27 lipca 2012

Rozdział VI "Parodia weselna"

"STOP DLA ACTA- WARSZAWA 24 STYCZNIA- GODZINA 16. POPIERAJMY TYCH CO WALCZĄ!!

("trzeba cos stracić by to docenić, aby odzyskać trzeba sie zmienić")

Kronika Proroka Codziennego nr.12.
No i kolejny rozdział za nami. Mam nadzieje, że nie namieszałam zbytnio a mimo wszystko spodobało wam się. Chciałam pokazać wam dramione z innej perspektywy i mam nadzieje, że osiągnęłam swój cel. Może i małżeństwo Pansy i Draco nie jest dla was czymś zaskakującym, ale to dopiero początek tego co planuje. No i jest jeszcze Duncan prawda? A zakochany w Pansy ma jeszcze kilka asów w zanadrzu. Nie zdradzając więcej szczegółów zapraszam to czytania rozdziału…

***
A więc w końcu się doczekała. Pansy Parkinson krzywo spojrzała na swoje ponure odbicie w lustrze. Już miała na sobie długą ślubną suknie, w której miała poślubić Dracona. Za dosłownie godzinę wypowie słowa przysięgi małżeńskiej i na zawsze zwiąże się z człowiekiem, którego nie kochała. Poczuła jak drżała na ciele na samą myśl o tym. Czy tego chciała? Czy była gotowa na tak wielkie poświęcenie? Dawniej była zdecydowana na wszystko byle tylko osiągnąć swój cel. Draco od początku należał do niej a żadna inna kobieta nie miała do niego prawa. Zwłaszcza ta głupia szlama Granger. W końcu udowodniła to rzucając zaklęcie na niego. A jednak miała dziwne poczucie klęski. Gdzieś w głębi duszy czuła, że przegrała coś więcej niż pragnęła wygrać.

- Nie rób tego Pansy… - Duncan Verton pojawił się niespodziewanie w jej sypialni. Zadrżała na widok przyrodniego brata Dracona. Mężczyzny, który tak wiele zmienił w jej życiu. Z trudem opanowała chęć rzucenia się mu w ramiona. Nie chciała zdradzać swojego przyszłego męża w dniu ślubu. A jednak, kiedy patrzyła w podchmielone alkoholem oczy chłopaka nie mogła się powstrzymać. Rzuciła mu się w ramiona i namiętnie pocałowała. Przez moment świat zatrzymał się tylko dla nich. – Rzuć to wszystko błagam. – Prosił cicho ściskając ją w swoich ramionach. Gdyby mógł zdarłby z niej te przeklętą suknię i rzucił na łóżko. Tak bardzo jej pragnął. Jak jeszcze nigdy żadnej kobiety na świecie.

- Nie mogę. – Pansy gwałtownie oderwała się od niego. Bardzo szybko powróciła do rzeczywistości. Zaczęła poprawiać zmiętoszoną suknię. Nie chciała by ktoś cokolwiek zobaczył. – Przepraszam Cię Duncanie. Jesteś dla mnie ważny, ale nie mogę. Już za późno… - Z zaskoczeniem stwierdziła, że ciekną jej z oczu łzy. Otarła je wierzchem dłoni. Nie chciała by widział jak płakała. Nie da mu satysfakcji, że ma władzę nad jej uczuciami. – To koniec Duncanie.

- Nigdy nie dam Ci odejść. – Oznajmił twardo a jego zimne oczy spoczęły na niej aż zadrżała. Wyczuła odrobinę nienawiści w jego głosie i zaniepokoiła się. Po raz ostatni ją pocałował i wyszedł trzaskając drzwiami. Pansy ogarnął nieznany dotąd lęk. Duncan był zdolny do wszystkiego. Miała nadzieje, że nie zrobi jakiegoś głupstwa w dniu jej ślubu. Nie ukrywała, że obawiała się tego. Niedane jej było zbyt wiele się namyślać. Lord Voldemort wszedł do jej pokoju i podał jej ramię. Zastępując jej ojca prowadził ją do ołtarza niczym swoją córkę. Czuła wielką dumę w tej chwili. W milczeniu wyszli z pokoju i ruszyli schodami do ozdobionej weselnie Sali. W powietrzu uniosła się melodia marsza weselnego. Gdzieś z oddali Pansy dostrzegła Granger stojącą u boku wielkiego, przerażającego Szkota. Oczy dwóch kobiet na moment się spotkały. Dostrzegła w spojrzeniu Granger smutek i rezygnacje. Ponownie zadrżała zastanawiając się czy nie popełnia błędu. Draco stał na podeście i podał jej dłoń, gdy wspólnie stanęli naprzeciw księdza, który ich pobłogosławił. Muzyka ucichła i zaczęli wymawiać przysięgę małżeńską. Wypowiadała słowa drżącym głosem jakby nie pewna tego, co mówi. Draco wydawał się bardziej opanowany od niej, ale taki chłodny i odległy. Aż bała się do niego zbliżyć. Strzał rozległ się niespodziewanie. Pansy nie mogła zareagować, ale za to Granger zadziałała błyskawicznie. W ostatniej chwili odepchnęła Draco wyrywając się silnemu Szkotowi. Nie myślała o konsekwencjach. Po prostu stanęła na drodze kuli i przyjęła ją na siebie. Pansy krzyknęła oszołomiona. Dostrzegła czającą się w mroku postać Duncana z bronią palną w ręku. Była w szoku.

- Tam! – Wykrzyknęła nie namyślając się zbyt wiele. Duncana ujęto niemal natychmiast. Nie miał szans w starciu z tyloma Czarodziejami. Czuła na sobie nienawiść w jego spojrzeniu, ale nie zareagowała na to. W tym momencie Duncan Verton przestał dla niej istnieć. Wybrała inne życie.

***
Ginny nie kryła swojego przerażenia. Harry upadł tak niespodziewanie. Dotarło do niej jak źle i głupio się zachowała. Jej ukochany chłopak mógł umrzeć i to przez nią. Oblała ją fala przerażenia. Na szczęście Ron i jej tata zadziałali bardzo szybko. Niestety stan chłopaka był bardzo poważny.

- On nie może umrzeć. – Mówiła do siebie zrozpaczona. Przez cały czas czuwała przy nim bojąc się go nawet dotknąć. Harry miał wysoką gorączkę i majaczył coś nieprzytomnie. Przez cały czas przy nim czuwała nie wiedząc, co robić. Była zrozpaczona.

- To nie Twoja wina Ginny. – Ron usiłował ją pocieszać bezradnie, chociaż sam był przerażony. Harry był jego najlepszym przyjacielem i niezwykle ważną osobą dla ich świata. Niestety czarodziejscy lekarze byli całkiem bezradni. Tylko Ginny wiedziała, co powinna zrobić i nie miała wyjścia. Jessica dobrze wiedziała, czym to się skończy. Gdy przyszła na umówione spotkanie była niezwykle zadowolona z siebie.

- Jak się ma nasz przyjaciel Potter? – Spytała doskonale zdając sobie sprawę z ostatnich wieści. Miała tylko nadzieje, że nie dotrą one do Czarnego Pana. Nie byłby zadowolony z metod, jakie obrała.

- Dobrze wiesz jak. – Powiedziała młoda Weasley kompletnie zrezygnowana. Była gotowa by się poddać. – Tylko Ty możesz pomóc. – Wyszeptała błagalnie starając się nie załamać. – Nie chcesz jego śmierci tak samo jak ja. Błagam zrobię wszystko… - W jej głosie słychać było szczerą rozpacz. Jessica roześmiała się zadowolona z obrotu sprawy.

- Wszystko? – Spytała z uśmiechem wyciągając z kieszeni buteleczkę, którą przy sobie nosiła. – Absolutnie wszystko? – Ginny pokiwała głową mając nadzieje, że nie popełnia śmiertelnego błędu. Ta kobieta była zdolna do wszystkiego. Michel nie raz ją ostrzegał. – Zostaniesz moim szpiegiem. – Odparła z satysfakcją. – Ginn zrobiła wielkie oczy wpatrując się w nią z zaskoczeniem. – Będziesz donosić mi o wszystkim, co planują Weasley i Potter. O każdym kroku waszego durnego Zakonu Feniksa.

- Nie rozumiem, po co Ci to? – Spytała kompletnie zbita z tropu rudowłosa. O wiele bardziej się spodziewała, że będzie jej kazała nigdy więcej nie zbliżać się do Harrego.

- Och zrozumiesz… - Jessica podwinęła rękaw lewej dłoni. Oczom dziewczyny ukazało się coś, czego nie podejrzewała. Mroczny Znak należący do zwolenników, Voldemorta. Cofnęła się oszołomiona tym odkryciem.

- Jesteś Śmieciożercą… - Wybuchła Ginn niemal oskarżycielsko. – Michel też? – Jessica pokręciła głową mając już swój własny plan.

– Michel nic nie wie, więc nie mów mu o tym. – Ostrzegła matowym głosem. – Nie chce by mój brat był w to zamieszany. – Ginny pokiwała głową. Odetchnęła z ulgą. Więc Michel nie był w to zamieszany. Nadal mogła mu zaufać.  – Więc jak panno Weasley? Zostaniesz donosicielką w zamian za życie Pottera? – Wahała się tylko chwile. Nie mogła ryzykować życia swojego ukochanego.

- Zgoda. – Powiedziała bardzo cicho, ledwie słyszalnie. Jess zaśmiała się triumfalnie i wyciągnęła różdżkę.

- Nie uwierzę Ci tak na słowo. – Chwyciła jej rękę zanim dziewczyna zdołała się wyrwać. Zrozumiała, co zamierzała zrobić. Wieczysta Przysięga. Jej złożenie przyszło jej z wielkim trudem, ale nie miała wyjścia. Gdy pół godziny później wracała do szpitala z antidotum w kieszeni czuła się jak zdrajczyni, bo tak się właśnie zachowała. I wiedziała, że nie mogła się wycofać. Jessica osiągnęła swój cel. Miała ją w garści.

***
Jej stan był bardzo poważny od samego początku. Hermiona straciła wiele krwi a w dodatku była w ciąży. Niemal ubłagała medyka, gdy była w stanie przytomności by nikomu nic nie mówił. Nie był zbyt zachwycony, ale zgodził się na to.

- Straciła wiele krwi. – Odezwał się do zebranych w jej pokoju osób. Draco Malfoy w milczeniu obserwował jej nieruchome i drżące ciało. Przez niego znalazła się w takim stanie. Wciąż był w szoku tym, że uratowała go zasłoniwszy własnym ciałem. Pansy była jego żoną i najbliżej niego a nie zdecydowała się by to zrobić. Dopiero Granger. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Z trudem to do niego dochodziło. W duchu modlił się by przeżyła.

- Czy przeżyje? – Ostry głos Czarnego Pana zaskoczył wszystkich. Nikt wcześniej nie zauważył jego obecności w pokoju. Wydawał się całkowicie przejęty tym, co się stało.

- Ma spore szanse. – Medyk był bardzo ostrożny wypowiadając te słowa. Ostatecznie wiązała go przysięga lekarska z tą nieprzytomną na łóżku dziewczyną. Czuł, że z jakiś ważnych powodów nie chciała by nikt z obecnych wiedział o dziecku. Postanowił zachować milczenie. – Wszystko jednak okaże się. Potrzeba czasu i dużo opieki. Dopóki nie odzyska przytomności nie mogę nic powiedzieć. – Voldemort pokiwał głową i wszyscy opuścili pomieszczenie. Tylko Draco pozostał. Z początku nie wiedział jak się zachować. Poważna rana Gryfonki została dobrze zaopatrzona, ale jej ciało było gorące od gorączki je trawiącej. Była cała blada i drżąca. Odruchowo chwycił za jej dłoń.

- Hermiona… - Jej imię tak miękko brzmiało w jego ustach jakby wypowiadał je setki razy. Zbyt żywo pamiętał obraz Duncana mierzącego do niego z mugolskiej broni palnej. Niebezpieczna broń, podobnie jak użyta w złych rękach różdżka. Domyślił się jak wiele bólu musiała jej zadać kula. Cierpienie miała wymalowane na twarzy. A jednak ryzykowała tak wiele. Ryzykowała własnym życiem by osłonić jego ciało, chociaż nie zasługiwał na to. Ostrożnie ułożył się obok niej. Został poślubiony innej, ale jego ciało należało do niej. Miał dziwne wrażenie, że nie tylko ciało. Zupełnie jakby oddał jej swoje serce, ale to nie było możliwe. On Draco Malfoy nie miał serca już od dawna. A przynajmniej tak myślał. Uważał, że gdzieś w głębi duszy jest bardzo podobny do swojego ojca a tego starał się uniknąć z całych sił. Niestety miał dziwne wrażenie, że mu nie wyszło. Ostrożnie zsunął się z łóżka i rozejrzał po pokoju, jaki zajmowała. Nie było tu żadnych wygód jak w eleganckich pokojach gościnnych Malfoy Manor. Nie dziwił się temu wcale. Granger była tylko więźniem i tak była traktowana. Był ciekaw czy po tym jak uratowała mu życie będzie traktowana inaczej? Sam uważał, że zasługiwała na to. Zachowała się lepiej niż jego własna żona. Skrzywił się nazywając tak Pansy. Wcale nie czuł by była jego żoną. Nadal nie mógł otrząsnąć się po tym, co chciał zrobić jego przyrodni brat. Czyżby naprawdę tak kochał Pansy, że zaryzykował wszystko dla niej? Jakoś nie chciał w to wierzyć.  Duncan Verton był wierną kopią swojego ojca. Nie mógł być w żaden sposób zdolny do miłości. Nikt z Malfoyów nie był. A jednak próbując go zabić ryzykował tak wiele. Pokręcił głową i znów utkwił wzrok w nieruchomą Gryfonkę. Majaczyła coś w gorączce. Jej rana została starannie opatrzona i nie było już śladu krwi. A jednak nadal się nie budziła. Była nieprzytomna i tak bardzo odległa.

- Nie zostawiaj mnie… - Wyszeptał przyklękając obok łóżka i biorąc ją za rękę. Jej ciało było rozpalone i miała dreszcze. W tej chwili żałował, że nie może zrobić nic by ulżyć jej w bólu. Z oczu młodego Ślizgona pociekły łzy. Płakał. Po raz pierwszy od tak dawna naprawdę płakał. W tym momencie drzwi się otworzyły i wszedł Voldemort. Na jego twarzy widniał cień współczucia. Draco nie krył swego zaskoczenia. Szybko otarł łzy.

- Idź do żony. – Oznajmił chłodno Czarny Pan. Draco nie sprzeciwiając się pokłonił się nisko i wyszedł z ciężkim sercem. Lord Voldemort spojrzał na leżącą na łóżku dziewczynę, ale myślami był gdzieś bardzo daleko stąd. – Zrobiłaś dzisiaj coś bardzo wielkiego. – Odparł cicho mając nadzieje, że go słyszy. – Zostanie Ci to wynagrodzone. – Zapewnił i wyszedł z pokoju nie odwracając się.

***
Powoli otwierał oczy i wybudzał się z transu. Pierwsze, co zobaczył to biel. Znajdował się w jakiejś białej Sali otoczonej dziwnymi zapachami wokoło. Czuł się dziwnie obolały i nie miał pojęcia, co się stało. Usiłował się podnieść, ale ostry ból przeszył jego ciało i ponownie opadł na poduszki z jękiem.

- Spokojnie młody człowieku… - Usłyszał łagodny głos ubranego w biały fartuch Uzdrowiciela. – Dopiero Cię odzyskaliśmy, więc nie forsuj się zbytnio. – Starszawy lekarz uśmiechnął się łagodnie i zapisywał coś w swoim notatniku. Harry usiłował przypomnieć sobie, co zaszło, ale nie umiał. Jedyne, co pamiętał to ostatnią rozmowę z Ginn a potem wszystko się urwało i był tylko ból. Ból, który stopniowo malał a jego ciało rosło w siłę. Z każdą chwilą czuł się coraz lepiej. Sympatyczny Uzdrowiciel wyjaśnił mu, że znajduje się na specjalnym oddziale Św.Munga, gdzie Voldemort nie ma dostępu a więc może czuć się bezpiecznie. To miejsce jest przeznaczone tylko i wyłącznie dla zwolenników Dumbledor’a i nie każdy wie o nim. Harry mógł, więc odetchnąć z ulgą a popołudniu przejść się na mały spacer po szpitalnym ogrodzie. Czuł się o wiele lepiej i chciał się wypisać, ale lekarz nie chciał o tym nawet słyszeć. Wyjaśniono mu, że prawie tydzień walczyli o jego życie. Był w szoku. Musiał być w naprawdę poważnym stanie, ale nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego. Dopiero późnym wieczorem wszystko się wyjaśniło. Pojawiła się u niego Ginny. Była blada i przerażona. Przez cały czas obwiniała siebie o to, że jest w takim stanie.

- Ja… nie mogłam już wytrzymać… - Chlipała mu w rękaw tłumacząc się. Była zrozpaczona i czuła, że zasłużyła na wszystko, co zaplanowała dla niej Jessica. Przez nią Harry Potter by zginął. – Na moment zapomniałam o zaklęciu i po prostu chciałam znów Cię poczuć. I Cię pocałowałam… - Drżącymi rękami bawiła się rąbkami swojej spódnicy opowiadając mu, co zaszło. Bardzo bała się przyjść, ale uznała, że nie może przed nim uciekać. Harry zasługiwał na prawdę z jej ust. – W tym momencie konsekwencje przestały się liczyć a Ty… Ty upadłeś a ja nie wiedziałam, co robić. – Nadal miała przed oczami tamtą przerażającą chwilę. Harry upadający na podłogę… Wyglądał jakby z jego ciała uciekało życie. Załkała na wspomnienie tamtych chwil. Harry ostrożnie przytulił ją do siebie.

- Już teraz mogę Cię dotknąć. – Wyszeptał gardłowym głosem a Ginny pokiwała głową. Młody Gryfon wydał z siebie triumfalny uśmiech. Wreszcie po takim czasie mógł mieć ją tylko dla siebie. Aż nie mógł w to uwierzyć. Jednak po chwili ogarnął go niepokój. Przypomniał sobie, że to Jessica zaaplikowała mu te straszną truciznę i ona miała antidotum. Teraz, kiedy Voldemort przejął rządy na pewno była na wolności, chociaż nie był pewien. – Co zrobiłaś? – Spytał po chwili wyobraziwszy sobie, na co mogła się zdobyć jego ukochana. Jessica była zdolna do wszystkiego i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Udowodniła swoją władzę nad nim. – Ginn na litość boską powiedz mi… - Potrząsnął nią nie mogąc opanować nagłego gniewu. Nie wiedział czy był zły na siebie czy na nią. Wiedział tylko, że nie daruje Jess tego, co zrobiła.

- Nic. – Skłamała mu gładko patrząc w oczy. Obiecała sobie w duchu, że Harry nigdy nie dowie się jak bardzo poświęciła swoją duszę. To była jej własna pokuta za narażenie jego życia i zasłużyła na nią. Miała tylko nadzieje, że nikogo nie skrzywdzi swoim poświęceniem, bo to była ostatnia rzecz, jakiej chciała. Nie mówiąc już nic przyciągnęła go do siebie i pocałowała przekazując w ten sposób całą miłość, jaką w sobie miała. Czuła, że musi jej to wystarczyć na bardzo długo. Czas miał pokazać czy podjęła słuszną decyzje.

***
Miała bardzo dziwny sen. Widziała jasnowłosą dziewczynkę, która wyglądała jak odbicie swojego ojca. Dziewczynka podbiegła do niej uśmiechając się ciepło. Ona sama siedziała w wygodnym fotelu przed kominkiem. Wyczuwała w brzuchu ruchy swojego dziecka. Drugiego dziecka. Z jakiś powodów wiedziała, że będzie to chłopiec. Uśmiechnęła się na samą myśl. Była taka dumna. I szczęśliwa. Gdy drzwi do salonu się otworzyły pojawił się w nich jej mąż. Draco Malfoy. Jakiś dziwny niepokój przemknął po jej ciele, ale zignorowała to. Z trudem dźwignęła się z fotela. Była już w piątym miesiącu ciąży a była ona bardzo widoczna. Jej mąż uśmiechnął się do niej i wyciągnął ramiona. Przytuliła się szczęśliwa.

- Kocham Cie. – Wyszeptał w jej usta i pocałował ją. Wtedy poczuła ten ból. Zupełnie jakby coś złego działo się z jej dzieckiem. Poczuła łzy napływające do oczu. Dostrzegła jak mąż patrzy na nią z paniką. Widziała jego twarz jakby przez mgłę.

- Draco… - Wyszeptała z bólem. Oddalał się od niej. Wyciągnęła rękę chcąc go zatrzymać, ale zniknął. Jej Draco już nie było. Załkała cicho. Znów była sama. Znów czuła te pustkę w sercu. A jednak dziecko pozostało. Nadal była w ciąży.

- Wybudza się… - Usłyszała czyjś delikatny głos. Z trudem otworzyła oczy. Nie była sama w pokoju. Przez chwilę straciła orientacje. Nie wiedziała gdzie jest i co się stało. Ktoś latarką świecił jej po oczach. Zamrugała kilka razy chcąc odegnać to natarczywe światło. – Na szczęście mugolska kula nie była szkodliwa. Panna Granger dojdzie do siebie w ciągu kilku dni.

- Czy będzie gotowa na podróż? – Usłyszała szorstki i obcy głos. Zadrżała rozpoznając Szkota, który był przyjacielem Voldemorta. Bała się go.

- Powinna poleżeć trochę czasu. Jej organizm jest bardzo słaby. A teraz zostawmy ją samą. – Odetchnęła z ulgą. Minęła dłuższa chwila zanim przypomniała sobie, co zaszło. Ślub Dracona z Pansy i jego brat mierzący do niego z broni. Kiedy rzucała się mu na ratunek nie myślała ani przez chwilę o tym, co się z nią stanie. Liczyła się tylko kula wymierzona w jej ukochanego. To był ułamek sekundy. Wiedziała, że po raz drugi też by to zrobiła.

- Słyszałam, że się obudziłaś. – Jęknęła słysząc głos Pansy Parkinson. A właściwie teraz już Malfoy. Mimo tego, co próbował zrobić Duncan była już poślubiona Draconowi. Z trudem powstrzymała cieknące łzy i odruchowo dotknęła brzucha. Była wdzięczna losowi, że jej dziecku nic się nie stało. Nie zniosłaby tego.

- Co tu robisz? – Spytała gardłowym i osłabionym głosem. Pansy była ostatnią osobą, którą chciałaby zobaczyć teraz.

- Uratowałaś życie Dracona… - Wyznała cicho Pansy. Była mocno zdenerwowana. Długo biła się z myślami czy powinna odwiedzić Gryfonkę. Ostatecznie poczuła, że jest to jej winna. Zaryzykowała własne życie by go ratować. Zrozumiała jak silne jest jej uczucie, które łączy ją z jej mężem.

- Nie zrobiłam tego dla Ciebie. – Oznajmiła niezwykle chłodno Hermiona czując nagły przypływ zawrotów głowy. Pragnęła zostać sama ze swoim bólem, który w niej narastał.

- Wiem. – Przyznała Pansy z ulgą podnosząc się i podchodząc do drzwi. – Ale mimo wszystko dziękuje. Jestem pewna, że Czarny Pan Ci to wynagrodzi. – Mówiąc to wyszła. Hermiona wiedziała, że nie dostanie takiej nagrody, jakiej by pragnęła. W tym momencie czuła się jak ktoś, kto przegrał wszystko.

***
Był zrozpaczony. Postawił wszystko na jedną kartę. Wiedział, że sporo ryzykuje. Nawet gdyby udało mu się go zabić nie wiedział czy ucieknie. A jednak dał radę. Wymierzył strzał a wtedy ta przeklęta Granger pojawiła się na horyzoncie. Nie spodziewał się, że zachowa się tak głupio. Sama mogła zginąć. Specjalnie nie użył a wybrał mugolską broń znaną ze swojej precyzji. Tym razem go zawiodła a w dodatku zdradziła go kobieta, którą kochał. Nie spodziewał się tego. Nie sądził, iż Pansy wyda go innym. To przez nią siedział teraz skuty w lochach Malfoy Manor. Rozpacz kompletnie go otumaniła. Był obojętny na wszystko.

- Próbowałeś zabić mojego syna. – Gniewny głos Lucjusza Malfoya dotarł do jego otępiałego umysłu. Ostry ból niemal rozerwał mu ciało. Minęła chwila zanim odważył się spojrzeć w twarz ojca. Jego wzrok nie wróżył nic dobrego. – Przyjąłem Cię pod swój dach. Dałem Ci wszystko, o czym mógłbyś marzyć. A Ty tak bezczelnie mnie zdradziłeś.

- Nie zdradziłem Ciebie. – Wycedził spokojnie Duncan. Nienawidził się przed nikim tłumaczyć, ale nie miał wyjścia. Popełnił błąd i musiał za to zapłacić. Nie pierwszy raz zresztą.

- Nie mi się będziesz kajał. Dla mnie jesteś skreślony na zawsze. Bez względu na to, co postanowi Czarny Pan. – To mówiąc zostawił chłopaka samego. Mimo wszystko Duncan nie żałował niczego. Był z siebie bardzo zadowolony. Pokazał swoją siłę a przyjdzie również pora na zemstę. Pansy zapłaci za to, że go zdradziła. Nie spodziewał się, że przyjdzie do niego po tym wszystkim. Gdy drzwi do celi drgnęły był zaskoczony jej widokiem. Przebrała już się ze swojej sukni ślubnej i wyglądała całkiem normalnie. Miała na sobie długą czarną suknie i szpilki. Uwielbiał ją w takim stroju. Skrzywił się boleśnie świadomy jej zdrady.

- Co tu robisz? – Warknął pragnąc by jak najszybciej wyszła. W Azkabanie przynajmniej mógłby prosić o opuszczenie jej z celi a tymczasem ona tu była. Niczym zjawa. Jego nemezis z różdżką w ręku skierowaną w jego stronę. Jeśli Przybyła go zabić był gotów. Nie będzie z nią walczyć. Był gotowy na przyjęcie tej porażki.

- Dlaczego to zrobiłeś? – Spytała ignorując jego pytanie. Od dawna biła się z tymi myślami. Nie sądziła, że jest zdolny do takiej głupoty. Czuła jak własny ból rozdziera jej serce. Duncan był jej sercem a teraz go straci. Wiedziała, że Czarny Pan mu nie daruje tego a Draco nie zrobi nic by go powstrzymać. Nienawidził swego przyrodniego brata jak tylko ten się pojawił w jego życiu.
- Zrobiłbym to jeszcze raz gdybym musiał. – Odpowiedział ponuro a szczerze Duncan Był pewny swojego. Pansy znów poczuła przypływ uczuć. Nie mogła mu pozwolić zgnić w tych lochach. Zrobił to dla niej. Dla niej poświęcił wszystko, co udało mu się poświęcić. Ostrożnie podeszła do niego. Wyczuła jak spiął się cały. Nie ufał jej po tym, co zrobiła i rozumiała to doskonale. Zawiodła go, ale tym razem pokażę mu, że jest po jego stronie. Ruchem ręki uwolniła go z kajdan. Był zaskoczony.

- Nie zdradziłam Cię. –Wyszeptała cicho mu do ucha. – Nie mogłabym. – Jego ręka dotknęła jej szyi. Zamarła czując mocniejszy uścisk dłoni. Gwałtownie wyrwał jej różdżkę. Nie spuszczała z niego wzroku. Bała się tego, co zrobi.

- Za późno na to pani Malfoy. – Z pogardą w głosie wycedził jej nazwisko. Nie broniła się, gdy ją pocałował. Wyczuwała bijącą od niego nienawiść. – Gdy ponownie się spotkamy będziesz pierwsza na mojej liście. – To mówiąc odszedł zabierając jej różdżkę ze sobą. Pansy poczuła jak jej świat zawirował w głowie. Dla dobra rodziny zaprzedała swoją dusze i serce. Teraz nie była pewna czy było to tego warte. Właśnie stworzyła sobie wroga, z którym w przyszłości będzie musiała stoczyć walkę.


***
Minęło kilka dni a życie w Malfoy Manor zaczęło toczyć się własnym torem. Hermiona szybko doszła do siebie po postrzale. Powoli wracały jej dawne siły. Była szczęśliwa, że jej ciąży nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo. Niedługo będzie dość widoczna a ona obawiała się reakcji pozostałych. Najbardziej Dracona, który od czasu, gdy uratowała mu życie dziwnie się jej przyglądał. Była ciekawa czy tym czynem nie złamała rzuconego zaklęcia, ale nie mogła mieć nadziei.

- Panna Granger. – Zamarła, gdy Ian MacKimonn pojawił się w salonie. Starała się unikać tego wielkiego Szkota, który jakby ciągle starał się być w pobliżu. Nie miała pojęcia, czego od niej chce i o jakiej podróży mówili. – Widzę, że ma się pani zdecydowanie lepiej. Cieszę się, bo pragnę wkrótce wyruszyć w rodzinne strony.

- Chyba mój stan nie opóźnia pańskiej podróży? – Spytała ostrożnie. Nie podobały się jej jego słowa. Była zaniepokojona.

- Ach, więc mój przyjaciel nie poinformował Cię o moim postanowieniu?  - Spytał a ona bezradnie pokręciła głową. – W takim razie muszę Ci powiedzieć sam. Dosięgłaś zaszczytu zostania moją żoną.

- Co takiego? – Oniemiała z wrażenia. Nie tego się spodziewała. Bezczelność Voldemorta nie miała granic. Zerwała się na równe nogi kipiąc z gniewu.

- To prawda moja droga. – Mężczyzna uśmiechnął się i zbliżył do niej. Odruchowo odskoczyła, ale złapał ją zanim zdołała uciec i przyciągnął do siebie. Poczuła jak jej ciałem wstrząsają mdłości. – Lepiej przyzwyczajaj się do mojego dotyku. – Delikatnie pogładził ją po policzku aż zadrżała ze strachu. – Gdy dotrzemy do Szkocji zostaniesz moją żoną i matką mojego syna.

- Masz syna? – Spytała oszołomiona. Jego słowa z trudem docierały do niej. Voldemort zgotował jej gorszy los niż piekło. W tej jednej chwili zaczynała żałować, że nie umarła od kuli Duncana.

- Tak. – Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. – Ma na imię Colin. To porywczy, ale inteligentny chłopak. Ma zaledwie pięć lat i potrzebuje kobiecej ręki zanim pójdzie do Durmstangu.

- Ale ja jestem zwykłą Szlamą… - Próbowała się bronić przed tą ostateczną decyzją. – Nie nadaje się na żonę i matkę Twojego dziecka.

- Przeceniasz swoje możliwości panno Granger. – Chciał ją pocałować, ale wyrwała mu się. Jej serce drżało ze strachu. Wybiegła z salonu wpadając wprost w ramiona Draco. Była przerażona.

- Błagam nie pozwól im. – Wyszeptała jakby był jej ostatnią nadzieją. – Nie pozwól im Draconie mnie zabrać… - Poprosiła mając nadzieje, że jej wysłucha. – Wiem, że gdzieś w głębi ducha nadal mnie kochasz. Ja to czuje Draconie. – Dotknęła jego serca, które zabiło mocniej. – Pansy i Duncan rzucili na Ciebie zaklęcie Zapomnienia byś o mnie zapomniał. Dlatego nie pamiętasz tych wszystkich chwil, które nas łączyły. Draco przypomnij sobie. Przypomnij sobie mnie… …

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Odparł chłodno zaskoczony zachowaniem dziewczyny, Draco i odsunął ją od siebie. Odszedł nawet się nie oglądając. Hermiona osunęła się bezradnie na podłogę i załkała cicho. Nie miała już sił by walczyć. Musiała poddać się losowi albo dać się złamać. Ratowało ją tylko dziecko, które w sobie nosiła i wiedziała, że dla niego nie może się poddać. I będzie walczyć. O swoją własną przyszłość. Bo w tym momencie tylko to jej zostało.

***
Na zakończenie:
W jakiś sposób poruszył mnie ten rozdział.
Nie wiem czemu, ale uważam, że ma w sobie coś wyjątkowego i nie chodzi tu wcale o postrzał Hermiony.
Odkrywa  w sobie wiele uczuć, jakich dotąd nie pokazałam.
A Wy jak sądzicie?
Ostatecznie decydująca opinia należy do was.
A tymczasem zapraszam was na noworoczny Przerywnik pt: „Życzenia się spełniają, ale nie zawsze tak jakbyś tego chciał” już wkrótce!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz