NIE SPODZIEWAŁAM SIĘ TAK MIŁEGO POWITANIA PRZY PIERWSZYM
ROZDZIALE CHOCIAŻ WIEM JAK MAŁO DOPRACOWANY I SŁABY BYŁ. DLATEGO TYM RAZEM
POSTARAŁAM SIĘ ZDECYDOWANIE LEPIEJ. MAM NADZIEJE ŻE WAM SIĘ SPODOBA I ŻYCZĘ
MIŁEGO CZYTANIA.
Rozdział II „poszukiwani ”
- Hermiona została porwana! – Ze snu
wyrwał Harrego przeraźliwy okrzyk Rona. Niezbyt przytomnie spojrzał na
przyjaciela, na którego twarzy malowało się jawne przerażenie pasujące do jego
głosu. Miał taki piękny sen i niechętnie się obudził. Po raz pierwszy śnił
pozbawiony koszmarów. Może dlatego, że rodzinna atmosfera panująca w Norze
działała na niego kojąco. Nie umiał powiedzieć sam. Teraz niezbyt rozbudzony
patrzył na przyjaciela nieprzytomnym wzrokiem. Dopiero po jakiejś chwili
dotarło do niego co powiedział.
- Harry
tak mi przykro… - W pokoju niespodziewanie pojawiła się Ginny Weasley, której
towarzystwa unikał od kiedy pojawił się w Norze, czyli konkretnie od wczoraj.
Budziła w nim niepokojące emocje, których wcześniej nie odczuwał. Teraz wtuliła
się w niego zapłakana tym co się stało z jej najlepszą przyjaciółką. Czuł
wyraźnie jak jej ciepłe ciało wtuliło się w niego. Pragnął by ta chwila trwała
wiecznie, ale nie mógł przecież. Ginny miała chłopaka Deana z którym chodziła
już rok czasu chociaż nie było tajemnicą, że kochała się w nim jakiś czas, ale
nie zwracał na nią uwagi ponieważ nie czuł się odpowiednim chłopakiem dla niej.
No i była jeszcze wcześniej Cho Chang. Dopiero jakoś nie dawno zdał sobie
sprawę, że naprawdę ją kochał. Szybko odsunął się od tych myśli. Hermiona
została porwana. Jest w niebezpieczeństwie więc musi zrobić wszystko by ją
ratować. Zerwał się z łóżka odpychając od siebie Ginny i zbiegł za Ronem na dół
prosto do kuchni Weasleyów.
- To
moja wina… - Krzyknął do zdezorientowanych zebranych. Wszyscy zamarli na słowa
chłopca, i wpatrywali się w niego.
- To
nie Twoja wina Harry. – Powiedziała cicho Molly Weasley, która traktowała
Harrego jak członka rodziny i chciała dla niego najlepiej. Harry nie pozwolił
się objąć. Był cały wzburzony i myślał o Hermionie.
- Nie
prawda to moja wina. – Upierał się przy swoim Harry. Miał wrażenie, że w tym
momencie nikt go nie rozumie. Nie mają pojęcia co czuje. – Gdybyśmy spotkali
się z Hermioną na Pokątnej jak nas prosiła nie stało by się to. Voldemort by
jej nie zaatakował.
-
Jesteś pewny Harry? – Spytał cichym głosem Dumbledore. Harry spojrzał mu w
oczy, ale profesor odwrócił wzrok. – Jesteś tak bardzo pewny, że Voldemort nie
zaatakowałby jej przy was?
-
Uważam że nie. – Rzucił stanowczo Harry. Słowa profesora zbiły go nieco z
tropu, ale nie dał się zwieźć. – Wy nic nie rozumienie. Nic. – Wrzasnął na cały
głos i wybiegł z domu. Nie miał ochoty słuchać ich pouczeń. Oni nic nie
rozumieli. Nic nie wiedzieli. Nie znali nawet Voledmorta. Nie byli przy tym jak
zabijał dwa lata temu Cedrika. Nie byli przy tym jak powstał. Nie walczyli z
nim w Departamencie Tajemnic z nim. Tylko on. Nie wiedzieli co to znaczy być
Wybrańcem. Biegł aż znalazł się daleko od Nory na pustych polach. Nie mogąc
złapać tchu przewrócił się i upadł twarzą w błocie. Gdy udało mu się odnaleźć
okulary nałożył je sobie na nos. W oczach miał łzy. Zakon podejrzewał, że coś
takiego może się stać. Dlatego ustawił straże wokół domów jego przyjaciół.
Hermiona i Weasleyowie byli jego najbliższą rodziną. I oni byli najbardziej w
niebezpieczeństwie. A teraz Hermiona została porwana. Przez niego. Znowu ktoś
cierpi z jego najbliższych. Najpierw zginęli jego rodzice, później Syriusz tak
wiele przeszedł.
-
Harry… - Dobiegł go znajomy głos. Była to Carmen Martin, najlepsza przyjaciółka
jego rodziców. Carmen była przyjaciółką Lily od czasów szkolnych, podobnie jak
jej mama pochodziła z rodziny mugoli, chociaż Harry miał czasami wrażenie, że
ukrywała jakiś mroczny sekret związany z jego rodzicami. Carmen również była
narzeczoną Syriusza i bardzo przeżyła jego śmierć. Chyba ze wszystkich osób na
świecie tylko oni wiedzieli co znaczy jego odejście. Nadal nosiła na palcu
żałobny pierścionek po nim. Była również jego matką chrzestną. Jedyną rodziną
jaką miał. Jednak z powodu bezpieczeństwa musiał nadal mieszkać u Dudleyów.
- Nie
jest w porządku. – Wyszeptał podchodząc do niej. – Nie jest i nigdy nie będzie.
– Carmen dobrze rozumiała znaczenie jego słów. Choć oboje nie powiedzieli tego
na głos to jednak każde z nich wiedziało, że powrót Voldemorta wiele zmienił.
Ich świat został zniszczony bezpowrotnie.
***
Hermionę obudził zapach jajecznicy. Dobrze pamiętała, że
jej tato robił najlepszą jajecznicę jaką kiedykolwiek jadła. Przypomniała sobie
dzień w którym Harry i Ron przyjechali do niej z wizytą. Było to dwa lata temu
gdy o Voldemorcie nikt jeszcze nie wiedział. To były piękne czasy. Pomyślała
budząc się i przeciągając na łóżku. Była dziwnie osłabiona i jakby zmęczona,
chociaż przespała niemal całą noc. Niezbyt przytomnie rozejrzała się po
pomieszczeniu w którym się obudziła. Minęło kilka chwil zanim dotarło do niej,
że nie znajdowała się w domu.
-
Wreszcie się obudziłaś Granger… - Do jej zaspanej głowy dobiegł ją głos ją głos
Malfoya. To sprawiło, że oprzytomniała gwałtownie i spojrzała na niego
oszołomiona. Powoli docierały do niej wydarzenia ostatniego wieczora. Porwanie,
walka i ucieczka. To wszystko zbyt wiele dla niej. – Czy mam wysłać zaproszenie
dla księżniczki? – Spytał Malfoy z typowym sarkazmem dla siebie. Zdumiał ją
fakt, że umiał gotować. Zawsze sądziła, że coś takiego jak jajecznica może być
wielkim wyzwaniem dla niego. A jednak pomyliła się w ocenie. No i niezwykle
kuszący zapach. Poczuła nagle że jest strasznie głodna więc nie wiele myśląc
przysiadła obok Dracona i sięgnęła po łyżkę.
-
Całkiem dobre. – Powiedziała z uznaniem gdy spróbowała jajecznicy. Miała w tym
momencie mieszane uczucia. Nie mogła uwierzyć w to, że to najbardziej irytujący
człowiek jakiego znała przyrządził tak smaczną jajecznicę. Wpatrywała się w
niego mając nadzieje że to jakiś niezły żart i okaże się, że to wcale nie
Malfoy a Harry i Ron po wypiciu eliksiru wieloskokowego.
- Matka
nauczyła mnie gotować. – Odparł bezbarwnym głosem jakby od niechcenia. Wstał i
zaczął powoli sprzątać po sobie. Nie spodziewała się takiego widoku. Zawsze
miała go za lenia i bałaganiarza. Tymczasem przed nią pojawił się całkiem inny
Malfoy jakiego znała ze szkoły. – Na co się tak gapisz Granger? Zbieraj się.
Nie możemy tu zostać.
-
Mogłam się tego spodziewać. – Mruknęła odkładając talerze i niezbyt chętnie
zsunęła się z łóżka. Żałowała że nie może wysłać wiadomości Harremu ani Ronowi.
Podejrzewała, że chłopak na pewno był już w Norze a tam wszyscy wiedzieli o jej
porwaniu. Na pewno jej szukali. – Nora… - Krzyknęła niespodziewanie wpatrując
się w niego. – Draco skoro udało Ci się przenieść nas tutaj to może przeniesiesz
nad do Nory? To dom Weasleyów.
- Wiem
co to jest. – Powiedział kąśliwie Draco. Chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagę ale
się powstrzymał. Miał ją do siebie przywiązać a nie jeszcze bardziej oddalić. –
Obawiam się, że to niezbyt dobry pomysł Granger. Sporo ryzykowałem gdy nas
teleportowałem i wątpię czy uda mi się po raz drugi. Nie chciałabyś stracić
którejś części ciała prawda? Ostatecznie nie przeszliśmy jeszcze specjalnego
szkolenia a ja trochę trenowałem z ojcem. – Sama świadomość, że Draco miał choć
w połowie opanowaną tak zaawansowaną magię jaką jest teleportacja uderzyła w
Hermionę niczym piorun. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Ona sama
bała się uczyć teleportacji bo wiedziała jak bardzo jest niebezpieczna. Można
było przenieść się bez jakiegoś członka ciała. Nawet pod nadzorem rodziców było
to niemożliwe. Lucjusz na pewno o tym wiedział a mimo to zaryzykował ze swoim
jedynakiem. Dla niej było to okrucieństwo, a jednak Draco mówił o tym tak lekko
jakby nie widział w tym ryzyka. – Musimy do tej Nory dostać się normalnymi
środkami transportu. Założę się, że w tej swojej genialnej torebce nie masz
miotły?
-
Niestety nie. – Powiedziała cicho Hermiona. Zaczynała poważnie się obawiać. Nie
miała pojęcia gdzie się znajdowali ani jak daleko od domu. Za ich piętami szli
zapewne Śmieciożercy by znów pojmać ją z rozkazu Voldemorta. „Och Granger
znalazłaś się w kiepskiej sytuacji”. Pomyślała Hermiona czując jak bardzo
ściska ją w żołądku. Byli zdani z Malfoyem wyłącznie na siebie choć nie
rozumiała motywów jego działań. Wietrzyła w tym jakiś podstęp, ale może się
myliła? Może Draco naprawdę chciał się zmienić?
- Co mi
się tak przyglądasz Granger. Ruszajmy tu nie jest bezpiecznie. – Wyrwał ją z
zamyślenia i powlokła się za nim by zebrać namiot. Czuła, że w czasie tej
wędrówki jej cierpliwość zostanie wystawiona na ciężką próbę. Bo obcowanie z
Malfoyem nie należało do najłatwiejszych a już na pewno dla młodej gryfonki,
która pochodziła z rodziny mugoli.
***
Nimfadora Tonks kończyła właśnie nakrywać do stołu.
Niedługo w domu pojawi się mama, która pracowała w Departamencie Tajemnic, oraz
ojciec, który był aurorem. Ona dbała zawsze o to by mieli co jeść i nie
przeszkadzało jej to wcale. Chociaż była już dorosłą osobą i sama była Aurorem
podobało jej się takie domowe ognisko. Gdzieś w głębi duszy myślała o własnej
szczęśliwej rodzinie, ale wiedziała, że mężczyzna którego kocha nigdy nie
zwróci na nią uwagi i musiała się z tym pogodzić. By o nim zapomnieć spotykała
się z wieloma mężczyznami ale zawsze porównywała ich do tego jedynego.
-
Kochanie wróciłem. – Zamyślenia wyrwał ją głos ojca wracającego z pracy.
Uśmiechnęła się ciepło. Tedy Tonks był czarodziejem z mugolskiej rodziny, jej
matka zaś Andromeda Tonks czarownicą czystej krwi. Poprzez poślubienie Teda
popełniła straszny według praw starej krwi mezalians a jej rodzina w tym
siostry Narcyza Malfoy i Bellatriks Lestrange wyrzekły się jej. Jednak
Andromeda nie zrezygnowała ze swojej miłości i gotowa o nią walczyć do
ostatkiem sił. I chociaż straciła całą swoją rodzinę to nigdy nie żałowała.
Tonks podzielała jej zdanie. Miała wielkie szczęście gdyż miała wyjątkowych
rodziców, którzy mimo swojego wieku na każdym kroku okazywali swoją miłość. Jej
mama jak tylko się pojawiła Tedy jej tata podszedł i pocałował ją na powitanie.
Zawsze tak robił. Uśmiechnęła się na ten ciepły widok, ale ogarnęła ją mała
fala smutku. Ona sama nigdy tak nie będzie miała. Nie zwiąże się z człowiekiem,
którego nie kocha. Już wolała być sama.
-
Wszystko w porządku? – Andromeda odgarnęła włosy i spojrzała na córkę ale ta
pokręciła głową i zostawiła rodziców. Ale kobieta nie da się zbyć tak łatwo.
Obiecała sobie, że przy najbliższej okazji porozmawia z córką. Od dawna
wyczuwała, że w jej życiu pojawił się jakiś mężczyzna i nawet podejrzewała kto.
Nie pytała jednak nigdy bo nie była to jej sprawa.
-
Siadajmy do kolacji kochanie. – Szepnął czule jej mąż gdy zmieźwiła mu włosy
poprawiając nieco zbyt poważną fryzurę. Mimo późnego wieku nadal wydawał jej
się przystojny i taki męski. Już mieli kierować się w stronę domu, gdy drzwi do
ich salonu gwałtownie otworzyły się. Dwa ostre zaklęcia odrzuciły w tył
małżeństwo. Słysząc krzyk rodziców Tonks błyskawicznie rzuciła się im na
ratunek.
-
Malfoy… - Krzyknęła na widok mężczyzny, który powinien być jej wujkiem. Ich
rodziną. Na jego twarzy nie widziała śladu współczucia a jedynie żywą
nienawiść. Wyciągnęła różdżkę, chociaż wiedziała że nie ma szans. Za jego
plecami kryła się dwójka Śmieciożeców. Dwoje z nich znała. Okrutnych bliźniaków
na usługach Voldemorta. Najbardziej bała się Amycusa. Był niebezpieczny i
niemal nienormalny. Cofnęła się odruchowo.
- Oddaj
różdżkę Tonks. – Powiedział Lucjusz spokojnym acz stanowczym głosem w którym
czaiła się groźba.
- Nie
ma mowy. – Krzyknęła Tonks. Była Aurorem i członkiem Zakonu Feniksa. Nie podda
się bez walki. Nie miała jednak żadnych szans. Szybko ją rozbroili i odebrali
jej różdżkę. Amycus trzymał ją w żelaznym uścisku nie pozwalając się ruszyć.
-
Lucjuszu pozwól mi się nią zająć. – Powiedział nie zważając na pełne pogardy
spojrzenie siostry, która podnosiła z ziemi Todiego i pchała w stronę kuchni.
Tonks była przerażona, ale nie da tego po sobie znać. Nie pokaże swoim wrogom
jak bardzo się boi. Gdy Amycus za pozwoleniem Lucjusza skierował się w jej
stronę z wyższością spojrzała mu w oczy. Nie zareagowała nawet gdy uderzył ją w
twarz. Nie ugięła się przed nim. Słyszała rozpaczliwy szloch matki i krzyk
torturowanego ojca. Ona jedna nie będzie płakać ani krzyczeć. Zachowa zimną
krew. – Pokażę Ci co znaczy prawdziwy mężczyzna. – Powiedział Amycus chwytając
ją brutalnie za rękę i ciągnąc w stronę pokoju. W tym momencie ogarnęło ją
przerażenie. Wiedziała bowiem co oznaczają jego słowa. Nie była dziewicą i
sypiała wcześniej z chłopakami, ale zawsze wyobrażała sobie seks jako coś
przyjemnego z mężczyzną, którego kocha się, albo przynajmniej lubi. Teraz miała
zostać oddana temu mężczyźnie, który nie znał litości. Poczuła jak powoli
ogarnia ją prawdziwa rozpacz.
***
- Szybciej Granger znaleźli nas. – Do jej głowy dobiegł
przerażony krzyk Malfoya. Spojrzała na niego ze strachem. Draco zniknął tylko
na moment nad rzekę by umyć pozostałości po śniadaniu. Zdziwiła się, że w ogóle
zgodził się to zrobić, ale nie protestowała. Była ciekawa i zaintrygowana jego
nowym zachowaniem. Nikt by jej zapewne nie uwierzył gdyby powiedziała, że
wielki panicz Draco Malfoy zmywał po sobie. Widziała jednak że był
nieprzyzwyczajony do tej roboty. Chciała mu pomóc, ale stwierdziła, że niech
się pomęczy. Należy mu się za te dni upokorzenia w szkole. Nie ukryła
przerażenia na twarzy gdy dowiedziała się, że ich ścigają.
-
Słyszałem Greyback’a i Leastrange znajdujących się w pobliżu. Musimy dostać się
do Nory. Hermiono pamiętasz jak tam trafić? – Spytał mierząc ją czujnym
wzrokiem.
- Nie
bardzo. – Wyznała cicho Hermiona. – Przeważnie teleportowałam się w
towarzystwie Dumbledor’a albo któregoś z członków Zakonu Feniksa. – Draco
spojrzał na nią uważniej gdy wymieniła nazwę Zakonu. Na tym właśnie zależało
Voldemortowi. Chciał znać wszystkich członków Zakonu a Granger mogła mu
udzielić tych informacji.
- Mapa
Czarodzieja. – Powiedział Draco po chwili uśmiechając się i wyciągnął z
kieszeni coś co wyglądało jak stary pergamin.
- Czy
to nie Mapa, dzięki której można trafić w każde miejsce w którym zapragniesz
się znaleźć? – Spytała Hermiona nie kryjąc uznania dla Draco. Wiele razy
słyszała o tej mapie a nawet widziała ją w księgarniach u mugoli. Była jednak
bardzo droga, że nawet ją nie jest na taką stać.
-
Widzę, że odrobiłaś pracę domową Granger. – Zakpił z niej Draco, ale nie
przejęła się tym. Wyciągnął różdżkę i szepnął „Nora” i na odległej krawędzi
mapy pojawił się symbol domu Weasleyów. Oboje jęknęli przerażeni. Nie było
szans żeby dotrzeć do Nory.
- Czy
to nie Zakazany Las? – Krzyknęła Hermiona wskazując na obszerną mroczną plamę
na mapie. Hogwart nie był widoczny na żadnej mapie z powodu zaklęcia
chroniącego, ale oboje wiedzieli jak tam dotrzeć.
- Chyba
nie myślisz o tym samym co ja? – Spytał Draco modląc się w duchu by się mylił.
Najwyraźniej Granger przebywając z Potterem oduczyła się co znaczy poczucie
odpowiedzialności. Potter i Weasley uwielbiali pakować się w kłopoty a Granger
szła za nimi jak ćma w stronę światła. – To czyste szaleństwo. Nie mamy szans
przejść przez Zakazany Las. Nie masz pojęcia co się w nim kryje.
- Draco
posłuchaj. – Pokręciła głową, ale rozumiała panikę czającą się w jego głosie. –
Byłam już w Zakazanym Lesie i żyje. Wbrew pozorom są tam również stworzenia,
które mogą nam pomóc.
- Skoro
nie ma innego wyjścia. – Mruknął Draco. – Musimy tylko znaleźć sposób jak
przeprawić się przez to. – Powiedział wskazując palcem na zwisający most.
Hermiona jęknęła cicho. Most nie wyglądał stabilnie a wiedziała, że nie mogą
użyć żadnych zaklęć po za szkołą by nie zostać wydalonym. Hogwartem rządziły
surowe prawa których nie można było złamać bo można było zostać wydalonym.
- Chyba
musimy po nim przejść. – Szepnęła cicho Hermiona stawiając niezbyt pewny krok
na moście. Krzyknęła cicho gdy lekko się poruszył, ale postawiła drugi.
Zardzewiała deska lekko drgnęła, gdy tuż za nią ruszył Malfoy.
- Tam
są! – Rozległ się głos Greyback’a. Hermiona i Draco nie tracili czasu.
Adrenalina dodała im sił i wbiegli na most nie dbając o niebezpieczeństwo. O
wiele ważniejsze było nie dostanie się w ręce Śmieciożerców.
-
Reducto… - Rozległ się krzyk Belli i pękły linki mostu, gdy byli już prawie
przy brzegu. Malfoy w ostatniej chwili chwycił jedną ręką za linę a drugą
ostatkiem sił Hermionę.
-
Musisz tyle jeść Granger. – Stęknął nie mogąc sobie darować nawet w takiej
chwili. Hermiona nie miała sił na sarkazm. Ogarnięta przerażeniem ostatkiem sił
trzymała Draco za rękę. – Nie puszczaj. Błagam nie puszczaj! – Krzyczał
przeraźliwie czując jak ześlizguje mu się z ręki. Z oddali dobiegał go
szaleńczy głos jego ciotki. Najwyraźniej świetnie się przy tym bawiła nie
dbając, że jego własne życie również stanęło na włosku.
-
Przepraszam Draco… - Wyszeptała Hermiona patrząc na niego po raz ostatni nim
rwąca rzeka porwała jej ciało. Malfoy zastygł bez ruchu czując że i on opada z
sił. Nigdy nie wyobrażał sobie że właśnie tak będzie wyglądał jego koniec. Właśnie
przegrał jedną z największych bitew. Własne życie. Nie wiedzieć czemu przed
jego oczami pojawiło się wspomnienie uśmiechniętej Granger i jego ręka całkiem
opadła z sił… … …
WIEM ZAKOŃCZYŁAM W TAKIM MOMENCIE ALE TYLKO PO TO BY
ZACHĘCIĆ WAS DO CZYTANIA KOLEJNEGO ROZDZIAŁU KTÓRY POWINIEN POJAWIĆ SIĘ MOŻLIWE
ŻE NA SAME ŚWIĘTA ALBO WCZEŚNIEJ NA MIKOŁAJKI. TRUDNO MI JEST POWIEDZIEĆ ZALEŻY
ILE CZASU ZAJMIĘ MI PRACA NAD NIM NO I TEŻ OD WAS MOICH CZYTELNIKÓW. DZIĘKUJE
ZA WSZELKIE KOMENTARZE, KTÓRE NAPRAWDĘ WIELE DLA MNIE ZNACZĄ.
Zupełnie nie rozumiem braku komentarzy pod tą notkę, ale dobrze. Mam zaszczyt bycia pierwszą ^.^Rozdział ogromnie mi się podobał i w sumie tak na marginesie, deska może być zmurszała, a nie zardzewiała, ale dobra, szczegóły. Nie będziemy przywiązywać do nich przecież zbyt dużej wagi :D Urzekła mnie ostatni scena, szczególnie fragment, kiedy Dracon prosił, aby Miona nie puszczała jego ręki i to kiedy ona go przepraszała.
OdpowiedzUsuńNo ok, lecę czytać dalej, pozdrawiam ;***