27 lipca 2012

Rozdział XV "Nie kocham Cię Granger"

Z kronik proroka codziennego nr5:
Wasze komentarze pod poprzednim rozdziałem „trucizny cz.2” niemal mnie zaskoczyły a niektóre nawet bardzo wzruszyły. Dziękuje wam z całego serca. Dzieki takim czytelnikom jak ladyapocalypse, Risa, Vami, Beatrice, czy Rasspery istnieje ten blog. Naprawdę uwielbiam czytać komentarze pozostawione przez was. Nawet te krytyczne. Dzięki temu wznoszę ulepszenia bloga. Proszony dział o postaciach jest w trakcie realizacji. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem niedługo się pojawi. Na razie uruchomiłam„Wywiader”. Jeśli chcecie bliżej poznać mnie, jako autorkę i spoilery to zapraszam właśnie tam. Na wszystkie pytania odpowiem z przyjemnością. A propo. Dziękuje za wszystkie nominacje. Odpowiem na to jak tylko znajdę chwilę wolnego czasu.

p.s. PRZYPOMINAM PO RAZ KOLEJNY BY WSZELKIE POWIADOMIENIA, SPAM I WSZYSTKO INNE BYŁO POZOSTAWIANE W MIEJSCU DO TEGO PRZEZNACZONYM SPAMOWNIKU. DZIĘKUJE ZA UWAGĘ!! !!

fanów przygód Lilly i Jamesa zapraszam na całkiem inną wersje ich historii, którą możecie poznać na www.ostatni--rozdzial.blog.onet.pl

*** *** ***
(Hogwart!! Kilka dni później)
Sala główna cała zawrzała. Nikt się tego nie spodziewał. Jeszcze zaledwie kilka dni temu sprawiali wrażenie tak bardzo w sobie zakochanych. Takich szczęśliwych. Nikt nie widział wspanialszej pary od nich. Wszędzie razem. Zawsze czule objęci i szczęśliwi. A jednak coś się zmieniło i pękło w młodym Malfoyu. A wszystko, od kiedy Malfoy został uratowany z rąk swojego ojca. Z początku wszystko wyglądało inaczej. Draco sprawiał wrażenie zakochanego w Hermionie. Wciąż jej towarzyszył. Był jednak jakiś dziwny. Pogrążony we własnych przemyśleniach. Sprawiał wrażenie nieobecnego. Hermiona nie ukrywała, że martwiła się o ukochanego. Miała wrażenie, że działo się z nim coś złego. Za każdym razem jak próbowała się do niego zbliżyć odsuwał się od niej. Wykręcał jakimiś półsłówkami. Zachowywał się tak jakby była dla niego nikim. Bolało ją to strasznie. Nie rozumiała jego zachowania. To nie był Draco, którego poznała na początku. A teraz jeszcze to. Właśnie weszła do Wielkiej Sali w towarzystwie swoich przyjaciół Harrego i Rona, gdy Go spostrzegła. Jej ukochany siedział wsparty na ramieniu Pansy i sprawiał wrażenie nieobecnego. Ślizgonka mówiła o czymś z ożywieniem wymachując przy tym rękoma. Tuż obok nich siedział Blaise Zabini siedział jak dawniej po prawicy Draco a z tyłu za nimi Duncan, który sprawiał wrażenie niezadowolonego z sytuacji. W Hermionie coś pękło, gdy Pansy spojrzała na nią z triumfalną miną. Zakręciło jej się w głowie. Ostatnio przy wielu przypadkach robiło jej się słabo. Z trudem opanowała drżenie i zbliżyła się do niego.

- Draco… - Wyszeptała cicho. Musiała dwa razy powtórzyć jego imię by w końcu ją zauważył. Czuła się upokorzona. Podniósł wzrok i spojrzał na nią od niechcenia. – Możemy porozmawiać?

- Zajęty jestem. – Odburknął a reszta Ślizgonów zachichotała. Ręka Malfoya powędrowała wokół biustu Pansy. Czuł wstręt do samego siebie w tym momencie. Nie miał jednak wyjścia. Jeśli chciał ją ratować musiał od niej odejść. Widział malujący się ból na jej twarzy. Miał chęć się zabić w tym momencie, ale dalej prowadził te grę. – Nie widzisz Granger?

- Granger? – Wykrztusiła oszołomiona Hermiona. To był dla niej cios.

- Tak masz chyba na nazwisko nie? – Uniósł kpiąco brwi mierząc ją wzrokiem. Podniósł się z miejsc. Hermiona jakby wystraszona cofnęła się odruchowo. Draco musiał odegrać spektakl. Żałował, że nie mógł jej przygotować. Musiał ją zranić by wszyscy mu uwierzyli, że znów jest tym samym Malfoyem co kiedyś. Inaczej ona umrze.

- Nie rozumiem… - Wyszeptała przytłoczona jego słowami. – Po tym wszystkim? Draco… …

- Chodzi Ci o nasze małe spotkania? – Zaśmiał się rubasznie. – Byłaś słodka Granger nie ukrywam. To się jednak skończyło. Naprawdę myślałaś, że to coś poważnego? – Ślizgoni zarechotali donośnie. – Nie kocham Cię Granger! – Dodał bezlitośnie niemal wykrzykując najbardziej bolesne słowa i odszedł w towarzystwie obejmującej Pansy. Hermiona zemdlona osunęła się na ziemię czując, że jej świat właśnie się zawalił.

*** *** ***
Było już późno, gdy w mroźny wieczór przedzierała się do domu. Zmęczona i senna po ciężkim dniu. Ciąża nie ułatwiała wcale życia, ale była szczęśliwa. Cieszyła się, że będzie matką. Każdego ranka z czułością dotykała brzucha wyobrażając sobie, jaki skarb z niego wyjdzie. Nie była ważna dla niej płeć. Ani to, kim będzie. Ważne, że pokocha je wierną i nieskrępowaną miłością, tak samo jak pokochała jego ojca. Znów poczuła piekące łzy. Nie chciała płakać, ale nie mogła nic na to poradzić. Minął tydzień, od kiedy odeszła. Niby nie tak wiele, ale dla niej to była nieskończoność. Tak bardzo tęskniła. Już po dwóch dniach zaczynała żałować, że odeszła. W dodatku nie miała wieści ze świata Czarodziejów. Kompletnie się odcięła znajdując schronienie w mugolskiej dzielnicy Londynu. Wynajęła skromne mieszkanie za swoje ostatnie oszczędności, oraz udało znaleźć się jej pracę w podrzędnym pubie. Z pozoru spokojne miejsce, ale tylko w ciągu dnia. Wieczorami przychodziło mnóstwo pijanych mugoli, którzy często nie znali umiaru. Na szczęście nad wszystkim czuwał Jeff, miejscowy ochroniarz. Był potężnym osiłkiem i wiele osób się, Go wręcz bało. Nie dziwiła się wcale. Jeff dbał o to by kelnerkom i pracującym barmanom nic się nie stało. Mimo jego obecności nie czuła się wcale bezpieczna. Przerażał ją szczególnie jeden klient. Zaczął ją zaczepiać jak tylko się pojawiła. W tym mężczyźnie było coś odstraszającego. Zawsze ubierał się na czarno. Jego twarz przysłaniał spiczasty kapelusz, który nosił. Wyczuwała w nim otaczającą Go aurę zła. Nie rozumiała tego i strasznie się bała. Wolała unikać tego mężczyzny. Jednak on miał inne plany. Wyczuwała, że ktoś ją śledził, dlatego nerwowo przyspieszyła kroku. Kamienica, w której mieszkała była już bardzo blisko. Ponury budynek nie zachęcał nikogo, ani dzielnica, w której mieszkała. Mimo wszystko czuła się tu bezpiecznie.

- Jest tu, kto? – Zawołała czując, się coraz bardziej wystraszona. Wyczuwała czyjąś obecność. Instynktownie sięgnęła po różdżkę, którą zawsze miała przy sobie. Bardzo się jednak starała by żaden z mugoli nie zauważył, kim była.  Jednak w obecnej sytuacji nie będzie miała wyjścia.

- Nie bój się duszko. – Tonks zamarła słysząc głos głos nieznajomego. Wyłonił się z cienia. Krzyknęła, gdy rozpoznała klienta z pubu. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc. Była skazana na siebie.  Cofnęła się kilka kroków. Była tak blisko. Modliła się, aby mogła zdążyć do domu. – To tylko ja.

- Kim jesteś? – Zapytała cicho. W jej głosie brzmiał wyraźny lęk. Nie chciała pokazać jak bardzo się boi, ale strach był silniejszy. Odruchowo dotknęła swojego brzucha. Z nią może zrobić, co chce, ale niech nie krzywdzi maleństwa, które nosiła pod sercem. To jedyny skarb, jaki posiadała w tym momencie.

- Wkrótce się dowiesz. – Powiedział tajemniczo. Spostrzegła coś błyszczącego w jego ręku.  To była różdżka. Ten nieznajomy był czarodziejem. Zalała ją jeszcze większa fala niepokoju. Wolnymi krokami zbliżał się do niej. Nie widziała jego twarzy. Tylko te oczy. Zimne i aroganckie. Miała wrażenie, że jego spojrzenie przeszywa ją na wylot. Serce biło jej jak oszalałe ze strachu. Był już blisko. Instynktownie rzuciła się do ucieczki. Był szybszy. Złapał ją zanim zdołała dobiec do klatki. Próbowała się bronić. Walczyła zaciekle atakując Go na oślep. Strąciła mu kapelusz z głowy. Zaklął wściekle nie spodziewając się takiej reakcji z jej strony. – Nie ruszaj się głupia. – Syknął jej do ucha, skutecznie unieruchamiając jej ręce. Skrzywiła się z bólu, chociaż nie zrobił tego wcale mocno. – Nie chce Cię skrzywdzić.

- Wiec, czego chcesz? – Zapytała rozpaczliwie. Zaprzestała walki w obawie o swoje dziecko. Nie ufała mu jednak. Poczuła jak krępuje jej ręce szorstkim sznurem, który wyczarował z różdżki. Mógł użyć jakiegoś zaklęcia unieruchamiającego. Była zdziwiona, że tego nie zrobił. – Dlaczego to robisz?

- Nie kłopocz się tym kochana. – Czule pogładził jej włosy. Wzdrygnęła się. Ten dotyk wywołał u niej wstręt. Próbowała wyobrazić sobie bliskość Lupina. Trochę ją to uspokoiło, ale nie wiele. – Na razie rozluźnij się. Nic Ci nie zrobię. Obiecuje. – Wyszeptał w jej ucho. Poczuła dziwny zapach, który dobiegał znikąd. Zrobiła się dziwnie senna. Próbowała walczyć z sennością. Mrugała powiekami, chcąc zachować przytomność umysłu. Nie udało jej się. Do jej uszu dobiegła dziwnie znajoma melodia. Zanim rozpoznała dźwięki swojej dziecięcej pozytywki straciła przytomność. Nieznajomy mężczyzna rozejrzał się ostrożnie dookoła. Wziął na ręce nieprzytomną dziewczynę i zniknął w otchłani nocy.

*** *** ***
(Hogwart obecnie)
Hermiona starała się skupić na tym, co mówił profesor Snape. Nie było jej wcale łatwo. Ciągle myślała o Draconie. Minęły dwa długie tygodnie. Nic nie wskazywało na to, że Lucjuszowi zmięknie serce i uwolni Ślizgona. Nawet Dumbledore usiłował się z nim skontaktować. Bezskutecznie. Nawet Minister Magii nie miał na to wpływu. Hermiona zaczynała się martwić, że już nigdy nie zobaczy swojego ukochanego.

- Musimy coś z tym zrobić. – Wyszeptała cicho, gdy późnym wieczorem siedzieli w bibliotece. Było już bardzo późno i większość uczniów kierowało się w stronę swoich dormitoriów by zdążyć przed ciszą nocną.

- Niby co? – Spytał Harry, który bardzo współczuł przyjaciółce. Sam jednak miał inny kłopot. Od kiedy Ginn odzyskała przytomność unikała Go. Nie rozumiał tego i strasznie się martwił. Sprawiała wrażenie jakby nie chciała z nim być. Jednak sprawa z Malfoyem była bardzo poważna. Voldemort mógł w tej chwili wyciągać jakieś informacje od niego. Nawet torturami. Na samą myśl współczuł Ślizgonowi. Voldemort był okrutnym Czarodziejem.

- Uwolnijmy Go! – Już dawno o tym myślała. Wiedziała jak wielkie ryzyko, ale nie przejmowała się tym. Draco był dla niej dużo ważniejszy. Mogła dla niego wiele ryzykować. Nawet własne życie. – Nie mamy nic do stracenia. Nikt nie zauważy, że nas nie ma.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. – Wtrącił się Ron, który do tej pory uważał zniknięcie Draco za zbawienne. Usiłował zbliżyć się do Hermiony, ale niestety bezskutecznie. Słyszał nie raz jak płakała, gdy myślała, że nikt nie widział. Było mu przykro i nie miał sposobu by otrzeć jej łzy. Chyba, że sprowadzi Malfoya. – Jednak możemy zaryzykować, ale branie Harryego? To zbyt ryzykowne.

- Nie pójdziecie be ze mnie. – Harry podniósł się gwałtownie. Wolał nie myśleć co by się stało gdyby Voldemort złapał dwoje jego najlepszych przyjaciół. Zrobiłby wszystko żeby Go skrzywdzić. Nawet raniąc ich.  Voldemort znał największe słabości Harryego i mógł je wykorzystać w każdej chwili.  – To zbyt ryzykowne.

- Sama nie wiem… - Hermiona nie pewnie spojrzała na przyjaciela. Nie chciała Go narażać na niebezpieczeństwo. – Nie jesteś jeszcze gotowy na pojedynek z Voldemortem.

- Nigdy nie będę na niego gotowy. – Powiedział cicho Harry patrząc na nią. – Jednak w końcu do niego dojdzie. Voldemort nie odpuści. Ja również nie. Myślę, że oboje nie mamy wyjścia w tym wypadku. Dumbledore coraz więcej mi pokazuje. Zaczynam patrzeć na wszystko całkiem inaczej.

- Jutro obmyślimy plan. – Powiedziała cicho Hermiona. Rozstali się przed portretem. Ron i Harry mieli jakieś tajne zgromadzenie Quiddicha. Hermiona została sama ze swoimi myślami. Zastanawiała się czy dobrze postępują. W pewnym momencie poczuła jak czyjaś ręka zasłoniła jej usta. Chciała krzyknąć, ale nie miała szans. Ktoś zaciągnął ją w jakiś ciemny kąt.

- Uspokój się Granger. – Rozpoznała cichy głos Vertona. Zastygła bez ruchu i spojrzała na niego. – Teraz Cię puszczę. Tylko nie krzycz. – Pokiwała głową i zdjął swoją rękę i puścił ją. Pohamowała odruch ucieczki. Spojrzała na niego pytająco. – Wiem, że planujecie uwolnić Malfoya. To zbyt ryzykowne. Myślę, że sam mogę wam pomóc. – Powiedział cicho patrząc na nią.  Była zaskoczona. Wiedziała jednak, że Verton może mieć racje. I chociaż popełniała szaleństwo postanowiła mu zaufać.

*** *** ***
Draco miał powoli dość swojego uwięzienia. Minęło sporo czasu i nic nie wskazywało na to, że ojcu zmięknie serce. Nie miał zamiaru wypuszczać Go z więziennej celi. Na szczęście już Go nie przykuwał. Mimo wszystko wciąż był strasznie osłabiony. Lucjusz miał zamiar zadręczyć Go na śmierć. Wieczorami przychodził do niego torturami zmuszając do uległości. Chciał wyciągnąć najwięcej informacji. Głównie o Dumbledorze. Draco nie miał zamiaru się ugiąć. Nie będzie pod presją własnego ojca. Dzielnie stawiał czoła tej tyranii, chociaż miał coraz mniej siły i woli walki. Gdyby nie myślenie o Hermionie poddałby się już dawno. To dla niej tak bardzo walczył. Dla niej był gotów na wszystko. Nigdy nie kochał tak mocno jak teraz. To uczucie przestało Go już przerażać. Wiedział, że rodziło się z głębi jego serca. Powoli oswajał się z tym.

- Jesteś bardzo głupi Draco. – Z zamyślenia wyrwał Go ponury głos Belli. Spojrzał na ciotkę z pogardą w oczach. Najbardziej obsesyjna osoba w jego rodzinie. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Bella próbowała Go zabić wtedy, gdy uciekali przed nimi z Hermioną. – Powinieneś się poddać. Czarny Pan już wkrótce wróci. Będzie mniej litościwy niż Twój ojciec.

- Nie obchodzi mnie to! – Wrzasnął dźwigając się na nogi. Nagły przypływ sił wstąpił w niego. Nie bał się śmierci. Nie miała ona dla niego znaczenia. Bał się jedynie tego, że Hermiona może bardzo cierpieć, jeśli mu się coś stanie. – Może zrobić ze mną, co chcesz słyszysz Leastrange? – W jego głosie słychać było drwinę i rozpacz, którą bardzo starał się ukryć. – Nie jestem ważny.

- Oczywiście, że jesteś. – Bella z trudem hamowała swoją złość. W jej ręku pojawiła się różdżka. Po jej minie wyraźnie było widać, że pragnie bardzo jej użyć. Draco był przygotowany na ból. Doświadczył już go wiele w ciągu minionego tygodnia. Jeden raz więcej nie zrobi mu różnicy. Spiął się w sobie i spojrzał z wyzwaniem w oczach na kobietę. – Jesteś Malfoyem Draco. Jesteś częścią tego wszystkiego. Nie możesz się wyprzeć dziedzictwa, które nosisz.

- Już to zrobiłem. – Mruknął ponuro. To była prawda. W chwili, gdy wybrał Hermionę, zrezygnował ze swojego dziedzictwa. Wszystko, w co do tej pory wierzył przestało się dla niego liczyć.  Leastrange już miała mu odpowiedzieć, gdy nagle zastygła z dziwnym wyrazem na twarzy. Draco osłupiał całkowicie. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył wysuwającą się Hermioną Granger z różdżką w ręku. – Hermiona? – Wykrztusił z oszołomieniem, gdy zaklęciem usiłowała rozwalić kratę do jego celi.

- W ten sposób tego nie zrobisz Granger. – Usłyszał pełen poirytowania głos przyrodniego brata. Zastygł bez ruchu, ale dziewczyna nie wyglądała na wystraszoną a wręcz przeciwnie. Zachowywała się tak jakby jego pojawienie się było zaplanowane z góry. Zaklął cicho, gdy zrozumiał, co zrobiła. Jeśli się z tego wydostaną zrobi jej solidny wykład na temat jej zachowania.

- Więc zrób to po swojemu. – Mruknęła Hermiona odsuwając się. Verton posłusznie spełnił jej prośbę. Jego ojciec dał mu dostęp do wszystkich zaklęć obowiązujących w  panujących w domu. Uwolniony Draco odetchnął i z miejsca podbiegł do Hermiony przytulając ją do siebie.

- Moja głupiutka… - Wyszeptał jej czule we włosy.  Z trudem oderwał się od jej ust. Tak bardzo jej pożądał. Będą mieli czas by się sobą nacieszyć. Teraz musieli wydostać się z celi i wrócić jakoś do Hogwartu. Z góry dobiegły Go jakieś głosy. Verton rzucił mu zdobytą jakoś jego różdżkę. W oczach przyrodniego brata Draco dostrzegł coś, czego nie umiał zidentyfikować, ale wystarczyło by mu się nie spodobało. Poczuł, że znaleźli się w poważnych kłopotach… …

*** *** ***
Mogła Go kochać, być z nim, ale nie mogła przytulić, objąć ani pocałować. Na samą myśl o tym była załamana i przerażona. Odsuwanie się od Harrego było dla niej tak bardzo trudne. Za każdym razem, gdy chłopak chciał ją pocałować uciekała wymigając się jakimiś drobnostkami. Wiedziała, że w końcu musi stanąć prawdzie w oczy. Powiedzieć mu wszystko. Bała się jednak. Nie wiedziała jak powinna się zachować. Przecież kochała Harrego i była pewna jego uczuć. Zaczęła nawet myśleć, że jej lęk jest wręcz obsesyjnie absurdalny. Przecież Harry by zrozumiał. Nie odsunąłby się od niej. To nie jej wina, że Jessica doprawiła trucizną antidotum. Rozmawiała nawet o tym z profesorem Slughornem. Tylko jemu powiedziała, co się z nią dzieje i co grozi Harryemu jeśli za bardzo się do niego zbliży. Slughorn wydawał się być zaskoczony. Z podobnym zaklęciem nie miał nigdy do czynienia, ale obiecał jej, że spróbuje rozwikłać zagadkę. Gdzieś istniało z niego wyjście i on je znajdzie.  Mimo to Slugorn powiedział, że powinna porozmawiać z Harrym. Miał racje. Musiała to zrobić. Westchnęła cicho spacerując nerwowo po bibliotece. Postanowiła, że właśnie tu porozmawiają. Idealne miejsce do tak trudnej rozmowy. Biedny Harry. Na pewno nie wiele rozumiał z jej zachowania. Może nawet myślał, że Go nie kocha już. Pokręciła głową na samą myśl. Nie Harry nie mógłby tak pomyśleć. Musiała wiedzieć, że był pewny jej uczuć. Musiała sama mu to powiedzieć. Pojawił się po pół godzinie i zauważyła, że był podenerwowany. Chciał ją przytulić, ale jak zwykle odsunęła się. Nie chciała by coś mu się stało, tylko, dlatego, że za bardzo się zagalopują. Żałowała, że Michel nie dowiedział się więcej. Od tamtej pory nie rozmawiali ze sobą. Gdzieś w głębi duszy była na niego zła, chociaż w sumie nie powinna. Michel nie był niczemu winien.

- Ginn, co się dzieje? – Zapytał zaniepokojony Harry widząc, że znów to zrobiła. Znów się odsunęła. Tak bardzo ją kochał. Zaczynał się obawiać czy Ginny po tej chorobie odwzajemnia jego uczucia. Czy jeszcze coś dla niej znaczy.

- Harry… - Wyszeptała jego imię zdławionym głosem. Zobaczył łzy w jej oczach i zaklął cicho. Cierpiała. Wyczuwał to cierpienie i nie rozumiał, dlaczego. Przecież do tej pory byli szczęśliwi. Przed chorobą wszystko się układało. A teraz? Coś się zmieniło. Coś lub ktoś zranił ją tak mocno, że nawet odsuwała się od niego. Miał ochotę zabić tego kogoś gołymi rękami.- Nie możemy być razem. – Zastygł bez ruchu słysząc jej słowa. Zbladł na twarzy. Nie mogą być razem? Co za bzdury opowiadała?

- Co Ty wygadujesz? – Zapytał groźnie aż się skuliła w sobie ze strachu. Znów zaklął. Tym razem na siebie. Nie zareagował odpowiednio. Nie powinien się wściekać. Musi nad sobą zapanować. Nad swoimi emocjami. Nie było to łatwe zadanie. – Niby, dlaczego?  Przecież mnie kochasz? – Spojrzał jej głęboko w oczy. Oczywiście, że Go kochała. Całym swoim sercem.

- Kiedy przyniesiono mi antidotum coś się stało… - Wyszeptała cicho. Wolała powiedzieć prawdę niż skłamać. – Jess je zatruła. Jakaś klątwa czy coś. Nie mogę Cię dotknąć, pocałować, bo wówczas… - Załkała cicho rozmazując całą twarz rzewnymi łzami. – Bo wówczas możesz umrzeć… - Zrobiła to. Powiedziała. Harry patrzył na nią osłupiały. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Czy dobrze ją zrozumiał? Czy to w ogóle możliwe? Jakby groźba Voldemorta to za mało. Znów zaklął. Miał wrażenie, że cały świat obraca się przeciwko nim.

- Harry! – Ron wpadł niespodziewanie do biblioteki. Był zdyszany i zdenerwowany. W ręku trzymał jakąś kartkę. Spiorunował wzrokiem przyjaciela. Akurat teraz musiał się pojawić. Miał do Ginny tyle pytań. A tak mało odpowiedzi. – Hermiona… - Wykrztusił tylko. – Udała się z Vertonem do rezydencji Malfoyów. – Harremu zakręciło się w głowie. Tylko tego brakowało. Jego najlepsza przyjaciółka wpakowała się w poważne kłopoty. Był coraz bardziej wściekły.

- Idź… - Powiedziała cicho Ginn ocierając łzy by brat ich nie zauważył. – Musisz jej pomóc.  – Pokiwał głową i odszedł z Ronem. Nie robił tego chętnie, ale Hermiona też była ważna. Musieli ją ratować. Na rozmowę przyjdzie czas. Jeśli przeżyją czekające ich starcie.

*** *** ***
Nie była pewna czy dobrze robi ufając mu. To był bardzo spontaniczny wyskok. Nie chciała ryzykować życia Rona a zwłaszcza Harrego, który był dla nich tak bardzo ważny. Musiała zrobić to sama. Sama uwolnić Draco.  Nie mogła ryzykować. Z Vertonem bez problemu dotarli do rezydencji. Mimo to była przygotowana na walkę. Gdy zobaczyła Draco w tak kiepskim stanie zmartwiła się. Widać było jak Lucjusz obchodził się z własnym synem. Musiała Go podtrzymać żeby nie upadł. Verton rzucił mu różdżkę. Z góry słychać było odgłosy wzburzonej rozmowy. Ktoś schodził do celi.  Hermiona bała się. Wyczuwała, że nie ominie ich walka. Nie chciała tego, ale dla ukochanego była wstanie zrobić wszystko.

- Brawo Verton… - Głos Leastrange dobiegł ich z oddali. Pojawiła się znienacka z Lucjuszem i Greybackiem u boku. Hermiona zamarła słysząc te słowa. Z zawiścią spojrzała na przyrodniego brata Draco. Mogła się spodziewać zdrady z jego strony. Nie powinna była mu zaufać. Draco mocniej przyciągnął ją do siebie. Chociaż był bardzo słaby to będzie walczył. Dla niej i o nią.  Nie miał pojęcia, po co Verton dał mu różdżkę skoro i tak zdradził, ale był mu wdzięczny. Przynajmniej może walczyć. Ochronić kobietę, którą kocha. – Odłóż różdżkę, Draco. – Syknęła w stronę swojego drugiego siostrzeńca.- Nie chce robić Ci krzywdy. Czarny Pan Cię oczekuje. – Draco zadrżał. Nie wiedział, że już wrócił. Nie powiedziano mu. Nie spodziewał się tego.

- Nie poddam się bez walki. - Wykrzyknął dzielnie. Nie należał do tchórzy. Nie miał zamiaru zbyt łatwo oddać im swojej krwi. Nie tym razem. Bellatriks zaśmiała się rozbawiona jego zachowaniem. Podejrzewała to. Verton również wykrzywił zęby w pół uśmiechu. W myślach nazywał brata głupkiem. Poświęcał się dla szlamy. Coraz lepiej rozumiał prawa rządzące światem czarodziejów. I coraz bardziej upodabniał się do starego Malfoya.

- Obawiam się, że będziesz musiał… - Verton chwycił Hermionę i przyciągnął do siebie. Z gardła zaskoczonej dziewczyny wydobył się krzyk. Chłopak przystawił jej różdżkę do głowy. – Robię się całkiem dobry w zaklęciach. – Powiedział bratu. Wiesz, że mogę ją skrzywdzić. – Draco wiedział i nie miał wyjścia. Bezradnie odrzucił swoją różdżkę na bok. Pozwolił by Bellatriks wyczarowała węzły na jego rękach. To samo zrobiła z Hermioną.

- Przepraszam… - Wyszeptał cicho Draco w stronę dziewczyny, gdy prowadzili ich ku schodom. Hermiona drżała. Bała się podobnie jak on sam. Chyba jeszcze nigdy nie była taka przestraszona. Nie miała jeszcze okazji stanąć przed Voldemortem. Nie tak jak teraz. Gdy zobaczyła jego oblicze odruchowo cofnęła się. Zmuszono ją by uklękła przed nim.

- Panna Granger…- Voldemort uśmiechnął się na widok szlamowatej przyjaciółki Pottera. Wcześniej miała być kluczem a teraz mogła być jego klęską. Młody Malfoy był za bardzo pod jej wpływem. Ze zgrozą odbierał jego uczucia. – Miło Cię powitać w moich skromnych progach. – Dodał wykrzywiając się w ponurym grymasie. Draco zadrżał, gdy wzrok Voldemorta spoczął na nim. – Przysięgniesz mi wierność młody Malfoyu. – Powiedział cicho. – Przysięgniesz, albo ona skona u Twoich stóp.

- Nie… - Wykrzyknął przerażony, gdy ciałem dziewczyny wstrząsnął spazm bólu. Upadła na ziemię, próbując pohamować krzyk. Crucio. Voldemort wyglądał jakby się dobrze bawił. Ból innych sprawiał mu przyjemność. – Proszę… - Nie mógł znieść widoku cierpienia ukochanej. Był gotów na wszystko. – Zrobię to. – Powiedział cicho spuszczając głowę. Wiedział, że tym razem przegrał. Nie miał wyboru. Musiał się poddać.

*** *** ***
Czarny Pan nie krył swojej satysfakcji. Wreszcie zostanie zwycięzcą. Marzył o zniszczeniu Pottera i szukał tylko szansy i odpowiedniej okazji. Harry Potter musiał być martwy, żeby on mógł zatriumfować. I teraz nadarzyła się okazja. Idealna, na jaką czekał. Sprowadzenie tu Granger było dobrym pomysłem. Najlepsza przyjaciółka jego wroga. Na pewno nie pozwoli jej cierpieć.  Przybędzie na spotkanie z nim a rezydencja Malfoyów będzie jego grobem. Uśmiechnął się na samą myśl wyobrażając sobie chwile triumfu. Swojego wielkiego zwycięstwa. Z uśmiechem na ustach obserwował ciało skomlącej z bólu Granger. Na chwilę przerwał torturę i spojrzał z wyzwaniem na młodego Malfoya, który cicho powiedział, że to zrobi. Przysięgnie mu swoją wierność. Tego właśnie oczekiwał by doprowadzić swój plan do końca.

- Uklęknij Draco… - Powiedział rozkazującym tonem. – Uklęknij i wyciągnij prawą rękę. – Draco posłusznie przyklękł. W głowie miał szereg różnych myśli. Miał chęć zabić wroga, ale wiedział, że nie miałby z nim szans. Tylko Harry Potter mógłby zniszczyć Voldemorta. Tylko on był wstanie z nim walczyć i ujść z tego cało. Nie patrząc na Hermionę wyciągnął swoją dłoń. Voldemort wyciągnął różdżkę, po czym przyłożył do ramienia Ślizgona. Draco poczuł paraliżujący ból. Miał wrażenie, że ramię pali Go żywym ogniem. Zwinął się z bólu i zacisnął zęby nie chcąc krzyczeć przy świadkach. Na jego ramieniu pojawiał się Mroczny Znak. – Twoja przysięga została przyjęta. Od tej pory należysz do mnie. Powstań młody Śmieciożerco. – Draco z trudem podniósł się z klęczek. Ból powoli ustępował. Nie był wstanie spojrzeć na swoją dłoń. Dookoła rozległy się dumne oklaski. To Lucjusz i Bella przyjęli z entuzjazmem jego zmianę. Dobrze wiedzieli, czemu to zrobił. Wszystko przez wzgląd na nią. Dziewczynę, która leżała półprzytomna na posadzce u stóp Czarnego Pana.

- Tak panie… - Wymamrotał cicho kłaniając się nisko w geście szacunku. Nie był z siebie dumny wręcz przeciwnie czuł pogardę.  Żałował, że Ne mógł inaczej. – Czy mogę Cię o coś prosić? – Zapytał cicho z nadzieją w głosie. Miał nadzieje, że teraz, kiedy zrobił wszystko, co kazał, Voldemort okaże się bardziej litościwy. Głęboko w to wierzył.  Voldemort spojrzał na niego pytająco. – Czy mógłbyś uwolnić Hermionę? Nie jest już Ci potrzebna prawda? To mnie chciałeś… … - Wstrzymał głęboko oddech wytrzymując palące spojrzenie Czarodzieja.

- Aż tak Ci na niej zależy? – Spytał cicho Voldemort a Draco przytaknął ochoczo. Nie wyczuwał podstępu. Nie chciał wierzyć, że to jakaś pułapka. Chwila niepewności była dla jego serca torturą. – Więc ją zabij… - Wszyscy na Sali wstrzymali oddech. – Zabij te Szlamę i udowodnij swoją wierność. – Młody Malfoy zamarł. Zabić Hermionę? Nie spodziewał się takiego rozkazu. Wolałby sam umrzeć niż to zrobić.

- Nie mogę… - Wyszeptał cicho spuszczając głowę. – Nie potrafię jej skrzywdzić.

- Na litość boską to tylko szlama Draco. – Zdenerwował się Lucjusz dopadając syna. Był wściekły jego zachowaniem. – Naprawdę chcesz za nią umierać? Za nic nie wartą Gryfonkę? – W sercu Draco zawrzało. Hermiona nie była nic nie warta. Nie dla niego. Odmieniła jego życie. Pokazała całkiem inny świat.

- Jestem pełen podziwu Draco. – Czarny Pan podniósł się ze swojego „tronu”. W ręku trzymał uniesioną różdżkę. – Pozwolę Ci wybrać jej śmierć. Czy ja mam ją zabić? – Zapytał kierując różdżkę na dziewczynę. Serce młodego Ślizgona zastygło bez ruchu. Poczuł, że wszystko wymyka się spod kontroli. Nie było nadziei, że wyjdą cało z tego spotkania. Miał wrażenie, że przyszłość, o której tak bardzo marzył umarła bezpowrotnie.

*** *** ***
Dzięki Zgredkowi udało im się przedostać do rezydencji Malfoyów. Domowy skrzat był dawniej służącym u tej rodziny.

- Harry Potter musi być bardzo ostrożny. – Ostrzegał Go Skrzat po raz kolejny, gdy skryli się w jednym z pokoi. – Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać tu jest. – Zgredek nie musiał ostrzegać Harrego. Dobrze wiedział, że Voldemort tu jest. Jego blizna w kształcie Błyskawicy boleśnie dawała o sobie znać.  Musiał wziąć się w garść by ratować przyjaciółkę.

- Nadal nie wiem czy to dobry pomysł. – Powiedział cicho Ron, kręcąc głową. Był zdeterminowany i przerażony wydarzeniami, jakie miały miejsce. Chciał jednak pomóc Hermionie. Uratować ją.

- Nie mamy wyjścia Ron. – Westchnął Harry. Po raz pierwszy podzielał zdanie Rona i rozumiał jego obawy. – Działamy według planu. – Ron niechętnie pokiwał głową. Do ich uszu dobiegł rozpaczliwy krzyk Hermiony. Musieli działać. Harry sięgnął po swoją różdżkę. Ron zrobił to samo. Byli gotowi do walki. Ramię w ramię wyszli z ukrycia i skierowali swoje kroki w stronę salonu. – Zostaw ją! – Zawołał Harry buntowniczo w stronę Voldemorta, który szykował się do zabicia Hermiony. – Jestem tutaj. Szukałeś mnie… - Wszyscy zamarli z zaskoczenia. Nikt nie spodziewał się pojawienia młodego Pottera. Nikt po za samym Voldemortem. Harry dostrzegł triumfalny błysk w jego oczach. Domyślił się, że to była pułapka. Voldemort nie cofnie się przed niczym by Go zniszczyć.

- Harry Potter… - Voldemort ruszył w jego stronę nikomu nie pozwalając się zbliżyć. – Nie mogę uwierzyć, że jesteś. Tutaj i w dodatku sam. –Nikt nie zwrócił uwagę na Rona, który ruszył ostrożnie w stronę leżącej Hermiony. Jedynie Draco spojrzał na niego, ale nic nie powiedział. Pokiwał głową znacząco by uratował dziewczynę. Wiedział, że dla niego nie ma ratunku. Został Śmieciożercą.

- Voldemort… - Syknął Harry wyciągając różdżkę. Po raz kolejny stali naprzeciwko siebie.  Po raz kolejny mieli stoczyć pojedynek na śmierć i życie. Pojedynek, z którego tylko jeden z nich wyjdzie cało.  Był przygotowany na śmierć. Nie bał się jej wcale. Jednak wiedział też, że jego śmierć oznacza klęskę dla rasy Czarodziejów. Dla nich musiał walczyć.  Wyżej uniósł różdżkę. W głowie przypomniał sobie wszystkie zaklęcia, jakie znał do tej pory. Wiedział, że w tym momencie przyda mu się tylko jedno. Nie spuszczał wzroku ze swojego wroga. Podobnie jak on. Ron zdążył zniknąć z Hermioną zanim rozległ się krzyk Bellatriks i rzuciła się w ich stronę. Moc Skrzata domowego była nieograniczona.

- Jesteś gotowy na śmierć? – Zapytał cicho Voldemort. Był pewny zwycięstwa. Wiedział, że tylko on jeden może wygrać ten pojedynek. I wtedy coś się stało. Gdy myślami cofał się wstecz nie miał pojęcia, co to było. Oślepił Go błysk białego światła. Sparaliżowało całe ciało. Ktoś krzyczał. W około latały śmiertelne zaklęcia.  Ostatkiem sił zdążył zobaczyć kryjącą się w oddali postać, która rzuciła zaklęcie. Miał dziwne wrażenie, że skądś ją zna. Zanim sobie przypomniał skąd stracił przytomność.

*** *** ***
Gdy zobaczyła Dracona stojącego na schodach Hogwartu nie kryła swojego szczęścia. A więc Zgredek uwolnił i jego. W tym całym zamieszaniu myślała, że jej ukochany nadal został uwięziony we dworze. Natychmiast do niego podbiegła, ale ku jej zaskoczeniu Draco wyminął ją zmierzając w stronę stojących Pansy i Blais’a swojego dawnego przyjaciela. Blaise nie spuszczał z niej swojego triumfalnego spojrzenia. Nie rozumiała tego. Był jakiś dziwny.

- Draco… - Wyszeptała cicho patrząc na niego niezbyt pewnie. Pokręcił jedynie głową i odszedł w ich towarzystwie. Zostawił ją. Zabolało to. Dopiero w Wielkiej Sali odważyła się z nim porozmawiać. Chciała wiedzieć, co się dzieje. A potem powiedział te dwa słowa. Dwa bolesne słowa, które wbiły jej kołek w serce.

- Nie kocham Cię Granger! – Wykrzyczał to niemal na pół Sali. Miała wrażenie, że wszyscy wpatrują się w nią uważnie. Gdyby ktoś jej nie podtrzymał upadłaby. Draco mówił to tak pewnie. Tak bardzo zdecydowanie. W jego oczach widziała chłód i zimno. Zupełnie jakby wrócił dawny stary Malfoy. Ron rzucił mu zawistne spojrzenie. To on znalazł się przy Hermionie, gdy zobaczył scenę, jaka się rozegrała. Miał chęć zamordować Go gołymi rękami. Od początku nie ufał Ślizgonowi. Najwyraźniej miał racje. Niestety miał racje.

- Opiekuj się nią Ron. – Wyszeptał cicho do przyjaciela, gdy tylko minął Rudzielca przy wejściu. Ron rzucił mu zaskoczone spojrzenie, ale nic nie powiedział tylko wzruszył jedynie ramionami.  Gdy Hermiona została sama rozpłakała się jak dziecko. Myślała, że będzie szczęśliwa. Myślała, że kocha i jest kochana. Tymczasem Draco pokazał jej jak bardzo się myli. Powiedział, że jej nie kocha a później dostała list. List, w którym powiadamiał ją, że zrywają ze sobą. Jakby nie miał odwagi powiedzieć jej tego na głos. To właśnie czytając ten list zemdlała po raz pierwszy. Potem zdarzało jej się to coraz częściej. Zawroty głowy. Odruchy wymiotne. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Gdy straciła przytomność na lekcji u profesora Slughorna wyczuła, że Draco wystraszył się nie na żarty. Zdążyła usłyszeć szept Blaisa.

- Miałeś się nią nie przejmować. – Syknął mu do ucha widząc jak Draco podniósł się na widok mdlejącej Hermiony. Draco pokręcił głową i usiadł widząc jak Ron bierze na ręce dziewczynę i wynosi do Skrzydła Szpitalnego. Gdy obudziła się nadal była bardzo osłabiona i nie wiedziała, co się z nią dzieje. Miała wrażenie, że coś jest nie tak z jej własnym ciałem. Czuła, że działo się coś bardzo złego.

- Co mi jest? – Wyszeptała, gdy pani Pomfrey podała jej jakieś ziołowy napar, który niezbyt dobrze smakował jak wszystko, co przyrządzała pielęgniarka.

- Nic strasznego panno Granger. – Powiedziała kobieta uśmiechając się do niej ciepło i tajemniczo zarazem. Hermiona spoglądała na nią pytająco. – To, co spotyka wiele kobiet, które sypiają ze swoimi ukochanymi. – Na samą myśl Hermiona spłonęła rumieńcem i poczuła ukłucie bólu. Już nigdy nie będzie dzielić tych chwil z Draco. Zerwał z nią. Z niewiadomych powodów porzucił. – Jesteś w ciąży! – Hermiona była w szoku słysząc te słowa. To było coś, czego się nie spodziewała. Była w ciąży. Spodziewała się dziecka Dracona. Mimo wszystko w tej jednej chwili czuła się najszczęśliwszą kobietą pod słońcem.

*** *** ***

Na zakończenie:
Tym rozdziałem chyba pobiłam swój rekord. 10 stron Worda wyobrażacie sobie? Ale mnie naszło. Owszem mogłam podzielić ten rozdział, ale uznałam, że to trochę bez sensu. Tak jest zdecydowanie lepiej i ciekawiej. Kolejny rozdział miał być Epilogiem do pierwszej części, ale jakoś tak przyszło mi do głowy że jeszcze pociągnę te część o jeszcze jeden rozdział. A więc zapraszam na kolejny z kolei XVIII rozdział pt: „Dlaczego to zrobiłeś”. Już wkrótce!! !!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz