(„Nie bój się uczynić wielkiego kroku, gdy to wskazane. Nie da się pokonać przepaści dwoma krokami”)
CHCIAŁABYM
ZŁOŻYĆ NAJLEPSZE ŻYCZENIA DLA WSZYSTKICH CZYTELNIKÓW BLOGA I FANÓW HP Z
OKAZJI NOWEGO 2012 ROKU, ABY WAM WSZYSTKIM ŚWIECIŁA GWIAZDA WENY I ABY
SPEŁNIŁY SIĘ WSZYSTKIE WASZE MARZENIA. WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGOJ !!!
Kroniki Proroka Codziennego nr.11:
Czy
mi się wydaje czy „Śmiertelna” w pewnym sensie upadła? Nie wiem czemu
ale mam dziwne wrażenie, że historia Lily i Jamesa jest bardziej
ciekawsza niż miłość Draco i Hermiony. Mam jednak nadzieje, że się nie
mylę. Ostatnio dodałam bloga do oceny i nie spodziewałam się wyników.
80,5 pkt. Wysoko nie sądzicie? Nie trując bardziej zapraszam do
kolejnego rozdziału.
***
Nie
wiedziała, co robić. Draco miał wysoką gorączkę i był w naprawdę
kiepskim stanie. Rany zadane przez wilki były bardzo poważne a zapas
jedzenia niewielki. Sam powrót do Malfoy Manor wydawał się być
szaleństwem. Była bezradna.
-
Draco… - Szeptała z bólem, gdy majacząc w gorączce usiłował coś jej
powiedzieć. Czasami wydawał się jej bardzo rozmowny a czasami zachowywał
się jakby nie wiedział, kim jest. Nie miała pojęcia ile dni spędzili
tutaj za nim przyszła pomoc. Teraz mógł polegać tylko i wyłącznie na
niej a ona nie znała się na medycynie. Pomagała jej wiedza zebrana z
książek a nie było tego zbyt wiele. Nie mogła jednak dopuścić by się
wykrwawił. Różdżka Draco działała o wiele lepiej jak jej i dzięki temu
udało się zaleczyć poważniejsze rany. O wiele groźniejsza była gorączka,
która nie chciała zejść. Mimo to chłopak walczył i nie poddawał się a
chłodne okłady robione przez nią przynosiły mu ukojenie. Znalazła nawet
skromne porcje suchego posiłku, co musiało im wystarczyć na jakiś czas.
Po kilku dniach minęło przesilenie. Poważny znam Dracona gwałtownie się
poprawiał. Dzięki jej troskliwej opiece chłopak odzyskiwał siły i formę.
Po kilku dniach całkowicie doszedł do siebie. Gdy ocknął się z długiej
gorączki był zaskoczony widokiem dziewczyny.
-
Nie zostawiłaś mnie… - Odezwał się po dłuższej chwili odzyskawszy głos
po wypiciu sporej ilości wody. – Dlaczego? Przecież Cię skrzywdziłem. –
Po raz pierwszy to powiedział, ale to była prawda. Tamtego ranka wziął
ją siłą. Nawet, jeśli mu się potem poddała to on ją zgwałcić. Ogarnęły
go wyrzuty sumienia jakiś nie czuł do tej pory.
-
Nie mogłabym. – Wyznała cicho patrząc na niego. W jego oczach
dostrzegła smutek i niepewność. Chociaż zaklęcie Pansy było bardzo silne
to jednak ich uczucie również. Nadal czuła, że z Draco łączy ją nie
tylko namiętność. Nadal coś było między nimi.
-
Dlaczego? – Zapytał zaskoczony jej słowami. Chociaż Hermiona Granger
była jego wrogiem to dziwne przywiązanie nie dawało mu spokoju. Czuł się
tak jakby należała do niego a on do niej. Nie miał pojęcia skąd to
uczucie i nie chodziło wcale o seks. To coś głębszego i innego. Coś,
czego nie umiał określić zwykłymi słowami. Odruchowo dotknął jej
policzka. Nie cofnęła się a w jej oczach dostrzegł żar i coś, czego
wcześniej nie zauważył. Hermiona Granger go kochała. Ta myśl tak bardzo
zaskoczyła chłopaka, że przez chwile wpatrywał się w nią oszołomiony
ledwo słysząc jej słowa.
-
Nie mogłam Cię tam zostawić. – Tłumaczyła niezgrabnie powtarzając się.
Była zakłopotana jego spojrzeniem i zachowaniem. Wpatrywał się w nią tak
jakby dokonał jakiegoś ważnego odkrycia a jego kojący i delikatny dotyk
wywoływał u niej dreszcze. Chciała się odsunąć, ale nie mogła. Oddała
mu swoje serce i już go nie odzyska. – Chyba bym umarła gdybym to
zrobiła. – Przyznała rozpaczliwie. Wiedziała, że popełnia szaleństwo.
Draco był pod wpływem Pansy. Nie pamiętał uczucia, jakie między nimi
było. Zamiast tego była niepewność i strach. W tym wypadku oboje bardzo
cierpieli. A mimo to nie umiała się odsunąć. Zachowanie zimnej postawy
było dla niej zbyt trudne. Nigdy się na to nie zdobędzie wobec Draco. –
Ja…
-
Wiem. – Szepnął przerywając jej namiętnym pocałunkiem. Tym razem był
delikatny, choć stanowczy. Zaskoczona intensywnością uczuć i jego
zachowania oddawała się jego pieszczotom całkowicie. Pozwoliła się
rozebrać by po chwili leżeć pod nim naga i drżąca. Tym razem nie
towarzyszyła im przemoc. Siła namiętności towarzysząca im od początku
opętała ich oboje. Oboje się jej poddali by, chociaż na chwilę zapomnieć
o całym złu całego otaczającego ich świata.
***
W otoczeniu
rodziny i przyjaciół szybko dochodził do siebie. Ich troskliwa opieka
bardzo pomagała mu przejść przez trudne chwile, jakie go czekały. W
szpitalu spędził ponad dwa tygodnie i był pewien, że chwila dłużej a
zwariuje. Był zdrowy i czuł się świetnie się czuł a jednak nie chciano
go wypuścić. Był coraz bardziej poirytowany całą sytuacją. Fred Weasley
nienawidził bezczynności.
-
Czuje się naprawdę dobrze doktorze Fletcher. – Odparł do siwowłosego
mężczyzny, który się nim opiekował. – Nie mógłbym już wyjść? – Musiał
zabrzmieć naprawdę żałośnie, bo lekarz uśmiechnął się do niego łagodnie.
-
Myślę, że moglibyśmy dzisiaj pana wypisać panie Weasley. – Odparł
łaskawie lekarz ku jego radości i uśmiechnął się do niego. Fred zerwał
się z łóżka akurat w momencie, gdy w pokoju pojawił się jego brat
bliźniak. Od kiedy Fred wylądował w szpitalu ich stosunki znacznie się
poprawiły. George naprawdę wydawał się być poruszony stanem brata. W
ogóle nie rozmawiali na temat Lee. Fred był zmartwiony, że ukochany
mężczyzna wcale go nie odwiedzał. Nie podobała mu się ta sytuacja.
-
Nareszcie wychodzisz. – Oznajmił uradowany George, gdy pomagał bratu
spakować jego rzeczy. Fred cały promieniał. Nie mógł się doczekać, kiedy
opuści to przeklęte miejsce. Nienawidził szpitali i miał nadzieje, że
prędko tu nie trafi.
-
Nareszcie. – Przytaknął bratu. Był zaskoczony jego ciepłym
traktowaniem, ale zrozumiał, że pewnie brat bardzo się przejął tym, co
się stało. Miał nadzieje, że brat w końcu zaakceptuje jego inność.
-
Przygotowałem Ci Twój dawny pokój. – Odezwał się cicho patrząc na niego
poważnie. – Nic nie ruszałem, bo wierzyłem, że w końcu wrócisz.
-
George… - Fred wydawał się być poirytowany prośbą brata. – Ja mieszam z
Lee zapomniałeś o tym? Tam jest moje miejsce. Nie chce przeszkadzać
Tobie i Angelinie.
-
Angelina nie będzie miała nic przeciwko. – George najeżył się na samą
wzmiankę o Lee. Cieszył się, że nie było w pobliżu ich rodziców i nie
usłyszeli ani trochę z ich okropnej rozmowy. George nie mógł się
pogodzić z sytuacją brata. – Lee taki zakochany w Tobie a nawet nie
przyszedł Cię odwiedzić. – Prychnął by okazać pogardę dawnemu
przyjacielowi.
-
Co mu zrobiłeś? – Spytał natychmiast gniewnie. Nerwowo zaciskał dłonie w
pięści. Miał nadzieje, że brat nie zrobił nic głupiego. – Co mu
powiedziałeś?
-
Prawdę! – Odparował George. Miał dość tej całej sytuacji. Myślał, że po
wyjściu ze szpitala Fred opamięta się, chociaż trochę. Najwyraźniej nic
na to nie wskazywało. Fred wydawał się być jeszcze bardziej przywiązany
do Lee niż do tej pory. Skrzywił się na samą myśl o tym. – O tym, że
nie pasuje tutaj i, że jest winny temu co się stało. Bo to prawda do
diabła! – George chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdążył. Silny
cios Freda powalił go na kolana dosłownie w tym momencie, gdy weszła ich
młodsza siostra Ginny. Wykrzyknęła porażona zachowaniem braci.
-
Co wy wyprawiacie? – Spytała nie bardzo wiedząc, co robić. Po raz
pierwszy widziała ich w takim stanie. Fred pałał nieskrywaną nienawiścią
do swojego bliźniaka.
- Przepraszam Ginn. – Mruknął Fred sięgając po swoją walizkę. – Nic tu po mnie.
-
Jeśli do niego pójdziesz. – Wrzasnął George podnosząc się z ziemi. Krew
ciekła mu z nosa, ale nie zwrócił na to uwagi. – Jeśli do niego
pójdziesz zapomnij, że masz brata. – Zapanowała chwila ciszy. Ginn z
przerażeniem wpatrywała się w rozgrywaną przed nią scenę. Nie miała
pojęcia, co się w ogóle stało. – Zapomnij, że jestem Twoim bratem.
-
W takim razie żegnaj. – Odparł beznamiętnym głosem i wyszedł z pokoju
trzaskając drzwiami. George jęknął cicho i schował twarz w dłoniach. Po
raz pierwszy od dawna nie wstydził się wylanych łez. Ginny bezradnie
objęła brata rozumiejąc powagę chwili. Nie potrzebowali słów. W tym
momencie wystarczyła ich sama bliskość.
***
Niedane
było im długo cieszyć się odnalezionym szczęściem w małej chatce.
Znaleźli ich piątego dnia po wyzdrowieniu Draco. Nie ukrywała, że bała
się tej chwili. Przyszli w piątkę i nie pozwolili jej uciec. Związano
jej ręce i zmuszono do poddania. Była zrozpaczona i bała się kary, jaka
miała ją czekać. Bellatriks Leastrange wyraźnie się tego domagała.
-
Nie sądzę żeby było to konieczne. – Draco próbował jakoś załagodzić
sytuacje. W jakiś sposób zbliżył się do niej przez te ostatnie pięć dni i
nie chciał by spotkało ją coś złego. Widział żądzę krwi na twarzy
swoich przyjaciół. – Udało mi się ją złapać, ale zaatakowały nas wilki.
Dlatego nie mogliśmy wrócić.
-
Domyślam się, że miło spędziłeś ten czas. – Mruknęła kąśliwie Pansy
będąca obecną przy sytuacji. Byli zgromadzeni w salonie i oczekiwali na
pojawienie się Voldemorta. To on miał zdecydować o dalszym losie
Hermiony. Dziewczyna siedziała skulona w kącie i skrępowana. W jej
oczach czaiła się rozpacz i strach. Odwrócił wzrok by nie zrobić
jakiegoś szaleństwa i nie wystąpić w jej obronie.
-
A nawet, jeśli to, co? – Odparował gniewnie w stronę swojej
narzeczonej. – Tobie nie przeszkadzało rozkładać nóg przed moim bratem,
więc niech Ciebie nie interesuje, co ja wyprawiam. – Wulgarność Dracona
zaskoczyła wszystkich, ale nikt nie zaprotestował. Pansy pobladła na
twarzy.
-
Mimo wszystko powinna zostać ukarana. – Zażądała z pasją patrząc na
Hermionę z nienawiścią. Gryfonka przypomniała sobie jak Pansy
potraktowała ją okrutne w Hogwarcie napadając na nią ze swoimi
przyjaciółkami. Wzdrygnęła się na wspomnienie tamtych chwil. Spoglądała
błagalnie na Draco mając nadzieje, że ujmie się za nią. Chociaż zaklęcie
zostało złamane to nie była mu obojętna i wyczuwała to. Miała nadzieje,
że te uczucie jest silniejsze od strachu.
-
Co tu się dzieje? – Pojawienie się Voldemorta przerwało te wywody.
Towarzyszył mu niezwykle przystojny mężczyzna o wyglądzie
niebezpiecznego człowieka. Jego oczy przepełnione były okrucieństwem a
przystojną twarz przecinała krwawa blizna. Miał na sobie typowo szkocki
strój. Wszyscy gwałtownie zamilkli i spojrzeli w stronę przybysza.
Większość osób pokłoniła się z szacunkiem Voldemortowi.
-
Chodzi o te, szlamę. – Bellatriks wysunęła się, jako pierwsza zanim
ktokolwiek zdążył się odezwać. Ktoś podniósł Granger z kąta i cisnął na
kolana przed Voldemortem. Była przerażona i bała się podnieść głowę. –
Próbowała uciec. Na szczęście Draco w porę ją zatrzymał.
-
Kim jest to urocze stworzenie? – Stanowczy głos przybysza przerwał
rozmowę. Voldemort spojrzał na swojego oddanego przyjaciela.
-
To przyjaciółka mojego wroga Harrego Pottera. – Odparł Voldemort nie
chcąc zdradzać więcej szczegółów. – Jest szlamą. Nazywa się Hermiona
Granger. – Mężczyzna podszedł do trzęsącej się Gryfonki i uniósł jej
brodę zmuszając by spojrzała mu w oczy.
- Opowiedz mi o niej więcej. – Zażądał po chwili. Obydwaj wyszli z pomieszczenia nie zaszczycając nikogo swoim spojrzeniem.
***
Nie
miał pojęcia ile wypił, ale nie czuł się wcale pijany. Nadal miał chęć
na więcej, ale nie miał dość sił by dojść do lodówki. Od kiedy George
wyrzucił go ze szpitala nie robił nic innego tylko pił. Nie miał nawet
pojęcia jak się czuje Fred. Był na skraju załamania nerwowego. Na nikim
mu tak nie zależało. Wystarczyło, że stracił rodzinę a teraz i dodatkowo
Freda. Już dawno podejrzewał, że ich związek będzie miał wiele
przeszkód, ale nigdy nie sądził, że to George będzie tą największą.
George nigdy nie zaakceptuje ich związku. Nie usłyszał zgrzytu zamku.
Nie zareagował nawet, gdy ktoś wszedł do mieszkania. Był kompletnie
otępiały z bólu i nie interesowało go nic. Nie broniłby się nawet gdyby
wpadła tu gromada Śmieciożerców. Bez Freda nic nie miało znaczenia.
-
Lee… - Miękki głos ukochanego mężczyzny wyrwał go z transu. Drgnął
zaskoczony i spojrzał wprost na niego. Nie mógł w to uwierzyć. Poczuł
łzy pod powiekami. Zamrugał kilka razy by opanować wzruszenie. Fred
Weasley stał naprzeciw niego z uśmiechniętą miną. Wyglądał blado i
mizernie, ale był cały i zdrowy. – Nie cieszysz się, że jestem? – Spytał
nie pewny reakcji swojego kochanka. Czuł się dziwnie spięty całą
sytuacją i nie wiedział jak zareagować.
-
Wróciłeś… - Wyszeptał nie wierząc własnym oczom. – Naprawdę wróciłeś.
Jak to możliwe? – Wiedział, że głupio się zachowuje, ale emocje
kompletnie go przytłoczyły a wypity alkohol dawał o sobie znać. Był
oszołomiony i zdezorientowany. Jego serce przepełniła nagle nadzieja na
wspólną przyszłość. Mógł znów uwierzyć w lepsze jutro.
-
Nie mogłem Cię zostawić głuptasie. – Odpowiedział miękko. Ostrożnie
zbliżył się do niego i przytulił. Lee westchnął czując, że szczęście
zaraz go rozsadzi. Nie krył, że jest bardzo szczęśliwy z obecnej
sytuacji. Nie spodziewał się tego. Był pewien, że będzie musiał
zapomnieć o nim i na nowo ułożyć sobie życie. A jednak los bywał bardzo
zaskakujący i sprawiał różne niespodzianki.
-
A co z Twoją rodziną? – Lee nie był do końca zdecydowany. Owszem chciał
być szczęśliwy z Fredem, ale nie za taką cenę. Nie chciał by mężczyzna
stracił przez niego kontakt z bliskimi osobami. Nie wybaczyłby sobie
gdyby do tego doszło.
-
Nie są ważni. – Czułe spojrzenie Freda stwardniało. Wyraźnie dawał do
zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać. Lee wyczuł, że wydarzyło się
coś nie dobrego.
-
Nie prawda. – Pokręcił głową uważnie wpatrując się w niego. – Są ważni
dla Ciebie. Nie chciałbym żebyś przeze mnie rezygnował z nich. Nigdy bym
sobie tego nie wybaczył. – Z trudem przełknął te ślinę rozumiejąc, jaki
moment nadszedł. Podjął decyzje i nie mógł się cofnąć. Czuł się jakby
serce miało mu pęknąć, ale w głębi duszy wiedział, że decyzja była
słuszna. – Musisz do nich wrócić Fred. Teraz to widzę. Nie ma dla nas
przyszłości.
- Lee nie rób tego… - W oczach Freda błysnęły łzy rozpaczy. Kochał go i nie chciał stracić.
-
Nie możemy być razem dopóki Twoja rodzina nie zaakceptuje naszego
związku. – Wyszeptał cicho. Nie patrzył Fredowi w oczy. Bał się, że
jeśli to zrobi to się wycofa a tego nie chciał. Widział jak Fred był
blisko z rodziną. Jego ukochany ciężko zniósłby rozłąkę z najbliższymi. –
Powinniśmy się rozstać.
-
Lee nie rób tego… - Wyszeptał Fred łamiącym się głosem. Nie chciał
stracić Lee. Tak bardzo go kochał. Niestety Lee był nieugięty. Fred miał
wrażenie, że znalazł się w jakimś koszmarnym śnie. Wyszedł z domu długo
błądząc uliczkami Pokątnej zanim zdecydował się udać do Nory.
***
- Nie
chce tego. – Załkała Hermiona słysząc propozycje, jaką usłyszała od
Duncana Vertona. Najwyraźniej Voldemort postanowił ukarać ją w inny
okrutny sposób. Była zrozpaczona i nie chciała tego robić. Ze zgrozą
patrzyła na piękną sukienkę, jaką jej podarowali. Przyjaciel Voldemorta
przerażał ją i najchętniej trzymałaby się od niego z daleka. Niestety
nie zostawiono jej żadnego wyboru. Była ich więźniem i musiała im być
posłuszna. W dodatku właśnie dzisiaj jej ukochany mężczyzna i ojciec
dziecka miał zostać poślubiony innej. Była załamana tą kwestią. Obawiała
się, że nie odnajdzie się w tej nowej sytuacji i nie zniesie tego
ślubu.
-
Nie masz tu nic do gadania Granger. – Odparł chłodno Duncan Verton
mierząc ją ponurym wzrokiem. Był wściekły z powodu ślubu Pansy i
próbował jej wybić go z głowy. Swoją złość postanowił wyżyć właśnie na
niej. Obserwował ją ponurym wzrokiem z trudem hamując się by nie zrobić
czegoś jeszcze. Była piękna to musiał przyznać, ale w żaden sposób go
nie podniecała. – Chyba, że wolisz bym zabrał się do tego siłą? –
Słysząc wyraźną groźbę w głosie chłopaka dziewczyna zbladła i stanowczo
pokręciła głową. Na samą myśl o tym, co mógłby jej zrobić zadrżała.
Niezbyt chętnie przebrała się w piękną suknie, która należała do Narcyzy
Malfoy. Dziwnie się czuła przemierzając korytarz u boku Duncana. Jej
towarzysz był gniewny i niebezpiecznie milczący. Ona sama wolała się nie
odzywać. Dla własnej odwagi dotknęła brzucha, gdzie rozwijało się jej
maleństwo. Weszli do obszernego gabinetu, który teraz zajmował
Voldemort. Siedział właśnie wygodnie w fotelu a naprzeciw niego
mężczyzna, który był jego przyjacielem. Jak tylko weszła zlustrował ją
swoim przenikliwym wzrokiem aż zadrżała.
-
Naprawdę jest piękna. – Odparł głosem pełnym uznania w stronę swojego
przyjaciela. Jason Cameron miał bardzo wiele wad, ale nade wszystko
cenił w sobie piękne kobiety. Nie ukrywał, że potrzebował matki dla
swojego syna a ta nieśmiała dziewczyna wydawała mu się wprost idealna.
Nie spodziewał się, że podróż do Londynu okaże się tak owocna. – Nie
będziesz miał nic, przeciwko jeśli po ślubie ją zabiorę? Mówiłeś, że
jest Ci potrzebna?
-
Naturalnie, że nie. – Voldemort uśmiechnął się lekko do mężczyzny.
Hermiona zadrżała słysząc ich słowa i zbladła na twarzy. Nie podobała
się tocząca przy niej rozmowa. – W końcu Ci obiecałem prawda? A jeśli
dziewczyna Ci się podoba to proszę bardzo. Jest Twoja.
-
Nie! – Hermiona zawyła rozpaczliwie zaskakując obu panów. Spojrzeli na
nią całkiem oszołomieni jej wybuchem. – Nie możecie tego zrobić. Nie
jestem czyjąś własnością. – W jej oczach błysnęły łzy. Pragnęła w jakiś
sposób poruszyć tego olbrzyma by tego nie robił. Voldemort roześmiał się
słysząc jej błaganie.
-
Obawiam się panno Granger… - Mruknął unosząc się z fotela. Jego oczy
były zimne i pozbawione jakichkolwiek uczuć. – Że się odrobinę
pomyliłaś. Jak najbardziej jesteś w tym momencie moją własnością i mogę
zrobić z Tobą, co chce. A pragnę oddać Cię mojemu przyjacielowi.
Wyjedziesz już po ślubie Dracona. – Dziewczyna była zrozpaczona. Bała
się tego przerażającego mężczyzny a miała spędzić z nim resztę życia. W
tej jednej chwili wszystko, w co do tej pory wierzyła przestało istnieć a
resztki nadziei legły w gruzach.
***
Draco
Malfoy stał przed obszernym lustrem poprawiając swój garnitur. A więc
to dzisiaj. Pomyślał niechętnie. Dzisiaj miał zostać poświęcony Pansy
Parkinson. Na samą myśl o ślubie i nocy poślubnej z kobietą, która
wywoływała w nim tylko wstręt robiło mu się nie dobrze. Nie chciał wcale
się żenić, ale nie pozostawili mu żadnego wyboru. Był całkowicie
podporządkowany woli swojego ojca. Nadal nie mógł zapomnieć też o
Granger. Jakaś dziwna siła ciągnęła go do tej dziewczyny i nie umiał z
tego zrezygnować. Po cichu liczył, że jeśli już uda mu się dobrze
zorganizować swoje małżeństwo zrobi z Granger swoją kochankę. Miał cichą
nadzieje, że dziewczyna się zgodzi na to. Uśmiechnął się krzywo do
swojego odbicia w lustrze i poprawił krawat. Wtedy niespodziewanie
wszedł Lucjusz Malfoy. Bez pukania, jak zawsze panoszył się w domu
niczym pan i władca. Skrzywił się mimowolnie obserwując ojca.
Nienawidził tego człowieka z całej siły i był pewien, że nigdy nie
zdobędzie się na cieplejsze uczucia wobec niego. Tym razem Lucjusz był w
towarzystwie swojej najnowszej miłostki, czarownicy z ministerstwa Anny
Randall. Niezwykle pięknej, ale chłodnej kobiety, której też nie
cierpiał. Draco słyszał, że należała ona do grona Śmieciożerców.
-
Coś chciałeś? – Spytał chłodno unosząc brew. Nigdy nie pokazywał ojcu,
że się go bał. Zawsze zachowywał chłodny dystans a swoje własne uczucia
zachowywał dla siebie.
-
Chciałem Ci pogratulować Draco. – Odparł jakby poruszonym głosem. Draco
nie krył zdziwienia. Lucjusz Malfoy jakiego znał nigdy nie pokazywał
swoich uczuć. Nie ufał mu i czuł, że to jakiś podstęp. – Wiem, że
dokonałeś właściwego wyboru. Pansy będzie dla Ciebie właściwą kobietą.
-
Tak! Jasne. – Mruknął wzruszając ramionami. Wcale nie czuł się
szczęśliwy ze swojego ślubu. To wszystko było jakąś parodią. Oczami
wyobraźni widział siebie u boku Hermiony Granger jak składają wspólną
przysięgę małżeńską. Wzdrygnął się na samą myśl. O czym on u diabła
myślał? Miał dziwne wrażenie, że rzuciła na niego jakiś urok. Nie
potrafił o niej zapomnieć. Wciąż pamiętał słodki zapach jej ciała i
tego, co działo się z nimi w tej myśliwskie chacie. – Wyobrażam sobie,
że będzie to parodia małżeństwa jak Twoja i matki.
-
Nie waż się mówić w ten sposób. – Warknął na niego wściekle. Uniósł
rękę i wymierzył synowi siarczysty policzek. Draco nie zareagował, ale
jego oczy wyrażały wściekłość. Odruchowo dotknął piekącego policzka.
Znów poczuł się upokorzony.
-
Powiedziałem prawdę tato. – Odparł znajdując się tuż przy drzwiach.
Chciał zakończyć sprawę tej parodii ślubu jak najszybciej. – Jeszcze
coś. Wyprowadzam się z Pansy z domu. Kupiłem własną posiadłość niedaleko
domu. Nie pozwolę byś niszczył mi życie jak do tej pory. Od dzisiaj
odpowiadam sam za siebie. – To mówiąc wyszedł z pokoju trzaskając
drzwiami. Pozostawił Lucjusza kompletnie osłupiałego. Po raz pierwszy
był z siebie zadowolony. Zrobił coś, czego nie odważył się do tej pory.
Żałował tylko, że nie ma dość odwagi by powiedzieć nie i uciec. Zamiast
tego zmierzał w stronę salonu skąd dobiegała nuta marsza weselnego.
Kątem oka dostrzegł bladą jak ściana Hermionę u boku tego szkockiego
przyjaciela Voldemorta. Poczuł nagły przypływ współczucia dla niej. Na
pewno była przerażona. I nie dziwił się. Szkot nie wyglądał na zbyt
miłego towarzysza i co chwila patrzył na biust dziewczyny. Chłopak
poczuł, że jest zazdrosny.
-
Dzisiaj Twój wielki dzień. – Zabini Blaise powołany na świadka
uśmiechnął się szeroko do niego. Draco nie umiał ukryć swojej
dezaprobaty. Zamiast najbliższych osób byli sami obcy mu ludzie.
Większość z nich i tak trzymała z jego ojcem, bratem lub Voldemortem. On
nie miał nikogo po za Hermioną. Znów spojrzał w jej stronę nie
odpowiadając na zaczepkę Bleisa. Wyczuła jego spojrzenie i uśmiechnęła
się blado. W tym momencie Szkot chwycił ją w pasie i przyciągnął do
siebie. Na jej twarzy pojawił się wyraz niesmaku. Draco z trudem
powstrzymał chęć rzucenia się na niego. Dźwięki marsza stały się coraz
głośniejsze. Odwrócił się w stronę drzwi, gdzie stanęła odziana w białą
suknie Pansy u boku swojego ojca. Poczuł jak w gardle staje mu wielka
gula. Właśnie spełniało się jego przeznaczenie. Parodia małżeństwa,
która miała być jego przyszłością a on nie mógł nic zrobić by od tego
uciec.
***
Harry
siedział rozparty wygodnie w fotelu w salonie Weasleyów i z uwagą
czytał list, który do niego przyszedł. Zaskoczenie na jego twarzy było
wytłumaczalne gdyż owy list przyszedł od człowieka, który nie dawno
odszedł z ich świata. Z pierwszej chwili, gdy zobaczył kopertę pisaną
ręką Albusa Dumbleddora poczuł lekki dreszcz niepokoju. Druga mniejsza
wszystko wyjaśniła.
Drogi Harry.
Jestem tylko posłańcem Albusa i dostarczam jego ostatnią wolę.
Prosił w razie gdyby coś mu się stało ta koperta przeszła w Twoje ręce.
Mam nadzieje chłopcze, że wiesz, czego się podjąłeś.
S.S.
Harry
nie krył swojego zdumienia, ale nie miał czasu interesować się, kim
jest tajemniczy ofiarodawca listu. Z wypiekami na twarzy rozwarł drugą
kopertę, gdzie rozpoznał pismo zmarłego nauczyciela Hogwartu.
Kochany Harry.
Gdy
pisze ten list zapewnie nie ma mnie już na tym świecie. Moja ostatnia
posługa została wykonana i teraz przyszła kolej na moją prośbę do
Ciebie. Pamiętasz jak rozmawialiśmy o Horuksach Voldemorta? Myślę, że
wiem gdzie szukać pozostałe, ale tego zadania musisz podjąć się Ty.
Jeden z nich jest najprawdopodobniej w małym Szkockim miasteczku o
nazwie Grench. Myślę, że tam powinieneś zacząć poszukiwania. Gerald
właśnie tam się udał i tam spotkał go ponury koniec. Postaraj się Harry.
Myślę, że zniszczenie Horuksów w jakiś sposób powstrzyma Voldemorta. W Tobie jest cała nasza nadzieja.
Dyrektor Hogwartu Albus Dumbledore…
Harry
poczuł jak do jego oczu napłynęły łzy. Był wzruszony i nigdy takiego
wzruszenia jeszcze nie czuł. Dumbledore pokładał w nim nadzieje a on
musiał ją spełnić. Obiecał sobie wyruszyć zaraz po ślubie Billa i Fleur.
Nie mógł opuścić teraz Wealeyów. Tyle przeszli przez niego, że był im
to winien. W tym momencie do salonu weszła Ginny. Była blada i
wystraszona aż sam się przestraszył.
-
Ginn co się stało? – Spytał z nieskrywaną troską. Ginny na moment
zapomniała o wszystkim. Spojrzała na Harrego i nie mogła się
powstrzymać. Rzuciła się na niego z płaczem i pocałowała. To był
dosłownie moment, ale Harry odczuł tona własnej skórze. Jego
ciałem wstrząsnął gwałtowny ból. Aż się zatoczył i upadł. Ginny
krzyknęła rozpaczliwie, gdy dotarło do niej jak wielki błąd popełniła.
-
Harry! – Wykrzyknęła potrząsając chłopakiem, ale nie reagował. Jego
umysł pozostał za jakąś dziwną mgłą. Dziewczyna zaczęła krzyczeć
wzywając pomocy. W głębi ducha miała nadzieje, że nie jest za późno.
Życie Wybrańca znalazło się w niebezpieczeństwie.
***
Na zakończenie:
Pierwszy
rozdział w tym roku i mam nadzieje, że udany. Uwierzycie, że wkrótce
zbliża się rocznica tego bloga? Aż nie mogę uwierzyć, że mimo mojego
wieku ta historia ciągnie się tak długo a ja mam tak wiele pomysłów.
Zapewniam że nie skończę tego ta szybko. Tymczasem zapraszam na kolejny
Rozdział VI pt: „Parodia weselna”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz