zjeżyły mu się na karku.

- Śmierciożercy w zamku! – Wykrzyknął Seamus Fenigan, który towarzyszył Colinowi. Wszyscy Gryfoni zerwali się równocześnie. W wielkiej Sali zapanowało ogromne poruszenie, które MacGonagall zdołała uciszyć jednym ruchem dłoni.

- Uczniowie do szesnastego roku życia zostaną niezwłocznie odprowadzeni przez swoich Prefektów do Dormitorium. – Powiedziała głośno, choć cień strachu przebiegał po jej twarzy. Bała się jak większość nauczycieli. Nigdy jeszcze w dziejach Hogwartu nie doszło do tak otwartego ataku na zamek. Nikt się tego nie spodziewał w najgorszych obawach i lękach. Wszyscy sprawiali wrażenie zdeterminowanych i wystraszonych. – Wszyscy wstali posłusznie i ustawiali się w odpowiednie grupki. Ron i Hermiona, jako Prefekci swojego domu stanęli na wysokości zadania. Hermiona przejęła pieczę nad żeńską grupką a Ron nad męską. Powoli opuszczali Wielką Salę. W korytarzu słychać było odgłosy rozgrywającej się walki. Ci, którzy pozostali nie wahali się. Wezwani Aurorzy już byli na miejscu. Kątem oka Hermiona spostrzegła Harrego jak biegnie za uciekającym Snapem i Draconem. Poczuła lekki skurcz w żołądku. Draco.  Przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić. To był nagły impuls. Kiwnęła Ronowi głową by przejął jej grupę i pobiegła za nimi. Wiedziała, że głupio się zachowuje. Nie miała jednak wyjścia. Chciała się z nim zobaczyć. Próbować Go przekonać by zszedł ze ścieżki, którą obrał. Zmusić Go jakoś by znów stał się dawnym Draconem. Człowiekiem, którego pokochała na początku. Ostre zaklęcie zwaliło ją z nóg. Krzyknęła zaskoczona i osunęła się na ziemię zwijając z bólu. Przed oczami mignęła jej ponura scena w Sowiarni, gdzie Draco ją torturował. Myślała, że znów to robi. Jednak, gdy podniosła głowę nie spostrzegła Dracona a jego przyrodniego brata. Stał naprzeciw niej spoglądając nań z wyższością z różdżką w ręku uniesioną w jej stronę.

- Podejdź! – Rozkazał głosem tak podobnym do typowego tonu Malfoyów. Nic dziwnego, że był synem Lucjusza. Draco mimo całej swojej powierzchowności był mniej podobny do ojca. Zrobiła to z wielkim trudem. Chciała sięgnąć po różdżkę spoczywającą w kieszeni, ale obawiała się, że Duncan będzie szybszy. W tak krótkim czasie stał się naprawdę dobrym Czarodziejem. – Podejdź do mnie i oddaj różdżkę. – Z oddali dobiegł ją krzyk Harrego. Była zaskoczona widząc przyjaciela jak chciał zaatakować dawnego nauczyciela od eliksirów. Draco nie widział jej. Posłusznie oddała różdżkę Duncanowi. Nie chciała skazywać się na niepotrzebne tortury. Musiała myśleć o dziecku.

- Duncan idziemy! – Okrzyk Pansy wyrwał na moment młodego Vertona z zamyślenia. Pochwycił Hermionę zanim zdołała mu uciec i wspólnie przebiegli przez portal. Zrozumiała, że znalazła się w poważnej pułapce.

***
Fred rozpaczliwie usiłował skontaktować się z Georgem, ale brat skutecznie Go unikał. Oświadczył wyraźnie, że nie chce Go znać nazywając brata zboczeńcem. To bolało. Nie było jego winą, że zakochał się w Lee. Tak wyszło. Chciał wytłumaczyć to bratu. Nie chciał przez swoją miłość stracić brata bliźniaka, który był dla niego najważniejszy. Lee z bólem w sercu obserwował rozterki swojego kochanka. Chociaż Fred nie wiele mu mówił o tej sytuacji to widział jak cierpi i wiedział, że to on był tego przyczyną. Musiał coś zrobić by ratować te sytuacje. Postanowił sam udać się do Georg’a. Porozmawiać z nim i miał nadzieje, że jakoś wpłynie na młodego Weasleya. George właśnie siedział w swoim sklepie i klnąc obliczał jakieś księgi rachunkowe. Do tej pory robił to Fred, który był zdecydowanie lepszy z matematyki od swego bliźniaka.

- Co tu robisz zboczeńcu? – Zapytał unosząc się na widok Lee. Jordan wzdrygnął się słysząc tak otwartą pogardę w głosie przyjaciela. Nigdy nie spodziewał się, że do tego dojdzie. Nie miał pojęcia jak ma się zachować. Ta sytuacja przerażała Go.

- Przyszedłem porozmawiać. – Odparł spokojnie starając się brawurą pohamować drżenie swojego głosu. Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem aż w końcu George skinieniem głowy nakazał mu usiąść naprzeciwko niego. Lee przyjął to z ulgą i posłusznie zajął wskazane miejsce. Czuł się dziwnie w obecnej sytuacji. W powietrzu unosiła się ponura atmosfera. Żaden z nich nie wykonał żadnego przyjacielskiego gestu. Zaczynał żałować, że tu przyszedł. Wiedział jednak, dla kogo to robił. Wszystko szło dla Freda.

- Chyba powiedziałem już dość ostatnim razem. – Zauważył ponuro George ze zgrozą wspominając tamtą okrutną chwilę, gdy zobaczył brata w takiej sytuacji. Miał wrażenie, że wcale nie znał swojego brata bliźniaka. Nie wiedział o jego innych skłonnościach.

- Nazwałeś Freda zboczeńcem i wybiegłeś z domu. – Zauważył dobitnie Lee. George poczuł się trochę zawstydzony swoim zachowaniem. Nie chcąc dać znać po sobie przybrał surowy wyraz twarzy. – Uważasz, że była to jakaś rozmowa?

- Nie powinieneś się wtrącać w moje sprawy i Freda. – Mruknął starając się panować nad przejawem złości. Za nic w świecie nie chciał przyznać, że Lee ma racje.
- Mylisz się. – Lee nie dawał za wygraną. Przyszedł tu z zamiarem porozmawiania z bratem bliźniakiem swego ukochanego i zrobił to. Zastanawiał Go fakt, czemu ludzie ich nie rozróżniają. Przecież mimo identycznej osobowości byli całkiem innymi ludźmi. – Zraniłeś Freda. Widziałem to po jego zachowaniu dzisiaj. Jak myślisz, dlaczego ukrył nasz związek przed Tobą? Nie, dlatego, że się mnie wstydzi tego, co nas łączy, ale dlatego, że bał się Twojej reakcji. Fred bał się, że Go odrzucisz a to właśnie zrobiłeś. – Musiał przyznać racje Georgowi. Naprawdę to zrobił. Odrzucił brata być może w chwili, gdy ten najbardziej Go potrzebował. Poczuł się jak ostatnia świnia. Był pewien, że nigdy sobie tego nie wybaczy.

- Ja przepraszam… - Wyszeptał cicho zdając sobie sprawę, że same przeprosiny nie wystarczą. Zbyt wiele zła wyrządził swym okrutnym zachowaniem. Zawsze był pewny, że nic ich nie rozdzieli. A tymczasem wystarczyła jedna próba i ich przyjaźń szlag trafił. Zaklął cicho wstając od biurka. – Zajmiesz się sklepem? – Zapytał cicho. Lee pokiwał głową. Miał nadzieje, że George zachowa się jak porządny człowiek i porozmawia z bratem. Nawet, jeśli ich pogodzenie oznaczało rozstanie z nim zrozumie to. Dla Freda najważniejsza była rodzina. Wiedział dobrze, co ukochany wybrałby gdyby do tego doszło a on pogodzi się z tym. Nawet gdyby oznaczało to, że nie mogli być razem.

***
Hermiona sprawiała wrażenie kompletnie oszołomionej. Duncan ją zaskoczył. Całkowicie ją rozbroił nie używając nawet siły. Mogła być zła jedynie na siebie. I była. Teraz musiała biec ciągnięta przez Duncana opuszczając pole walki. Bała się. Nie miała pojęcia, dokąd ją zabierają. Sama nie pewność była przerażająca. Usiłowała mu się wyrwać, ale był silniejszy. I miał jej różdżkę.

- Co tu robi ta Szlama? – Nienawiść w głosie Bellatriks wstrząsnęła nią. Nie spodziewała się, że ta kobieta tak bardzo nienawidzi takich ja ona. Skuliła się w środku i odruchowo schowała za Duncanem. Roześmiał się na ten gest i cofnął odsłaniając przed kobietą.

- Może nam się przydać. – Powiedział z zadowolonym siebie uśmiechem. – W razie gdyby Draco nie wiedział, czego od niego oczekujemy. Możemy się nią posłużyć by był nam posłuszny. – Hermiona zmartwiała. Duncan zamierzał wykorzystać ją w swoim podłym celu. Chciał zmusić Draco do posłuszeństwa przez nią. Nie rozumiała, o co tu chodziło. Przecież był świadkiem sceny rozgrywającej się w Sowiarni. Czemu zatem to robił?

- Nie będę wam przydatna. – Próbowała zaprotestować. Chciała chronić siebie i dziecko. Nikt nie mógł wiedzieć, że była w ciąży. A zwłaszcza Dracon. Bała się, że Ślizgon będzie chciał odebrać jej maleństwo. Może okazać się tak samo podłym człowiekiem jak jego ojciec.

- Mądrze myśli Bello. – Wtrącił się do rozmowy jej mąż. Bella niechętnie spojrzała na niego, ale musiała mu przyznać racje. Draco mógł być im posłuszny, jeśli wykorzystają w tym celu dziewczynę, którą on kochał. To była dobra myśl. Lucjuszowi, chociaż jeden syn się udał. Pokiwała głową z aprobatą.

- W porządku. – Stwierdziła łaskawie. – Zabieramy ją do Malfoy Manor. Czarny Pan zdecyduje o jej losie.

- Błagam nie… - Wyszeptała Hermiona mając nadzieje, że zmiękczy ich serce. Nikt nie chciał ująć się za nią. Cała czwórka patrzyła na nią bezlitośnie. Jedynie Pansy sprawiała wrażenie niezbyt zadowolonej z obecnej sytuacji. Nie chciała by Hermiona przebywała w pobliżu Dracona. Obawiała się, że straci resztki szansy u mężczyzny, z którym wiązała swoją przyszłość.

- Nie rozumiem, po co nam ona. – Pansy nie kryła swojego niezadowolenia. Wściekłym spojrzeniem obrzucała Duncana. Miała wrażenie, że robi to jej na złość. – Draco i tak będzie posłuszny. Wystarczy, że coś zagrozi jej życie.

- Nie bądź dzieckiem Pansy. – Duncan zmroził ją wzrokiem. Bellatriks otworzyła portal, przez, który mieli przejść. Duncan przyciągnął Hermionę do siebie. Próbowała mu się opierać, ale w odwecie uderzył ją w twarz. Przestała się szamotać obawiając się kolejnych ciosów. – Naprawdę może nam się przydać. Chcesz chyba żeby Draco w końcu się z Tobą ożenił? Naprawdę myślisz, że potulnie pójdzie z Tobą do ołtarza, gdy przekona się, że jej nic nie grozi? Może być przecież pod ochroną Zakonu Feniksa a wówczas Czarny Pan jej nie sięgnie. – Pansy wiedziała, że Duncan miał racje. Obrzuciła rywalkę wściekłym spojrzeniem i zbliżyła się do niej.

- Posłuchaj mnie Szlamo. – Wycedziła ponaglana przez pozostałych. W ich stronę zbliżała się sporawa grupka aurorów. Wśród nich był młody Weasley. Widząc, co się dzieje rudzielec przyspieszył kroku. Musieli się spieszyć. – Draco Malfoy od zawsze należał do mnie. Jesteś jego chwilową miłostką. Gdy zrozumie, że to ja jestem jego właściwą kobietą zapomni o Tobie bardzo szybko. – Zauważyła ból na twarzy Gryfonki i uśmiechnęła się z satysfakcją, po czym wyminęła ją i przeszła bez dalszego słowa przez portal. Popchnięta przez Duncana Hermiona uczyniła to samo. Z oddali dobiegł ją rozpaczliwy okrzyk Rona. Ich spojrzenia na moment spotkały się. Przez jedną małą chwilę żałowała, że to nie jemu oddała swoje serce. Być może wówczas byłaby o wiele szczęśliwsza. Szybko pozbyła się tych myśli z głowy. Nigdy nie będzie żałować, że zakochała się w Draco. Ta miłość przyniosła cenny skarb, który rozwijał się w jej brzuchu. Skarb, o który będzie musiała zadbać o wiele bardziej jak u siebie. Kiedy po raz ostatni spojrzała na Rona zanim portal się zamknął nie żałowała już oddanego serca. Miała też uczucie, że minie sporo czasu zanim cała trójka znów spotka się razem. Czuła, że do tego czasu wiele się wydarzy. Wiedziała jak nie pewna czeka ją przyszłość i obraz tego, co może spotkać ją w Malfoy Manor. Ostatnim miejscu, w którym chciałaby się teraz znajdować.

***
Ginny była oszołomiona tym, co się działo. To miał być normalny wieczór. Wszyscy szli właśnie na kolacje. Atak nastąpił niespodziewanie. Grupka Śmieciożerców wkroczyła na teren zamku zaskakując ich. Dobrze, że zawsze nosiła przy sobie różdżkę. Nauczyła się nigdy jej nie zostawiać. Hogwart był pełen niespodzianek i różdżka zawsze się przydawała. Jeden ze śmieciożerców zaatakował ją, gdy usiłowała dostać się do wieży Gryfonów. Nie pamiętała jego nazwiska, ale widywała jego zdjęcie w Proroku Codziennym. Był jednym z poszukiwanych morderców. Zadrżała stając z nim w oko w oko. Z oddali dobiegały ją okrzyki walczących osób. Hogwart pogrążył się w chaosie walki.

- Zdrajca krwi. – Syknął Śmieciożerca w jej stronę i cisnął zaklęciem uśmiercającym. W ostatniej chwili udało jej się uskoczyć. Zaklęcie trafiło w ścianę. Mężczyzna ryknął z wściekłości i ponownie atakował. Ginny blokowała każdy atak próbując jakoś wymyślić sposób na tego mężczyznę. Był bezlitosny. I wściekły. Kolejne zaklęcie uderzyło w nią z wielką siłą. Krzyknęła z bólu zataczając się. Czyjaś ręka złapała ją w ostatniej chwili. Podniosła wzrok i zobaczyła zatroskaną twarz Michela. Nie rozmawiała z nim od dłuższego czasu. Nie ufała mu po tej aferze z jego siostrą.

- Nic Ci się nie stało? – Spytał z troską patrząc na nią. Pokręciła głową nieco zaskoczona. Michel pomógł jej wstać i zmierzył wzrokiem dawnego sprzymierzeńca. Owszem pracował dla Czarnego Pana, ale nie mógł dopuścić by Ginny coś się stało. Ze wszystkich osób na świecie nie chciał jej skrzywdzić.

- No, co Ty… - Mężczyzna cofnął się zaskoczony widząc uniesioną różdżkę w dłoni Cartera. Nie spodziewał się tego. – To zdrada! Czarny… - Nie zdążył powiedzieć nic więcej. Wyuczone śmiertelne zaklęcie trafiło mężczyznę za pierwszym razem. Na chwilę błysk zielonego światła oślepił ich oboje. Ginny wpatrywała się w mężczyznę oszołomiona.

- Nie musiałeś Go zabijać. – Wyszeptała cicho zszokowana zachowaniem dawnego przyjaciela. Michel pokręcił głową i zbliżył się do niej. Musiał uciekać zanim ktoś odkryje, że on również miał coś wspólnego z napadem na Hogwart. Żałował, że nie mógł powiedzieć jej wszystkiego. Nie chciał by Ginny myślała o nim źle.

- Dowiem się, co Jess zrobiła Tobie i Harremu. – Obiecał cicho chwytając jej twarz w dłonie. Tym razem Ginny nie odwróciła swojego spojrzenia. -  Przysięgam, że jak tylko będę coś wiedział to Ci powiem.

- Michel ja… - Głos uwiązł jej w gardle. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. W tym momencie zrobił coś, czego nie spodziewał się po sobie, że zrobi. Przyciągnął ją do siebie i pocałował. A ona ku swojemu zaskoczeniu oddała pocałunek. Michel zniknął zanim zdołała zareagować zostawiając ją z bijącym sercem i mieszanymi uczuciami. Miała wrażenie, że w jej sercu nic nie będzie jak być powinno.

***
Tonks nie kryła swojego szoku. W oszołomieniu wpatrywała się w twarz w matki szukając zaprzeczenia jej słów. Scott Jonson był jej ojcem? Nie mogła w to uwierzyć. Jej ojcem nie był mugol tylko Czarodziej? Poczuła się zdradzona.

- Jak mogłaś mi nie powiedzieć! – Wykrzyknęła zrozpaczona unosząc się gwałtownie. Szybko opadła czując jak zabolało ją w środku. Rozwijało się w niej dziecko. Musiała być ostrożna, ale nie mogła ukryć jak bardzo czuła się rozczarowana zachowaniem matki. – Czemu ukryłaś to przede mną?

- Bałam się dziecko. – Powiedziała kobieta ze ściśniętym sercem. Morderczym spojrzeniem wpatrywała się w swojego dawnego kochanka. Nie wiedziała, że okaże się tak okrutny. Akurat teraz, gdy ich świat miał tyle problemów. – Nie wiedziałam jak zareagujesz, więc uznaliśmy z Teddym, że tak będzie lepiej.

- Więc on wiedział? – Zapytała cicho czując się jeszcze bardziej oszukana. Jej ojciec wiedział o tym i nigdy nie dał po sobie znać, że nie jest jego córką. Kochał ją jak własne dziecko. Czuła jak bardzo musiało być to dla niego ciężkie. Kochać dziecko innego mężczyzny. Lupin pojawił się niespodziewanie. Surowym wzrokiem zmierzył mężczyznę, który porwał Tonks i zbliżył się do ukochanej. Cofnęła się odruchowo wpatrując w ukochanego mężczyznę. Nie spodziewała się Go zobaczyć.

- Szukałem Cię. – Wyszeptał udręczony. Uważniej mu się przyjrzała. Wyglądał bardzo mizernie. Do przemiany było jeszcze daleko a już teraz wyglądał jakby przeszedł ich kilka. – Nie wiedziałem gdzie jesteś. Szalałem z niepokoju o Ciebie i dziecko.

- Naprawdę? – Zapytała ze ściśniętym sercem. Przytaknął i dopiero wówczas pozwoliła mu się objąć. Mogła mieć żal do matki o to, że ukryła fakt jej ojcostwa. Mogła mieć żal do ojca, że nigdy nie dał jej odczuć, że nie jest jego córką. Nie mogła jednak odwrócić się od mężczyzny, którego kochała nad życie.

- Wróć ze mną do domu. – Poprosił cicho wzruszony, że Tonks Go przyjęła i wybaczyła wszystkie ostatnie słowa, które jej powiedział. Zachował się wtedy jak głupiec myślący tylko o sobie. – Kocham Ciebie i dziecko. Nie chce was stracić. – Kobieta rozpłakała się. Tym razem nie były to łzy rozpaczy a prawdziwego szczęścia, które mogło ich czekać.

***
Harry był w szoku będąc świadkiem tego, co widział. Nigdy nie uwierzyłby, że ktoś taki, jak Dumbledore może umrzeć. Ale Dumbledore nie żył i został zamordowany przez swojego najlepszego przyjaciela. Harry był pewien, że nigdy nie zapomni błagającego dyrektora Hogwartu. Gdy rzucone na niego zaklęcie przestało działać zrzucił z siebie Pelerynę Niewidkę i pobiegł za Snapem chcąc Go zabić. Czuł rozpacz i wściekłość. Atakował na oślep, jednak jego zaklęcia były blokowane. Snape był dobrym czarodziejem. Harry nie zdołał powstrzymać przed ucieczką jego i Dracona. Obaj zniknęli w zaczarowanym portalu. Był zrozpaczony.

- Dumbledore nie żyje… - Wyszeptał do oszołomionych Ginny i Rona, którzy Go znaleźli. Wpatrywali się w niego z niedowierzaniem, ale w chwili, gdy znaleźli się na zamku wszyscy już wiedzieli. Hagrid niósł martwe ciało jednego z najlepszych dyrektorów Hogwartu. Dumbledore nie żył. Świat Czarodziejów stanął w kompletnym chaosie. Zginęła jedyna osoba, która tak naprawdę mogła mierzyć się z Voldemortem.

- Co teraz zrobimy? – Spytała Ginny patrząc na Harrego z troską. Żałowała, że nie może Go dotknąć ani przytulić. Na pewno potrzebował czyjeś bliskości. Dumbledore był dla niego bardzo ważny. Dla każdego z nich, chociaż ona nie znała Go tak dobrze. – Co się z nami stanie?

- Będziemy walczyć. – Powiedział zapalczywie Ron. Harry spojrzał zaskoczony na przyjaciela. Nie widział nigdy takiej determinacji u młodego Gryfona. W Rona jakby wstąpiła nowa nadzieja i chęć walki. – Musimy jeszcze odnaleźć Hermionę.

- Hermionę? – Harry znów był zaskoczony. Nie widział przyjaciółki wśród zebranych w grupce Gryfonów ani też wśród (na szczęście) nielicznych ofiar. Poczuł jak ściska Go w żołądku. – Gdzie ona jest?

- Została uprowadzona. – Powiedział Ron zbolałym głosem. Bardzo cierpiał i nie ukrywał tego. Hermiona była dla niego wszystkim a on nie mógł jej pomóc. Nie zdążył jej uratować. Pozwolił by zabrali jego ukochaną kobietę. – Przez Śmieciożerców.

- Uratujemy ją. – Obiecał cicho Harry. – Uratujemy Hermionę i powstrzymamy Voldemorta. Zrobimy to choćby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobię. – Zacisnął dłonie na fałszywym medalionie, który znaleźli razem z Dumbledorem, który miał być poszukiwanym przez nich Horuksem. Harry wiedział, że w końcu dojdzie do pojedynku między nimi. A wówczas jeden z nich na pewno zginie.

- Na pewno. – Zapewniła Ginny spoglądając w twarz ukochanego chłopca. Michel obiecał, że dowie się od Jess, co zrobiła i odnajdzie antidotum by mogli być razem z Harrym. Wierzyła, że to zrobi. Mocniej ścisnęła dłoń brata. W oddali rozległ się syreni śpiew w hołdzie zmarłemu dyrektorowi. Z zakazanego Lasu wyłaniała się większość najdziwniejszych stworzeń, jakie w życiu widzieli. Harry czuł wzruszenie na te chwilę. Jakkolwiek potoczą się ich losy Hogwart na zawsze pozostanie jego domem. Nawet, jeśli miałby tu nigdy nie wrócić. 
***
DZIĘKUJE WSZYSTKIM ZA SPEDZONY CZAS. ZAPEWNIAM WAS ŻE TO JESZCZE NIE KONIEC. ZAPRASZAM JUŻ WKRÓTCE NA ODSŁONĘ II CZĘŚCI TEJ HISTORII. MAM NADZIEJE ŻE RÓWNIEŻ BĘDZIECIE ZE MNĄ TAK SAMO JAK TERAZ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz