27 lipca 2012

Rozdział III "Pierwsze starcie - Triumf Pansy Parkinson"

("Istnieją dwa rodzaje rozczarowań w życiu: nie dostawać wszystkiego, czego się chce oraz otrzymywać wszystko, czego się zapragnie")

Kronika Proroka Codziennego nr.10.
Wiem, że po poprzednim rozdziale większość z was miała szczerą chęć mnie zamordować. Rozdzieliłam Dracona i Hermionę. W końcu musiało do tego dojść.  Wiecie chce pokazać te historię z całkiem innej strony niż przywykliście więc nie oczekujcie szczęśliwego zakończenia zbyt szybko. Mam nadzieje, że nie będziecie zbyt na mnie pomstować bo to, że Draco jest pod urokiem Pansy nie znaczy wcale, że Hermiona nie będzie Go interesowała. Pamiętajcie moi drodzy, że miłość to niezwykle silne zaklęcie i wszystko przezwycięży. W jaki sposób? No cóż dowiecie się czytając kolejny rozdział.

                                 ***  ***  ***
Zaskoczony Draco  w ostatniej chwili złapał Hermionę zanim nie upadła na ziemię. Nigdy żadna kobieta nie zemdlała na jego widok. Dla niego to była nowość. Uśmiechnął się na samą myśl o wrażeniu, jakie wywołał na tej szlamie. Poczuł, że może mieć całkiem niezłą zabawę w czasie, gdy będzie przebywała w jego domu. Nie pamiętał nic z tego, co ich łączyło kiedyś. Zaklęcie, które w niego rzucono wymazało wszystkie wspomnienia o miłości, jaką żywił do tej kobiety i wszystkich wspólnych chwilach, jakie przeżyli. W skupieniu obserwował jak odzyskiwała przytomność. Stwierdził, że byłaby całkiem ładna, gdyby nie fakt, że była, Szlamą.

- Co się stało? – Wykrztusiła oszołomiona, gdy już całkowicie się obudziła. Niezbyt pewnie wpatrywała się w Draco wyczuwając dziwny dystans między nimi. Nie rozumiała tego, co się właśnie stało.

- Zemdlałaś. – Zauważył chłodno podając jej szklankę wody. Przyjęła z wdzięcznością czując suchość w gardle. Ostatnio takie omdlenia zdarzały się jej coraz częściej. Jeszcze trochę a jej brzuch stanie się zbyt widoczny by mogła ukrywać swoją ciążę. Obawiała się, co zrobią Voldemort i Lucjusz, jeśli dowiedzą się prawdy. – Chyba zrobiłem na Tobie niezłe wrażenie. Musisz się przyzwyczaić. W końcu mieszkasz w moim domu. – Uśmiechnął się zgryźliwie. Miała wrażenie, że to jakiś zły sen, który szybko się skończy. Wrócił dawny, Draco. Koszmar z jej lat szkolnych. Nie rozumiała tego. Przecież byli sami w pokoju.

- Draco, co się dzieje? – Spytała cicho. Chciała Go dotknąć, ale szybko zaniechała tego zamiaru. W jego spojrzeniu było coś, co podpowiadało, że niezbyt by spodobał mu się jej gest. – Jesteśmy tu całkiem sami. Nie musisz udawać.

- Udawać, czego? – Spytał zdezorientowany jej zachowaniem. Spoglądał na Hermionę jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. – Niczego nie udaje Granger. Nie mam pojęcia, o co Ci chodzi. – Podniósł się z łóżka i skierował w stronę drzwi.

- Chodzi mi o nas Draco. – Wyszeptała ze ściśniętym sercem. Jego chłodna postawa bardzo ją bolała. – Przecież mnie kochasz!

- Kocham Cię? – Draco wybuchł gwałtownym śmiechem. Kocha Granger? Dla niego to był jak dobry żart w kiepskim guście. – Nie mam pojęcia, czego się naćpałaś, ale dobrze Ci radzę kochanie zmień delera, bo to Ci szkodzi. – Poczuła się jakby ją uderzył. Nie była przygotowana na taką brutalność z jego strony. Czuła, że coś złego się działo z jej ukochanym mężczyzną. Starała się wyczuć fałsz w jego głosie, ale nie widziała nic takiego. Draco nie udawał. Już miała coś odpowiedzieć, gdy w drzwiach pojawiła się uśmiechnięta Pansy.

- Zostawisz nas samych? – Spytała, gdy Draco objął i przyciągnął ją do siebie. Hermiona z trudem obserwowała jak pocałował ją namiętnie. Pansy nie protestowała. Najwyraźniej zaklęcie udało jej się.

- Tylko jej nie zamęcz. Nie jest dziś sobą. – Odparł rzucając Hermionie złośliwe spojrzenie i wyszedł. Została sam na sam z Pansy. Zobaczyła błysk zimnej satysfakcji w oczach rywalki i zrozumiała, że cokolwiek stało się z Draco to jej sprawka.

                                  ***  ***  ***
Paraliżujący ból rozlegał się po jego ciele. Harry z trudem dźwignął się na nogi czując się jakby kilka czołgów przejechało mu po głowie. Omdlałym wzrokiem nie rozpoznawał lochów, w których się znalazł. Zabrano Go od Hermiony tak szybko, że nie zdążył niczego się dowiedzieć. Teraz znów był sam na sam ze swoimi wrogami.

- Więc to różdżka, która niepokoi Czarnego Pana? – Spytała Bellatriks Black trzymając w dłoni różdżkę Harrego. Harry wiedział, czemu większość zaklęć Voldemorta nie działała. Ich różdżki były bliźniacze. – Nie wygląda na zbyt potężną.

- Mimo wszystko jest. – Zauważył obecny Lucjusz Malfoy. Harry obawiał się Go. Słyszał jak bardzo brutalny potrafił być ten człowiek. Draco wiele mu powiedział o okrucieństwie ojca. Było również podejrzenie, że to Lucjusz zabił swoją żonę Narcyzę. – Jak tylko przybędzie pokażemy mu różdżkę i Pottera. Będzie z nas bardzo zadowolony.

- Jestem pewna Lucjuszu. – Bellatriks uśmiechnęła się szyderczo. Harry szczerze nienawidził tej kobiety. Z przyjemnością by ją zabił za wszystko, co wyrządziła jego rodzinie, ale tak naprawdę o wiele większe prawo do zemsty miałby Neville Longbotton. Odpowiadała za to, co zrobiła jego rodzicom. – Tymczasem możemy się zabawić z chłopakiem. Pokażemy mu, czym jest gościnność Malfoyów. Jak tej jego szlamowatej przyjaciółce. – Skrzywiła się na samą myśl. Bellatriks nie lubiła czarodziejów pochodzących z rodziny mugoli. Hermiona zajmowała pierwsze miejsce na jej czarnej liście. To przez nią jej siostrzeniec odwrócił się od nich.

- Powstrzymaj swój zapał Bello. – Upomniał ją ostro Lucjusz. – Czarny Pan zdecyduje, co stanie się z Potterem. Tymczasem spędzi trochę czasu w naszych lochach. Nie wiadomo, kiedy wróci. Kobieta nie kryła swojego niezadowolenia. Niezbyt chętnie opuściła cele młodego Gryfona. Harry został sam z Lucjuszem Malfoyem. – Gdyby nie fakt, że jesteś za bardzo podobny do swojego ojca mógłbym śmiało wmówić, że jesteś moim synem.

- Co? – Harry spojrzał osłupiały na mężczyznę, który stał przed nim. Był pewien, że się przesłyszał. Lucjusz nigdy w życiu nie mógłby być jego ojcem. Lily nie zadała by się z kimś takim jak on.

- To co słyszysz Potter. – Lucjusz Malfoy zaśmiał się widząc zaskoczenie na twarzy młodego Pottera. Nie spodziewał się aż takiej wielkiej satysfakcji. Miał okazje zemścić się za wszystkie czasy swojego upokorzenia ze strony Jamesa. – Dopóki się nie urodziłeś Twój drogi ojciec nie miał pojęcia, że jesteś jego synem. To było bardzo zabawne widząc jak się z tym męczy.

- Nie wierzę, że miałeś romans z moją matką! – Wrzasnął Harry tak głośno, że zaskoczył wszystkich. Nie mógł uwierzyć w słowa tego potwora. To było głupie i niedorzeczne. Lily Evans nie zadałaby się z takim łotrem.

- Właściwie to nie był romans Harry. – Odezwał się z tyłu głos, którego nikt się nie spodziewał. Harry poczuł jak w jego sercu wzbiera się nadzieja. Przybyli po niego. – Lucjusz Malfoy brutalnie zgwałcił Twoją matkę by zemścić się na Jamesie za śmierć ojca. To był taki podły odwet.

- Jakże skuteczny. – Mimo nagłego pojawienia się niespodziewanego gościa z twarzy Malfoya nie znikał wyraz triumfu. Nadal czuł się panem sytuacji. – Witaj Lupinie. – Lucjusz oddał szyderczy pokłon w stronę przybyłego i wyciągnął różdżkę. W tym momencie mieli przewagę liczebną. Szansa na zwycięstwo stała po ich stronie.

                                 ***  ***  ***
- Chce widzieć się z moim bratem! – Ostry jak brzytwa głos Georga Weasleya przebijał się echem w szpitalnym korytarzu imieniem Św. Munga, gdzie przewieziono Freda.  Bliźniak Weasley był w bardzo kiepskim stanie. Natychmiast zajęto się nim i zawieziono na salę operacyjną, która trwała już wiele godzin. W korytarzu czekali państwo Wealeyowie z Georgem, Angeliną i Ginny. Na ich twarzach malował się wyraz niepokoju i troski. W drugim kącie korytarza siedział skulony Lee Jordan. Obawiał się podejść do Weasleyów. Po tym, co powiedział George wolał się do nich nie zbliżać. Dobrze, że chociaż nie wyrzucono Go z korytarza. Na szczęście Weasleyowie powitali Go serdecznie wiec George nic im nie powiedział. Mógłby odetchnąć z ulgą, ale czuł tylko niepokój.

- Do diabła George uspokój się! – Angelina zmierzyła Go wściekłym spojrzeniem.  Czasami miała wielką chęć rzucić w niego jakimś oszałamiaczem. Jak właśnie w tej chwili. – Wrzaskami nic nie wskórasz. Poczekaj cierpliwie.

- Od kilku godzin trzymają nas w niepewności. – Powiedział patrząc udręczony na Angelinę. Widziała poczucie winy, jakie się w nim odbijało. – Gdzie jest Ron do cholery? – Przypomniał sobie o najmłodszym z braci Weaseyów. – Powinien tu być do diabła.

- Dobrze wiesz, że Ron wyruszył na akcję odbicia Harrego. – Przypomniała mu spokojnie dziewczyna. Zachowanie spokoju w takiej chwili przychodziło jej z wielkim trudem. George podziwiał ją za to, ale nie umiał teraz jej tego powiedzieć. – Znalazł w tym szansę na uratowanie Granger.

- No faktycznie. – George zasępił się. Udało mu się ochłonąć, ale nadal wszystko się w nim gotowało. Martwił się o brata. Czuł jego ból głęboko w sobie. Był pewien, że jeśli nie dowie się, co z bratem to oszaleje. Miał chęć rozwalić wejście do Sali wyciągnąć lekarza siłą by im powiedział, co się dzieje. Ta bezczynność była najgorsza.

- Część Aurorów wyruszyła na poszukiwanie Olivandera. – Powiedział pan Wealey, który odszedł na chwilę by porozmawiać z jednym z pracowników. – Na razie nic nie wiadomo. Mówią, że Voldemort zjawił się u niego osobiście.

- Czego Voldemort może chcieć od wytwórcy różdżki? – Spytała, Ginny, która tak jak Harry używała pełnego imienia czarnoksiężnika.

- Tego nikt nie wie. – Pan Weasley bezradnie pokręcił głową. Ginny miała wrażenie, że ojciec gwałtownie się postarzał. Atak na Freda mocno nim wstrząsnął. Nie tylko nim. Nimi wszystkimi. – Nikt za nim nie nadąży. Dopóki Harry nie będzie wolny nikt nie jest bezpieczny.

- Państwo Weasley… - Doktor Smith wyszedł ubrany w długi biały fartuch. Na zmęczonej twarzy widoczny był lekki uśmiech. – Fred dojdzie do siebie w ciągu kilku dni. Jest teraz bardzo słaby, ale magia działa cuda w medycynie. Możecie Go odwiedzić. – Wszyscy zgodnie ruszyli w stronę salki gdzie leżał członek ich rodziny.

- A Ty gdzie? – George powstrzymał Lee przed wejściem. Nadal był na niego wściekły i obwiniał o wszystko, co spotkało chłopaka. – Lepiej daj sobie spokój. Nie wejdziesz tu. – I mówiąc to zatrzasnął mu drzwi sprzed nosa.

                                   ***  ***  ***
Pansy Parkinson z uśmiechem triumfu spoglądała na Hermionę. Dziewczyna poczuła, że dostanie mdłości od tego wyrazu twarzy. Nigdy nie lubiła Pansy i było to na długo zanim zaczęła spotykać się z Draconem. Nigdy nie rozumiała, czemu tak wyszło. Być może, dlatego, że ona była Szlamą. Rodzina Pansy podobnie jak rodzina Dracona należała do rasy czystej krwi.

- Tym razem ja wygrałam! – Wyszeptała jej do ucha z zadowoleniem. Hermiona cofnęła się odruchowo. Nie ufała Pansy ani trochę. Chciała jednak wiedzieć, co zrobiła Draconowi. Musiała jakoś mu pomóc.

- Co mu zrobiłaś? – Spytała się Hermiona. Chociaż gotowała się w środku nie chciała prowokować Pansy. Ona nadal miała przy sobie różdżkę gotową do użycia i zaatakowania jej. Wolała tego uniknąć.

- Standardowe zaklęcie zapomnienia. – Wyjaśniła z uśmiechem. – No może nie całkiem standardowe. Duncan i ja podrasowaliśmy je trochę. Nie chciałam by Draco zapomniał wszystko. Chciałam tylko usunąć Ciebie z jego życia. I mi się udało. Nie pamięta, że w ogóle z Tobą był. Jesteś dla niego tym, kim byłaś na początku. Zwykłą nic nieznaczącą Szlamą. Jest tak jak powinno być.

- Czemu to zrobiłaś? – Wyszeptała cicho. Nie rozumiała Pansy. Bez względu na to czy Draco z nią będzie czy nie życie tej kobiety będzie torturą. Nie wiedziała, czemu to robiła. Przecież nie chodziło o miłość. Pansy nie kochała Dracona.

- By Ci pokazać gdzie jest Twoje miejsce. – Odpowiedziała krótko. – Kiedy to wszystko się skończy a Czarny Pan powstrzyma Pottera Ty również poniesiesz śmierć. Możliwe, że to właśnie sam Draco będzie wykonawcą. – Zadrżała na samą myśl o tym, ale to mogło być prawdziwe. Jeśli faktycznie zaklęcie Pansy i Duncana było silne nie miała szans przebicia się przez nie. Wówczas dla Draco nie będzie nikim innym jak przeszkodą do usunięcia.

- Popełniłaś błąd Pansy. – Hermiona starała się jakoś przetłumaczyć kobiecie błąd jej decyzji. Już nie chodziło teraz o nią. Nie była ważna. Chodziło o Draco i jego sumienie. Żadne zaklęcie nie trwało wiecznie. To również. Wszystko zależało od siły jego rzucenia. Pansy i Duncan nie byli wprawnymi czarodziejami. Nawet sam Voldemort nie umiałby rzucić tak silnego zaklęcia. Szczególnie, że w grę wchodziła miłość. Kiedyś słyszała, że to największe uczucie łamiące wszystko. Wierzyła, że ich miłość jest wystarczająco silna. Może gdyby powiedziała mu o dziecku to miałby siłę by walczyć z tym?

- Daruj sobie Granger. – Pansy podniosła się z miejsca i ruszyła w stronę drzwi. Trzymaną w ręku różdżkę wsadziła swobodnie do kieszeni. Hermiona żałowała, że nie ma przy sobie swojej. Bez różdżki czuła się całkowicie bezbronna. I taka właśnie była. Całkowicie w mocy swych wrogów. Z czułością dotknęła swego trochę wypukłego już brzucha. – Nie pozwolę by stała Ci się jakakolwiek krzywda. – Wyszeptała ze łzami w oczach. Postanowiła walczyć o swoją miłość. I zrobi wszystko by to osiągnąć. Nie podda się tym razem. Przyjdzie pora, że Draco jej za to podziękuje. Z tymi myślami ułożyła się na łóżku i przysnęła.

                                        ***  ***  ***
- Nie wysyłałem Ci żadnego zaproszenia. – Mruknął niezadowolony Lucjusz z widoku Lupina. Pojawienie się Go oznaczało, że w pobliżu mogli być inni Aurorzy gotowi by ratować Pottera. Był wściekły, że akurat teraz Voldemort wyruszył w jakąś swoją tajemniczą podróż. Będzie wściekły, jeśli Potterowi uda się uciec. Nie mógł do tego dopuścić. Czarny Pan nie będzie tolerował jego porażek. – Jesteś jak wrzód na tyłku.

- Daruj sobie grzeczności. – Odparł Lupin kąśliwie.  Był niesamowicie spokojny. Harry podziwiał swojego przyjaciela za całe opanowanie. On by chyba nie umiał się tak zachować. Cały się wściekał, że dał się tak głupio złapać. Miał tylko cichą nadzieje, że Dursleyom nic nie jest. Nie byli niczemu winni i nie powinni ponosić konsekwencji tego, kim byli. – Przybyłem po Harrego.

- Całkiem sam? – Zakpił ktoś z tyłu. Harry zagotował się ze złości. Rozpoznał Severusa Snep’a. Nie widział Go od śmierci Dumbledor’a, którego nauczyciel zabił. Harry i Snape nienawidzili się. wzajemny uraz sięgał czasów jego rodziców, gdy Snape w jakiś dziwny sposób rywalizował z jego ojcem Jamesem. Jego różdżka znajdowała się w rękach Bellatriks. Żałował, że jej teraz nie ma. Zabiłby zdrajcę z przyjemnością. – Nie sądzisz, że przeceniasz swoje możliwości? Nie masz już przy sobie Blacka, na którego zawsze możesz liczyć.

- On nie jest sam! – Wykrzyknęła niespodziewanie pojawiając się Tonks. Lupin zaklął cicho. Spodziewał się, że ukochana kobieta, chociaż raz Go posłucha. Najwyraźniej nie miała takiego zamiaru. Lupin obiecał sobie, że zrobi jej w domu solidną awanturę. Jeśli tylko uda im się przeżyć.

- To prawda. – Harry jeszcze nigdy w życiu nie ucieszył się tak bardzo na widok kolejnego przyjaciela. Ron Weasley pojawił się tuż obok Tonks przyjmując pozę gotową do ataku. W ręku trzymał wysoko uniesioną różdżkę. Obiecał sobie, że jeśli tylko nadarzy się okazja odnajdzie Hermionę. Wiedział, że gdzieś tutaj była. – Na zewnątrz czeka jeszcze grupka innych Aurorów. Macie słabą obronę. – Zakpił z lekkim uśmiechem. Harry był zdumiony. Nigdy nie widział takiej postawy u przyjaciela. Zachowywał się jak prawy wojownik. Mógł być z niego naprawdę dumny.

- No cóż w takim razie… - Lucjusz nie wahał się ani chwili. Cisnął zaklęciem w ich stronę. Tonks w ostatniej chwili udało się zablokować. Zawrzała walka. Harry usiłował dostać się w stronę Leastrange, która trzymała jego różdżkę. Uśmiechała się złośliwie wiedząc, że ma nad nim przewagę.

- Leastrange! – Ryknął ruszając w jej stronę. Kobieta nie uciekała. Wręcz przeciwnie. Stanęła naprzeciw Harrego i rzuciła w niego zaklęciem. Osłonił Go Ron, który akurat znalazł się w pobliżu. Rzucił w jego stronę jakąś różdżką, którą zdobył w czasie walki. Harry wiedział, że użycie cudzej różdżki może nie być skuteczne, ale nie miał wyjścia. – Acio różdżka! – Wykrzyknął kilka razy w stronę kobiety. Dopiero za którymś razem udało mu się pochwycić ją. W końcu mógł się bronić. Bellatriks wydała z siebie okrzyk złości i zaatakowała Harrego. W ostatniej chwili udało mu się rzucić zaklęcie ochronne i uniknąć ataku.

- Musimy się wycofać! – Wykrzyknął w stronę Lupina walczącego ostro z Lucjuszem. Już zbiegali się pozostali Śmieciożercy z Duncanem, Blaisem i Pansy na czele. Sytuacja nie wyglądała najlepiej. – Harry rzucił chwilowe zaklęcie blokujące. Miał nadzieje, że da im to czas na ucieczkę. Pomógł rannej Tonks pozbierać się. Musieli jak najszybciej wydostać się z Malfoy Manor zanim wszyscy zostaną złapani. – Ron, dokąd? – Wrzasnął w stronę przyjaciela, który zmierzał w stronę schodów.

- Hermiona! – Odkrzyknął przyjaciel w drodze. Harry wiedział, że Ron się nie wycofa. Hermiona była dla niego ważna. Zaklął cicho i ruszył za nim.

- Dajcie nam chwilę. – Krzyknął w stronę zbiegających przyjaciół. W oddali słychać było wściekłych Śmieciożerców. Miał nadzieje, że chwila wystarczy. Ich przyjaciółka dla niego również była ważna. Pobiegł za Ronem mając nadzieje, że nie będzie żałował swojej decyzji.

                                  ***  ***  ***
Słyszała odgłosy walki i żałowała, że nie może im pomóc. Pansy wychodząc zamknęła jej pokój na klucz. Nie miała szans na ucieczkę. Nerwowo szarpała za klamkę mając nadzieje, że ugnie się pod naporem jej ruchów. Niestety mocne drzwi nawet nie drgnęły. Zaklęła cicho załamana. Nie widziała szansy, że po nią przyjdą. Przybyli uratować Harrego. On był wybrańcem. Ona nie miała tak wielkiego znaczenia dla nich. Nie była zawiedziona a wręcz przeciwnie. Była na to przygotowana.

- Hermiono! – Niespodziewany głos Rona zaskoczył ją. – Odsuń się od drzwi. – Posłusznie posłuchała rozkazu i w tym momencie zamek został wywarzony. Rudzielec pojawił się z szerokim uśmiechem na twarzy i dumnie uniesioną różdżką. Rzuciła się mu w ramiona czując niesamowitą ulgę.

- Nie mogę w to uwierzyć. – Wyszeptała oszołomiona, gdy wreszcie oderwali się od siebie. – Nie powinniście tak ryzykować. – Skarciła ich jak dawniej.

- Mieliśmy pozwolić najlepszej przyjaciółce pozostać w tym więzieniu? – Harry uśmiechnął się szeroko wyłaniając się z cienia. Jemu też rzuciła się w objęcia. Kochała ich obu. Byli jej najdroższymi przyjaciółmi. Zdawała sobie sprawę jak bardzo jej ich brakowało. – Nie mamy czasu do stracenia. Moddy urwie nam głowy. – Pokiwała głową. Nic tutaj nie należało do niej, więc nic nie wzięła. Po za malutkim medalikiem. Znak miłości od Dracona. Jego ostatni prezent zanim dostał się we władzę Pansy. Poczuła jak łzy ciekną jej po policzkach. Wiedziała, że jej miłość nie miała szans na spełnienie, ale nie mogła się poddać. Musiała walczyć o to, co im zostało.

- Ja nie mogę… - Wyszeptała cicho. – Nie mogę z wami uciec.

- Hermiono no co Ty? – Ron z niedowierzaniem patrzył na twarz ukochanej kobiety, dla której tak wiele ryzykował. – Chcesz zostać w tym piekle? To jakieś szaleństwo.

- Przykro mi Ron. – Już nie hamowała swoich łez. – Muszę tu zostać. – Harry dobrze rozumiał Hermionę. Tak samo zachowałby się gdyby w grę wchodziła Ginny. Miłość warta była każdej ceny poświęcenia.

- Co tu się dzieje do diabła? – Draco pojawił się niespodziewanie w drzwiach. Nagłe odgłosy walki przywiodły Go pod drzwi więzienia Granger. Zaskoczony obecnością Pottera i Weasleya wyciągnął różdżkę.

- Draco nie! – Hermiona zaprotestowała widząc, na co się zanosi, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. Byli gotowi by walczyć na śmierć i życie.

                                   ***  ***  ***
Nikt się tego nie spodziewał. Nagły atak Zakonu Feniksa zaskoczył wszystkich. Draco Malfoy jakby tchnięty przeczuciem skierował swoje kroki do uwięzionej Szlamy Granger. Nie mylił się, że jej przyjaciele będą chcieli uwolnić nie tylko Pottera, ale także i ją. Mimo wszystko dał się zaskoczyć. Potter i Weasley zadziałali błyskawicznie.

- Do diabła Potter powinienem był zabić Cię dawno temu. – Wycedził z trudem odparowywując zaklęcie rzucone przez czarnowłosego.

- Jesteś zwykłym zdrajcą Malfoy! – Harry nie pozostawał mu dłużny. Ron starał się za wszelką cenę dotrzymywać im kroku, ale nowa różdżka nie była tak sprawna jak jego stara. Nie zdążył się do niej przyzwyczaić. – Dumbledore pokładał w Tobie nadzieje. Prosił nas byśmy Ci zaufali.

- Więc był idiotą. – Stwierdził rzucając zaklęcie unieruchamiające. Harremu udało się je odblokować, ale Draco podchwycił Hermionę. Jęknęła, gdy boleśnie przyciągnął ją do siebie. – Poddajcie się albo ją zabije! – Powiedział stanowczo. Jego stalowe oczy nie wróżyły nic dobrego.

- Nie zrobisz tego… - Ron nie był pewny swoich słów. Draco zachowywał się jak szaleniec. Celowo zadawał jej ból chcąc zmusić ich do uległości. Harry i Ron nie byli pewni, co mają zrobić. Był panem sytuacji.

- Nie byłbym taki pewien. – Uśmiechnął się z satysfakcją w ich stronę. Był gotowy rzucić na nią śmiertelne zaklęcie. Jej bliskość oszołamiała go i pewnie gdyby nie obecność tej dwójki skończyłoby się to zupełnie inaczej. Jakimś dziwnym sposobem Hermiona Granger budziła w nim pożądanie, którego nie umiał się pozbyć. Nawet w takiej chwili jak ta tracił kontrolę nad swoim ciałem.

- Przepraszam! – Wyszeptała niespodziewanie Hermiona i uderzyła go w szczękę. Jej mocny cios powalił go na kolana. Był zaskoczony i oszołomiony. – Uciekajcie idioci. – Syknęła w stronę osłupiałych z wrażenia przyjaciół. Widać było, że nie spodziewali się tego. Harry aż gwizdnął z uznaniem. Zupełnie jak wtedy, gdy w trzeciej klasie rozwaliła Malfoyowi nos.

- To było boskie. – Wykrztusił z siebie Rudzielec. W jego oczach błysnął podziw. – Ale Hermiono nie możesz tu zostać. – Zaprzeczył. Harry był tego samego zdania.

- Nie mogę uciec. – Powiedziała cicho kucając przy otumanionym Malfoyu. Chłopak powoli dochodził do siebie. Z jego rozbitego nosa ciekła krew. – Wkrótce będziemy znów razem, ale zaufajcie mi teraz. Idźcie. – Harry pokiwał głową i pociągnął za sobą protestującego Rona. Dziewczyna z bólem w sercu patrzyła jak jej przyjaciele odchodzą nie będąc pewna, czy słusznie postąpiła. Z niepokojem w oczach obserwowała jak Draco powoli dochodzi do siebie.

- Uderzyłaś mnie! – Ryknął wściekle na nią. Cofnęła się odruchowo przed jego gniewem. Nigdy jeszcze nie widziała Go w takim stanie. – Uderzyłaś mnie i pozwoliłaś im uciec. – Poczuła jak jego wściekła pięść ląduje na jej policzku. Zachwiała się pod naporem jego ciosu. Z kącika jej ust pociekła krew. Zaczynała żałować, że nie skorzystała z okazji i nie uciekła. – Nigdy więcej nie podniesiesz na mnie ręki. – Warczał stojąc nad nią. Po raz pierwszy w życiu bała się człowieka, którego kochała. Kuliła się ze strachu przed nim rękoma osłaniając brzuch gdyby zechciał ją znowu uderzyć. – Jeszcze porozmawiamy. – Obiecał i wyszedł trzaskając drzwiami. Znajomy przekręt klucza podpowiedział, że znów została uwięziona. Draco zmienił się nie tylko pod wpływem zaklęcia. Czuła, że jej miłość to będzie zbyt mało by o niego walczyć. Miała dziwne przeczucie, że tym razem nie podoła temu wyzwaniu. Musiała ratować nie tylko siebie, ale i dziecko, które nosiła w sercu.
                                       
                                    ***  ***  ***

Na zakończenie:
Na początku chciałam przeprosić za długą nieobecność na moim blogu jak i na waszych. Było to spowodowane brakiem dostępu do Internetu. Na pewno chociaż raz w życiu ktoś miał taką sytuacje więc rozumie jak bywa. Oczywiście nadrobię wszystkie zaległości u was a kolejne rozdziały będą pojawiać się zgodnie z obietnicą.  Zapraszam na kolejny rozdział już wkrótce. Rozdział IV pod tytułem „Nieudana próba ucieczki”.

1 komentarz:

  1. Wow. No to rozdział pełny akcji. W sumie nie wiem nawet od czego mam zacząć, bo wszystko mi się kłębi w głowie!
    Skupię się więc na Draconie.
    Mam nadzieję, że w końcu się ogarnie i przypomni albo chociaż od nowa pokocha Hermionę. Uderzenie jej nie było dobrym wyjściem. Dziewczyna będzie się teraz go bała. Już nie mówiąc o dziecku... przecież taki stres szkodzi ciąży ;/ Poza tym w koncu sie dowie, ze to jego brzdac i co wtedy? No nie wiem czy pozwolilby, aby krew z jego krwi zostala zabita czy cos... W koncu nie jest az tak zly ten Malfoy. Tylko Lucjusz... On moze namieszac.
    I w ogole, ze Lucjusz zgwalcil Lily? Jezu... Ale robisz tragedie z tego opowiadania! Nie no, bardzo oryginalny pomysl! ;d

    OdpowiedzUsuń