("Istnieją
dwa rodzaje rozczarowań w życiu: nie dostawać wszystkiego, czego się
chce oraz otrzymywać wszystko, czego się zapragnie")
Kronika Proroka Codziennego nr.10.
Wiem,
że po poprzednim rozdziale większość z was miała szczerą chęć mnie
zamordować. Rozdzieliłam Dracona i Hermionę. W końcu musiało do tego
dojść. Wiecie chce pokazać te
historię z całkiem innej strony niż przywykliście więc nie oczekujcie
szczęśliwego zakończenia zbyt szybko. Mam nadzieje, że nie będziecie
zbyt na mnie pomstować bo to, że Draco jest pod urokiem Pansy nie znaczy
wcale, że Hermiona nie będzie Go interesowała. Pamiętajcie moi drodzy,
że miłość to niezwykle silne zaklęcie i wszystko przezwycięży. W jaki
sposób? No cóż dowiecie się czytając kolejny rozdział.
*** *** ***
Zaskoczony Draco w
ostatniej chwili złapał Hermionę zanim nie upadła na ziemię. Nigdy
żadna kobieta nie zemdlała na jego widok. Dla niego to była nowość.
Uśmiechnął się na samą myśl o wrażeniu, jakie wywołał na tej szlamie.
Poczuł, że może mieć całkiem niezłą zabawę w czasie, gdy będzie
przebywała w jego domu. Nie pamiętał nic z tego, co ich łączyło kiedyś.
Zaklęcie, które w niego rzucono wymazało wszystkie wspomnienia o
miłości, jaką żywił do tej kobiety i wszystkich wspólnych chwilach,
jakie przeżyli. W skupieniu obserwował jak odzyskiwała przytomność.
Stwierdził, że byłaby całkiem ładna, gdyby nie fakt, że była, Szlamą.
-
Co się stało? – Wykrztusiła oszołomiona, gdy już całkowicie się
obudziła. Niezbyt pewnie wpatrywała się w Draco wyczuwając dziwny
dystans między nimi. Nie rozumiała tego, co się właśnie stało.
-
Zemdlałaś. – Zauważył chłodno podając jej szklankę wody. Przyjęła z
wdzięcznością czując suchość w gardle. Ostatnio takie omdlenia zdarzały
się jej coraz częściej. Jeszcze trochę a jej brzuch stanie się zbyt
widoczny by mogła ukrywać swoją ciążę. Obawiała się, co zrobią Voldemort
i Lucjusz, jeśli dowiedzą się prawdy. – Chyba zrobiłem na Tobie niezłe
wrażenie. Musisz się przyzwyczaić. W końcu mieszkasz w moim domu. –
Uśmiechnął się zgryźliwie. Miała wrażenie, że to jakiś zły sen, który
szybko się skończy. Wrócił dawny, Draco. Koszmar z jej lat szkolnych.
Nie rozumiała tego. Przecież byli sami w pokoju.
-
Draco, co się dzieje? – Spytała cicho. Chciała Go dotknąć, ale szybko
zaniechała tego zamiaru. W jego spojrzeniu było coś, co podpowiadało, że
niezbyt by spodobał mu się jej gest. – Jesteśmy tu całkiem sami. Nie
musisz udawać.
-
Udawać, czego? – Spytał zdezorientowany jej zachowaniem. Spoglądał na
Hermionę jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. – Niczego nie udaje
Granger. Nie mam pojęcia, o co Ci chodzi. – Podniósł się z łóżka i
skierował w stronę drzwi.
- Chodzi mi o nas Draco. – Wyszeptała ze ściśniętym sercem. Jego chłodna postawa bardzo ją bolała. – Przecież mnie kochasz!
-
Kocham Cię? – Draco wybuchł gwałtownym śmiechem. Kocha Granger? Dla
niego to był jak dobry żart w kiepskim guście. – Nie mam pojęcia, czego
się naćpałaś, ale dobrze Ci radzę kochanie zmień delera, bo to Ci
szkodzi. – Poczuła się jakby ją uderzył. Nie była przygotowana na taką
brutalność z jego strony. Czuła, że coś złego się działo z jej ukochanym
mężczyzną. Starała się wyczuć fałsz w jego głosie, ale nie widziała nic
takiego. Draco nie udawał. Już miała coś odpowiedzieć, gdy w drzwiach
pojawiła się uśmiechnięta Pansy.
-
Zostawisz nas samych? – Spytała, gdy Draco objął i przyciągnął ją do
siebie. Hermiona z trudem obserwowała jak pocałował ją namiętnie. Pansy
nie protestowała. Najwyraźniej zaklęcie udało jej się.
-
Tylko jej nie zamęcz. Nie jest dziś sobą. – Odparł rzucając Hermionie
złośliwe spojrzenie i wyszedł. Została sam na sam z Pansy. Zobaczyła
błysk zimnej satysfakcji w oczach rywalki i zrozumiała, że cokolwiek
stało się z Draco to jej sprawka.
*** *** ***
Paraliżujący
ból rozlegał się po jego ciele. Harry z trudem dźwignął się na nogi
czując się jakby kilka czołgów przejechało mu po głowie. Omdlałym
wzrokiem nie rozpoznawał lochów, w których się znalazł. Zabrano Go od
Hermiony tak szybko, że nie zdążył niczego się dowiedzieć. Teraz znów
był sam na sam ze swoimi wrogami.
-
Więc to różdżka, która niepokoi Czarnego Pana? – Spytała Bellatriks
Black trzymając w dłoni różdżkę Harrego. Harry wiedział, czemu większość
zaklęć Voldemorta nie działała. Ich różdżki były bliźniacze. – Nie
wygląda na zbyt potężną.
-
Mimo wszystko jest. – Zauważył obecny Lucjusz Malfoy. Harry obawiał się
Go. Słyszał jak bardzo brutalny potrafił być ten człowiek. Draco wiele
mu powiedział o okrucieństwie ojca. Było również podejrzenie, że to
Lucjusz zabił swoją żonę Narcyzę. – Jak tylko przybędzie pokażemy mu
różdżkę i Pottera. Będzie z nas bardzo zadowolony.
-
Jestem pewna Lucjuszu. – Bellatriks uśmiechnęła się szyderczo. Harry
szczerze nienawidził tej kobiety. Z przyjemnością by ją zabił za
wszystko, co wyrządziła jego rodzinie, ale tak naprawdę o wiele większe
prawo do zemsty miałby Neville Longbotton. Odpowiadała za to, co zrobiła
jego rodzicom. – Tymczasem możemy się zabawić z chłopakiem. Pokażemy
mu, czym jest gościnność Malfoyów. Jak tej jego szlamowatej
przyjaciółce. – Skrzywiła się na samą myśl. Bellatriks nie lubiła
czarodziejów pochodzących z rodziny mugoli. Hermiona zajmowała pierwsze
miejsce na jej czarnej liście. To przez nią jej siostrzeniec odwrócił
się od nich.
-
Powstrzymaj swój zapał Bello. – Upomniał ją ostro Lucjusz. – Czarny Pan
zdecyduje, co stanie się z Potterem. Tymczasem spędzi trochę czasu w
naszych lochach. Nie wiadomo, kiedy wróci. Kobieta nie kryła swojego
niezadowolenia. Niezbyt chętnie opuściła cele młodego Gryfona. Harry
został sam z Lucjuszem Malfoyem. – Gdyby nie fakt, że jesteś za bardzo
podobny do swojego ojca mógłbym śmiało wmówić, że jesteś moim synem.
-
Co? – Harry spojrzał osłupiały na mężczyznę, który stał przed nim. Był
pewien, że się przesłyszał. Lucjusz nigdy w życiu nie mógłby być jego
ojcem. Lily nie zadała by się z kimś takim jak on.
-
To co słyszysz Potter. – Lucjusz Malfoy zaśmiał się widząc zaskoczenie
na twarzy młodego Pottera. Nie spodziewał się aż takiej wielkiej
satysfakcji. Miał okazje zemścić się za wszystkie czasy swojego
upokorzenia ze strony Jamesa. – Dopóki się nie urodziłeś Twój drogi
ojciec nie miał pojęcia, że jesteś jego synem. To było bardzo zabawne
widząc jak się z tym męczy.
-
Nie wierzę, że miałeś romans z moją matką! – Wrzasnął Harry tak głośno,
że zaskoczył wszystkich. Nie mógł uwierzyć w słowa tego potwora. To
było głupie i niedorzeczne. Lily Evans nie zadałaby się z takim łotrem.
-
Właściwie to nie był romans Harry. – Odezwał się z tyłu głos, którego
nikt się nie spodziewał. Harry poczuł jak w jego sercu wzbiera się
nadzieja. Przybyli po niego. – Lucjusz Malfoy brutalnie zgwałcił Twoją
matkę by zemścić się na Jamesie za śmierć ojca. To był taki podły odwet.
-
Jakże skuteczny. – Mimo nagłego pojawienia się niespodziewanego gościa z
twarzy Malfoya nie znikał wyraz triumfu. Nadal czuł się panem sytuacji.
– Witaj Lupinie. – Lucjusz oddał szyderczy pokłon w stronę przybyłego i
wyciągnął różdżkę. W tym momencie mieli przewagę liczebną. Szansa na
zwycięstwo stała po ich stronie.
*** *** ***
- Chce
widzieć się z moim bratem! – Ostry jak brzytwa głos Georga Weasleya
przebijał się echem w szpitalnym korytarzu imieniem Św. Munga, gdzie
przewieziono Freda. Bliźniak
Weasley był w bardzo kiepskim stanie. Natychmiast zajęto się nim i
zawieziono na salę operacyjną, która trwała już wiele godzin. W
korytarzu czekali państwo Wealeyowie z Georgem, Angeliną i Ginny. Na ich
twarzach malował się wyraz niepokoju i troski. W drugim kącie korytarza
siedział skulony Lee Jordan. Obawiał się podejść do Weasleyów. Po tym,
co powiedział George wolał się do nich nie zbliżać. Dobrze, że chociaż
nie wyrzucono Go z korytarza. Na szczęście Weasleyowie powitali Go
serdecznie wiec George nic im nie powiedział. Mógłby odetchnąć z ulgą,
ale czuł tylko niepokój.
- Do diabła George uspokój się! – Angelina zmierzyła Go wściekłym spojrzeniem. Czasami
miała wielką chęć rzucić w niego jakimś oszałamiaczem. Jak właśnie w
tej chwili. – Wrzaskami nic nie wskórasz. Poczekaj cierpliwie.
-
Od kilku godzin trzymają nas w niepewności. – Powiedział patrząc
udręczony na Angelinę. Widziała poczucie winy, jakie się w nim odbijało.
– Gdzie jest Ron do cholery? – Przypomniał sobie o najmłodszym z braci
Weaseyów. – Powinien tu być do diabła.
-
Dobrze wiesz, że Ron wyruszył na akcję odbicia Harrego. – Przypomniała
mu spokojnie dziewczyna. Zachowanie spokoju w takiej chwili przychodziło
jej z wielkim trudem. George podziwiał ją za to, ale nie umiał teraz
jej tego powiedzieć. – Znalazł w tym szansę na uratowanie Granger.
-
No faktycznie. – George zasępił się. Udało mu się ochłonąć, ale nadal
wszystko się w nim gotowało. Martwił się o brata. Czuł jego ból głęboko w
sobie. Był pewien, że jeśli nie dowie się, co z bratem to oszaleje.
Miał chęć rozwalić wejście do Sali wyciągnąć lekarza siłą by im
powiedział, co się dzieje. Ta bezczynność była najgorsza.
-
Część Aurorów wyruszyła na poszukiwanie Olivandera. – Powiedział pan
Wealey, który odszedł na chwilę by porozmawiać z jednym z pracowników. –
Na razie nic nie wiadomo. Mówią, że Voldemort zjawił się u niego
osobiście.
-
Czego Voldemort może chcieć od wytwórcy różdżki? – Spytała, Ginny,
która tak jak Harry używała pełnego imienia czarnoksiężnika.
-
Tego nikt nie wie. – Pan Weasley bezradnie pokręcił głową. Ginny miała
wrażenie, że ojciec gwałtownie się postarzał. Atak na Freda mocno nim
wstrząsnął. Nie tylko nim. Nimi wszystkimi. – Nikt za nim nie nadąży.
Dopóki Harry nie będzie wolny nikt nie jest bezpieczny.
-
Państwo Weasley… - Doktor Smith wyszedł ubrany w długi biały fartuch.
Na zmęczonej twarzy widoczny był lekki uśmiech. – Fred dojdzie do siebie
w ciągu kilku dni. Jest teraz bardzo słaby, ale magia działa cuda w
medycynie. Możecie Go odwiedzić. – Wszyscy zgodnie ruszyli w stronę
salki gdzie leżał członek ich rodziny.
-
A Ty gdzie? – George powstrzymał Lee przed wejściem. Nadal był na niego
wściekły i obwiniał o wszystko, co spotkało chłopaka. – Lepiej daj
sobie spokój. Nie wejdziesz tu. – I mówiąc to zatrzasnął mu drzwi sprzed
nosa.
*** *** ***
Pansy
Parkinson z uśmiechem triumfu spoglądała na Hermionę. Dziewczyna
poczuła, że dostanie mdłości od tego wyrazu twarzy. Nigdy nie lubiła
Pansy i było to na długo zanim zaczęła spotykać się z Draconem. Nigdy
nie rozumiała, czemu tak wyszło. Być może, dlatego, że ona była Szlamą.
Rodzina Pansy podobnie jak rodzina Dracona należała do rasy czystej
krwi.
-
Tym razem ja wygrałam! – Wyszeptała jej do ucha z zadowoleniem.
Hermiona cofnęła się odruchowo. Nie ufała Pansy ani trochę. Chciała
jednak wiedzieć, co zrobiła Draconowi. Musiała jakoś mu pomóc.
-
Co mu zrobiłaś? – Spytała się Hermiona. Chociaż gotowała się w środku
nie chciała prowokować Pansy. Ona nadal miała przy sobie różdżkę gotową
do użycia i zaatakowania jej. Wolała tego uniknąć.
-
Standardowe zaklęcie zapomnienia. – Wyjaśniła z uśmiechem. – No może
nie całkiem standardowe. Duncan i ja podrasowaliśmy je trochę. Nie
chciałam by Draco zapomniał wszystko. Chciałam tylko usunąć Ciebie z
jego życia. I mi się udało. Nie pamięta, że w ogóle z Tobą był. Jesteś
dla niego tym, kim byłaś na początku. Zwykłą nic nieznaczącą Szlamą.
Jest tak jak powinno być.
-
Czemu to zrobiłaś? – Wyszeptała cicho. Nie rozumiała Pansy. Bez względu
na to czy Draco z nią będzie czy nie życie tej kobiety będzie torturą.
Nie wiedziała, czemu to robiła. Przecież nie chodziło o miłość. Pansy
nie kochała Dracona.
-
By Ci pokazać gdzie jest Twoje miejsce. – Odpowiedziała krótko. – Kiedy
to wszystko się skończy a Czarny Pan powstrzyma Pottera Ty również
poniesiesz śmierć. Możliwe, że to właśnie sam Draco będzie wykonawcą. –
Zadrżała na samą myśl o tym, ale to mogło być prawdziwe. Jeśli
faktycznie zaklęcie Pansy i Duncana było silne nie miała szans przebicia
się przez nie. Wówczas dla Draco nie będzie nikim innym jak przeszkodą
do usunięcia.
-
Popełniłaś błąd Pansy. – Hermiona starała się jakoś przetłumaczyć
kobiecie błąd jej decyzji. Już nie chodziło teraz o nią. Nie była ważna.
Chodziło o Draco i jego sumienie. Żadne zaklęcie nie trwało wiecznie.
To również. Wszystko zależało od siły jego rzucenia. Pansy i Duncan nie
byli wprawnymi czarodziejami. Nawet sam Voldemort nie umiałby rzucić tak
silnego zaklęcia. Szczególnie, że w grę wchodziła miłość. Kiedyś
słyszała, że to największe uczucie łamiące wszystko. Wierzyła, że ich
miłość jest wystarczająco silna. Może gdyby powiedziała mu o dziecku to
miałby siłę by walczyć z tym?
-
Daruj sobie Granger. – Pansy podniosła się z miejsca i ruszyła w stronę
drzwi. Trzymaną w ręku różdżkę wsadziła swobodnie do kieszeni. Hermiona
żałowała, że nie ma przy sobie swojej. Bez różdżki czuła się całkowicie
bezbronna. I taka właśnie była. Całkowicie w mocy swych wrogów. Z
czułością dotknęła swego trochę wypukłego już brzucha. – Nie pozwolę by
stała Ci się jakakolwiek krzywda. – Wyszeptała ze łzami w oczach.
Postanowiła walczyć o swoją miłość. I zrobi wszystko by to osiągnąć. Nie
podda się tym razem. Przyjdzie pora, że Draco jej za to podziękuje. Z
tymi myślami ułożyła się na łóżku i przysnęła.
*** *** ***
- Nie
wysyłałem Ci żadnego zaproszenia. – Mruknął niezadowolony Lucjusz z
widoku Lupina. Pojawienie się Go oznaczało, że w pobliżu mogli być inni
Aurorzy gotowi by ratować Pottera. Był wściekły, że akurat teraz
Voldemort wyruszył w jakąś swoją tajemniczą podróż. Będzie wściekły,
jeśli Potterowi uda się uciec. Nie mógł do tego dopuścić. Czarny Pan nie
będzie tolerował jego porażek. – Jesteś jak wrzód na tyłku.
- Daruj sobie grzeczności. – Odparł Lupin kąśliwie. Był
niesamowicie spokojny. Harry podziwiał swojego przyjaciela za całe
opanowanie. On by chyba nie umiał się tak zachować. Cały się wściekał,
że dał się tak głupio złapać. Miał tylko cichą nadzieje, że Dursleyom
nic nie jest. Nie byli niczemu winni i nie powinni ponosić konsekwencji
tego, kim byli. – Przybyłem po Harrego.
-
Całkiem sam? – Zakpił ktoś z tyłu. Harry zagotował się ze złości.
Rozpoznał Severusa Snep’a. Nie widział Go od śmierci Dumbledor’a,
którego nauczyciel zabił. Harry i Snape nienawidzili się. wzajemny uraz
sięgał czasów jego rodziców, gdy Snape w jakiś dziwny sposób rywalizował
z jego ojcem Jamesem. Jego różdżka znajdowała się w rękach Bellatriks.
Żałował, że jej teraz nie ma. Zabiłby zdrajcę z przyjemnością. – Nie
sądzisz, że przeceniasz swoje możliwości? Nie masz już przy sobie
Blacka, na którego zawsze możesz liczyć.
-
On nie jest sam! – Wykrzyknęła niespodziewanie pojawiając się Tonks.
Lupin zaklął cicho. Spodziewał się, że ukochana kobieta, chociaż raz Go
posłucha. Najwyraźniej nie miała takiego zamiaru. Lupin obiecał sobie,
że zrobi jej w domu solidną awanturę. Jeśli tylko uda im się przeżyć.
-
To prawda. – Harry jeszcze nigdy w życiu nie ucieszył się tak bardzo na
widok kolejnego przyjaciela. Ron Weasley pojawił się tuż obok Tonks
przyjmując pozę gotową do ataku. W ręku trzymał wysoko uniesioną
różdżkę. Obiecał sobie, że jeśli tylko nadarzy się okazja odnajdzie
Hermionę. Wiedział, że gdzieś tutaj była. – Na zewnątrz czeka jeszcze
grupka innych Aurorów. Macie słabą obronę. – Zakpił z lekkim uśmiechem.
Harry był zdumiony. Nigdy nie widział takiej postawy u przyjaciela.
Zachowywał się jak prawy wojownik. Mógł być z niego naprawdę dumny.
-
No cóż w takim razie… - Lucjusz nie wahał się ani chwili. Cisnął
zaklęciem w ich stronę. Tonks w ostatniej chwili udało się zablokować.
Zawrzała walka. Harry usiłował dostać się w stronę Leastrange, która
trzymała jego różdżkę. Uśmiechała się złośliwie wiedząc, że ma nad nim
przewagę.
-
Leastrange! – Ryknął ruszając w jej stronę. Kobieta nie uciekała. Wręcz
przeciwnie. Stanęła naprzeciw Harrego i rzuciła w niego zaklęciem.
Osłonił Go Ron, który akurat znalazł się w pobliżu. Rzucił w jego stronę
jakąś różdżką, którą zdobył w czasie walki. Harry wiedział, że użycie
cudzej różdżki może nie być skuteczne, ale nie miał wyjścia. – Acio
różdżka! – Wykrzyknął kilka razy w stronę kobiety. Dopiero za którymś
razem udało mu się pochwycić ją. W końcu mógł się bronić. Bellatriks
wydała z siebie okrzyk złości i zaatakowała Harrego. W ostatniej chwili
udało mu się rzucić zaklęcie ochronne i uniknąć ataku.
-
Musimy się wycofać! – Wykrzyknął w stronę Lupina walczącego ostro z
Lucjuszem. Już zbiegali się pozostali Śmieciożercy z Duncanem, Blaisem i
Pansy na czele. Sytuacja nie wyglądała najlepiej. – Harry rzucił
chwilowe zaklęcie blokujące. Miał nadzieje, że da im to czas na
ucieczkę. Pomógł rannej Tonks pozbierać się. Musieli jak najszybciej
wydostać się z Malfoy Manor zanim wszyscy zostaną złapani. – Ron, dokąd?
– Wrzasnął w stronę przyjaciela, który zmierzał w stronę schodów.
-
Hermiona! – Odkrzyknął przyjaciel w drodze. Harry wiedział, że Ron się
nie wycofa. Hermiona była dla niego ważna. Zaklął cicho i ruszył za nim.
-
Dajcie nam chwilę. – Krzyknął w stronę zbiegających przyjaciół. W
oddali słychać było wściekłych Śmieciożerców. Miał nadzieje, że chwila
wystarczy. Ich przyjaciółka dla niego również była ważna. Pobiegł za
Ronem mając nadzieje, że nie będzie żałował swojej decyzji.
*** *** ***
Słyszała
odgłosy walki i żałowała, że nie może im pomóc. Pansy wychodząc
zamknęła jej pokój na klucz. Nie miała szans na ucieczkę. Nerwowo
szarpała za klamkę mając nadzieje, że ugnie się pod naporem jej ruchów.
Niestety mocne drzwi nawet nie drgnęły. Zaklęła cicho załamana. Nie
widziała szansy, że po nią przyjdą. Przybyli uratować Harrego. On był
wybrańcem. Ona nie miała tak wielkiego znaczenia dla nich. Nie była
zawiedziona a wręcz przeciwnie. Była na to przygotowana.
-
Hermiono! – Niespodziewany głos Rona zaskoczył ją. – Odsuń się od
drzwi. – Posłusznie posłuchała rozkazu i w tym momencie zamek został
wywarzony. Rudzielec pojawił się z szerokim uśmiechem na twarzy i dumnie
uniesioną różdżką. Rzuciła się mu w ramiona czując niesamowitą ulgę.
-
Nie mogę w to uwierzyć. – Wyszeptała oszołomiona, gdy wreszcie oderwali
się od siebie. – Nie powinniście tak ryzykować. – Skarciła ich jak
dawniej.
-
Mieliśmy pozwolić najlepszej przyjaciółce pozostać w tym więzieniu? –
Harry uśmiechnął się szeroko wyłaniając się z cienia. Jemu też rzuciła
się w objęcia. Kochała ich obu. Byli jej najdroższymi przyjaciółmi.
Zdawała sobie sprawę jak bardzo jej ich brakowało. – Nie mamy czasu do
stracenia. Moddy urwie nam głowy. – Pokiwała głową. Nic tutaj nie
należało do niej, więc nic nie wzięła. Po za malutkim medalikiem. Znak
miłości od Dracona. Jego ostatni prezent zanim dostał się we władzę
Pansy. Poczuła jak łzy ciekną jej po policzkach. Wiedziała, że jej
miłość nie miała szans na spełnienie, ale nie mogła się poddać. Musiała
walczyć o to, co im zostało.
- Ja nie mogę… - Wyszeptała cicho. – Nie mogę z wami uciec.
-
Hermiono no co Ty? – Ron z niedowierzaniem patrzył na twarz ukochanej
kobiety, dla której tak wiele ryzykował. – Chcesz zostać w tym piekle?
To jakieś szaleństwo.
-
Przykro mi Ron. – Już nie hamowała swoich łez. – Muszę tu zostać. –
Harry dobrze rozumiał Hermionę. Tak samo zachowałby się gdyby w grę
wchodziła Ginny. Miłość warta była każdej ceny poświęcenia.
-
Co tu się dzieje do diabła? – Draco pojawił się niespodziewanie w
drzwiach. Nagłe odgłosy walki przywiodły Go pod drzwi więzienia Granger.
Zaskoczony obecnością Pottera i Weasleya wyciągnął różdżkę.
-
Draco nie! – Hermiona zaprotestowała widząc, na co się zanosi, ale nikt
nie zwrócił na nią uwagi. Byli gotowi by walczyć na śmierć i życie.
*** *** ***
Nikt
się tego nie spodziewał. Nagły atak Zakonu Feniksa zaskoczył
wszystkich. Draco Malfoy jakby tchnięty przeczuciem skierował swoje
kroki do uwięzionej Szlamy Granger. Nie mylił się, że jej przyjaciele
będą chcieli uwolnić nie tylko Pottera, ale także i ją. Mimo wszystko
dał się zaskoczyć. Potter i Weasley zadziałali błyskawicznie.
- Do diabła Potter powinienem był zabić Cię dawno temu. – Wycedził z trudem odparowywując zaklęcie rzucone przez czarnowłosego.
-
Jesteś zwykłym zdrajcą Malfoy! – Harry nie pozostawał mu dłużny. Ron
starał się za wszelką cenę dotrzymywać im kroku, ale nowa różdżka nie
była tak sprawna jak jego stara. Nie zdążył się do niej przyzwyczaić. –
Dumbledore pokładał w Tobie nadzieje. Prosił nas byśmy Ci zaufali.
-
Więc był idiotą. – Stwierdził rzucając zaklęcie unieruchamiające.
Harremu udało się je odblokować, ale Draco podchwycił Hermionę. Jęknęła,
gdy boleśnie przyciągnął ją do siebie. – Poddajcie się albo ją zabije! –
Powiedział stanowczo. Jego stalowe oczy nie wróżyły nic dobrego.
-
Nie zrobisz tego… - Ron nie był pewny swoich słów. Draco zachowywał się
jak szaleniec. Celowo zadawał jej ból chcąc zmusić ich do uległości.
Harry i Ron nie byli pewni, co mają zrobić. Był panem sytuacji.
-
Nie byłbym taki pewien. – Uśmiechnął się z satysfakcją w ich stronę.
Był gotowy rzucić na nią śmiertelne zaklęcie. Jej bliskość oszołamiała
go i pewnie gdyby nie obecność tej dwójki skończyłoby się to zupełnie
inaczej. Jakimś dziwnym sposobem Hermiona Granger budziła w nim
pożądanie, którego nie umiał się pozbyć. Nawet w takiej chwili jak ta
tracił kontrolę nad swoim ciałem.
-
Przepraszam! – Wyszeptała niespodziewanie Hermiona i uderzyła go w
szczękę. Jej mocny cios powalił go na kolana. Był zaskoczony i
oszołomiony. – Uciekajcie idioci. – Syknęła w stronę osłupiałych z
wrażenia przyjaciół. Widać było, że nie spodziewali się tego. Harry aż
gwizdnął z uznaniem. Zupełnie jak wtedy, gdy w trzeciej klasie rozwaliła
Malfoyowi nos.
-
To było boskie. – Wykrztusił z siebie Rudzielec. W jego oczach błysnął
podziw. – Ale Hermiono nie możesz tu zostać. – Zaprzeczył. Harry był
tego samego zdania.
-
Nie mogę uciec. – Powiedziała cicho kucając przy otumanionym Malfoyu.
Chłopak powoli dochodził do siebie. Z jego rozbitego nosa ciekła krew. –
Wkrótce będziemy znów razem, ale zaufajcie mi teraz. Idźcie. – Harry
pokiwał głową i pociągnął za sobą protestującego Rona. Dziewczyna z
bólem w sercu patrzyła jak jej przyjaciele odchodzą nie będąc pewna, czy
słusznie postąpiła. Z niepokojem w oczach obserwowała jak Draco powoli
dochodzi do siebie.
-
Uderzyłaś mnie! – Ryknął wściekle na nią. Cofnęła się odruchowo przed
jego gniewem. Nigdy jeszcze nie widziała Go w takim stanie. – Uderzyłaś
mnie i pozwoliłaś im uciec. – Poczuła jak jego wściekła pięść ląduje na
jej policzku. Zachwiała się pod naporem jego ciosu. Z kącika jej ust
pociekła krew. Zaczynała żałować, że nie skorzystała z okazji i nie
uciekła. – Nigdy więcej nie podniesiesz na mnie ręki. – Warczał stojąc
nad nią. Po raz pierwszy w życiu bała się człowieka, którego kochała.
Kuliła się ze strachu przed nim rękoma osłaniając brzuch gdyby zechciał
ją znowu uderzyć. – Jeszcze porozmawiamy. – Obiecał i wyszedł trzaskając
drzwiami. Znajomy przekręt klucza podpowiedział, że znów została
uwięziona. Draco zmienił się nie tylko pod wpływem zaklęcia. Czuła, że
jej miłość to będzie zbyt mało by o niego walczyć. Miała dziwne
przeczucie, że tym razem nie podoła temu wyzwaniu. Musiała ratować nie
tylko siebie, ale i dziecko, które nosiła w sercu.
*** *** ***
Na zakończenie:
Na
początku chciałam przeprosić za długą nieobecność na moim blogu jak i
na waszych. Było to spowodowane brakiem dostępu do Internetu. Na pewno
chociaż raz w życiu ktoś miał taką sytuacje więc rozumie jak bywa.
Oczywiście nadrobię wszystkie zaległości u was a kolejne rozdziały będą
pojawiać się zgodnie z obietnicą. Zapraszam na kolejny rozdział już wkrótce. Rozdział IV pod tytułem „Nieudana próba ucieczki”.
Wow. No to rozdział pełny akcji. W sumie nie wiem nawet od czego mam zacząć, bo wszystko mi się kłębi w głowie!
OdpowiedzUsuńSkupię się więc na Draconie.
Mam nadzieję, że w końcu się ogarnie i przypomni albo chociaż od nowa pokocha Hermionę. Uderzenie jej nie było dobrym wyjściem. Dziewczyna będzie się teraz go bała. Już nie mówiąc o dziecku... przecież taki stres szkodzi ciąży ;/ Poza tym w koncu sie dowie, ze to jego brzdac i co wtedy? No nie wiem czy pozwolilby, aby krew z jego krwi zostala zabita czy cos... W koncu nie jest az tak zly ten Malfoy. Tylko Lucjusz... On moze namieszac.
I w ogole, ze Lucjusz zgwalcil Lily? Jezu... Ale robisz tragedie z tego opowiadania! Nie no, bardzo oryginalny pomysl! ;d