"STOP DLA ACTA- WARSZAWA 24 STYCZNIA- GODZINA 16. POPIERAJMY TYCH CO WALCZĄ!!
("trzeba cos stracić by to docenić, aby odzyskać trzeba sie zmienić")
Kronika Proroka Codziennego nr.12.
No
i kolejny rozdział za nami. Mam nadzieje, że nie namieszałam zbytnio a
mimo wszystko spodobało wam się. Chciałam pokazać wam dramione z innej
perspektywy i mam nadzieje, że osiągnęłam swój cel. Może i małżeństwo
Pansy i Draco nie jest dla was czymś zaskakującym, ale to dopiero
początek tego co planuje. No i jest jeszcze Duncan prawda? A zakochany w
Pansy ma jeszcze kilka asów w zanadrzu. Nie zdradzając więcej
szczegółów zapraszam to czytania rozdziału…
***
A więc
w końcu się doczekała. Pansy Parkinson krzywo spojrzała na swoje ponure
odbicie w lustrze. Już miała na sobie długą ślubną suknie, w której
miała poślubić Dracona. Za dosłownie godzinę wypowie słowa przysięgi
małżeńskiej i na zawsze zwiąże się z człowiekiem, którego nie kochała.
Poczuła jak drżała na ciele na samą myśl o tym. Czy tego chciała? Czy
była gotowa na tak wielkie poświęcenie? Dawniej była zdecydowana na
wszystko byle tylko osiągnąć swój cel. Draco od początku należał do niej
a żadna inna kobieta nie miała do niego prawa. Zwłaszcza ta głupia
szlama Granger. W końcu udowodniła to rzucając zaklęcie na niego. A
jednak miała dziwne poczucie klęski. Gdzieś w głębi duszy czuła, że
przegrała coś więcej niż pragnęła wygrać.
-
Nie rób tego Pansy… - Duncan Verton pojawił się niespodziewanie w jej
sypialni. Zadrżała na widok przyrodniego brata Dracona. Mężczyzny, który
tak wiele zmienił w jej życiu. Z trudem opanowała chęć rzucenia się mu w
ramiona. Nie chciała zdradzać swojego przyszłego męża w dniu ślubu. A
jednak, kiedy patrzyła w podchmielone alkoholem oczy chłopaka nie mogła
się powstrzymać. Rzuciła mu się w ramiona i namiętnie pocałowała. Przez
moment świat zatrzymał się tylko dla nich. – Rzuć to wszystko błagam. –
Prosił cicho ściskając ją w swoich ramionach. Gdyby mógł zdarłby z niej
te przeklętą suknię i rzucił na łóżko. Tak bardzo jej pragnął. Jak
jeszcze nigdy żadnej kobiety na świecie.
-
Nie mogę. – Pansy gwałtownie oderwała się od niego. Bardzo szybko
powróciła do rzeczywistości. Zaczęła poprawiać zmiętoszoną suknię. Nie
chciała by ktoś cokolwiek zobaczył. – Przepraszam Cię Duncanie. Jesteś
dla mnie ważny, ale nie mogę. Już za późno… - Z zaskoczeniem
stwierdziła, że ciekną jej z oczu łzy. Otarła je wierzchem dłoni. Nie
chciała by widział jak płakała. Nie da mu satysfakcji, że ma władzę nad
jej uczuciami. – To koniec Duncanie.
-
Nigdy nie dam Ci odejść. – Oznajmił twardo a jego zimne oczy spoczęły
na niej aż zadrżała. Wyczuła odrobinę nienawiści w jego głosie i
zaniepokoiła się. Po raz ostatni ją pocałował i wyszedł trzaskając
drzwiami. Pansy ogarnął nieznany dotąd lęk. Duncan był zdolny do
wszystkiego. Miała nadzieje, że nie zrobi jakiegoś głupstwa w dniu jej
ślubu. Nie ukrywała, że obawiała się tego. Niedane jej było zbyt wiele
się namyślać. Lord Voldemort wszedł do jej pokoju i podał jej ramię.
Zastępując jej ojca prowadził ją do ołtarza niczym swoją córkę. Czuła
wielką dumę w tej chwili. W milczeniu wyszli z pokoju i ruszyli schodami
do ozdobionej weselnie Sali. W powietrzu uniosła się melodia marsza
weselnego. Gdzieś z oddali Pansy dostrzegła Granger stojącą u boku
wielkiego, przerażającego Szkota. Oczy dwóch kobiet na moment się
spotkały. Dostrzegła w spojrzeniu Granger smutek i rezygnacje. Ponownie
zadrżała zastanawiając się czy nie popełnia błędu. Draco stał na
podeście i podał jej dłoń, gdy wspólnie stanęli naprzeciw księdza, który
ich pobłogosławił. Muzyka ucichła i zaczęli wymawiać przysięgę
małżeńską. Wypowiadała słowa drżącym głosem jakby nie pewna tego, co
mówi. Draco wydawał się bardziej opanowany od niej, ale taki chłodny i
odległy. Aż bała się do niego zbliżyć. Strzał rozległ się
niespodziewanie. Pansy nie mogła zareagować, ale za to Granger
zadziałała błyskawicznie. W ostatniej chwili odepchnęła Draco wyrywając
się silnemu Szkotowi. Nie myślała o konsekwencjach. Po prostu stanęła na
drodze kuli i przyjęła ją na siebie. Pansy krzyknęła oszołomiona.
Dostrzegła czającą się w mroku postać Duncana z bronią palną w ręku.
Była w szoku.
-
Tam! – Wykrzyknęła nie namyślając się zbyt wiele. Duncana ujęto niemal
natychmiast. Nie miał szans w starciu z tyloma Czarodziejami. Czuła na
sobie nienawiść w jego spojrzeniu, ale nie zareagowała na to. W tym
momencie Duncan Verton przestał dla niej istnieć. Wybrała inne życie.
***
Ginny
nie kryła swojego przerażenia. Harry upadł tak niespodziewanie. Dotarło
do niej jak źle i głupio się zachowała. Jej ukochany chłopak mógł
umrzeć i to przez nią. Oblała ją fala przerażenia. Na szczęście Ron i
jej tata zadziałali bardzo szybko. Niestety stan chłopaka był bardzo
poważny.
-
On nie może umrzeć. – Mówiła do siebie zrozpaczona. Przez cały czas
czuwała przy nim bojąc się go nawet dotknąć. Harry miał wysoką gorączkę i
majaczył coś nieprzytomnie. Przez cały czas przy nim czuwała nie
wiedząc, co robić. Była zrozpaczona.
-
To nie Twoja wina Ginny. – Ron usiłował ją pocieszać bezradnie, chociaż
sam był przerażony. Harry był jego najlepszym przyjacielem i niezwykle
ważną osobą dla ich świata. Niestety czarodziejscy lekarze byli całkiem
bezradni. Tylko Ginny wiedziała, co powinna zrobić i nie miała wyjścia.
Jessica dobrze wiedziała, czym to się skończy. Gdy przyszła na umówione
spotkanie była niezwykle zadowolona z siebie.
-
Jak się ma nasz przyjaciel Potter? – Spytała doskonale zdając sobie
sprawę z ostatnich wieści. Miała tylko nadzieje, że nie dotrą one do
Czarnego Pana. Nie byłby zadowolony z metod, jakie obrała.
-
Dobrze wiesz jak. – Powiedziała młoda Weasley kompletnie zrezygnowana.
Była gotowa by się poddać. – Tylko Ty możesz pomóc. – Wyszeptała
błagalnie starając się nie załamać. – Nie chcesz jego śmierci tak samo
jak ja. Błagam zrobię wszystko… - W jej głosie słychać było szczerą
rozpacz. Jessica roześmiała się zadowolona z obrotu sprawy.
-
Wszystko? – Spytała z uśmiechem wyciągając z kieszeni buteleczkę, którą
przy sobie nosiła. – Absolutnie wszystko? – Ginny pokiwała głową mając
nadzieje, że nie popełnia śmiertelnego błędu. Ta kobieta była zdolna do
wszystkiego. Michel nie raz ją ostrzegał. – Zostaniesz moim szpiegiem. –
Odparła z satysfakcją. – Ginn zrobiła wielkie oczy wpatrując się w nią z
zaskoczeniem. – Będziesz donosić mi o wszystkim, co planują Weasley i
Potter. O każdym kroku waszego durnego Zakonu Feniksa.
-
Nie rozumiem, po co Ci to? – Spytała kompletnie zbita z tropu
rudowłosa. O wiele bardziej się spodziewała, że będzie jej kazała nigdy
więcej nie zbliżać się do Harrego.
-
Och zrozumiesz… - Jessica podwinęła rękaw lewej dłoni. Oczom dziewczyny
ukazało się coś, czego nie podejrzewała. Mroczny Znak należący do
zwolenników, Voldemorta. Cofnęła się oszołomiona tym odkryciem.
-
Jesteś Śmieciożercą… - Wybuchła Ginn niemal oskarżycielsko. – Michel
też? – Jessica pokręciła głową mając już swój własny plan.
–
Michel nic nie wie, więc nie mów mu o tym. – Ostrzegła matowym głosem. –
Nie chce by mój brat był w to zamieszany. – Ginny pokiwała głową.
Odetchnęła z ulgą. Więc Michel nie był w to zamieszany. Nadal mogła mu
zaufać. – Więc jak panno
Weasley? Zostaniesz donosicielką w zamian za życie Pottera? – Wahała się
tylko chwile. Nie mogła ryzykować życia swojego ukochanego.
- Zgoda. – Powiedziała bardzo cicho, ledwie słyszalnie. Jess zaśmiała się triumfalnie i wyciągnęła różdżkę.
-
Nie uwierzę Ci tak na słowo. – Chwyciła jej rękę zanim dziewczyna
zdołała się wyrwać. Zrozumiała, co zamierzała zrobić. Wieczysta
Przysięga. Jej złożenie przyszło jej z wielkim trudem, ale nie miała
wyjścia. Gdy pół godziny później wracała do szpitala z antidotum w
kieszeni czuła się jak zdrajczyni, bo tak się właśnie zachowała. I
wiedziała, że nie mogła się wycofać. Jessica osiągnęła swój cel. Miała
ją w garści.
***
Jej
stan był bardzo poważny od samego początku. Hermiona straciła wiele
krwi a w dodatku była w ciąży. Niemal ubłagała medyka, gdy była w stanie
przytomności by nikomu nic nie mówił. Nie był zbyt zachwycony, ale
zgodził się na to.
-
Straciła wiele krwi. – Odezwał się do zebranych w jej pokoju osób.
Draco Malfoy w milczeniu obserwował jej nieruchome i drżące ciało. Przez
niego znalazła się w takim stanie. Wciąż był w szoku tym, że uratowała
go zasłoniwszy własnym ciałem. Pansy była jego żoną i najbliżej niego a
nie zdecydowała się by to zrobić. Dopiero Granger. Pokręcił głową z
niedowierzaniem. Z trudem to do niego dochodziło. W duchu modlił się by
przeżyła.
-
Czy przeżyje? – Ostry głos Czarnego Pana zaskoczył wszystkich. Nikt
wcześniej nie zauważył jego obecności w pokoju. Wydawał się całkowicie
przejęty tym, co się stało.
-
Ma spore szanse. – Medyk był bardzo ostrożny wypowiadając te słowa.
Ostatecznie wiązała go przysięga lekarska z tą nieprzytomną na łóżku
dziewczyną. Czuł, że z jakiś ważnych powodów nie chciała by nikt z
obecnych wiedział o dziecku. Postanowił zachować milczenie. – Wszystko
jednak okaże się. Potrzeba czasu i dużo opieki. Dopóki nie odzyska
przytomności nie mogę nic powiedzieć. – Voldemort pokiwał głową i
wszyscy opuścili pomieszczenie. Tylko Draco pozostał. Z początku nie
wiedział jak się zachować. Poważna rana Gryfonki została dobrze
zaopatrzona, ale jej ciało było gorące od gorączki je trawiącej. Była
cała blada i drżąca. Odruchowo chwycił za jej dłoń.
-
Hermiona… - Jej imię tak miękko brzmiało w jego ustach jakby wypowiadał
je setki razy. Zbyt żywo pamiętał obraz Duncana mierzącego do niego z
mugolskiej broni palnej. Niebezpieczna broń, podobnie jak użyta w złych
rękach różdżka. Domyślił się jak wiele bólu musiała jej zadać kula.
Cierpienie miała wymalowane na twarzy. A jednak ryzykowała tak wiele.
Ryzykowała własnym życiem by osłonić jego ciało, chociaż nie zasługiwał
na to. Ostrożnie ułożył się obok niej. Został poślubiony innej, ale jego
ciało należało do niej. Miał dziwne wrażenie, że nie tylko ciało.
Zupełnie jakby oddał jej swoje serce, ale to nie było możliwe. On Draco
Malfoy nie miał serca już od dawna. A przynajmniej tak myślał. Uważał,
że gdzieś w głębi duszy jest bardzo podobny do swojego ojca a tego
starał się uniknąć z całych sił. Niestety miał dziwne wrażenie, że mu
nie wyszło. Ostrożnie zsunął się z łóżka i rozejrzał po pokoju, jaki
zajmowała. Nie było tu żadnych wygód jak w eleganckich pokojach
gościnnych Malfoy Manor. Nie dziwił się temu wcale. Granger była tylko
więźniem i tak była traktowana. Był ciekaw czy po tym jak uratowała mu
życie będzie traktowana inaczej? Sam uważał, że zasługiwała na to.
Zachowała się lepiej niż jego własna żona. Skrzywił się nazywając tak
Pansy. Wcale nie czuł by była jego żoną. Nadal nie mógł otrząsnąć się po
tym, co chciał zrobić jego przyrodni brat. Czyżby naprawdę tak kochał
Pansy, że zaryzykował wszystko dla niej? Jakoś nie chciał w to wierzyć. Duncan
Verton był wierną kopią swojego ojca. Nie mógł być w żaden sposób
zdolny do miłości. Nikt z Malfoyów nie był. A jednak próbując go zabić
ryzykował tak wiele. Pokręcił głową i znów utkwił wzrok w nieruchomą
Gryfonkę. Majaczyła coś w gorączce. Jej rana została starannie opatrzona
i nie było już śladu krwi. A jednak nadal się nie budziła. Była
nieprzytomna i tak bardzo odległa.
-
Nie zostawiaj mnie… - Wyszeptał przyklękając obok łóżka i biorąc ją za
rękę. Jej ciało było rozpalone i miała dreszcze. W tej chwili żałował,
że nie może zrobić nic by ulżyć jej w bólu. Z oczu młodego Ślizgona
pociekły łzy. Płakał. Po raz pierwszy od tak dawna naprawdę płakał. W
tym momencie drzwi się otworzyły i wszedł Voldemort. Na jego twarzy
widniał cień współczucia. Draco nie krył swego zaskoczenia. Szybko otarł
łzy.
-
Idź do żony. – Oznajmił chłodno Czarny Pan. Draco nie sprzeciwiając się
pokłonił się nisko i wyszedł z ciężkim sercem. Lord Voldemort spojrzał
na leżącą na łóżku dziewczynę, ale myślami był gdzieś bardzo daleko
stąd. – Zrobiłaś dzisiaj coś bardzo wielkiego. – Odparł cicho mając
nadzieje, że go słyszy. – Zostanie Ci to wynagrodzone. – Zapewnił i
wyszedł z pokoju nie odwracając się.
***
Powoli
otwierał oczy i wybudzał się z transu. Pierwsze, co zobaczył to biel.
Znajdował się w jakiejś białej Sali otoczonej dziwnymi zapachami wokoło.
Czuł się dziwnie obolały i nie miał pojęcia, co się stało. Usiłował się
podnieść, ale ostry ból przeszył jego ciało i ponownie opadł na
poduszki z jękiem.
-
Spokojnie młody człowieku… - Usłyszał łagodny głos ubranego w biały
fartuch Uzdrowiciela. – Dopiero Cię odzyskaliśmy, więc nie forsuj się
zbytnio. – Starszawy lekarz uśmiechnął się łagodnie i zapisywał coś w
swoim notatniku. Harry usiłował przypomnieć sobie, co zaszło, ale nie
umiał. Jedyne, co pamiętał to ostatnią rozmowę z Ginn a potem wszystko
się urwało i był tylko ból. Ból, który stopniowo malał a jego ciało
rosło w siłę. Z każdą chwilą czuł się coraz lepiej. Sympatyczny
Uzdrowiciel wyjaśnił mu, że znajduje się na specjalnym oddziale
Św.Munga, gdzie Voldemort nie ma dostępu a więc może czuć się
bezpiecznie. To miejsce jest przeznaczone tylko i wyłącznie dla
zwolenników Dumbledor’a i nie każdy wie o nim. Harry mógł, więc
odetchnąć z ulgą a popołudniu przejść się na mały spacer po szpitalnym
ogrodzie. Czuł się o wiele lepiej i chciał się wypisać, ale lekarz nie
chciał o tym nawet słyszeć. Wyjaśniono mu, że prawie tydzień walczyli o
jego życie. Był w szoku. Musiał być w naprawdę poważnym stanie, ale nie
mógł sobie przypomnieć, dlaczego. Dopiero późnym wieczorem wszystko się
wyjaśniło. Pojawiła się u niego Ginny. Była blada i przerażona. Przez
cały czas obwiniała siebie o to, że jest w takim stanie.
-
Ja… nie mogłam już wytrzymać… - Chlipała mu w rękaw tłumacząc się. Była
zrozpaczona i czuła, że zasłużyła na wszystko, co zaplanowała dla niej
Jessica. Przez nią Harry Potter by zginął. – Na moment zapomniałam o
zaklęciu i po prostu chciałam znów Cię poczuć. I Cię pocałowałam… -
Drżącymi rękami bawiła się rąbkami swojej spódnicy opowiadając mu, co
zaszło. Bardzo bała się przyjść, ale uznała, że nie może przed nim
uciekać. Harry zasługiwał na prawdę z jej ust. – W tym momencie
konsekwencje przestały się liczyć a Ty… Ty upadłeś a ja nie wiedziałam,
co robić. – Nadal miała przed oczami tamtą przerażającą chwilę. Harry
upadający na podłogę… Wyglądał jakby z jego ciała uciekało życie.
Załkała na wspomnienie tamtych chwil. Harry ostrożnie przytulił ją do
siebie.
-
Już teraz mogę Cię dotknąć. – Wyszeptał gardłowym głosem a Ginny
pokiwała głową. Młody Gryfon wydał z siebie triumfalny uśmiech. Wreszcie
po takim czasie mógł mieć ją tylko dla siebie. Aż nie mógł w to
uwierzyć. Jednak po chwili ogarnął go niepokój. Przypomniał sobie, że to
Jessica zaaplikowała mu te straszną truciznę i ona miała antidotum.
Teraz, kiedy Voldemort przejął rządy na pewno była na wolności, chociaż
nie był pewien. – Co zrobiłaś? – Spytał po chwili wyobraziwszy sobie, na
co mogła się zdobyć jego ukochana. Jessica była zdolna do wszystkiego i
doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Udowodniła swoją władzę nad nim. –
Ginn na litość boską powiedz mi… - Potrząsnął nią nie mogąc opanować
nagłego gniewu. Nie wiedział czy był zły na siebie czy na nią. Wiedział
tylko, że nie daruje Jess tego, co zrobiła.
-
Nic. – Skłamała mu gładko patrząc w oczy. Obiecała sobie w duchu, że
Harry nigdy nie dowie się jak bardzo poświęciła swoją duszę. To była jej
własna pokuta za narażenie jego życia i zasłużyła na nią. Miała tylko
nadzieje, że nikogo nie skrzywdzi swoim poświęceniem, bo to była
ostatnia rzecz, jakiej chciała. Nie mówiąc już nic przyciągnęła go do
siebie i pocałowała przekazując w ten sposób całą miłość, jaką w sobie
miała. Czuła, że musi jej to wystarczyć na bardzo długo. Czas miał
pokazać czy podjęła słuszną decyzje.
***
Miała
bardzo dziwny sen. Widziała jasnowłosą dziewczynkę, która wyglądała jak
odbicie swojego ojca. Dziewczynka podbiegła do niej uśmiechając się
ciepło. Ona sama siedziała w wygodnym fotelu przed kominkiem. Wyczuwała w
brzuchu ruchy swojego dziecka. Drugiego dziecka. Z jakiś powodów
wiedziała, że będzie to chłopiec. Uśmiechnęła się na samą myśl. Była
taka dumna. I szczęśliwa. Gdy drzwi do salonu się otworzyły pojawił się w
nich jej mąż. Draco Malfoy. Jakiś dziwny niepokój przemknął po jej
ciele, ale zignorowała to. Z trudem dźwignęła się z fotela. Była już w
piątym miesiącu ciąży a była ona bardzo widoczna. Jej mąż uśmiechnął się
do niej i wyciągnął ramiona. Przytuliła się szczęśliwa.
-
Kocham Cie. – Wyszeptał w jej usta i pocałował ją. Wtedy poczuła ten
ból. Zupełnie jakby coś złego działo się z jej dzieckiem. Poczuła łzy
napływające do oczu. Dostrzegła jak mąż patrzy na nią z paniką. Widziała
jego twarz jakby przez mgłę.
-
Draco… - Wyszeptała z bólem. Oddalał się od niej. Wyciągnęła rękę chcąc
go zatrzymać, ale zniknął. Jej Draco już nie było. Załkała cicho. Znów
była sama. Znów czuła te pustkę w sercu. A jednak dziecko pozostało.
Nadal była w ciąży.
-
Wybudza się… - Usłyszała czyjś delikatny głos. Z trudem otworzyła oczy.
Nie była sama w pokoju. Przez chwilę straciła orientacje. Nie wiedziała
gdzie jest i co się stało. Ktoś latarką świecił jej po oczach.
Zamrugała kilka razy chcąc odegnać to natarczywe światło. – Na szczęście
mugolska kula nie była szkodliwa. Panna Granger dojdzie do siebie w
ciągu kilku dni.
-
Czy będzie gotowa na podróż? – Usłyszała szorstki i obcy głos. Zadrżała
rozpoznając Szkota, który był przyjacielem Voldemorta. Bała się go.
-
Powinna poleżeć trochę czasu. Jej organizm jest bardzo słaby. A teraz
zostawmy ją samą. – Odetchnęła z ulgą. Minęła dłuższa chwila zanim
przypomniała sobie, co zaszło. Ślub Dracona z Pansy i jego brat mierzący
do niego z broni. Kiedy rzucała się mu na ratunek nie myślała ani przez
chwilę o tym, co się z nią stanie. Liczyła się tylko kula wymierzona w
jej ukochanego. To był ułamek sekundy. Wiedziała, że po raz drugi też by
to zrobiła.
-
Słyszałam, że się obudziłaś. – Jęknęła słysząc głos Pansy Parkinson. A
właściwie teraz już Malfoy. Mimo tego, co próbował zrobić Duncan była
już poślubiona Draconowi. Z trudem powstrzymała cieknące łzy i odruchowo
dotknęła brzucha. Była wdzięczna losowi, że jej dziecku nic się nie
stało. Nie zniosłaby tego.
- Co tu robisz? – Spytała gardłowym i osłabionym głosem. Pansy była ostatnią osobą, którą chciałaby zobaczyć teraz.
-
Uratowałaś życie Dracona… - Wyznała cicho Pansy. Była mocno
zdenerwowana. Długo biła się z myślami czy powinna odwiedzić Gryfonkę.
Ostatecznie poczuła, że jest to jej winna. Zaryzykowała własne życie by
go ratować. Zrozumiała jak silne jest jej uczucie, które łączy ją z jej
mężem.
-
Nie zrobiłam tego dla Ciebie. – Oznajmiła niezwykle chłodno Hermiona
czując nagły przypływ zawrotów głowy. Pragnęła zostać sama ze swoim
bólem, który w niej narastał.
-
Wiem. – Przyznała Pansy z ulgą podnosząc się i podchodząc do drzwi. –
Ale mimo wszystko dziękuje. Jestem pewna, że Czarny Pan Ci to
wynagrodzi. – Mówiąc to wyszła. Hermiona wiedziała, że nie dostanie
takiej nagrody, jakiej by pragnęła. W tym momencie czuła się jak ktoś,
kto przegrał wszystko.
***
Był
zrozpaczony. Postawił wszystko na jedną kartę. Wiedział, że sporo
ryzykuje. Nawet gdyby udało mu się go zabić nie wiedział czy ucieknie. A
jednak dał radę. Wymierzył strzał a wtedy ta przeklęta Granger pojawiła
się na horyzoncie. Nie spodziewał się, że zachowa się tak głupio. Sama
mogła zginąć. Specjalnie nie użył a wybrał mugolską broń znaną ze swojej
precyzji. Tym razem go zawiodła a w dodatku zdradziła go kobieta, którą
kochał. Nie spodziewał się tego. Nie sądził, iż Pansy wyda go innym. To
przez nią siedział teraz skuty w lochach Malfoy Manor. Rozpacz
kompletnie go otumaniła. Był obojętny na wszystko.
-
Próbowałeś zabić mojego syna. – Gniewny głos Lucjusza Malfoya dotarł do
jego otępiałego umysłu. Ostry ból niemal rozerwał mu ciało. Minęła
chwila zanim odważył się spojrzeć w twarz ojca. Jego wzrok nie wróżył
nic dobrego. – Przyjąłem Cię pod swój dach. Dałem Ci wszystko, o czym
mógłbyś marzyć. A Ty tak bezczelnie mnie zdradziłeś.
-
Nie zdradziłem Ciebie. – Wycedził spokojnie Duncan. Nienawidził się
przed nikim tłumaczyć, ale nie miał wyjścia. Popełnił błąd i musiał za
to zapłacić. Nie pierwszy raz zresztą.
-
Nie mi się będziesz kajał. Dla mnie jesteś skreślony na zawsze. Bez
względu na to, co postanowi Czarny Pan. – To mówiąc zostawił chłopaka
samego. Mimo wszystko Duncan nie żałował niczego. Był z siebie bardzo
zadowolony. Pokazał swoją siłę a przyjdzie również pora na zemstę. Pansy
zapłaci za to, że go zdradziła. Nie spodziewał się, że przyjdzie do
niego po tym wszystkim. Gdy drzwi do celi drgnęły był zaskoczony jej
widokiem. Przebrała już się ze swojej sukni ślubnej i wyglądała całkiem
normalnie. Miała na sobie długą czarną suknie i szpilki. Uwielbiał ją w
takim stroju. Skrzywił się boleśnie świadomy jej zdrady.
-
Co tu robisz? – Warknął pragnąc by jak najszybciej wyszła. W Azkabanie
przynajmniej mógłby prosić o opuszczenie jej z celi a tymczasem ona tu
była. Niczym zjawa. Jego nemezis z różdżką w ręku skierowaną w jego
stronę. Jeśli Przybyła go zabić był gotów. Nie będzie z nią walczyć. Był
gotowy na przyjęcie tej porażki.
-
Dlaczego to zrobiłeś? – Spytała ignorując jego pytanie. Od dawna biła
się z tymi myślami. Nie sądziła, że jest zdolny do takiej głupoty. Czuła
jak własny ból rozdziera jej serce. Duncan był jej sercem a teraz go
straci. Wiedziała, że Czarny Pan mu nie daruje tego a Draco nie zrobi
nic by go powstrzymać. Nienawidził swego przyrodniego brata jak tylko
ten się pojawił w jego życiu.
-
Zrobiłbym to jeszcze raz gdybym musiał. – Odpowiedział ponuro a
szczerze Duncan Był pewny swojego. Pansy znów poczuła przypływ uczuć.
Nie mogła mu pozwolić zgnić w tych lochach. Zrobił to dla niej. Dla niej
poświęcił wszystko, co udało mu się poświęcić. Ostrożnie podeszła do
niego. Wyczuła jak spiął się cały. Nie ufał jej po tym, co zrobiła i
rozumiała to doskonale. Zawiodła go, ale tym razem pokażę mu, że jest po
jego stronie. Ruchem ręki uwolniła go z kajdan. Był zaskoczony.
-
Nie zdradziłam Cię. –Wyszeptała cicho mu do ucha. – Nie mogłabym. –
Jego ręka dotknęła jej szyi. Zamarła czując mocniejszy uścisk dłoni.
Gwałtownie wyrwał jej różdżkę. Nie spuszczała z niego wzroku. Bała się
tego, co zrobi.
-
Za późno na to pani Malfoy. – Z pogardą w głosie wycedził jej nazwisko.
Nie broniła się, gdy ją pocałował. Wyczuwała bijącą od niego nienawiść.
– Gdy ponownie się spotkamy będziesz pierwsza na mojej liście. – To
mówiąc odszedł zabierając jej różdżkę ze sobą. Pansy poczuła jak jej
świat zawirował w głowie. Dla dobra rodziny zaprzedała swoją dusze i
serce. Teraz nie była pewna czy było to tego warte. Właśnie stworzyła
sobie wroga, z którym w przyszłości będzie musiała stoczyć walkę.
***
Minęło
kilka dni a życie w Malfoy Manor zaczęło toczyć się własnym torem.
Hermiona szybko doszła do siebie po postrzale. Powoli wracały jej dawne
siły. Była szczęśliwa, że jej ciąży nie zagrażało żadne
niebezpieczeństwo. Niedługo będzie dość widoczna a ona obawiała się
reakcji pozostałych. Najbardziej Dracona, który od czasu, gdy uratowała
mu życie dziwnie się jej przyglądał. Była ciekawa czy tym czynem nie
złamała rzuconego zaklęcia, ale nie mogła mieć nadziei.
-
Panna Granger. – Zamarła, gdy Ian MacKimonn pojawił się w salonie.
Starała się unikać tego wielkiego Szkota, który jakby ciągle starał się
być w pobliżu. Nie miała pojęcia, czego od niej chce i o jakiej podróży
mówili. – Widzę, że ma się pani zdecydowanie lepiej. Cieszę się, bo
pragnę wkrótce wyruszyć w rodzinne strony.
- Chyba mój stan nie opóźnia pańskiej podróży? – Spytała ostrożnie. Nie podobały się jej jego słowa. Była zaniepokojona.
- Ach, więc mój przyjaciel nie poinformował Cię o moim postanowieniu? - Spytał a ona bezradnie pokręciła głową. – W takim razie muszę Ci powiedzieć sam. Dosięgłaś zaszczytu zostania moją żoną.
-
Co takiego? – Oniemiała z wrażenia. Nie tego się spodziewała.
Bezczelność Voldemorta nie miała granic. Zerwała się na równe nogi
kipiąc z gniewu.
-
To prawda moja droga. – Mężczyzna uśmiechnął się i zbliżył do niej.
Odruchowo odskoczyła, ale złapał ją zanim zdołała uciec i przyciągnął do
siebie. Poczuła jak jej ciałem wstrząsają mdłości. – Lepiej
przyzwyczajaj się do mojego dotyku. – Delikatnie pogładził ją po
policzku aż zadrżała ze strachu. – Gdy dotrzemy do Szkocji zostaniesz
moją żoną i matką mojego syna.
-
Masz syna? – Spytała oszołomiona. Jego słowa z trudem docierały do
niej. Voldemort zgotował jej gorszy los niż piekło. W tej jednej chwili
zaczynała żałować, że nie umarła od kuli Duncana.
-
Tak. – Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. – Ma na imię Colin. To
porywczy, ale inteligentny chłopak. Ma zaledwie pięć lat i potrzebuje
kobiecej ręki zanim pójdzie do Durmstangu.
-
Ale ja jestem zwykłą Szlamą… - Próbowała się bronić przed tą ostateczną
decyzją. – Nie nadaje się na żonę i matkę Twojego dziecka.
-
Przeceniasz swoje możliwości panno Granger. – Chciał ją pocałować, ale
wyrwała mu się. Jej serce drżało ze strachu. Wybiegła z salonu wpadając
wprost w ramiona Draco. Była przerażona.
-
Błagam nie pozwól im. – Wyszeptała jakby był jej ostatnią nadzieją. –
Nie pozwól im Draconie mnie zabrać… - Poprosiła mając nadzieje, że jej
wysłucha. – Wiem, że gdzieś w głębi ducha nadal mnie kochasz. Ja to
czuje Draconie. – Dotknęła jego serca, które zabiło mocniej. – Pansy i
Duncan rzucili na Ciebie zaklęcie Zapomnienia byś o mnie zapomniał.
Dlatego nie pamiętasz tych wszystkich chwil, które nas łączyły. Draco
przypomnij sobie. Przypomnij sobie mnie… …
-
Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Odparł chłodno zaskoczony zachowaniem
dziewczyny, Draco i odsunął ją od siebie. Odszedł nawet się nie
oglądając. Hermiona osunęła się bezradnie na podłogę i załkała cicho.
Nie miała już sił by walczyć. Musiała poddać się losowi albo dać się
złamać. Ratowało ją tylko dziecko, które w sobie nosiła i wiedziała, że
dla niego nie może się poddać. I będzie walczyć. O swoją własną
przyszłość. Bo w tym momencie tylko to jej zostało.
***
Na zakończenie:
W jakiś sposób poruszył mnie ten rozdział.
Nie wiem czemu, ale uważam, że ma w sobie coś wyjątkowego i nie chodzi tu wcale o postrzał Hermiony.
Odkrywa w sobie wiele uczuć, jakich dotąd nie pokazałam.
A Wy jak sądzicie?
Ostatecznie decydująca opinia należy do was.
A
tymczasem zapraszam was na noworoczny Przerywnik pt: „Życzenia się
spełniają, ale nie zawsze tak jakbyś tego chciał” już wkrótce! Ostatecznie decydująca opinia należy do was.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz