27 lipca 2012

Rozdział III "Przeprawa przez zakazany las"


A także chciałabym złożyć wam moi kochany najlepsze świąteczne życzenia z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia:

                              Spokoju i miłości, wielu tylko miłych gości!
                                 Smacznej wigilii i całusów moc -
                                    w tę najpiękniejszą w roku noc!
                                       Szczęścia kilogramów, ze śniegu bałwanów!
                                         Życzliwych ludzi wokół, żadnej łezki w oku,
                                           przyjaciół jakich mało, przez życie byś szedł śmiało!
                                             Serca bogatego i ciepłego!
                                               No i oczywiście życzę Ci marzeń spełnienia,
                                                  i każdego małego czy dużego pragnienia!
                                                                                      Życzy autorka!!!

Tonks próbowała wyswobodzić się z żelaznego uścisku Amycusa, ale był zdecydowanie silniejszy od niej. Pamiętała jak chodzili razem do szkoły. Był wówczas równie okrutny co teraz i kilka razy oskarżano go o gwałt. Nigdy mu jednak tego nie udowodniono, a na ofiary rzucono zaklęcie, by nic nie pamiętały. Teraz miała niemal pewność, że te wszystkie historie były prawdziwe, a ona miała stać się jedną z jego licznych ofiar. Różnica polegała na tym, że ona będzie pamiętała wszystko. Każdą chwilę, bo nie wierzyła, by Amycus zlitował się nad nią i odebrał jej pamięć. Chciało jej się wymiotować, gdy czuła jego bezlitosne łapy na swoim ciele. Ze wszystkich pokoi w jej niewielkim domu wybrał jej własny. Nie mógł jej bardziej upokorzyć. Ale nie chciała się rozpłakać. Nie zobaczy jej łez bez względu na to ile bólu jej sprawi. Z dołu dobiegał ją krzyk jej ojca. Kompletnie się wyciszyła. Nie mogła słuchać tego, co działo się na dole. Za bardzo ją to bolało. Amycus rzucił ją na łóżko i dopadł w trzech susach. Nie przejmując się, że ją zaboli, wycisnął na jej ustach brutalny pocałunek. Jęknęła, co odebrał jako zachętę i zaśmiał się perfidnie, zrywając z niej bluzkę, a kolanem rozkraczając nogi. Załkała cicho, nie mogąc się powstrzymać. Choć się broniła, był silniejszy od niej. Jego brutalne ciosy spadały na jej drobne ciało przy każdym geście obrony. Miała już rozwaloną wargę, z której płynęła krew, rozkwaszony nos i podbite oko. Zapewne wyglądała jak bokser po zawodowej walce. Nie liczyła na pomoc. Zakon Feniksa zajmował się ochroną Harry’ego, który był zdecydowanie ważniejszy od niej. Dlatego wyglądała na zaskoczoną, gdy rozpoznała głos Lupina.
 - Zejdź z niej gnoju, albo cię zabije. – Wycedził przez zaciśnięte zęby. Podejrzewał, że coś takiego może się stać. Tonks była członkiem Zakonu Feniksa i groziło jej niebezpieczeństwo. Nie ukrywał tego, że bardzo martwił się. Była dla niego bardzo ważna i o wiele ważniejsza niż powinna, ale wiedział, że ich związek nie będzie możliwy nigdy przez to, kim jest. Stanowił zagrożenie dla siebie i dla najbliższego otoczenia. Nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby ją skrzywdził. Teraz widok Amycusa siedzącego na bezradnej Tonks doprowadził go do pasji. A gdy zobaczył w jakim stanie jest dziewczyna, nie krył wściekłości. Tonks patrzyła na niego ze łzami w oczach, chcąc zakryć się przed nim. Amycus widowiskowo przyciągnął ją do siebie i pocałował.  
  - Jeśli tak bardzo chcesz umrzeć, staruszku. – Zaśmiał się szyderczo, spoglądając w stronę Lupina. Tonks chciała go powstrzymać jakoś, ale Amycus trzymał ją mocno przy sobie. Był gotowy nawet zabić. Wyczytała to wyraźnie w jego oczach. Niezwykłą nienawiść budzącą się w jego oczach. Aż ją ścisnęło w żołądku.
 - Amycus… Musimy uciekać… - Z dołu dobiegł go rozpaczliwy głos siostry. Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Miał tylko ją i nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić. Pchnął Tonks w stronę Lupina tak, że mężczyzna stracił równowagę i upadł na ścianę i zniknął. Z dołu dobiegły ich odgłosy walki, ale nie trwała ona długo. Po chwili i tam również wszystko ucichło. Dla Lupina nie było to jednak ważne. Najważniejsza była Tonks, której drżące ciało trzymał w swoich ramionach. Nie planował tego wcale. Zrobił to pod wpływem głupiej chwili. Nie mógł opisać własnych uczuć, które czuł, gdy zobaczył ją w ramionach tego bydlaka. Nie umiał powiedzieć co czuł od chwili, gdy dowiedział się o ataku na rodzinę Tonks. I jak bardzo bał się, że się spóźnił. Wszystkie te uczucia zlały się w jedno i po prostu całkowicie nad tym nie panując, przyciągnął ją do siebie i pocałował.
***

Czuł ostry ból w klatce piersiowej. Mimo sierpniowego południa woda w rzece była bardzo zimna, a jej szybki nurt osłabiał wszelkie jego ruchy. Gdzieś w oddali majaczyła mu sylwetka Hermiony, podobnie jak on, walczącej z nurtem. Musiał jakoś jej pomóc. Starał się wyciągnąć różdżkę, by przywołać ją do siebie, ale zaniechał tych prób. Różdżka mogła mu się jeszcze przydać, a w tej rzece mógł ją stracić. Dziwiło go jedno. Skąd tak silny prąd. Nie było zbyt dużego wiatru, ani nic takiego, a jednak rzeka znosiła ich coraz szybciej wpieniona i wściekła. Wodospad. Ta ostatnia myśl przyszła mu do głowy w chwili, gdy zobaczył jak nurt zapada się. Zaklął szpetnie w myślach. Nie spodziewał się takiego końca. Obserwował, jak ciało Hermiony znika w otchłani wodospadu. Czuł, że zawiódł na całej linii, a Bellatriks zdradziła, a Czarny Pan nigdy się o tym nie dowie. Przymknął oczy gotowy na własną śmierć. I wtedy poczuł jak unosi go jakaś dziwna siła i kładzie na miękkiej trawie w bezpiecznej odległości od rwącej rzeki, tuż obok nieprzytomnej Hermiony. Gdy wyrwał się z szoku i odzyskał zdolność własnych ruchów, podczołgał się w stronę Hermiony. Wciąż była nieprzytomna i nie oddychała. Przewrócił ją na plecy i dotknął szyi. Wyczuwał puls, ale bardzo słaby. Nie wiele myśląc odchylił jej lekko głowę.
 - Nie powinno być takie trudne – mruknął, jednocześnie przykładając złożone ręce na klatce piersiowej i wciągnął głęboki haust powietrza i nachylił się i wpuścił świeży dech do ust Hermiony. Powtórzył te czynność kilka razy, jednocześnie masując klatkę piersiową dziewczyny. Modlił się w duchu, by nie było za późno. Na szczęście jego modlitwy zostały nagrodzone. Po kilku minutach Hermiona zaczęła normalnie oddychać i wypluwać z siebie zgromadzoną wodę. Powoli oprzytomniała, patrząc niepewnie na Malfoya, który znowu uratował jej życie.
 - Dziękuje… - wyszeptała cicho, ochrypłym głosem. Próbowała wstać, ale nie miała sił. Była skołowana i bardzo słaba. Nie wierzyła, że im się uda. W chwili kiedy wysunęła się z rąk Malfoya, żegnała się z życiem i przyjaciółmi.
 - Nie zrobiłem nic takiego, Granger – powiedział, pomagając jej wstać. Zrobiło się już ciemno, a przed nimi znajdował się mroczny Zakazany Las. Byli już tak blisko, chociaż nie wiedzieli, ile minie czasu zanim dotrą do Hogwartu. Zakazany Las był wielki i niebezpieczny. – Chyba powinnyśmy rozbić tu namiot. Sądzę, że Śmieciożercy nie będą nas tu szukać, ale myślę, że warto rzucić zaklęcie ochronne. Nie wiadomo co wyjdzie z lasu.
 - Nic nie może wyjść z lasu –  powiedziała nieco poirytowana Hermiona, że mimo wszystkich swoich niezwykłych zdolności jakie pokazał jej Draco, jest dokładnie taki sam jak Ron i Harry, którzy traktują książki jak zarazę. – Zakazany Las jest magicznym miejscem. Każdy może do niego wejść, znaczy każde stworzenie, ale żadne z niego już nie wyjdzie.
 - Ale wilkołaki mogą… - zauważył, a Hermiona lekko drgnęła. Na pewno słyszał tę historię sprzed paru lat, gdy ona i Harry po raz pierwszy spotkali Syriusza Blacka i poznali sekret Huncwotów. Nie odpowiedziała nic, tylko w milczeniu weszła do namiotu, wspierając się na ramieniu Malfoya.
 *** 
 - Co takiego?! – Wrzasnął Voldemort gdy usłyszał, co Bellatriks i Greyback mu powiedzieli. Dopiero co usłyszał jedne złe wieści, a teraz kolejne. Najgorsze z możliwych. Jego gniew był tak wielki, że każdy kulił się w kącie ze strachu.
 - Wybacz Panie… - Wyszeptała drżącym głosem Leastrange. – Próbowaliśmy zrobić wszystko by ich uratować.  – Wspólnie z Greybackiem ustalili że nie powiedzą jak było naprawdę. Bellatriks postanowiła pozbyć się Malfoya z kilku różnych powodów. Już od dłuższego czasu jej drogi mąż miał spore problemy finansowe a jeśli Lucjusz i Narcyza zostaną bez dziedzica cały majątek Malfoyów spadnie na nią jako ich jedyną krewną. Potrzebowała tych pieniędzy by uchronić się od dłużników z Nokturna. Oni nie bali się Śmieciożerców. Musiała więc znaleźć inny sposób na zdobycie tych pieniędzy. Na jej nieszczęście jej mąż uwielbiał hazard, ale nie miał szczęścia do kart. Przegrywał za każdym możliwym razem.  Chociaż obiecywał, że się odegra nic z tego mu nie wychodziło. Powoli traciła cierpliwość, ale zależało jej na odzyskaniu majątku. Pomysł przyszedł jej do głowy całkiem nie dawno. Wiedziała, że jest jedną z niewielu osób, które mogą sięgnąć po rodzinny majątek Malfoyów. Druga prawdziwa dziedziczka. Gdyby przypadkiem coś się stało młodemu szczeniakowi a później najstarszym członkom ona dostałaby wszystko. I nikt by się temu nie dziwił ponieważ czasy są bardzo trudne a wypadki chodzą po ludziach. Wiedziała jak bardzo ryzykowała i co ryzykowała. Ostatecznie zdradzała swojego wielkiego mistrza, ale była w sytuacji kryzysowej. Młody Malfoy był tylko pionkiem w grze. Nie mógł być przecież tak bardzo cenny. A jednak zaczęła się poważnie obawiać gdy zobaczyła reakcje Voldemorta na śmierć chłopca. Nie był wściekły a poruszony. Czuła jak bardzo go zawiodła, ale nie miała wyjścia. I modliła się w duchu, że Greyback nie stchórzy i nie powie o jej udziale w spisku. Ostatecznie obiecała mu znaczną sumę pieniędzy gdy uda jej się osiągnąć sukces.
 - Nadal jesteś pewna, że był to dobry pomysł? – Szepnął jej Greyback, gdy opuszczali gabinet ze spuszczonymi minami. Voldemort jeszcze ich nie ukarał, ale czuła że na pewno coś zrobi. Bez względu na to jak bardzo ją cenił nie puszczał tak łatwo ludzi którzy go zawiedli.
 - Najlepszy. – Powiedziała rozglądając się czy nikt ich nie słyszał. – Nie denerwuj się tak. W końcu wszystko pójdzie jak po maśle. – Stwierdziła kwaśno Bella i skierowała kroki w stronę komnaty małżeńskiej Malfoyów gdzie czekała na nią siostra. Słysząc płacz Narcyzy zrozumiała, że Lucjusz powiadomił ją o śmierci ukochanego syna. Bella, która nigdy nie miała dzieci i nie chciała ich mieć nie rozumiała jak wielka jest potęga matczynej miłości. Teraz widząc zapłakaną siostrę, która wyglądała jakby świat umarł. Podeszła ostrożnie do siostry i przytuliła ją. Nigdy nie były ze sobą zbyt blisko. Nawet jako siostry każda miała swoje własne życie. Pamiętała tylko raz jeden miały wspólną walkę, gdy ich najmłodsza siostra Andromeda chciała popełnić mezalians i wyjść za mąż za Teda Tonksa, czarodzieja z rodziny mugoli. Porwały wówczas swoją własną siostrę razem z Lucjuszem i jego przyjacielem Blaisem i więziły dopóki nie przybył jej na pomoc Tonks i banda Pottera.
 - Pamiętam to. – Szepnęła Narcyza spoglądając na siostrę. Bella zagryzła wargi nie zdając sobie sprawy, że mówiła to na głos. – A pamiętasz jak załatwiłaś Pottera zaklęciem powiększającym? Jego ręka wyglądała jakby miała za chwile pęknąć.
 - Tak pamiętam. – Przytaknęła Bella rozluźniając się, że nie powiedziała nic więcej. Objęła siostrę ramieniem i pozwoliła jej się wypłakać. Rzadkie to były chwile gdy jedna siostra mogła liczyć na drugą. Teraz jednak Bellatriks czuła, że musi wynagrodzić siostrze śmierć ukochanego syna a innego sposobu nie miała. Wiedziała, że wkrótce i ona zejdzie z tego świata, ale dopóki żyła będzie się starała zachowywać nienagannie by nikt nie podejrzewał jej prawdziwych zamiarów. Bellatriks nie była głupia i miała cel. A kiedy ona miała cel zrobi wszystko by go osiągnąć.

***

Poranek pierwszego września był wyjątkowo ponury. Śpiących w namiocie Hermionę i Draco obudził rzęsisty deszcz, który zaczął obijać się o namiotowy materiał. Jako pierwsza przebudziła się Hermiona. Nie czuła się zbyt silna, ale nie chciała martwić Draco na zapas. Podejrzewała, że po prostu nie doszła do siebie po wczorajszej przeprawie przez zimną rzekę. Dzisiaj to ona zrobiła kanapki i ciepłe kakao. To właśnie jego zapach obudził Granger ze snu.
 - Smacznego. – Powiedziała podsuwając mu jedzenie, które zaczął łapczywie jeść. Był bardzo głodny i równie osłabiony co Hermiona. Czekała ich jednak niebezpieczna przeprawa i musieli mieć dużo siły by ją przejść. Obserwując Malfoya myślami była przy Hogwarcie. O tej porze powinna być w Norze, szykując się na pociąg do Hogwartu. Siedziałaby z Weasleyami popijając ciepłą herbatę i zajadając bułeczki  pani Weasley. Jak zwykle pewnie pokłóciłaby się o coś z Ronem a Fred i George zrobiliby coś głupiego. Posmutniała na samą myśl o tym. Ten rok nie zaczął się zwyczajnie. Nie rozumiała jak przez chwilę mogli myśleć że będzie jak dawniej. Przecież Voldemort wrócił. To aż za dużo.
 - Nie martw się Granger. Damy radę. – Powiedział do niej beztrosko Malfoy, wyrywając go z zamyśleń. Widziała jednak, że chociaż chce być twardy to w rzeczywistości udaje. Bał się równie mocno jak ona a może nawet jeszcze bardziej. Nadal nie rozumiała czemu jest tu z nią i nie opuścił jej jeszcze. Nie ufała mu zbytnio, ale przyzwyczajała się do nowego Malfoya jaki jej się ujawniał. Podejrzewała, że Harry i Ron nie uwierzą jej jak im opowie całą sytuacje.
 - Musimy iść. – Szepnęła spoglądając na niego niepewnie. Draco drgnął i spojrzał na Zakazany Las i na nią i kiwnął głową. Musieli iść. Zwinęli namiot i okryli się kawałami ubrania bo żadne z nich nie było przygotowane na deszcz. Przecież wczoraj było tak ładnie. Rozglądając się czujnie dookoła wkroczyli w świat Zakazanego Lasu. Mimo pełnego dnia tu wewnątrz panował mrok. Oświetlali sobie drogę z pomocą różdżek i prostego zaklęcia. Posuwali się dość szybko zachowując czujność. Hermiona nie czuła się zbyt pewnie tutaj. Kilka razy była już z Harrym i Ronem w Zakazanym Lesie, ale nigdy nie byli tak daleko od Hogwartu. Nie miała również pojęcia jak wiele mają do przejścia, czy idą w dobrym kierunku.
 - Myślisz że nam się uda? – Spytała spoglądając na Draco, który szedł w milczeniu nie odzywając się wcale. Wydawał się jej jakiś zamyślony.
 - Musi. – Powiedział zdecydowanym głosem. Czuł wyraźnie, że ktoś ich obserwuje ale nikogo nie widział. W tym przeklętym lesie czaiło się prawdziwe zło. Będą musieli z Hermioną zachować ostrożność jeśli mają przeżyć.
 - Co to było? – Wyszeptała Hermiona z przerażeniem, gdy usłyszeli jakiś syk w oddali. Zanim Draco zdążył zareagować  jakaś dziwna siła pochwyciła go i wciągnęła w głąb lasu. Hermiona krzyknęła przeraźliwie i pobiegła za nim, ale Draco zniknął jej z oczu. Nie traciła czasu i pobiegła w stronę skąd dobiegł ją przerażający krzyk Draco. Nie dbała o to czy wyrzucą ją ze szkoły czy nie.  Dla ratowania życia była w stanie zaryzykować. Draco Malfoy dwa razy uratował jej własny tyłek. Teraz najwyższa pora by zrobiła to ona.  Zdołała zrobić kilka kroków, gdy poczuła coś jakby ukłucie w szyje. Gwałtownie zakręciło jej się w głowie i upadła omdlała na ziemię. Obudził ją dziwny i mdlący zapach. Z trudem otworzyła ociężałe powieki. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje ani co się z nią dzieje. Powoli i ostrożnie podniosła się powstrzymując nagły atak mdłości. Z oddali dobiegł ją porażający krzyk Draco. Musiała mu pomóc. Zrobić cokolwiek, ale nie wiedziała co. Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła różdżkę. Nie była obserwowana ani związana. Dzięki temu mogła swobodnie poruszać się po jaskini w której ją umieścili. Gdy odzyskała pełną władzę nad ciałem wyszła z ponurego pomieszczenia. Ciemny korytarz był oświetlony słabym światłem z pochodni. Prócz przerażonych krzyków Dracona do jej uszu dobiegł śpiew w dziwnym języku. Wyczuła, że ktoś się zbliżał. W korytarzu nie było za wiele miejsc do schowania a nie posiadała jak Harry Peleryny Niewidki, która uratowała ich z różnych niebezpiecznych sytuacji. W ostatniej chwili udało jej się wcisnąć w jakąś wąską szczelinę, gdy się pojawili. Ubrani w szare szaty, wyglądali jak normalni czarodzieje, ale gdy zobaczyła ich oczy zlękła się. Nie widziała nigdy wcześniej czegoś takiego. Poczuła, że znaleźli się w poważnych kłopotach i tylko cud mógł ich uratować.

***

Harry niechętnie zwlókł się z łóżka. Był pierwszy września. Zawsze cieszył się na ten dzień. Tego dnia zawsze lądował w Hogwarcie wraz z przyjaciółmi by zacząć kolejny rok nauki. Tym razem się nie cieszył. Tym razem wolał być zupełnie gdzie indziej w innym miejscu i czasie. Pragnął wiedzieć co z Hermioną. Co oni jej robią. Czy zdołała im uciec? A może już nie żyła? Ta najgorsza ostatnia myśl ciągle pojawiała się w jego głowie. Czy gdyby umarła poczułby jej śmierć? Nie miał pojęcia. Hermiona była mu bliska jak siostra której nigdy nie miał. Nie czuł do niej tego co do Ginny. Westchnął cicho i spojrzał na spakowane kufry. Czuł, że ten rok będzie inny. Nie chodziło już wcale o porwanie Hermiony czy nowego nauczyciela Obrony przed czarną magią. Po prostu od jakiegoś czasu miał dziwnie złe przeczucie, że coś się wydarzy. Coś czego nie zdoła powstrzymać.
 - Harry… - Z zamyślenia wyrwał go głos jego przyjaciela Rona. Spojrzał na niego z poczuciem winy. Chociaż Ron nie powiedział tego na głos, ale było wyraźnie widać, że obwinia go o całe zajście. – Musimy już iść. – Powiedział z trochę ściśniętym głosem. Harry, który już dawno zauważył uczucia przyjaciela do Hermiony domyślał się co on musiał w tym momencie przeżywać. Na pewno nie było mu łatwo. Nie wyobrażał sobie co by było gdyby Voldemort uprowadził Ginny. To właśnie dlatego musiał skrywać swoje uczucia przed wszystkimi. I w tym momencie to poczuł. Wystarczyła jedno wspomnienie o Voldemorcie nawiązał z nim połączenie. Ostry ból niemal rozerwał jego ciało. Ron krzyczał coś do niego, ale już go nie słyszał. Znalazł się w innym miejscu i w innym czasie.  Tuż przed nim stał Voldemort przechadzając się po pokoju. Dobrze wiedział, że Voldemort go nie widzi, ani nie wyczuwa jego obecności. To połączenie nawiązało się wbrew ich woli. Voldemort nie chciałby jego największy rywal znał wszystkie jego sekrety. Niestety poprzez ich tajemnicze połączenie było inaczej.  Harry miał jednak szczęście że działa to w ten sposób a nie na przykład na odwrót gdzie to Voldemort mógł mieć wzgląd na jego myśli. To na pewno nie byłoby w porządku a przynajmniej wobec niego. Chociaż wizje jakich doświadczał były niezwykle bolesne to warte tego bólu. Dzięki nim wiedział co planuje jego przeciwnik.  
 - Nie mogę uwierzyć że to się stało. – Usłyszał wyraźnie głos Voldemorta. Obserwował Czarnego Pana i wyraźnie wyczuwał jak bardzo był wściekły. – Mieli dopilnować jednego prostego zadania. Tymczasem oboje nie żyją. Oboje.
 - Przykro mi Panie.. – Wyszeptał skruszonym głosem Lucjusz czując, że za niesubordynacje Bellatriks może zostać surowo ukarany a to była ostatnia rzecz jakiej chciał. Kolejny raz odnieśli porażkę. – Będę musiał wydać oświadczenie w sprawie śmierci mego syna. – Odezwał się głosem w którym nie było żadnych emocji ani uczuć. – Mam nadzieje, że nikt nie powiąże tego nieszczęśliwego wypadku ze śmiercią tej szlamy. O ile oczywiście znajdą kiedykolwiek jej ciało. – Harry poczuł ostry ból w piersi. Z jego gardła wydobył się zdławiony krzyk i gwałtownie upadł na podłogę. Nie wiele do niego docierało. Wszystko było jakby rozmazane we mgle. Osunął się na ziemię a gdy ponownie ocknął się czuł na sobie wpatrzone twarze Rona i reszty Weasleyów.
 - Nic Ci nie jest Harry? – Spytała z troską Molly Weasley  obserwując go z troską. – Musicie się zbierać. Pociąg nie będzie na was długo czekał.  – Do Harrego ledwo docierały jej słowa. Nie dbał o to wcale. Nie było to dla niego wcale ważne. W tym momencie wszystko przestało się liczyć. Gdy spojrzał na zebranych przyjaciół w oczach miał łzy.
 - Hermiona nie żyje. – Wykrztusił gardłowym głosem i osunął się na ziemię czując, że nie zniesie napięcia, które budowało się w nim. Nie czuł już nic ani nie słyszał. Wszystko przestało istnieć. Pozostał tylko jeden ból.

***

Hermiona nigdy nie widziała takiego miejsca jak to. Coś naprawdę niezwykłego a przerażającego zarazem. Korytarz był długi i mroczny. Bardzo się starała by nie stracić śladu i nie zbłądzić  w którymś z licznych tuneli. Nie chciałaby utknąć tu na zawsze albo wpaść w ręce tych dziwnych i mrocznych ludzi. Nie podobało jej się tu ani trochę. Kiedy czytała pierwszy raz o Hogwarcie i Zakazanym Lesie nie słyszała by mieszkali w nim jacyś ludzie. O ile w ogóle to byli ludzie. Nikt normalny nie godziłby się na mieszkanie tutaj. Krzyk Draco robił się coraz głośniejszy. Z oddali zobaczyła słabe światło. Nie miała żadnego konkretnego planu. Draco już dwa razy uratował jej życie czego nie musiał wcale robić. Była mu to winna. Znała kilka mocnych zaklęć i sporo podszkoliła się w piątej klasie gdy działała Gwardia Dumbledor’a. W tamtym semestrze nauczyła się od Harrego więcej niż od nauczycieli w Hogwarcie, nie żeby coś miała przeciwko , ale przez klątwę jaką rzucił Voldemort żaden nauczyciel Obrony przed Czarną magią nie utrzymał się na stanowisku dłużej niż rok. Teraz będzie miała okazje sprawdzić się w walce. Było ich więcej, nie miała pojęcia ile i czy dysponowali jakąś mocą. Musiała jednak zaryzykować. Bez żadnego konkretnego planu znalazła się w środku pomieszczenia. To co zobaczyła oszołomiło ją. Znajdowała się chyba w jakiejś kaplicy a przynajmniej tak to wyglądała. Pamiętała mugolskie kościoły w których bywała jako dziecko i to trochę przypominało właśnie taki. Rząd drewnianych krzesełek ustawionych na końcu przy wejściu a po środku wielki ołtarz na którym leżał przywiązany Draco.
 - Hermiono uciekaj… - Zawołał słabym głosem, przepełnionym bólem. Nie miała jednak zamiaru uciekać. Była tu po to by go ratować. Pokręciła głową i odważnie stanęła naprzeciw nim.
 - Pozwólcie nam odejść. – Wyszeptała cicho mając nadzieje, że ją zrozumieją. – Nie zrobiliśmy wam nic złego. Chcemy tylko wrócić do domu. – Bała się, chociaż nie chciała tego po sobie pokazać. – Jesteśmy uczniami Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Albus Dumbledor’e może to poświadczyć. – Specjalnie użyła nazwiska Dumbledor’a mając nadzieje, że to ich odstraszy.
 - Dumbledor’e? – Ochrypły głos jednego ze stworzeń, które stało koło ołtarza odwróciło się w jej stronę. Znów zobaczyła te zimne niebezpieczne oczy, które przyprawiały ją o  dreszcze. – A kimże jest ten Dumbledor’e że mamy się go obawiać? Żyjemy w tym lesie o wiele dłużej niż Ci się zdaje. O wiele dłużej niż grupka Czarodziei zawładnęła częścią naszych ziem i wybudowała szkołę dla takich jak wy. Uczniaków, którzy myślą, że wiedzą o magii wszystko.
 - Nie rozumiem… - Wyszeptała cicho Hermiona. – Kim wy jesteście? Nigdy nie słyszałam o was. W kronikach Hogwartu nie ma żadnej wzmianki o mieszkańcach Zakazanego Lasu.
 - Oczywiście że nie ma. – Prychnęło z pogardą stworzenie. – Ponieważ wy czarodzieje postaraliście się o to by nie było. Dawno temu wojna czarodziei z nami zniszczyła naszą rasę. Nie mogliście pogodzić się  z tym, że istniały stworzenia potężniejsze od was. Więc musieliście je zniszczyć. Mordowaliście i prądlowaliście nasze ziemie. Aż została z nas garstka, która znalazła bezpieczne miejsce tutaj w Zakazanym Lesie i czekała aż nadejdzie właściwa chwila na zemstę.
 - Więc to chcecie zrobić? – Spytała Hermiona drżącym głosem. Nie ukrywała, że historia którą jej przedstawiano była nieco inna od tej którą znała, i obiecała sobie dowiedzieć się czegoś więcej przy najbliższej okazji o ile ona nastąpi to jednak nie ukrywała własnej ciekawości, która zwyciężała w potyczce z rozumem.
 - Naprawdę nie wiesz? – Mężczyzna spojrzał na nią z pogardą. – Jesteśmy rasą druidów nie szkoloną w walce. Jednak chcemy zemsty. I w końcu nadejdzie moment gdy nastanie nasza era a rasa czarodziejów będzie błagać nas o litość. Chcemy dać znać światu, że nie wyginęliśmy. Dość ukrywania się w lesie. Gdy znajdą wasze dwa zmasakrowane ciała będą wiedzieć co to znaczy. – Hermiona cofnęła się odruchowo. Oczy druida były przepełnione nienawiścią jakiej jeszcze nie widziała. Krzyknęła gdy przez jej ciało przeszła fala bólu. Do jej uszu dobiegł odgłos protestu Draco ale ledwo co go słyszała. Poczuła jak z jej nosa i ust pociekła krew. Paraliżujący ból rozdzierał jej ciało na drobne kawałeczki. I nagle wszystko ustało. Z trudem podniosła głowę i zobaczyła stojącego Draco nad sobą. Chciała zapytać jak się uwolnił, ale nie była w stanie tego zrobić.
 - Draco… - Wyszeptała tylko i osunęła się omdlała na ziemię…. …

   ***


WIEM TROCHĘ MNIE NASZŁO ALE TAK SIĘ ROZPISAŁAM ŻE NIE MOGŁAM PO PROSTU PRZESTAĆ PISAĆ. DZIĘKUJE MOJEJ KOCHANEJ JULIE DZIĘKI KTÓREJ ZDOŁAŁAM DOKOŃCZYĆ WĄTEK W KTÓRYM NIECO UTKNĘŁAM. MAM NADZIEJE ŻE SIĘ WAM PODOBAŁO I BĘDZIECIE CZEKAĆ NA KOLEJNY ROZDZIAŁ KTÓRY WKRÓTCE NASTĄPI.

1 komentarz:

  1. No, no, no...akcja się rozwija, bardzo dobrze. Podoba mi się wielowątkowość tego opowiadania. Zauważyłam, że mimo wielu własnych, pomysłów, których część już zdążyłaś tutaj wpleść, to mocno trzymasz się pierwotnej wersji Harry'ego Potter'a, chodzi mi tutaj o wydarzenia...kurczę, no, nie potrafię opisać o co mi chodzi, przepraszam. W każdym razie świetny rozdział, pozdrawiam ;***

    OdpowiedzUsuń