Z kronik proroka codziennego nr6:
Formalnie
ten rozdział miał być Epilogiem, ale musiałam go napisać, ponieważ
czytelnicy mogliby nieco pogubić się w zakończeniu. No i jest
uruchomione kilka wątków, które muszę wyjaśnić już teraz. Chociażby, kto
uprowadził naszą Tonks, i kwestię romansu Lee i Freda. W tym rozdziale
szykuje dla was sporo niespodzianek. Mam nadzieje, że was nie zawiodę.
Jak chcecie poznać jakieś spoilery tyczące II części, która będzie nosić
tytuł „Oszukać Przeznaczenie” to zapraszam was na Wywiader, gdzie
udzielę wam niektórych informacji. Myślę by na II część założyć
oddzielnego bloga. Co sądzicie o tym pomyślę? Czy robić kontynuacje na
tym adresie? Nie trując wam więcej zapraszam do czytania rozdziału.
***
Tonks
powoli dochodziła do siebie. W głowie miała straszny mętlik i nie
rozumiała tego, co się stało. W głowie czuła potworny ból, jakiego
wcześniej nie doznała. Miała wrażenie, że ten nieznajomy coś jej podaje.
To nie było w porządku. Spodziewała się dziecka. Nie chciała jego
krzywdy. Musiała dojść do siebie. Odzyskać władzę nad własnym ciałem i
uciec z pułapki, w której się znalazła. Nie
mogła dłużej tu zostać. Nie czuła się tu bezpieczna i nie była.
Próbowała poruszyć rękoma, ale były związane przy ramie łóżka, tuż nad
głową. Szarpnęła parę razy, ale lina nie puściła. Jęknęła cicho. W
głowie zaczęła sobie układać jakiś szalony plan.
-
Witaj Nimfadoro. – Usłyszała zachrypnięty głos nieznajomego mężczyzny.
Rozpoznała jego głos. Mężczyzna, który ją uprowadził. Ten, który chciał
zniszczyć jej życie. I nie wiedziała, dlaczego a on najwyraźniej znał
jej imię. Wiedział, kim jest.
-
Kim jesteś? – Zapytała cicho starając się nie patrzeć w jego stronę.
Krzywa rana na jego policzku odstraszała ją. Z trudem hamowała rosnące w
niej obrzydzenie.
-
Czarodziejem tak jak Ty. – Odpowiedział uśmiechając się. W jego
uśmiechu krył się rząd pożółkłych zębów. Jej żołądek zareagował
mdłościami. Skuliła się w sobie starając nie zwymiotować. Było jej nie
dobrze i była głodna. Dziecko domagało się jedzenia. – Muszę powiedzieć,
że jesteś bardzo piękna. Podobna do matki. – Na jego twarzy pojawił się
grymas. Miało być coś na kształt uśmiechu. W rezultacie wypadło
odrażająco. Z trudem powstrzymała skrzywienie.
-
Znasz moją mamę? – Była oszołomiona. Nie spodziewała się czegoś
takiego. Nie, że będzie znał jej matkę. Kim był ten nieznajomy, który ją
porwał? Czego od niej chciał. W głowie miała mętlik i szereg
przeróżnych pytań. – Skąd?
-
W młodości byliśmy parą. – Przyznał w zamyśleniu. To zrobiło na niej
wrażenie. Nie miała pojęcia, że matka spotykała się z kimś jeszcze prócz
jej taty. Nie wiele wiedziała o przeszłości jej mamy. Nigdy o tym nie
rozmawiały, chociaż były sobie bliskie. Cień niepokoju przebiegł po jej
twarzy. – Widzę, że nie mówiła Ci o mnie? Jestem Scott. Scott Jonson. –
Dodał przedstawiając się. starała się zapamiętać jego nazwisko na
wszelki wypadek. Mogło się jeszcze wiele wydarzyć. – Kochałem ją wiesz?
Naprawdę i całym sercem. Chociaż nasze niedoszłe małżeństwo zostało
zaaranżowane to naprawdę mi na niej zależało i myślałem… myślałem, że
jej również. – W jego głosie czaiła się rozpacz. Przez chwilę nawet mu
współczuła. – Nie mówiła Ci o mnie prawda? – Pokręciła głową. Nie
chciała kłamać ani robić fałszywych nadziei.
-
Nigdy o panu nie słyszałam. – Przyznała ochrypłym głosem. Bolało ją
gardło i chciało jej się pić. Mężczyzna zauważył to bo szybko podszedł
do niej ze szklanką wody. Przyjęła ją z niezwykłą ulgą łapczywie
wypijając łyk zbawiennego płynu. Westchnęła cicho z zadowolenia, gdy
uwolnił jej więzy. Nie miała sił uciekać. Przynajmniej na razie. Mężczyzna podsunął jej jedzenie. Nie miał zamiaru jej zagłodzić. Przynajmniej na razie.
– Nic tam nie dodałem. – Zapewnił widząc jej nie ufną minę. – Spostrzegłem Twój brzuch. Jesteś w ciąży.
-
Tak. – Przytaknęła z wdzięcznością. Ten porywacz miał dziwne serce. Nie
chciał jej skrzywdzić ani zagłodzić. Więc, po co ją porwał? Niepokój
nie opuszczał jej. – Spodziewam się dziecka. To pierwszy miesiąc. – Na
jej twarzy zagościł uśmiech jak zawsze, gdy myślała o maleństwie
rosnącym w jej brzuchu. Jeszcze się nie narodziło a już je kochała.
-
Więc będę dziadkiem. – Spojrzała zszokowana, gdy powiedział te słowa. –
Ponieważ moje dziecko… - Wziął głęboki oddech. Spostrzegła łzy
wzruszenia w jego oczach. Wstrzymała oddech w oczekiwaniu. Jej serce
zamarło na moment. – Jestem Twoim ojcem. – Zamarła z szoku. Nie tego się
spodziewała. Ten człowiek bredził. Poczuła jak zakręciło jej się w
głowie. To był szok.
***
Z niepokojem
obserwował Hermionę. Działo się z nią coś bardzo złego. Nie miał
pojęcia, co to było. Sprawiała wrażenie bladej i wykończonej. Często się
męczyła i mdlała na lekcjach z byle powodów. Próbował dowiedzieć się
czegoś od pani Pomfey, u której spędziła ostatni tydzień, ale kobieta
nie chciała mu nic powiedzieć. Jedyną osobą odpowiedzialną do udzielenia
mu odpowiedzi jest właśnie nikt inny jak Hermiona. Obawiał się. Czy
była chora? A może działo się z
nią coś jeszcze gorszego? Za każdym razem, gdy usiłował z nią
porozmawiać Hermiona nie była sama. Wciąż otaczali ją przyjaciele. Ja
nie Harry z Ronem to ta rudowłosa Weasleyówna. Ona również sprawiała
wrażenie jakiejś przybitej, ale nie interesowało Go to. Liczyła się
tylko Hermiona, którą zranił i porzucił. Zrobił to wszystko by ratować
jej życie. Myślami powrócił do tamtej ponurej rozmowy w rezydencji
Malfoyów. To było tamtego wieczora, gdy Hermiona próbowała Go ratować
razem z Harrym i wpadła w pułapkę jego brata. Do dzisiaj nie wybaczył mu
tego.
-
Pamiętaj, kim się stałeś. – Powiedział mu wtedy ojciec Lucjusz Malfoy
stojąc nad nim z uniesioną różdżką. Był gotowy na kolejną falę bólu,
jaką wcześniej zadał mu wściekły Voldemort. Czarny Pan nie mógł się
pogodzić z kolejną porażką, gdy Potter tak łatwo mu się wymknął. Swoją
frustracje i złość wyładował na nim. Draco czuł jak jego ciało jest
jedną wielką falą bólu.- Jesteś winien posłuszeństwo, które
przysięgałeś.
-
Obiecał, że nie skrzywdzi Hermiony. – Zawołał rozpaczliwie
przypominając sobie te ponure chwile. Największą zgrozą było dla niego
życzenie Czarnego Pana. Chciał by to on zadał cios Hermionie. Nie był
wstanie tego zrobić. Nawet, gdy uniósł różdżkę.
-
Ty znowu o tej szlamie! – Warknął wściekle Lucjusz. Uniósł rękę by
uderzyć chłopaka, ale nie zrobił tego. Młody Malfoy był na wykończeniu i
mógł nie wytrzymać kolejnych ciosów. Nie chciał Go przypadkiem zabić. –
Masz z nią zerwać. To nie tylko moje postanowienie, ale i Czarnego
Pana. Jeśli tego nie zrobisz będzie ona pierwszą ofiarą naszego planu. A
zabije ją osobiście na Twoich oczach. – Słowa ojca zmroziły Go.
Wiedział, że Lucjusz nie żartuje. był wstanie zabić Hermionę byle tylko
zachować czystość krwi w rodzinie. To było śmieszne i absurdalne. Jak
łatwo coś, co miało dla niego kiedyś znaczenie przestało się liczyć.
Miłość zmieniała ludzi.
-
Nie zrobisz tego… - Wyszeptał cicho. Obecny i milczący Duncan zaśmiał
się cicho z jego naiwności. Oczywiście, że zrobi. Wiedział o tym.
-
Masz trzy dni. – Powiedział chłodno kierując się w stronę wyjścia.
Draco nie miał wyjścia. Musiał z nią zerwać by ją ratować. Dla jej
własnego dobra. Nie miał innego wyjścia.
-
Hermiona! – Krzyknął wbrew sobie. Zapominając o swoim danym słowie.
Wiedział, że jest obserwowany. Pansy i Duncan tylko czekają aż podwinie
mu się noga by donieść na niego Lucjuszowi. Nie dbał o to. Być może
nadarzyła mu się jedyna okazja by z nią porozmawiać. Musiał ją
wykorzystać. Drgnęła zaskoczona słysząc jego głos i odwróciła się.
Spojrzenie, jakie mu rzuciła było zimne i pozbawione wszelkiego uczucia.
Zasłużył sobie na to. – Możemy
porozmawiać? – Spytał z nadzieją. Przytaknęła i zbliżyła się do niego,
ale pokręcił głową. Nie zdążyła zaprotestować, gdy znaleźli się w
Sowiarni. Zajęło mu to trochę dłużej, bo w Hogwarcie teleportacja nie
działała. Na szczęście nikt ich nie zauważył.
-
Czego chciałeś? – Chłód w jej głosie nieco zaskoczył Go. Nie sądził, że
ona tak potrafi. Przez chwilę wpatrywał się w nią ogłuszony nie
wiedząc, co powiedzieć. Musiała powtórzyć to pytanie by ocknął się ze
swojego hipnotycznego stanu.
-
Nie możemy być razem. – Wyszeptał z czułością w głosie. Wbrew swojemu
postanowieniu zbliżył się do niej. Chwycił jej twarz w swoje dłonie i
pocałował. Długo namiętnie. W ten pocałunek przekazał całą swoją miłość
mając nadzieje, że zrozumie, co jej przekazuje. I zrozumiała. Nie tak
jak chciał.
-
Nigdy więcej tego nie rób. – Załkała niespodziewanie uderzając Ślizgona
w twarz. Wpatrywał się w nią oszołomiony i upokorzony. Miał wrażenie,
że gdzieś tam zaprzepaścił ostatnią szansę na szczęście.
***
Obudził
się z okropnym bólem głowy. Jakoś za specjalnie nie chciało mu się
wstawać. Ostatnia noc należała do najwspanialszych w jego życiu. W ogóle
ostatnio czuł się jakoś lepiej i inaczej. Wiedział dobrze czyja to
sprawka. Nie sądził, że facet może być tak szczęśliwy. Nawet z innym
facetem. Już nie uważał tego za coś wstrętnego. Chociaż spotykał się z
Lee potajemnie był naprawdę szczęśliwy. Nie umiał powiedzieć o swoim
związku bliskim, chociaż nie raz poruszali ten temat. Nie umiał
powiedzieć tego zwłaszcza Georgowi. Obawiał się, że brat bliźniak nie
zrozumiałby tego. Sam siebie nie rozumiał. Jednak, gdy obserwował Lee
szykującego śniadanie w ich wynajętym mieszkaniu nie wyobrażał sobie
życia bez niego. I żadna dziewczyna nie dałaby mu takiego szczęścia.
Wiedział, kim był. Jaką miał naturę. Musiał tylko otwarcie przyznać, kim
jest. A był gejem. Nie zaprzeczał tego.
-
O czym myślisz? – Zapytał z troską Lee obserwując przyjaciela. Zręcznym
ruchem różdżki nakrywał do stołu. W powietrzu unosił się zapach
parzonej kawy i innych przysmaków. Wspólne śniadania były dla nich
bardzo ważne. Pozwalały im zbliżyć się do siebie jeszcze bardziej i
poznać z całkiem innej strony. Fred myślał nawet o wyprowadzce z domu i
zamieszkaniu tu z Lee. Czuł, że to byłby początek całkiem innego życia.
Było wspaniale.
-
O przyszłości. – Wyznał Fred niechętnie wstawając z łóżka. Było mu
przyjemnie, ale obowiązki wzywały. Teraz, gdy Voldemort był na wolności
ludzie potrzebowali więcej śmiechu niż do tej pory. W dodatku zaczęli
prowadzić specjalną audycje „Potterwarta” gdzie opisywali prawdziwe
wydarzenia, jakie miały miejsce w świecie Czarodziejów. Wydarzenia
niezatuszowane przez tchórzliwy Prorok Codzienny.
-
Skąd takie myśli? – Lee zmarszczył brwi i spojrzał na ukochanego. Fred
zawsze działał pod wpływem chwili. Nawet ich związek tak wyszedł. Lee
nigdy nie marzył nawet, że będą kiedykolwiek razem. To nadal było dla
niego głębokim szokiem. Nie krył jednak swojego szczęścia. Fred dopiero
odkrywał w sobie nową naturę. To nie było łatwe. On żył z tym od wielu
lat. Wiedział, kim jest. Jego związek z Fredem (chociaż
kochał Go od zawsze) nie był jego pierwszym gejowskim związkiem. Miewał
w Hogwarcie trochę romansów. Nawet z jednym poważanym Ślizgonem. O tym
związku wolał akurat nie myśleć.
-
Nie wiem. – Mruknął zmieszany. – Tak mnie naszło jakoś. – Fred
uśmiechnął się lekko i zbliżył się do ukochanego od tyłu. Delikatnymi
muśnięciami warg całował jego kark obejmując Go mocno. W tym momencie
stało się coś, czego żaden z nich się nie spodziewał. Fred zupełnie
zapomniał, że klucze do mieszkania ma jego brat bliźniak George. I
czasami z niego korzysta do swoich spotkań z Angeliną Jonson. Drzwi
otworzyły się tak nagle, że nie zdążyli od siebie odskoczyć. George
Wesley był przekonany, że nic nie zdoła Go w życiu zaskoczyć. Nie
spodziewał się, że prawdziwą niespodziankę zrobi mu jego własny brat
objęty w dwuznacznej sytuacji w towarzystwie jego najlepszego
przyjaciela. Oniemiał. Ze wszystkich rzeczy, które mogłyby Go zaskoczyć
ta była najgorsza.
-
Wy… - Wykrztusił kompletnie zaskoczony. Fred chciał do niego podejść,
ale gwałtownie odskoczył. Nie chciał się do niego zbliżyć. Jego brat był
jakimś cholernym pedałem. Wzdrygnął się na samą myśl. – Nienawidzę Cię!
– Wykrzyczał bratu w twarz i wybiegł z pokoju. Fred chciał zanim
pobiec, ale Lee Go powstrzymał. Poczuł się winny całej sytuacji.
Wiedział, jak Lee był blisko ze swoim bratem i jak będzie cierpiał
teraz. On był jedynym, który mógł to naprawić i miał zamiar to zrobić.
Nie chciał by Fred cierpiał przez niego.
***
Hermiona
cierpiała. Ze łzami w oczach przyciskała ręce do brzucha. Dziecko. Jej
ukochane maleństwo, które wkrótce miało przyjść na świat wychowa się bez
ojca. Nie będzie nawet Go znało. Nie chciała by Draco kiedykolwiek
dowiedział się o nim. Bała się, że mógłby odebrać jej maleństwo. W tych
trudnych chwilach Ron i Harry opiekowali się nią. Bała się jednak
powiedzieć prawdy o dziecku. Nie była pewna jak zareagują a wkrótce na
pewno będzie to widoczne. W dodatku ta ich rozmowa. Przez cały czas
starała się nie być sama, ale treningi Quiddicha po prostu ją nudziły i
nie była wstanie cały czas przebywać na boisku. Tak samo jak teraz.
-
Hermiona ja nie odpuszczę. – Warknął Draco znów ją znajdując. Tym razem
na pustym korytarzu trzeciego piętra. Zaczynała się obawiać, że w tym
zamku nie znajdzie żadnego schronienia przed nim. Spoglądał na nią
gniewnie jakby to ona była wszystkiemu winna. Zaklęła cicho.
-
Czego jeszcze chcesz Malfoy? – Syknęła tak by Go zranić. Potrzebowała
by cierpiał równie boleśnie jak ona. Też pragnęła Go zranić. – Mało jeszcze krzywd zrobiłeś? Chcesz mnie jeszcze bardziej dobić?
-
Hermiono to nie tak… - Wyszeptał cicho. Nie umiał trzymać się z dala od
niej. Wiedział jak bardzo ryzykuje swoim zachowaniem. Lucjusz wyraźnie
dał mu do zrozumienia. Zabije Hermionę jeśli będzie musiał. Voldemort
również. Chyba, że wykona plan Voldemorta. Może wówczas zadowolony
Czarny Pan nie będzie musiał jej zabijać? Chociaż plan był szalony mógł
mieć nadzieje na odrobinę łaski z jego strony. Nie bardzo w to wierzył,
ale zawsze mógł mieć nadzieje. Nie chciał by coś jej się stało. Ona była
całym jego życiem. – Musisz mnie zrozumieć. – Spoglądał na nią tak
błagalnie, że przez chwilę miała chęć zapomnieć o tym wszystkim.
Naprawdę Go kochała. A on po prostu ją rzucił. Akurat teraz, gdy
dowiedziała się, że na świat miało przyjść ich nienarodzone dziecko.
Odruchowo przycisnęła ręce do brzucha. Miała nadzieje, że nie spostrzegł
jej gestu. Nie chciała mu mówić o dziecku. Nie chciała zmuszać Go do
deklaracji, których nie chciałby dotrzymać. Wolała samotnie wychować
swojego maluszka.
-
Nic nie mów Draco. – Pokręciła głową. Nie chciała słuchać jego słów.
Jego zapewnień o miłości i wszystkiego innego. Nie wierzyła już w niego.
To wszystko, co mówił wcześniej umarło dla niej dawno temu. Nie
uwierzyłaby mu teraz w jego miłość. Jeśli w ogóle naprawdę ją kochał. –
Nie chce słuchać żadnych Twoich zapewnień. Nic, co mi teraz powiesz nie
ma znaczenia. Rozumiesz? Nic. – Chciała Go wyminąć, ale nie pozwoli jej
na to. Zmusił ją bym spojrzała mu w oczy. Nie
chciała tego. Bała się, że jeśli to zrobi to z miejsca zmięknie.
Potrzebowała siły zaparcia i dobrej woli by się nie poddać. Nadal nie
wyleczyła się po bólu, jaki jej zadał. Nadal była jednym wielkim
kłębkiem cierpienia.
-
Nic nie rozumiesz. – Draco zaperzył się. Był zły. Na siebie. Na nią. Na
to, że tak łatwo zwątpiła w jego miłość. Że mogła uwierzyć, że jej nie
kochał. Nie rozumiał tego. Przecież przekazał jej całą miłość do niej.
Oddał całe swoje serce. Czy to naprawdę było tak mało? Nie chciał
wierzyć, że był tak dobrym aktorem. Nawet Zabini i Pansy mu nie
wierzyli. – Nie mogłem inaczej. Musiałem z Tobą zerwać. – Delikatnie
poprawił rozkoszny kosmyk jej włosów. Zadrżała. Nadal rosło w niej
pożądanie. Czysta namiętność, która tak wiele miała wspólnego z jej
miłością. Wiedziała, że łączył ich nie tylko seks. – Nie chce żeby coś
Ci się stało. Dla Twojego dobra musiałem o Tobie zapomnieć jak Ty musisz
o mnie. Znajdź sobie normalnego chłopaka, który nie będzie
Śmieciożercą. – Poczuł, że się rozkleja. Z trudem hamował wzruszenie. –
Nawet ten Weasley. Spójrz na niego inaczej. Zasługuje na to. Ja nie.
-
Draco… - Nie wiedziała, co powiedzieć. Zatkało ją. Nie spodziewała się
takich słów od ukochanego. Naprawdę myślał, że robił to dla niej? Że
odrzucał ich uczucie by była bezpieczna? Aż nie mogła w to uwierzyć.
-
Nie… - Powiedziała rozpaczliwie i tupnęła nóżką. Zrobiła coś, czego się
nie spodziewał. Przyciągnęła Go do siebie i pocałowała. W tym momencie
drzwi do sowiarni i stanęła w nich Pansy z Blaisem… …
***
- Tak
nie może być. - Zaperzył się Harry po jego ostrej rozmowie z Ginn.
Wszystko się zaczęło komplikować. Nie chciał wierzyć w ten eliksir. Nie
widział w tym żadnego sensu. Czy Jess mogła stworzyć coś takiego? Czy
istniała trucizna, która nie pozwoli im się dotknąć? Nie mógł jej nawet
jej pocałować ani dotknąć. Nie umiał się z tym pogodzić. Było mu ciężko i
cierpiał. Bardzo cierpiał. Chciał być blisko Ginny. Akurat teraz, gdy
wreszcie mogli być razem spotkało ich takie nieszczęście. Życie bywa
niesprawiedliwe.
-
Wiem Harry. – Powiedziała cicho Ginn. Rozumiała uczucia chłopaka lepiej
niż on sam myślał. Sama przechodziła przez piekło. Pragnęła jego
pocałunków. Delikatnych pieszczot. Tymczasem tkwili w tym wszystkim nie
mogąc się odnaleźć. Zagubieni własnych uczuciach i namiętnościach. Brak
fizycznego kontaktu był częstym atakiem ich rozmów. Próbowała rozmawiać o
tym z Michelem ale uparcie twierdził, że Jess nic mu nie mówiła.
Podświadomie czuła, że nie powinna mu wierzyć.
–
Jesteś pewna Ginn, że to prawda? – Spytał ją. To pytanie zadawała sobie
sama. Po tysiąc razy i na okrągło. Nie chciała wierzyć, że Michel
mógłby ją okłamać w tak bezduszny sposób. – To może być sztuczka Jess.
Wiesz, że ona chciała nas rozdzielić za wszelką cenę. W końcu mogło jej
się to udać. – Ginny pokręciła głową.
-
Nie. – Powiedziała cicho. – Nie okłamałaby Korneliusza Knota ani nowego
Ministra Magii. – Spojrzała poważnie na Harrego. W jej oczach było tyle
bólu ile w jego. Nie będąc wstanie na niego spojrzeć odwróciła wzrok.
Nie była wstanie patrzeć na ukochanego. Nie mogła się doczekać końca
szkoły. Zapyta Hermiony czy nie weźmie jej do siebie. Nie zniosłaby
jeszcze dwóch miesięcy w jego towarzystwie.
- Dlatego nie powinniśmy mu wierzyć. – Zaparł się Harry zbliżając do niej. Cofnęła się ale przytrzymał ją. Próbowała się wyrwać, ale trzymał ją bardzo silnie. Na jej twarzy malowała się panika.
-
Harry nie rób tego… - Wyszeptała cicho mierząc Go wzrokiem. Miała w
oczach łzy. Jeśli Harry umrze to będzie jej wina. Nie mogła do tego
dopuścić. Nie chciała takiego ryzyka. Jednak Harry był zdeterminowany.
Pragnął pocałować ukochaną. Potrzebował tego. Zachowywał się jak
samolubny drań. Widział strach w jej oczach, ale nie przejmował się tym w
tej chwili. Chciał by zrozumiała jak bardzo cierpiał przez to, co się
działo. By poznała jego uczucia.
Po prostu zrobił to. Nachylił się i pocałował ją. Nie był to długi i
miły pocałunek. Wręcz przeciwnie. Przesiąknięty brutalnością. Odsunął
się od niej równie gwałtownie. Przez pierwszą chwilę nic się nie działo.
Harry odzyskiwał utraconą równowagę, co nie było łatwe. –
Nic Ci nie jest? – Zapytała z troską i niedowierzaniem. Zostali
oszukani. Michel ją oszukał. Być może Jess nic mu nie powiedziała. To on
to wszystko wymyślił sam. Poczuła rosnącą wściekłość na niego. A potem…
Z
ust młodego Pottera pociekła piana. Na jego twarzy malował się grymas
bólu. Harry syknął i upadł tarzając się w konfuzjach bólu. Ginny
krzyknęła i dopadła do niego.
-
Wezwij panią Pomfey. – Wyszeptał cicho Harry nie mogąc opanować
drgawek. Znów wrzasnął. Więc jednak klątwa rzucona na nich była
prawdziwa. Zostali przeklęci. Ginn wypadła z Sali w poszukiwaniu
pielęgniarki. Nie zauważyła idącego Michela.
-
Ginn co się stało? – Spytał widząc jej zapłakaną twarz. Chaotycznie
opowiedziała mu o całej sytuacji. Michel zaklął cicho. Uznał, że lepiej
nie wzywać pielęgniarki. Poprosił by zaprowadziła Go do leżącego na
ziemi chłopaka. Harry powoli dochodził do siebie, ale nadal krzywił się z
bólu. - Dobrze, że to był
krótki pocałunek. Na szczęście nie doszło do poważniejszego zakażenia.
Ginn jak mogłaś być tak nieostrożna? – Spytał surowo mierząc ją
wzrokiem.
-
Ja nie wierzyłam Ci. – Przyznała cicho. – Nie chciałam wierzyć, że to
prawda. Że ja i Harry… - Nie dokończyła. Michel mierzył ją wściekłym
wzrokiem. Czuł się rozczarowany, że ukochana kobieta mu nie wierzy.
-
I musiałaś próbować zabić swojego chłopaka żeby się o tym przekonać? –
Wybuchł patrząc na nią. – Nic mu nie będzie. – Podniósł się pomagając
Harremu wstać. – Jednak na przyszłość uważajcie. Żadnego wymieniania
śliny zrozumiano? – Oboje pokiwali głową. Michel wiedział, że nie był
zbyt przyjemny, ale nie dbał o to. Ginn musiała wiedzieć, o co idzie
stawka. Odszedł zostawiając ich samych z triumfującym uśmiechem na
ustach. Wiedział, że jeszcze trochę a panna Weasley będzie należeć do
niego.
***
- A nie
mówiłam? – Sapnęła Pansy mierząc Dracona gniewnym wzrokiem. Pansy
Parkinson już od dawna podejrzewała, że Draco dalej zadawał się z
Hermioną. Nie pasowała jej ta jego nagła zmiana. To było coś niezbyt
normalnego. Szczególnie, że ponoć ukochał sobie te małą Szlamkę. Dlatego
wraz z Zabinim postanowiła Go śledzić. Dla Dracona zrezygnowała z
Duncana. Wolała to zrobić zanim się w nim zakocha. To nie była przyjemna
rozmowa. A teraz jeszcze to. Widok Draco całującego się ze Szlamą nie
zabolał jej. O wiele bardziej była wściekła.
- Co wy tu robicie? – Zapytał gniewnie odskakując od Hermiony. – Nie pozwoliłem wam mnie śledzić.
-
Nie rozkazujesz nam Draco. – Wtrącił się Blaise. – Nie jestem Grabbe i
Goyle. Chociaż oni już teraz nie dbają o Twoje rozkazy. Jak zauważyłeś
jeden z drugim trzymają razem z Duncanem. – Draco wiedział i nie
przejmował się tym zbytnio. Nie zależało mu już na towarzystwie tych
dwóch szumowin. To była odległa przeszłość, która do niego nie należała.
Nawet, jeśli jest Śmieciożercą. – Wygląda na to, że Twój ojciec z
przyjemnością się dowie o Twoich schadzkach.
-
Nie jestem na żadnych schadzkach. – Odparował Ślizgon wściekle.
Wiedział, co się stanie. Lucjusz będzie ścigał Hermionę. Znajdzie ją i
zabije. – Spotkałem się z nią by zakończyć nasz związek. – Kłamał jak
najęty, ale miał nadzieje, że Hermiona zrozumie. Że będzie wiedziała, w
jakiej sytuacji się znalazł i czemu ją rani tak boleśnie. Nie był
wstanie na nią spojrzeć, chociaż czuł na sobie jej palący wzrok.
-
Przecież to już zrobiłeś wtedy w Wielkiej Sali. – Zauważyła chłodno
Pansy. Ani trochę mu nie wierzyła. Wręcz przeciwnie. Sytuacja, w jakiej
ich zastali nie wyglądała jak zerwanie ukochanej pary. – Chyba, że ona
nie dosłyszała Twoich słów. Jesteś głucha Granger? – Zwróciła się do
Gryfonki z wyzwaniem w oczach. Hermiona pokręciła głową. Czuła się poniżona przez ukochanego mężczyznę i jego byłą. Bez względu na to, jaką miał intencje.
-
Nie Twój interes Pansy. – Warknęła na nią czując, że musi bronić
swojego honoru, jeśli Draco nie miał zamiaru tego robić. – Powinnaś wraz
z Blaisem iść sprawdzić czy nie ma was w Wielkiej Sali.
Ty
mała dziwko! – Pansy nie wytrzymała swojej złości. Podeszła do Hermiony
i uderzyła ją w twarz. Blaise zaśmiał się, gdy Gryfonka zatoczyła się
od mocnego ciosu. Przycisnęła dłoń do piekącego policzka. Nie chciała
zaczynać z Pansy. Nie mogła z nią przecież zrobić. – Nic z tym nie
zrobisz Draco? – Spytała z wyzwaniem w oczach do Ślizgona. – Obraziła
nas. Powinieneś bronić mojego honoru. Chyba, że nie chcesz by Twój
ojciec o wszystkim się dowiedział. – Draco nie chciał. Wiedział, że dla
Hermiony to będzie o wiele bardziej bolesne. Wyciągnął różdżkę.
Dziewczyna skuliła się w sobie ze strachu. Nie wierzyła, że ukochany to
zrobi.
-
Draco proszę… - Wyszeptała cicho patrząc w jego bezlitosne oczy. Z jego
ust wyczytała ciche przepraszam. Jakby żałował tego co zamierza zrobić.
Pierwsza fala bólu nadeszła niespodziewanie. Hermiona skuliła się w
sobie zagryzając zęby. Nie usłyszą jej krzyku. Obiecała sobie. Nie wyda
żadnego dźwięku. Odruchowo przycisnęła dłonie do brzucha jakby miało to
uratować rozwijające się w niej dziecko. W jej oczach był strach. –
Draco… … - Szeptała cicho, gdy targnęła nią kolejna fala. Pansy śmiała
się gardłowo szeptając jakieś bolesne słowa, które z trudem do niej
docierały. W głowie miała straszny mętlik. Pragnęła umrzeć. Chciała by
ten potworny ból się skończył.
-
No co Ty Draco. – Zaperzyła się Pansy, gdy Ślizgon zdjął z niej
zaklęcie. Czuł wielki ból w środku. Był pewien, że bolało Go to bardziej
niż ją. – Zabawa dopiero się zaczęła.
-
Starczy. – Powiedział chłodno mierząc Pansy wzrokiem. Miał nadzieje, że
jego głos brzmi zwyczajnie. Nie chciał by rozpoznali targające w nim
emocje. – Nie chcemy jej zabić. - Spojrzał niedbale na leżącą
dziewczynę. – Mam nadzieje, że zrozumiałaś lekcje Granger. Nie kocham
Cię już. Nic nas nie łączyło nigdy. Byłaś niezła, ale to już koniec.
Znudziło mi się granie dobrego wuja Szwejka. Swoją drogą nie sądziłem,
że będziesz aż tak naiwna. To było nawet zabawne. – I odszedł
zostawiając za sobą złamane serce. Słysząc wydobywający się z gardła
szloch Hermiony chciał się zawrócić i odwołać to wszystko. Wiedział, że
nie mógł. Dzięki temu mogła żyć. Nawet jeśli będzie Go nienawidzić do
końca życia.
***
Na zakończenie:
Ha!
Nie wierzę, ale zrobiłam to. Udało mi się tak zakończyć ten rozdział by
ukazał się właśnie dzisiaj. 1 września. Nie bez powodu wybrałam te
datę. Owy rozdział dedykuje wszystkim tym, którym kończą się wakacje i
którzy zaczynają kolejny rok szkolny. Na szczęście ja mam wszystko za
sobą ale przed wami wiele wyzwań. Pozostaje mi życzyć powodzenia i
zaprosić na kolejny i tym razem już na pewno ostatni rozdział pierwszej
części, który jest zarazem Epilogiem już wkrótce. Do zobaczyska!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz