AŁY
ROZDZIAŁ DEDYKUJE MOJEJ KOCHANEJ LADYAPOCALYPSE ZA TO ŻE ZNOSI MNIE TYLE CZASU
I MOJE HUMORKI. DZIĘKUJE ZA CIERPLIWOŚĆ BO TYLKO TY WIESZ JAK WIELE TO ZNACZY
DLA MNIE;P
PO
PROSTU JESTEŚ WIELKA. NALEŻY CI SIĘ ZA TO MEDAL.
NO I WRÓCIŁAM. Z NOWYM ROZDZIAŁEM. MAM NADZIEJE, ŻE NIE CZEKALIŚCIE ZBYT
DŁUGO. MIAŁAM MAŁY PROBLEM Z TYTUŁEM I NIE WIEDZIAŁAM CO WYMYŚLIĆ. POMYŚLAŁAM
WIĘC ŻE TEN PASUJE IDEALNIE DO CAŁOŚCI ROZDZIAŁU. DOŚĆ MARUDZENIA.
OGŁOSZENIE NUMER 2 ;P
PONIEWAŻ
GOSZCZĘ WŚRÓD WIELU BLOGOWICZÓW, I WIĘKSZOŚĆ Z WAS PROSZĘ O INFORMOWANIE O
NOWYCH NOTKACH PROSZĘ PODAWAJCIE MI SWOJE ADRESY BYM WIEDZIAŁA OD KOGO DOSTAJE
ROZDZIAŁ I KTO KOMENTUJE. TO NAPRAWDĘ UŁATWI SPRAWĘ PONIEWAŻ ZWYCZAJOWO DODAJE
DO LINKÓW PO PIERWSZEJ INFORMACJI O NOWEJ NOTCE… …
BĘDĘ
BARDZO WDZIĘCZNA I DZIĘKUJE ZA UWAGĘ.
***
Dla
Harrego i Rona to było jak zły sen. Nie mogli uwierzyć w to co się działo. I z
początku nie wierzyli. Ostatecznie nie każdy wiedział o niezwykłym połączeniu
jego i Voldemorta. I wolał aby tak było. nie chciał by ktoś to wykorzystał
przeciwko niemu. Teraz nie miało to żadnego znaczenia. Ich najlepsza
przyjaciółka Hermiona Granger nie żyła.
- Nie mogę w to uwierzyć. – Wyszeptał cicho
zdławionym głosem Ron. Od kilku godzin siedzieli w wolnym przedziale w pociągu
do Hogwartu. Od czasu do czasu odwiedzali
ich pogrążeni w smutku przyjaciele Hermiony. Chociaż Hermiona miała ich
nie wiele była bardzo lubiana w szkole a przynajmniej wśród uczniów Gryfindoru,
którzy dzięki niej zdobywali wysokie noty w nauce. Teraz Gryfindor nie będzie
taki sam. Nic już nie będzie takie samo. Harry poczuł skurcz w żołądku bo
zdawał sobie sprawę, że to jego wina. Hermiona nie żyła przez niego. Już nigdy
nie napisze żadnego wypracowania, nie przeczyta żadnej książki. Poczuł jak do
jego oczu napływają łzy. Nie chciał się rozpłakać, ale nie umiał powstrzymywać
uczuć. Ron nie krył swoich łez, podobnie jak Ginny i wielu innych którzy byli
blisko Hermiony.
- Harry… - Drgnął lekko czując ciepłą dłoń
Ginny na swoim ramieniu. Spojrzał na nią
z oczami pełnymi łez. Pokręcił głową i wyszedł z przedziału. Powoli zaczynał
mieć wszystkiego dość. Potrzebował chwili samotności. Każdy czegoś chciał.
Głównie pytali go o Hermionę czy nie
znał szczegółów jej śmierci. Niestety nie znał. Na samą myśl o tym ściskało go
w żołądku. Nie wiedział czy cierpiała? Czy był ktoś życzliwy w jej ostatnich
dniach. Jęknął cicho masując sobie obolałe skronia. Miał wrażenie, że zwariuje
od natłoku myśli. Za dużo wszystkiego. Oparł się o zimną szybę i zaczął oglądać
mijające pola. Chciał się całkowicie wyłączyć, ale nie było to łatwe w pociągu
pełnych uczniów gdzie każdy coś chciał od niego. Z oddali zauważył grupkę
Ślizgonów pogrążonych w ponurej rozmowie. Domyślił się, że rozmawiali o Draco.
Dzisiaj rano w Proroku Codziennym Lucjusz Malfoy wydał specjalne oświadczenie o
śmierci swojego syna. Harry długo rozmawiał dzisiaj z Ronem i podejrzewali, że
to nie był przypadek. Miał dziwne wrażenie, że Hermiona i Draco z dziwnych
powodów zginęli razem. Nie wiedział skąd miał takie przeczucie. Po prostu czuł,
że tak jest.
- Wszystko w porządku Harry? – Usłyszał za
sobą głos należący do Cho Chang. Spojrzał na nią z uśmiechem. Od czasu kiedy
byli razem minął cały rok. Ich stosunki uległy dużej zmianie, ale nadal mógł
nazywać ją swoją przyjaciółką. Cho bardzo lubiła Hermionę i równie mocno
przeżywała jej śmierć. Nikt jednak nie znał jej tak dobrze jak on czy Ron. Nikt
nie wiedział kim ona była.
- Tak. – Powiedział cicho, chociaż oboje
wiedzieli, że kłamał. Nigdy nie będzie już dobrze. Wszystko się zmieniło. A on
poprzysiągł zemstę. Nadejdzie dzień w którym Lord Voldemort zapłaci mu za
wszystkie cierpienia. Wierzył, że ten dzień nadejdzie wkrótce.
***
Obserwując
torturowaną Hermionę Draco nie mógł znieść jej bólu. Choć sam widywał
Śmieciożerców jak torturowali niewinne osoby a sam nawet brał udział w podobnych
zdarzeniach sprawiało mu to wiele satysfakcji to tym razem było inaczej. Nie
spodziewał się takich uczuć u siebie. Nie mógł znieść jej przerażających
krzyków, które odbijały się w jego głowie. Musiał coś zrobić. Musiał zacząć
działać. I zrobił. Nie miał pojęcia skąd znalazł w sobie tyle siły ani jak mu
się to udało. Po prostu uwolnił się używając pierwszego zaklęcia jakie przyszło
mu do głowy i teleportował tuż koło niej. Miał szczęście, że druidzi nie
pomyśleli by zabrać mu różdżkę więc stał teraz naprzeciw nich z wyzywającym
spojrzeniem zasłaniał sobą omdlałą z bólu Hermionę.
- Jesteś dzielny. – Zauważył druid z uznaniem.
Był ubrany inaczej niż większość towarzyszy. Zamiast szarej szaty nosił białą
przeplataną czarnym paskiem. Draco domyślił się więc, że musiał być przywódcą.
– I przez to bardzo głupi. Narażasz życie dla kogoś kogo tak naprawdę
nienawidzisz. – Draco nerwowo przełknął ślinę. Dobrze, że Hermiona była
nieprzytomna i nie słyszała co mówił ten druid. Bo w tym co mówił było naprawdę
wiele prawdy. Hermiona była jego wrogiem. Zwykłą Szlamą którą należało tępić a
mimo to w tej jednej chwili poczuł że musi jej pomóc. I wcale nie chodziło tu o
zadanie, które ma do wykonania. To było coś co siedziało w nim gdzieś głęboko w
środku. Nie umiał tego opisać i niezbyt mu się podobało. Wolałby pozbyć się
tego uczucia jak najszybciej, ale najpierw musiał uratować Hermionę.
- Nie powinno Cię to interesować. – Odparł
chłodno nie okazując swojego strachu. Tak naprawdę bardzo się bał bo widział do
czego są zdolni Ci ludzie, ale musiał zachować jakąś chardość ucha.
- Jesteś zupełnie jak Twój ojciec. –
Powiedział z drwiną w głosie. – On też taki był jak Ty. Arogancki i bezczelny.
Myślał, że wszystko mu wolno i chciał zdobyć nasze tajemnice. – Draco spojrzał
na niego zaskoczony. Nie spodziewał się czegoś takiego po swoim ojcu.
Najwyraźniej Lucjusz Malfoy miał mnóstwo sekretów o których jego własny syn nie
wiedział. – Obawiam się, że podobnie skończycie tyle, że on trochę później.
Druid spojrzał w oczy młodego Malfoya, który cofnął się odruchowo potykając o
ciało Hermiony. Przymknął oczy przygotowany na falę bólu, która mogła nastąpić
w każdej chwili i zaatakować jego ciało, ale nic takiego się nie stało. Zamiast
tego poczuł lekkie uderzenie i wylądował na mokrej trawie. Gdy otworzył oczy
znajdowali się w Zakazanym Lesie a krople deszczu spadały im na twarz.
- Hermiona… - Wyszeptał próbując dobudzić
nieprzytomną dziewczynę. – Hermiono obudź się… - Jęknęła coś cichutko, ale się
nie ocknęła. Nie miał wyjścia tylko wziął ją na ręce i położył pod jednym z
większych drzew. Miał nadzieje, że znajdują się blisko Hogwartu a Ci tajemniczy
druidzi nie będą ich więcej ścigać.
***
Tonks
nie kryła swojej ulgi gdy znalazła się w bezpiecznych ramionach Lupina. Nadal
cała drżała po tym co się stało, ale miała szczęście że pojawił się jej
wybawiciel i ją wyratował. Wolała nie myśleć co by się stało gdyby nie zdążył.
Podejrzewała że po kilku godzinach znaleźli by jej martwe ciało. Głośno
przełknęła ślinę i wtuliła się w ramiona Lupina jeszcze mocniej.
- Dziękuje Remusie. – Wyszeptała blada na
twarzy jej matka. Jedna z pomocnic w Zakonie pomagała opatrywać jej ojca, który
był najbardziej poturbowany. Śmieciożercy nienawidzili czarodziejów z rodzin
mugoli. Potocznie nazywano ich Szlamami, najgorszym określeniem jakie istniało
w świecie czarodziejów. – Remusie ona nie będzie tu bezpieczna. Znasz Carrowa.
On nie spocznie póki jej nie dostanie w swoje ręce. – Oboje wiedzieli że ma
racje. Amycus Carrov już taki był. Jak upatrzył sobie jakąś ofiarę nie spoczął
póki nie dostał jej w swoje ręce.
- Więc co powinniśmy zrobić? – Spytał
obserwując Tonks, która w tym momencie pomagała ojcu obmyć twarz. Czuł, że
Andromeda ma plan, który ani trochę mu się nie spodoba.
- Wywieźć ją daleko stąd. – Powiedziała
stanowczo. – Teddy ma mały majątek w niewielkim hrabstwie Sheare. To na północy
jakieś sześćdziesiąt kilometrów od Londynu. Tonks jak była dzieckiem
przyjeżdżała tam na wakacje do babci. Dziś nie mieszka tam nikt po za rządcą i
jego żoną, którzy opiekują się tym miejscem. Tam będzie bezpieczna z Tobą.
- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł. –
Wyszeptał Remus, który nie był pewien jak zniesie kilka dni mieszkając z Tonks
pod jednym dachem. Od dawna już tłumił w sobie uczucia względem niej a teraz
czuł, że będzie mu jeszcze trudniej. Będzie musiał się jakoś wykręcić, ale nie
miał wcale pomysłu.
- Jaki pomysł? – Spytała Tonks patrząc to na
matkę to na Lupina. Nie usłyszała całej rozmowy ale domyśliła się, że rozmawiali o niej.
- Chce by Lupin zabrał Cię do Sheare. –
Powiedziała stanowczo. – Nie wiele osób wie o majątku Twojego ojca a tam
będziesz bezpieczniejsza.
- Nie! – Krzyknęła patrząc na nich spod oka. –
Nie możecie mnie stąd zabrać. Nie zgadzam się na to. Jestem wam potrzebna.
- Nimfadoro nie bądź dzieckiem. – Powiedziała
jej matka zwracając się do niej po imieniu a robiła to zawsze gdy była na nią
zła, albo wymagała posłuszeństwa bez oznak sprzeciwu. – To dla Twojego dobra.
- Nie. Nie wyślecie mnie na jakieś zesłanie. –
Zawoła uparcie znikając w swoim pokoju. Andromeda spojrzała bezradnie na
Lupina.
- Obawiam się, że nie uda się bez mocniejszego
arsenału. – Powiedziała kobieta niezbyt chętnie. Na moment zniknęła w stronę
kuchni by po chwili wróciła z jakimś tajemniczym napojem w ręku i kubkiem
gorącej czekolady. Na oczach Lupina
wsypała proszek do czekolady. – Będziesz wiedział co robić. – Powiedziała do
niego, gdy zniknęła w pokoju córki. Lupin westchnął ciężko i usiadł na wolnym
krześle spoglądając na Carmen, która dopiero co się pojawiła. Uśmiechnęła się do niego ciepło. Znał Carmen
odkąd pamiętał i widział jak bardzo się zmieniła. Ta zmiana zaszła już na
początku śmierci Lily i Jamesa. Nigdy nie rozmawiali na ten temat bo to nadal
były świeże sprawy, ale widział jak od dawna coś ją dręczyło.
- Poradzisz sobie? – Spytała z troską
ostatniego Huncwota, który jej pozostał. Nie sądziła, że będzie jej tak źle po
śmierci Syriusza. Miała wrażenie, że umarła również jakaś cząstka niej.
- Poradzę sobie. – Powiedział chociaż nie był
pewien swoich słów. A jeszcze bardziej opuściła go pewność, gdy późną nocą
opuszczali rezydencje Tonksów a dziewczyna spała spokojnie na jego kolanach nie
spodziewając się tego co się dzieje. Spodziewał się, że poranek nie będzie
należał dla niego do najłatwiejszych.
***
Powoli
opuszczały go siły. Z trudem dźwigał bezwładne ciało Hermiony, którą ogarnęła
niespodziewana gorączka. Podejrzewał, że to wszystko przez zimną kąpiel w rzece
oraz tortury druidów, które odbiły się na jej słabym ciele. Modlił się by nie
umarła w drodze do Hogwartu bo wówczas Voldemort nie będzie zbyt zachwycony.
Musiał zrobić wszystko by wyciągnąć ją z tych tarapatów. Zauważył również jak
szybko zmieniała się pogoda. Raz było zimno a raz gorąco. Był pewien, że to
jakaś magiczna sztuczka tak działała na pogodę. Kiedyś słyszał, że był potężny
Czarodziej, który miał na nią wpływ. Voldemort nie raz próbował odkryć ten
czar, ale nigdy mu się to nie udało a tajemna księga gdzieś zaginęła bez
wieści. Do dziś uznawane jest to za zwykłą legendę nic więcej. Zastygł na
moment gdy Hermiona jęknęła w jego ramionach. Zatrzymał się i spojrzał na nią z
nadzieją, ale nie otworzyła oczu. Dotknął jej czoła i wyczuł, że jej temperatura
znacznie wzrosła. Nie mógł tracić czasu. Poprawił ją sobie na ramieniu by nie
zsunęła mu się. podświadomie czuł, że zabłądził, ale nie poddawał się. Gdzieś
musiało istnieć wyjście z tego cholernego lasu on nie mógł trwać wiecznie.
Musiało istnieć jakieś wyjście. Z oddali dobiegł go tętent kopyt. W jego oczach
pojawił się strach. Pomyślał, że to druidzi i odruchowo przycisnął do siebie Hermionę wyciągając różdżkę.
- Kto tam? – Zawołał głośno czując się jak
ostatni głupiec bo w ten sposób zdradza tylko swoją obecność. Nie miał jednak
wyjścia. Nie mają szans by uciec więc lepiej stawić czoła niebezpieczeństwu.
Był Malfoyem a nie tchórzem jak wielokrotnie jego ojciec. Nie ukrywał
zaskoczenia gdy stanęła przed nim grupka centaurów. Nigdy żadnego nie spotkał
ale wiele o nich słyszał. Voldemort bardzo chciał mieć ich siłę po swojej
stronie, ale one uparcie obstawiały przy Dumbledorze.
- Kim jesteście? – Odezwał się największy z
nich wysuwając się naprzód i mierząc Dracona ponurym spojrzeniem.
- Usiłujemy dotrzeć do Hogwartu. Jesteśmy
uczniami szóstej klasy. – Wyjaśnił spokojnie Draco chcąc ukryć jakoś swój
strach.
- W porządku. – Odpowiedział centaur nie
zwracając na pogardliwe spojrzenia swoich braci. Nie było tajemnicą, że oni nie
lubili ludzi i nie uznawali ich na swoich grzbietach. Raz jeden z nich zrobił
wyjątek dla Harrego Pottera i uczy do dzisiaj w szkole ponieważ został wydalony
ze stada. – Odprowadzimy was bezpiecznie do szkoły. – Draco odetchnął z wielką
ulgą. Ostatnie mile przebył czując się dziwnie spokojnie. Wiedząc, że już
wszystko będzie dobrze. Jak bardzo się mylił. Gdy tylko przekroczyli próg
Hogwartu wywołali ogólne poruszenie. Wszyscy zdążyli dowiedzieć się o ich
rzekomej „śmierci” a Draco podejrzewał, że Bellatriks musiała powiadomić o
wydarzeniach nad rzeką. Był ciekaw w jaki sposób przedstawiła swoją wersje
wydarzeń. Gdy już minęła ogólna euforia ich widokiem natychmiast zostali
zabrani do Skrzydła Szpitalnego gdzie zajęła się nimi pani Pomfey. Jemu po za
paroma stłuczeniami i sińcami nic nie było, ale Hermiona była w dużo gorszym stanie.
- To może być mugolska grypa. – Powiedziała
cicho pielęgniarka gdy pojawił się Dumbledor’e w towarzystwie jej przyjaciół. –
Robiłam co mogłam, ale reszta to kwestia czasu. Najważniejsze by spadła
gorączka. Będę zaglądać co godzina by robić zimny kompres ale wy możecie przy
niej zostać. – Harry i Ron pokiwali głowami i podeszli bliżej łóżka Hermiony.
Obserwując scenę powitania przyjaciół Draco poczuł się nie na miejscu.
Postanowił więc wycofać się i wrócić do pokoju Ślizgonów by zobaczyć co go
ominęło i już kierował się w stronę wyjścia gdy Harry i Ron zatrzymali go.
- Stój. – Odezwał się zimnym głosem Harry
spoglądając ponuro na Ślizgona. – Chyba musisz nam sporo wyjaśnić.
- Harry ma racje. – Wtrącił się Ron. –
Dumbledorowi mogłeś nakłamać swoją własną historię, ale nam musisz powiedzieć
prawdę. Nie zostawimy Cię w spokoju dopóki nam nie powiesz.
- A co mi zrobicie? – Spytał Draco patrząc na
nich wyzywająco. – Rzucicie na mnie jakiś urok? A może spróbujecie z Crucio? –
Zaśmiał się z lekką pogardą. – No tak. Święty pan Potter i biedak Weasley nie
zrobią czegoś co nie poparliby nauczyciele. – Pokręcił nieco znudzony głową. –
Darujcie sobie więc czcze pogróżki bo nic nie możecie zrobić. Powiedzcie mi
tylko jak Granger się obudzi. Będę musiał z nią porozmawiać. – I to
powiedziawszy wymaszerował ze Skrzydła Szpitalnego pozostawiając osłupiałych
Gryfonów. Z zadowoloną miną skierował się w stronę pokoju Ślizgonów i musiał
przyznać, że po raz pierwszy od dawna czuł się naprawdę dobrze.
***
Wydawało
mu się, że już nic gorszego nie może się wydarzyć, ale najwyraźniej się
mylił. Wszystko było nie tak jak sobie
wymarzył. Najchętniej dołączyłby do członków Zakonu Feniksa w poszukiwaniu ciał
Hermiony a nie tkwił tutaj. W dodatku Dumbledore wszystko pogorszył w czasie
pierwszej uczty, gdy uczniowie zebrali się w Wielkiej Sali z oczekiwaniem kto
zostanie nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. I oczywiście spodziewał się,
że będzie to profesor Horacy Slughorn, którego Harry miał okazje poznać gdy
Dumbledore dzięki niemu chciał
namówić go do powrotu do Hogwartu, ale wszystko okazało się jednak całkiem na
odwrót. Profesor Slughorn był tu po to by uczyć Zielarstwa.
- Nie mogę w to uwierzyć. – Wyszeptał z
oburzeniem Ron, który dzięki temu choć na chwilę zapomniał o Hermionie.
Zmierzali właśnie w stronę komnat Grifindoru. – Jak on mógł nam to zrobić? No
jak? – Był równie wściekły jak Harry. Od pierwszej klasy nienawidził Snep’a z
wzajemną wrogością. Wiedział też że Snape ratował mu życie ponieważ miał dług
wobec jego ojca Jamesa Pottera.
- Chłopcy. – Już miał przekroczyć próg do
Wspólnego Pokoju Grifindoru, który prowadził przez portret Grubej Damy, gdy
zatrzymał go głos Dumbledor’a. Zatrzymał się tak gwałtownie, że prawie wpadł na
niego Ron.
- Coś się stało profesorze? – Spytał siląc się
na łagodny ton. Nie chciał stracić resztek cierpliwości jaka mu została by nie
wymyślać nauczycielowi co myśli o tym co zrobił. Spojrzał na niego z
nieskrywaną pogardą jaką w tej chwili czuł. – Ty i Ron musicie iść z nami do
Skrzydła Szpitalnego.
- Czy coś się stało? – Spytał nie pewnie Ron
mając nadzieje, że to nie chodzi o kogoś z jego bliskich. Dumbledore nie
odpowiedział mu na to pytanie tylko ponaglił ich by ruszyli za nim. Harry
spojrzał na przyjaciela a gdy ten kiwnął głową ruszyli za profesorem. Po drodze
mijali uczniów, którzy rozmawiali o czymś z wielkim ożywieniem. Wyczuwał
również ich spojrzenia na sobie. Był bardzo poirytowany, ale starał się jakoś zachować
własny spokój. Czuł dziwne uczucie w sobie, którego nie umiał ukryć. Miał
wrażenie, że za chwilę wydarzy się coś ważnego.
- Potter… Weasley… - Profesor MacGonagall,
Opiekunka Gryfindoru podeszła do nich z lekkim uśmiechem a Harry przyłapał się
na tym, że nigdy nie widział by się śmiała. Zawsze była taka poważna lub
surowa. Nie ukrywał swego zaskoczenia, podobnie jak Ron.
- Czy coś zrobiliśmy? – Wydukał z siebie nic
nie rozumiejąc. Wiedział, że gdyby coś zrobili MacGonagall nie uśmiechałaby się
a wręcz przeciwnie, ale nic z tego nie rozumiał.
- Znaleźliśmy Hermionę. – Powiedziała cicho i
spojrzała na chłopców. Ron wydał z siebie zdławiony okrzyk rozpaczy. A więc
udało się. Wreszcie znaleźli jej ciało. Przez cały ten czas modlił się by to
się nie stało. Mógłby wówczas wierzyć, że jest jeszcze jakaś nadzieja. Teraz
została im odebrana. Nie chciał oglądać jej ciała. Zapragnął uciec stąd jak
najdalej. Nie był wstanie się ruszyć. Ron widząc co się dzieje z przyjacielem
odważnie położył mu rękę na ramieniu i podprowadził w stronę łóżka na którym
spała. Minęła chwila zanim zorientował się, że Hermiona żyła. Poczuł jak łzy
napływają mu do oczu. Naprawdę żyła chociaż była nieprzytomna.
- Nic jej nie będzie? – Spytał, gdy udało mu
się odzyskać głos. Popatrzył na przyjaciela, który usiadł przy łóżku dziewczyny
i chwycił ją za rękę. Na jego twarzy malowała się wielka miłość jaką czuł w tej
chwili do dziewczyny. Wcześniej Harry jakoś tego nie widział tylko dopiero
teraz. Ron kochał Hermionę. Poczuł jak zazdrość dławi go w gardle. Nie rozumiał
tego uczucia. Chciał by jego przyjaciele byli szczęśliwi ale wówczas on
zostałby sam. Nie mógł być z nikim bo dana osoba nie byłaby przy nim
bezpieczna. Nie dopóki istniał Voldemort. Dopiero po chwili zorientował się że
w Skrzydle Szpitalnej jest ktoś jeszcze. Odwrócił się i spojrzał wprost na Dracona Malfoya, który
przyglądał im się z dziwnym wyrazem twarzy. Ron w ostatniej chwili powstrzymał
go przed rzuceniem się na niego.
Malfoy
jak zawsze zachowywał się obojętnie na wszystko. Przez chwilę nawet Harremu
wydawało się, że był zmartwiony stanem Hermiony, ale to było niemożliwe.
- Będziemy musieli z nim porozmawiać. –
Szepnął do przyjaciela Ron, gdy Malfoy opuścił Skrzydło Szpitalne.
- Wiem o tym. – Przyznał niechętnie. Pani
Pomfey powiedziała im, że to tylko kwestia czasu nim Hermiona wyjdzie z tego.
Bardzo wiele wycierpiała a jej organizm był wycieńczony. Na pewno nie uwierzą
słowu Malfoya dopóki Hermiona nie obudzi się i nie powie im co tak naprawdę się
wydarzyło a jeśli on ją skrzywdził zapłaci im za to. Harry opuścił Skrzydło
Szpitalne zostawiając Rona samego. Najważniejsze, że Hermiona żyła. Razem będą
we trójkę i dadzą sobie radę głęboko w to wierzył, chociaż czuł, że nadchodzą
mroczne dni.
***
Powoli
dochodziła do siebie chociaż lekko ją mdliło. Nie miała pojęcia gdzie się
znajduje. Rozejrzała się dookoła, ale wszędzie było ciemno. Próbowała
przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia, ale za bardzo rozbolała ją głowa.
Pomasowała sobie skronie rozglądając się po małym pomieszczeniu w którym się
znajduje. Miała wrażenie, że zna skądś to miejsce. Ostrożne wstała z wielkiego
łóżka i dotknęła bosymi stopami miękkiego dywanu i zapaliła małą lampkę przy
łóżku. Blade światło oświetliło wnętrze pokoju powodując u niej niedowierzanie.
Dobrze pamiętała miejsce w którym się znajdowała. Była w Miedzianym Dworku w
Sheare. Ogarnęła ją nagła wściekłość. Jak mogli jej to zrobić? Sprowadzić ją
bez jej wiedzy z dala od tego wszystkiego? Nie mogła uwierzyć, że jej własna
matka tak ją wrobiła. Wściekła wyszła z pokoju w którym spędzała każde
szczęśliwe wakacje i skierowała się na dół skąd dobiegły ją odgłosy ściszonej
rozmowy.
- Jak mogłeś mi to zrobić? – Wpadła jak
szalona do kuchni i warknęła na niego wściekła. Lupin rozmawiał właśnie z panią
Tucker, która była gospodynią w Miedzianym Dworku i zajmowała się wszystkim.
Jak tylko zjawił się z listem od Andromedy i nieprzytomną Tonks, zajęła się nią
troskliwie jak rodzona matka a jego zaprosiła do kuchni na pyszny posiłek.
Minęło kilka godzin i zaczął się martwić, że Tonks dalej była nieprzytomna,
lecz gdy pojawiła się wściekła a jej włosy przybrały czerwony kolor niemal
modlił się żeby była dalej nieprzytomna. Dobrze, że pani Tucker wiedziała o
magii bo musiałby się długo tłumaczyć jej co się działo z podopieczną.
- To może zostawię was samych. – Powiedziała
pani Tucker opuszczając szybko kuchnię. Lupin westchnął i spojrzał spokojnie na
Tonks. Podświadomie czuł, że będzie to ciężka przeprawa i zaczynał żałować
swojej decyzji.
- Uznaliśmy że tu będziesz bezpieczniejsza. –
Powiedział spokojnie. Mowa, którą wcześniej sobie przygotował jakoś mu
wyleciała z głowy więc trochę się jąkał. Nigdy nie był za dobry w kontaktach z
kobietami. Nie tak jak byli jego przyjaciele Syriusz czy James. Przez swoją
wilczą naturę unikał ich towarzystwa by żadnej nie zranić.
- A pomyśleliście o mnie? – Spytała trochę
ściszonym głosem starając się zapanować nad swoją furią. – Czy bym tego
chciała? Zrobiliście to wbrew mej woli. Mogę być wam potrzebna.
- Nie. – Powiedział chłodnym tonem Tonks
podchodząc do niej. Stanął tak blisko, że nie mogła złapać tchu. Zawsze tak na
nią działał. Odkąd pamiętała był dla niej bardzo ważny. Dawno temu zajął jej
serce, ale wolał trzymać się od niej z daleka. – Myśleliśmy przede wszystkim o
Tobie. Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze. – Nachylił się i zrobił coś
czego nie planował. Podszedł do niej i pocałował ją. Tonks miała wrażenie, że
stanęło jej serce. Niesamowite uczucie przepełniało ją w tym momencie. Pragnęła
by ten czas zatrzymał się dla niej w miejscu.
***
I TO BY BYŁO NA TYLE. MAM NADZIEJE,
ŻE WAM SIĘ PODOBAŁO. KOLEJNY ROZDZIAŁ JUŻ WKRÓTCE PONIEWAŻ BĘDĘ MIAŁA TROCHĘ
CZASU NA PISANIE WIĘC MAM NADZIEJE, ŻE WAS NIE ZAWIODĘ. DZIĘKUJE ZA WSZYSTKIE
KOMENTARZE I ZDAJE SOBIE SPRAWĘ Z BŁĘDÓW
JAKIE POPEŁNIAM DLATEGO STARAM SIĘ NIE POPEŁNIAĆ ICH I SKUPIAĆ NA TYM CO PISZE.
KOLEJNY ROZDZIAŁ POJAWI SIĘ JUŻ WKRÓTCE… …
Oooo...Matko! Ten rozdział był genialny, chociaż najbardziej podobał mi się fragment kiedy Harry i Ron dowiedzieli się że Hermiona żyje i ten wątek z Dorą i Lupinem
OdpowiedzUsuń