A także chciałabym złożyć wam moi
kochany najlepsze świąteczne życzenia z okazji zbliżających się świąt Bożego
Narodzenia:
Spokoju i
miłości, wielu tylko miłych gości!
Smacznej wigilii i całusów moc -
w tę najpiękniejszą w roku noc!
Szczęścia kilogramów, ze śniegu bałwanów!
Życzliwych ludzi wokół, żadnej łezki w oku,
przyjaciół jakich mało, przez życie byś szedł śmiało!
Serca bogatego i ciepłego!
No i oczywiście życzę Ci marzeń spełnienia,
i każdego małego czy dużego pragnienia!
Smacznej wigilii i całusów moc -
w tę najpiękniejszą w roku noc!
Szczęścia kilogramów, ze śniegu bałwanów!
Życzliwych ludzi wokół, żadnej łezki w oku,
przyjaciół jakich mało, przez życie byś szedł śmiało!
Serca bogatego i ciepłego!
No i oczywiście życzę Ci marzeń spełnienia,
i każdego małego czy dużego pragnienia!
Życzy autorka!!!
Tonks
próbowała wyswobodzić się z żelaznego uścisku Amycusa, ale był zdecydowanie
silniejszy od niej. Pamiętała jak chodzili razem do szkoły. Był wówczas równie
okrutny co teraz i kilka razy oskarżano go o gwałt. Nigdy mu jednak tego nie
udowodniono, a na ofiary rzucono zaklęcie, by nic nie pamiętały. Teraz miała
niemal pewność, że te wszystkie historie były prawdziwe, a ona miała stać się
jedną z jego licznych ofiar. Różnica polegała na tym, że ona będzie pamiętała
wszystko. Każdą chwilę, bo nie wierzyła, by Amycus zlitował się nad nią i
odebrał jej pamięć. Chciało jej się wymiotować, gdy czuła jego bezlitosne łapy
na swoim ciele. Ze wszystkich pokoi w jej niewielkim domu wybrał jej własny.
Nie mógł jej bardziej upokorzyć. Ale nie chciała się rozpłakać. Nie zobaczy jej
łez bez względu na to ile bólu jej sprawi. Z dołu dobiegał ją krzyk jej ojca.
Kompletnie się wyciszyła. Nie mogła słuchać tego, co działo się na dole. Za
bardzo ją to bolało. Amycus rzucił ją na łóżko i dopadł w trzech susach. Nie
przejmując się, że ją zaboli, wycisnął na jej ustach brutalny pocałunek.
Jęknęła, co odebrał jako zachętę i zaśmiał się perfidnie, zrywając z niej
bluzkę, a kolanem rozkraczając nogi. Załkała cicho, nie mogąc się powstrzymać.
Choć się broniła, był silniejszy od niej. Jego brutalne ciosy spadały na jej
drobne ciało przy każdym geście obrony. Miała już rozwaloną wargę, z której
płynęła krew, rozkwaszony nos i podbite oko. Zapewne wyglądała jak bokser po
zawodowej walce. Nie liczyła na pomoc. Zakon Feniksa zajmował się ochroną Harry’ego,
który był zdecydowanie ważniejszy od niej. Dlatego wyglądała na zaskoczoną, gdy
rozpoznała głos Lupina.
- Zejdź z niej gnoju, albo cię zabije. –
Wycedził przez zaciśnięte zęby. Podejrzewał, że coś takiego może się stać.
Tonks była członkiem Zakonu Feniksa i groziło jej niebezpieczeństwo. Nie
ukrywał tego, że bardzo martwił się. Była dla niego bardzo ważna i o wiele
ważniejsza niż powinna, ale wiedział, że ich związek nie będzie możliwy nigdy
przez to, kim jest. Stanowił zagrożenie dla siebie i dla najbliższego
otoczenia. Nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby ją skrzywdził. Teraz widok Amycusa
siedzącego na bezradnej Tonks doprowadził go do pasji. A gdy zobaczył w jakim
stanie jest dziewczyna, nie krył wściekłości. Tonks patrzyła na niego ze łzami
w oczach, chcąc zakryć się przed nim. Amycus widowiskowo przyciągnął ją do
siebie i pocałował.
- Jeśli tak bardzo chcesz umrzeć, staruszku.
– Zaśmiał się szyderczo, spoglądając w stronę Lupina. Tonks chciała go
powstrzymać jakoś, ale Amycus trzymał ją mocno przy sobie. Był gotowy nawet
zabić. Wyczytała to wyraźnie w jego oczach. Niezwykłą nienawiść budzącą się w
jego oczach. Aż ją ścisnęło w żołądku.
- Amycus… Musimy uciekać… - Z dołu dobiegł go
rozpaczliwy głos siostry. Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Miał tylko ją
i nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić. Pchnął Tonks w stronę Lupina tak, że
mężczyzna stracił równowagę i upadł na ścianę i zniknął. Z dołu dobiegły ich
odgłosy walki, ale nie trwała ona długo. Po chwili i tam również wszystko
ucichło. Dla Lupina nie było to jednak ważne. Najważniejsza była Tonks, której
drżące ciało trzymał w swoich ramionach. Nie planował tego wcale. Zrobił to pod
wpływem głupiej chwili. Nie mógł opisać własnych uczuć, które czuł, gdy
zobaczył ją w ramionach tego bydlaka. Nie umiał powiedzieć co czuł od chwili,
gdy dowiedział się o ataku na rodzinę Tonks. I jak bardzo bał się, że się
spóźnił. Wszystkie te uczucia zlały się w jedno i po prostu całkowicie nad tym
nie panując, przyciągnął ją do siebie i pocałował.
***
Czuł
ostry ból w klatce piersiowej. Mimo sierpniowego południa woda w rzece była
bardzo zimna, a jej szybki nurt osłabiał wszelkie jego ruchy. Gdzieś w oddali
majaczyła mu sylwetka Hermiony, podobnie jak on, walczącej z nurtem. Musiał
jakoś jej pomóc. Starał się wyciągnąć różdżkę, by przywołać ją do siebie, ale
zaniechał tych prób. Różdżka mogła mu się jeszcze przydać, a w tej rzece mógł
ją stracić. Dziwiło go jedno. Skąd tak silny prąd. Nie było zbyt dużego wiatru,
ani nic takiego, a jednak rzeka znosiła ich coraz szybciej wpieniona i
wściekła. Wodospad. Ta ostatnia myśl przyszła mu do głowy w chwili, gdy
zobaczył jak nurt zapada się. Zaklął szpetnie w myślach. Nie spodziewał się
takiego końca. Obserwował, jak ciało Hermiony znika w otchłani wodospadu. Czuł,
że zawiódł na całej linii, a Bellatriks zdradziła, a Czarny Pan nigdy się o tym
nie dowie. Przymknął oczy gotowy na własną śmierć. I wtedy poczuł jak unosi go
jakaś dziwna siła i kładzie na miękkiej trawie w bezpiecznej odległości od
rwącej rzeki, tuż obok nieprzytomnej Hermiony. Gdy wyrwał się z szoku i
odzyskał zdolność własnych ruchów, podczołgał się w stronę Hermiony. Wciąż była
nieprzytomna i nie oddychała. Przewrócił ją na plecy i dotknął szyi. Wyczuwał
puls, ale bardzo słaby. Nie wiele myśląc odchylił jej lekko głowę.
- Nie powinno być takie trudne – mruknął,
jednocześnie przykładając złożone ręce na klatce piersiowej i wciągnął głęboki
haust powietrza i nachylił się i wpuścił świeży dech do ust Hermiony. Powtórzył
te czynność kilka razy, jednocześnie masując klatkę piersiową dziewczyny.
Modlił się w duchu, by nie było za późno. Na szczęście jego modlitwy zostały
nagrodzone. Po kilku minutach Hermiona zaczęła normalnie oddychać i wypluwać z
siebie zgromadzoną wodę. Powoli oprzytomniała, patrząc niepewnie na Malfoya,
który znowu uratował jej życie.
- Dziękuje… - wyszeptała cicho, ochrypłym
głosem. Próbowała wstać, ale nie miała sił. Była skołowana i bardzo słaba. Nie
wierzyła, że im się uda. W chwili kiedy wysunęła się z rąk Malfoya, żegnała się
z życiem i przyjaciółmi.
- Nie zrobiłem nic takiego, Granger –
powiedział, pomagając jej wstać. Zrobiło się już ciemno, a przed nimi znajdował
się mroczny Zakazany Las. Byli już tak blisko, chociaż nie wiedzieli, ile minie
czasu zanim dotrą do Hogwartu. Zakazany Las był wielki i niebezpieczny. – Chyba
powinnyśmy rozbić tu namiot. Sądzę, że Śmieciożercy nie będą nas tu szukać, ale
myślę, że warto rzucić zaklęcie ochronne. Nie wiadomo co wyjdzie z lasu.
- Nic nie może wyjść z lasu – powiedziała nieco poirytowana Hermiona, że
mimo wszystkich swoich niezwykłych zdolności jakie pokazał jej Draco, jest
dokładnie taki sam jak Ron i Harry, którzy traktują książki jak zarazę. –
Zakazany Las jest magicznym miejscem. Każdy może do niego wejść, znaczy każde
stworzenie, ale żadne z niego już nie wyjdzie.
- Ale wilkołaki mogą… - zauważył, a Hermiona
lekko drgnęła. Na pewno słyszał tę historię sprzed paru lat, gdy ona i Harry po
raz pierwszy spotkali Syriusza Blacka i poznali sekret Huncwotów. Nie
odpowiedziała nic, tylko w milczeniu weszła do namiotu, wspierając się na
ramieniu Malfoya.
***
- Co takiego?! – Wrzasnął
Voldemort gdy usłyszał, co Bellatriks i Greyback mu powiedzieli. Dopiero co
usłyszał jedne złe wieści, a teraz kolejne. Najgorsze z możliwych. Jego gniew
był tak wielki, że każdy kulił się w kącie ze strachu.
- Wybacz Panie… - Wyszeptała drżącym głosem
Leastrange. – Próbowaliśmy zrobić wszystko by ich uratować. – Wspólnie z Greybackiem ustalili że nie
powiedzą jak było naprawdę. Bellatriks postanowiła pozbyć się Malfoya z kilku
różnych powodów. Już od dłuższego czasu jej drogi mąż miał spore problemy
finansowe a jeśli Lucjusz i Narcyza zostaną bez dziedzica cały majątek Malfoyów
spadnie na nią jako ich jedyną krewną. Potrzebowała tych pieniędzy by uchronić
się od dłużników z Nokturna. Oni nie bali się Śmieciożerców. Musiała więc
znaleźć inny sposób na zdobycie tych pieniędzy. Na jej nieszczęście jej mąż
uwielbiał hazard, ale nie miał szczęścia do kart. Przegrywał za każdym możliwym
razem. Chociaż obiecywał, że się odegra
nic z tego mu nie wychodziło. Powoli traciła cierpliwość, ale zależało jej na
odzyskaniu majątku. Pomysł przyszedł jej do głowy całkiem nie dawno. Wiedziała,
że jest jedną z niewielu osób, które mogą sięgnąć po rodzinny majątek Malfoyów.
Druga prawdziwa dziedziczka. Gdyby przypadkiem coś się stało młodemu
szczeniakowi a później najstarszym członkom ona dostałaby wszystko. I nikt by
się temu nie dziwił ponieważ czasy są bardzo trudne a wypadki chodzą po
ludziach. Wiedziała jak bardzo ryzykowała i co ryzykowała. Ostatecznie
zdradzała swojego wielkiego mistrza, ale była w sytuacji kryzysowej. Młody
Malfoy był tylko pionkiem w grze. Nie mógł być przecież tak bardzo cenny. A
jednak zaczęła się poważnie obawiać gdy zobaczyła reakcje Voldemorta na śmierć
chłopca. Nie był wściekły a poruszony. Czuła jak bardzo go zawiodła, ale nie
miała wyjścia. I modliła się w duchu, że Greyback nie stchórzy i nie powie o
jej udziale w spisku. Ostatecznie obiecała mu znaczną sumę pieniędzy gdy uda
jej się osiągnąć sukces.
- Nadal jesteś pewna, że był to dobry pomysł?
– Szepnął jej Greyback, gdy opuszczali gabinet ze spuszczonymi minami.
Voldemort jeszcze ich nie ukarał, ale czuła że na pewno coś zrobi. Bez względu
na to jak bardzo ją cenił nie puszczał tak łatwo ludzi którzy go zawiedli.
- Najlepszy. – Powiedziała rozglądając się czy
nikt ich nie słyszał. – Nie denerwuj się tak. W końcu wszystko pójdzie jak po
maśle. – Stwierdziła kwaśno Bella i skierowała kroki w stronę komnaty małżeńskiej
Malfoyów gdzie czekała na nią siostra. Słysząc płacz Narcyzy zrozumiała, że
Lucjusz powiadomił ją o śmierci ukochanego syna. Bella, która nigdy nie miała
dzieci i nie chciała ich mieć nie rozumiała jak wielka jest potęga matczynej
miłości. Teraz widząc zapłakaną siostrę, która wyglądała jakby świat umarł.
Podeszła ostrożnie do siostry i przytuliła ją. Nigdy nie były ze sobą zbyt
blisko. Nawet jako siostry każda miała swoje własne życie. Pamiętała tylko raz
jeden miały wspólną walkę, gdy ich najmłodsza siostra Andromeda chciała
popełnić mezalians i wyjść za mąż za Teda Tonksa, czarodzieja z rodziny mugoli.
Porwały wówczas swoją własną siostrę razem z Lucjuszem i jego przyjacielem
Blaisem i więziły dopóki nie przybył jej na pomoc Tonks i banda Pottera.
- Pamiętam to. – Szepnęła Narcyza spoglądając
na siostrę. Bella zagryzła wargi nie zdając sobie sprawy, że mówiła to na głos.
– A pamiętasz jak załatwiłaś Pottera zaklęciem powiększającym? Jego ręka
wyglądała jakby miała za chwile pęknąć.
- Tak pamiętam. – Przytaknęła Bella
rozluźniając się, że nie powiedziała nic więcej. Objęła siostrę ramieniem i
pozwoliła jej się wypłakać. Rzadkie to były chwile gdy jedna siostra mogła
liczyć na drugą. Teraz jednak Bellatriks czuła, że musi wynagrodzić siostrze
śmierć ukochanego syna a innego sposobu nie miała. Wiedziała, że wkrótce i ona
zejdzie z tego świata, ale dopóki żyła będzie się starała zachowywać
nienagannie by nikt nie podejrzewał jej prawdziwych zamiarów. Bellatriks nie
była głupia i miała cel. A kiedy ona miała cel zrobi wszystko by go osiągnąć.
***
Poranek
pierwszego września był wyjątkowo ponury. Śpiących w namiocie Hermionę i Draco
obudził rzęsisty deszcz, który zaczął obijać się o namiotowy materiał. Jako
pierwsza przebudziła się Hermiona. Nie czuła się zbyt silna, ale nie chciała
martwić Draco na zapas. Podejrzewała, że po prostu nie doszła do siebie po
wczorajszej przeprawie przez zimną rzekę. Dzisiaj to ona zrobiła kanapki i
ciepłe kakao. To właśnie jego zapach obudził Granger ze snu.
- Smacznego. – Powiedziała podsuwając mu
jedzenie, które zaczął łapczywie jeść. Był bardzo głodny i równie osłabiony co
Hermiona. Czekała ich jednak niebezpieczna przeprawa i musieli mieć dużo siły
by ją przejść. Obserwując Malfoya myślami była przy Hogwarcie. O tej porze
powinna być w Norze, szykując się na pociąg do Hogwartu. Siedziałaby z
Weasleyami popijając ciepłą herbatę i zajadając bułeczki pani Weasley. Jak zwykle pewnie pokłóciłaby
się o coś z Ronem a Fred i George zrobiliby coś głupiego. Posmutniała na samą
myśl o tym. Ten rok nie zaczął się zwyczajnie. Nie rozumiała jak przez chwilę
mogli myśleć że będzie jak dawniej. Przecież Voldemort wrócił. To aż za dużo.
- Nie martw się Granger. Damy radę. –
Powiedział do niej beztrosko Malfoy, wyrywając go z zamyśleń. Widziała jednak,
że chociaż chce być twardy to w rzeczywistości udaje. Bał się równie mocno jak
ona a może nawet jeszcze bardziej. Nadal nie rozumiała czemu jest tu z nią i
nie opuścił jej jeszcze. Nie ufała mu zbytnio, ale przyzwyczajała się do nowego
Malfoya jaki jej się ujawniał. Podejrzewała, że Harry i Ron nie uwierzą jej jak
im opowie całą sytuacje.
- Musimy iść. – Szepnęła spoglądając na niego
niepewnie. Draco drgnął i spojrzał na Zakazany Las i na nią i kiwnął głową.
Musieli iść. Zwinęli namiot i okryli się kawałami ubrania bo żadne z nich nie
było przygotowane na deszcz. Przecież wczoraj było tak ładnie. Rozglądając się
czujnie dookoła wkroczyli w świat Zakazanego Lasu. Mimo pełnego dnia tu
wewnątrz panował mrok. Oświetlali sobie drogę z pomocą różdżek i prostego
zaklęcia. Posuwali się dość szybko zachowując czujność. Hermiona nie czuła się
zbyt pewnie tutaj. Kilka razy była już z Harrym i Ronem w Zakazanym Lesie, ale
nigdy nie byli tak daleko od Hogwartu. Nie miała również pojęcia jak wiele mają
do przejścia, czy idą w dobrym kierunku.
- Myślisz że nam się uda? – Spytała
spoglądając na Draco, który szedł w milczeniu nie odzywając się wcale. Wydawał
się jej jakiś zamyślony.
- Musi. – Powiedział zdecydowanym głosem. Czuł
wyraźnie, że ktoś ich obserwuje ale nikogo nie widział. W tym przeklętym lesie
czaiło się prawdziwe zło. Będą musieli z Hermioną zachować ostrożność jeśli
mają przeżyć.
- Co to było? – Wyszeptała Hermiona z
przerażeniem, gdy usłyszeli jakiś syk w oddali. Zanim Draco zdążył
zareagować jakaś dziwna siła pochwyciła
go i wciągnęła w głąb lasu. Hermiona krzyknęła przeraźliwie i pobiegła za nim,
ale Draco zniknął jej z oczu. Nie traciła czasu i pobiegła w stronę skąd
dobiegł ją przerażający krzyk Draco. Nie dbała o to czy wyrzucą ją ze szkoły
czy nie. Dla ratowania życia była w
stanie zaryzykować. Draco Malfoy dwa razy uratował jej własny tyłek. Teraz
najwyższa pora by zrobiła to ona.
Zdołała zrobić kilka kroków, gdy poczuła coś jakby ukłucie w szyje. Gwałtownie
zakręciło jej się w głowie i upadła omdlała na ziemię. Obudził ją dziwny i
mdlący zapach. Z trudem otworzyła ociężałe powieki. Nie miała pojęcia gdzie się
znajduje ani co się z nią dzieje. Powoli i ostrożnie podniosła się
powstrzymując nagły atak mdłości. Z oddali dobiegł ją porażający krzyk Draco.
Musiała mu pomóc. Zrobić cokolwiek, ale nie wiedziała co. Sięgnęła do kieszeni
i wyciągnęła różdżkę. Nie była obserwowana ani związana. Dzięki temu mogła
swobodnie poruszać się po jaskini w której ją umieścili. Gdy odzyskała pełną
władzę nad ciałem wyszła z ponurego pomieszczenia. Ciemny korytarz był
oświetlony słabym światłem z pochodni. Prócz przerażonych krzyków Dracona do
jej uszu dobiegł śpiew w dziwnym języku. Wyczuła, że ktoś się zbliżał. W korytarzu
nie było za wiele miejsc do schowania a nie posiadała jak Harry Peleryny
Niewidki, która uratowała ich z różnych niebezpiecznych sytuacji. W ostatniej
chwili udało jej się wcisnąć w jakąś wąską szczelinę, gdy się pojawili. Ubrani
w szare szaty, wyglądali jak normalni czarodzieje, ale gdy zobaczyła ich oczy
zlękła się. Nie widziała nigdy wcześniej czegoś takiego. Poczuła, że znaleźli
się w poważnych kłopotach i tylko cud mógł ich uratować.
***
Harry
niechętnie zwlókł się z łóżka. Był pierwszy września. Zawsze cieszył się na ten
dzień. Tego dnia zawsze lądował w Hogwarcie wraz z przyjaciółmi by zacząć
kolejny rok nauki. Tym razem się nie cieszył. Tym razem wolał być zupełnie
gdzie indziej w innym miejscu i czasie. Pragnął wiedzieć co z Hermioną. Co oni
jej robią. Czy zdołała im uciec? A może już nie żyła? Ta najgorsza ostatnia
myśl ciągle pojawiała się w jego głowie. Czy gdyby umarła poczułby jej śmierć?
Nie miał pojęcia. Hermiona była mu bliska jak siostra której nigdy nie miał.
Nie czuł do niej tego co do Ginny. Westchnął cicho i spojrzał na spakowane
kufry. Czuł, że ten rok będzie inny. Nie chodziło już wcale o porwanie Hermiony
czy nowego nauczyciela Obrony przed czarną magią. Po prostu od jakiegoś czasu
miał dziwnie złe przeczucie, że coś się wydarzy. Coś czego nie zdoła
powstrzymać.
- Harry… - Z zamyślenia wyrwał go głos jego
przyjaciela Rona. Spojrzał na niego z poczuciem winy. Chociaż Ron nie
powiedział tego na głos, ale było wyraźnie widać, że obwinia go o całe zajście.
– Musimy już iść. – Powiedział z trochę ściśniętym głosem. Harry, który już
dawno zauważył uczucia przyjaciela do Hermiony domyślał się co on musiał w tym
momencie przeżywać. Na pewno nie było mu łatwo. Nie wyobrażał sobie co by było
gdyby Voldemort uprowadził Ginny. To właśnie dlatego musiał skrywać swoje
uczucia przed wszystkimi. I w tym momencie to poczuł. Wystarczyła jedno
wspomnienie o Voldemorcie nawiązał z nim połączenie. Ostry ból niemal rozerwał
jego ciało. Ron krzyczał coś do niego, ale już go nie słyszał. Znalazł się w
innym miejscu i w innym czasie. Tuż
przed nim stał Voldemort przechadzając się po pokoju. Dobrze wiedział, że
Voldemort go nie widzi, ani nie wyczuwa jego obecności. To połączenie nawiązało
się wbrew ich woli. Voldemort nie chciałby jego największy rywal znał wszystkie
jego sekrety. Niestety poprzez ich tajemnicze połączenie było inaczej. Harry miał jednak szczęście że działa to w
ten sposób a nie na przykład na odwrót gdzie to Voldemort mógł mieć wzgląd na
jego myśli. To na pewno nie byłoby w porządku a przynajmniej wobec niego.
Chociaż wizje jakich doświadczał były niezwykle bolesne to warte tego bólu.
Dzięki nim wiedział co planuje jego przeciwnik.
- Nie mogę uwierzyć że to się stało. –
Usłyszał wyraźnie głos Voldemorta. Obserwował Czarnego Pana i wyraźnie wyczuwał
jak bardzo był wściekły. – Mieli dopilnować jednego prostego zadania. Tymczasem
oboje nie żyją. Oboje.
- Przykro mi Panie.. – Wyszeptał skruszonym
głosem Lucjusz czując, że za niesubordynacje Bellatriks może zostać surowo ukarany
a to była ostatnia rzecz jakiej chciał. Kolejny raz odnieśli porażkę. – Będę
musiał wydać oświadczenie w sprawie śmierci mego syna. – Odezwał się głosem w
którym nie było żadnych emocji ani uczuć. – Mam nadzieje, że nikt nie powiąże
tego nieszczęśliwego wypadku ze śmiercią tej szlamy. O ile oczywiście znajdą
kiedykolwiek jej ciało. – Harry poczuł ostry ból w piersi. Z jego gardła
wydobył się zdławiony krzyk i gwałtownie upadł na podłogę. Nie wiele do niego
docierało. Wszystko było jakby rozmazane we mgle. Osunął się na ziemię a gdy
ponownie ocknął się czuł na sobie wpatrzone twarze Rona i reszty Weasleyów.
- Nic Ci nie jest Harry? – Spytała z troską
Molly Weasley obserwując go z troską. –
Musicie się zbierać. Pociąg nie będzie na was długo czekał. – Do Harrego ledwo docierały jej słowa. Nie
dbał o to wcale. Nie było to dla niego wcale ważne. W tym momencie wszystko
przestało się liczyć. Gdy spojrzał na zebranych przyjaciół w oczach miał łzy.
- Hermiona nie żyje. – Wykrztusił gardłowym
głosem i osunął się na ziemię czując, że nie zniesie napięcia, które budowało
się w nim. Nie czuł już nic ani nie słyszał. Wszystko przestało istnieć.
Pozostał tylko jeden ból.
***
Hermiona
nigdy nie widziała takiego miejsca jak to. Coś naprawdę niezwykłego a
przerażającego zarazem. Korytarz był długi i mroczny. Bardzo się starała by nie
stracić śladu i nie zbłądzić w którymś z
licznych tuneli. Nie chciałaby utknąć tu na zawsze albo wpaść w ręce tych
dziwnych i mrocznych ludzi. Nie podobało jej się tu ani trochę. Kiedy czytała
pierwszy raz o Hogwarcie i Zakazanym Lesie nie słyszała by mieszkali w nim
jacyś ludzie. O ile w ogóle to byli ludzie. Nikt normalny nie godziłby się na
mieszkanie tutaj. Krzyk Draco robił się coraz głośniejszy. Z oddali zobaczyła
słabe światło. Nie miała żadnego konkretnego planu. Draco już dwa razy uratował
jej życie czego nie musiał wcale robić. Była mu to winna. Znała kilka mocnych
zaklęć i sporo podszkoliła się w piątej klasie gdy działała Gwardia
Dumbledor’a. W tamtym semestrze nauczyła się od Harrego więcej niż od
nauczycieli w Hogwarcie, nie żeby coś miała przeciwko , ale przez klątwę jaką
rzucił Voldemort żaden nauczyciel Obrony przed Czarną magią nie utrzymał się na
stanowisku dłużej niż rok. Teraz będzie miała okazje sprawdzić się w walce.
Było ich więcej, nie miała pojęcia ile i czy dysponowali jakąś mocą. Musiała
jednak zaryzykować. Bez żadnego konkretnego planu znalazła się w środku
pomieszczenia. To co zobaczyła oszołomiło ją. Znajdowała się chyba w jakiejś
kaplicy a przynajmniej tak to wyglądała. Pamiętała mugolskie kościoły w których
bywała jako dziecko i to trochę przypominało właśnie taki. Rząd drewnianych
krzesełek ustawionych na końcu przy wejściu a po środku wielki ołtarz na którym
leżał przywiązany Draco.
- Hermiono uciekaj… - Zawołał słabym głosem,
przepełnionym bólem. Nie miała jednak zamiaru uciekać. Była tu po to by go
ratować. Pokręciła głową i odważnie stanęła naprzeciw nim.
- Pozwólcie nam odejść. – Wyszeptała cicho
mając nadzieje, że ją zrozumieją. – Nie zrobiliśmy wam nic złego. Chcemy tylko
wrócić do domu. – Bała się, chociaż nie chciała tego po sobie pokazać. –
Jesteśmy uczniami Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Albus Dumbledor’e może to
poświadczyć. – Specjalnie użyła nazwiska Dumbledor’a mając nadzieje, że to ich
odstraszy.
- Dumbledor’e? – Ochrypły głos jednego ze
stworzeń, które stało koło ołtarza odwróciło się w jej stronę. Znów zobaczyła
te zimne niebezpieczne oczy, które przyprawiały ją o dreszcze. – A kimże jest ten Dumbledor’e że
mamy się go obawiać? Żyjemy w tym lesie o wiele dłużej niż Ci się zdaje. O
wiele dłużej niż grupka Czarodziei zawładnęła częścią naszych ziem i wybudowała
szkołę dla takich jak wy. Uczniaków, którzy myślą, że wiedzą o magii wszystko.
- Nie rozumiem… - Wyszeptała cicho Hermiona. –
Kim wy jesteście? Nigdy nie słyszałam o was. W kronikach Hogwartu nie ma żadnej
wzmianki o mieszkańcach Zakazanego Lasu.
- Oczywiście że nie ma. – Prychnęło z pogardą
stworzenie. – Ponieważ wy czarodzieje postaraliście się o to by nie było. Dawno
temu wojna czarodziei z nami zniszczyła naszą rasę. Nie mogliście pogodzić
się z tym, że istniały stworzenia
potężniejsze od was. Więc musieliście je zniszczyć. Mordowaliście i
prądlowaliście nasze ziemie. Aż została z nas garstka, która znalazła
bezpieczne miejsce tutaj w Zakazanym Lesie i czekała aż nadejdzie właściwa
chwila na zemstę.
- Więc to chcecie zrobić? – Spytała Hermiona
drżącym głosem. Nie ukrywała, że historia którą jej przedstawiano była nieco
inna od tej którą znała, i obiecała sobie dowiedzieć się czegoś więcej przy
najbliższej okazji o ile ona nastąpi to jednak nie ukrywała własnej ciekawości,
która zwyciężała w potyczce z rozumem.
- Naprawdę nie wiesz? – Mężczyzna spojrzał na nią
z pogardą. – Jesteśmy rasą druidów nie szkoloną w walce. Jednak chcemy zemsty.
I w końcu nadejdzie moment gdy nastanie nasza era a rasa czarodziejów będzie
błagać nas o litość. Chcemy dać znać światu, że nie wyginęliśmy. Dość ukrywania
się w lesie. Gdy znajdą wasze dwa zmasakrowane ciała będą wiedzieć co to
znaczy. – Hermiona cofnęła się odruchowo. Oczy druida były przepełnione
nienawiścią jakiej jeszcze nie widziała. Krzyknęła gdy przez jej ciało przeszła
fala bólu. Do jej uszu dobiegł odgłos protestu Draco ale ledwo co go słyszała.
Poczuła jak z jej nosa i ust pociekła krew. Paraliżujący ból rozdzierał jej
ciało na drobne kawałeczki. I nagle wszystko ustało. Z trudem podniosła głowę i
zobaczyła stojącego Draco nad sobą. Chciała zapytać jak się uwolnił, ale nie
była w stanie tego zrobić.
- Draco… - Wyszeptała tylko i osunęła się
omdlała na ziemię…. …
***
WIEM TROCHĘ MNIE NASZŁO ALE TAK SIĘ
ROZPISAŁAM ŻE NIE MOGŁAM PO PROSTU PRZESTAĆ PISAĆ. DZIĘKUJE MOJEJ KOCHANEJ
JULIE DZIĘKI KTÓREJ ZDOŁAŁAM DOKOŃCZYĆ WĄTEK W KTÓRYM NIECO UTKNĘŁAM. MAM
NADZIEJE ŻE SIĘ WAM PODOBAŁO I BĘDZIECIE CZEKAĆ NA KOLEJNY ROZDZIAŁ KTÓRY
WKRÓTCE NASTĄPI.
No, no, no...akcja się rozwija, bardzo dobrze. Podoba mi się wielowątkowość tego opowiadania. Zauważyłam, że mimo wielu własnych, pomysłów, których część już zdążyłaś tutaj wpleść, to mocno trzymasz się pierwotnej wersji Harry'ego Potter'a, chodzi mi tutaj o wydarzenia...kurczę, no, nie potrafię opisać o co mi chodzi, przepraszam. W każdym razie świetny rozdział, pozdrawiam ;***
OdpowiedzUsuń