27 lipca 2012

Rozdział VII "Zakręt na drodze"

(gdy życie daje Ci cytryny zrób z nich lemoniadę)

Kroniki Proroka Codziennego nr. 14
No i w końcu wróciłam po dwóch Bonusach. Taka mała przerwa mi się przydała. Pomogła mi rozplanować moje opowiadanie na dalsze tory. Mam pomysły przynajmniej do piętnastej części i mam nadzieje, że dalej samo się rozwinie. Oczywiście do wielkiego finału drugiej części jeszcze wiele brakuje a nigdy nie wiadomo, co przyjdzie mi do głowy. Wciąż jeszcze mam z zanadrzu wiele zagadek do rozwiązania a kilka z nich już poznaliście. Tymczasem zapraszam kochani do czytania!!!

***
Tonks z leniwym uśmiechem pogładziła się po brzuchu. A więc w końcu się doczekała. Nadszedł ten wyjątkowy dzień. W końcu miała się doczekać swojego ślubu. Czy mogła być bardziej szczęśliwa? Mimo nadchodzącej grozy ze strony Voldemorta ona promieniała. Jej ciąża się rozwijała prawidłowo i wkrótce spodziewała się swojego pierwszego potomka. Nie mogła się doczekać. Już teraz czuła się gruba jak oślica a jej brzuszek uwydatniał się pod suknią ślubną. Mimo wszystko czuła się szczęśliwa. Dzisiaj miała zostać panią Lupin. Nic nie mogło zepsuć jej tego dnia.

- Nimfadoro… - Skrzywiła się słysząc to imię. Większość jej przyjaciół pamiętała jak się do niej zwracać. Niestety on najwyraźniej nie mógł się przyzwyczaić. Tak samo jak ona do niego. Scott Jonson. Nadal nie mogła uwierzyć, że był jej ojcem. Z początku w ogóle nie chciała go zapraszać na ślub. Jednak uznała, że nie może skrzywdzić tego człowieka przez kłamstwo jej matki. Uprowadzenie jej było jedynym sposobem by mógł się do niej zbliżyć. Niestety to nie polepszyło ich stosunków. Wręcz przeciwnie. Jego córka traktowała go z chłodnym dystansem. Nie ufała mu a on się wcale temu nie dziwił. Zbyt wiele świeżych ran zostało otwartych a minęło mało czasu by móc to naprawić.

- To Ty. – Jej głos brzmiał chłodno i obco. Tonks zachowywała dystans do mężczyzny, który miał prawo nazywać się jej ojcem. Nie rozumiała tego i nie chciała. Wiedziała tylko, że została okłamana przez matkę. Oboje zostali. A jednak żadne z nich nie umiało naprawić obecnej sytuacji. A teraz był jej ślub. I nie chciała go niszczyć podobnymi rozmyślaniami. To miała być najszczęśliwsza chwila jej życia. A wkrótce na świat przyjdzie jej dziecko. W końcu miała to, czego tak bardzo pragnęła. I nie mogła doczekać się szczęśliwego finału.

- Chciałem życzyć Ci wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. – Szepnął wzruszony. Zawahał się czy jej nie uściskać, ale ostatecznie nie zrobił tego. Nie chciał jej kłopotać swoją wylewnością ani zmuszać do niczego. I tak było jej trudno zaakceptować całą sytuacje. – Tonks to dobry mężczyzna i jestem pewien, że Cię uszczęśliwi. Obyś miała więcej szczęścia niż ja z Twoją matką. – Uśmiechnął się jakoś tak smutnie. Żałował wspólnie spędzonych chwil. Żałował wszystkiego, co stracili. Niestety czasu nie da się cofnąć. Najważniejsze by iść jakoś do przodu przez życie i niczego nie żałować. Tylko to mogli w tym momencie zrobić. Przez moment patrzył na swoją córkę ubraną w białą suknie. Mógł być z niej naprawdę dumny.

- Dziękuje. – Wyszeptała wzruszona, Tonks, gdy jej ojciec był tuż przy drzwiach. Po raz pierwszy tak na o nim pomyślała. Wiedziała, że minie wiele czasu zanim się przyzwyczai. Nie wyrzuci przecież Teddiego Tonksa ze swoich myśli. Był jej ojcem i to się nie zmieni. Jednak on też nim był. Musiała tylko otworzyć serce i przyjąć to, co dawał jej los. I była na to gotowa.

- Już czas. – Andromeda Tonks wślizgnęła się do pokoju córki. Kiwnęła głową z lekkim uśmiechem na ustach. W skromnym ołtarzu w salonie brali ślub. Lupin już stał u boku Harrego i Ginny. Wyglądał na niepewnego i zdenerwowanego. Gdy zobaczył swoją ukochaną na jego twarzy pojawiła się ulga. Nie umiał określić, co czuł w danej chwili. Słowa przysięgi same popłynęły z ich ust. Nie potrzebowali do tego żadnych zbędnych słów. Ich gesty mówiły same za siebie. A potem ich usta złączyły się w pierwszym małżeńskim pocałunku. Rozległy się gromkie brawa zebranych przyjaciół. W ich oczach odbijała się nadzieja. Na lepsze wspólne życie, które mieli wspólnie sobie ułożyć. Póki nie rozłączy ich śmierć.

***
A więc to się jednak stanie. A ona nie będzie mogła się przeciwstawić. Była załamana tym faktem. Żałowała, że nie miała żadnej szansy na zmianę w swoim życiu. Czy wszystko będzie tak wyglądać? Czy już zawsze będzie podporządkowana innym bez żadnej własnej decyzji? Odruchowo dotknęła sporej wypukłości na brzuchu. Jakim cudem nikt nie spostrzegł, że jest w ciąży? Tak bardzo starała się dochować tej tajemnicy, ale czy słusznie? Zbliżał się prawie trzeci miesiąc. Przez ten czas jej piersi zdążyły się zmienić a jej ciało nabrało więcej wagi. Ona sama stała się bardziej wrażliwa na niektóre rzeczy. A teraz zostawała odsyłana w nagrodę jak to określił Czarny Pan. Za to, że uratowała człowieka, którego nadal kochała. Miała dziwne uczucie, że ta miłość była jej przekleństwem. Nie umiała jednak o nim zapomnieć. Nawet, jeśli tajemniczy Cameron był bardzo dobry i szlachetny dla niej. Widziała jednak w jego oczach nienawiść i siłę. Wiedział jak ich używać. Niczym nie różnił się od Voldemorta.

- Dzisiaj wieczorem nas opuścisz. – Z zamyślenia wyrwał ją cichy głos Draco Malfoya. Siedziała właśnie w ogrodzie i rozkoszowała się promieniami lata. Lubiła to miejsce. Widać było w tym kobiecą rękę. Draco powiedział jej kiedyś, że Narcyza Malfoy bardziej dbała o ten ogród niż o niego samego. Efekty pracy były niezwykłe.

- Wiem. – Odparła cicho czując jak zdradzieckie serce bije jej mocno. Nie chciała jego bliskości. Z chęcią wolałaby by sobie poszedł. Był poślubiony innej. Ona nic dla niego nie znaczyła. Poczuła jak łzy zbierają się jej w kącikach oczu. Otarła je szybkim ruchem.

- Gdyby to ode mnie zależało zatrzymałbym Cie. – Odezwał się ku jej zaskoczeniu i swoim. To była prawda. Nie wiedział, czemu by to zrobił, ale potrzebował jej. Hermiona Granger była cierniem na jego duszy. Tamtego dnia powiedziała mu o klątwie. O wszystkim, co ich spotkało. Nie do końca jej wierzył, ale czuł, że coś w tym było. Jakiś kawałek jego serca wyrywał się do niej. Część jego duszy nosiła jej imię.

- Po co? – Spytała z odrobiną chłodu w głosie. Niechciana nadzieja wbiła się w jej serce. Pragnęła Dracona. Chciała wierzyć, że kiedyś wróci mężczyzna, którego pokochała. Czy to jest w ogóle możliwe? Czy ich przyszłość ma w ogóle szansę się spełnić? Zdawała sobie sprawę, że nie. Nie była już na tyle głupia, by nadal marzyć. Ich los został przesądzony za nich samych.

- Nie wiem. – Przyznał szczerze przyciągając ją do siebie. Nie broniła się. Te kilka chwil będzie musiało jej starczyć do końca życia w obcym kraju, gdzie przyjdzie jej mieszkać. – Po prostu czuje, że musisz tu być. Jakaś część mnie Ciebie potrzebuje. Nie mam pojęcia, czemu. Jesteś przeciwieństwem wszystkiego, w co wierzyłem do tej pory. Jednak nadal Cię pragnę. Chce Cię Hermiono Granger. – Nie była w stanie mu odmówić. W jego oczach widziała takie samo pożądanie jak on w jej. Pozwoliła by ujął jej twarz w dłonie i pocałował. W jej ciele wybuchł żar taki jak dawniej. Tym razem Draco jej nie gwałcił a ona nie musiała się przed nim bronić. Sama dawała mu to, czego oczekiwała. W tej jednej chwili oddawała mu się duszą i ciałem. Nie dbali o to, że ktoś ich może obserwować. Byli otoczeniu w cieniu drzew a do ogrodu nie wiele osób zaglądało. Sam Lucjusz unikał tego miejsca od zabójstwa swojej żony. Teraz to miejsce należało do nich. I nikt im tego nie odbierze. To miały być ich ostatnie wspólne chwile. Oboje chcieli je zapamiętać jak najlepiej.

***
-A  więc wyjeżdżasz? – Ginny Weasley z bólem w sercu patrzyła na ukochanego chłopca. Tak wiele by za niego oddała. Nie istniała rzecz, której by nie zrobiła. Nawet została szpiegiem. Nadal drżała na samą myśl o wezwaniu przez Jess. Ta kobieta związała ją okrutną przysięgą i nie miała szans by się wycofać.

- Nie mam wyjścia Ginewro. – Po raz pierwszy nazwał ją pełnym imieniem. Zarumieniła się mimo złości, jaką czuła. Poświęciła wszystko dla tej miłości. Nawet swoje dobre imię. A on wyjeżdżał. Tak po prostu opuszczał ją. Nie miała sił, by dłużej walczyć. Była w rozsypce, jakiej nigdy jeszcze wcześniej nie czuła. – Wiesz, że muszę wyjechać, by móc powstrzymać Voldemorta.

- Nie mów mi więcej. – Powiedziała gwałtownie. Może zbyt gwałtownie, ale naprawdę nie chciała wiedzieć, w jakim celu wyjeżdża. Musiała by wtedy powtórzyć wszystko Jess. Harry czujnie spojrzał na ukochaną dziewczynę. Od jakiegoś czasu niepokoiła go. Unikała rozmów na temat walki z Voldemortem. Unikała wszystkiego, co jest z nim związane. Nie rozumiał tego. Miał dziwne wrażenie, że coś się dzieje. Coś złego, czego nie umiał zrozumieć. – Będę spokojniejsza nic nie wiedząc. – Zapewniła chłopca. Przyjął to wytłumaczenie. W pewnym sensie miała racje. Voldemort nie będzie miał powodów, by ją skrzywdzić, jeśli odkryje, że Ginny nic nie wie.

- Podziękuj Ronowi za wszystko. – Powiedział spakowawszy ostatnie najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka. Żałował, że nie ma przy nich Hermiony. Wiedziałaby, co by mu się przydało. Postanowił również wyjechać bez Rona. Nie chciał narażać najlepszego przyjaciela na niebezpieczeństwo. Odbędzie te podróż samotnie. Zgodnie z własnym sumieniem. Wiedział, że przyjaciel będzie zły a sam list, jaki zostawił na biurku nie wystarczy. Mimo wszystko wiedział, że podjął słuszną decyzje. Najlepszą, na jaką mógł się zdobyć.

- Będzie wściekły. – Zauważyła Ginny z ponurą miną. Jednak rozumiała Harrego. Na jego miejscu zdecydowałaby się na taką samą misje jak i on. Harry również się uśmiechnął. Na jej ustach złożył ostatni delikatny pocałunek.

- Wiem. – Odsunął się od niej nie chcąc wziąć więcej niż mu dawała. Będzie za nią tęsknił, ale wiedział, że tak będzie lepiej. Kiedy Voldemort zostanie pokonany wówczas będzie mógł próbować ułożyć sobie życie z Ginny na nowo. Póki, co nie mógł o tym nawet marzyć. – Tak będzie lepiej. Ron będzie bezpieczniejszy. Nie wiadomo, co będzie czekać na mnie w Szkocji. To odległy i dziki kraj. Wszystko może się wydarzyć. – Ginny wiedziała, że Harry miał racje. Nie chciałaby narażać Rona na niebezpieczeństwo. Niestety Rudzielec jakby wyczuł zachowanie Harrego. Czekał na niego przed domem z plecakiem gotowym do podróży.

- Chciałeś mnie zostawić. – Odparł gniewnie zerkając na przyjaciela. Obserwował Harrego w czasie ceremonii i szybko wyczuł jego zachowanie. Zbyt dobrze znali się z przyjacielem. Dawno temu Ron obiecał sobie, że nie zostawi nigdy Harrego. Przez wszystko przejdą wspólnie. Teraz byli tylko we dwójkę, bo zabrakło Hermiony. Ron nie tracił nadziei, że wkrótce znów się połączą. Często myślał o Hermionie. Nie umiał o niej zapomnieć. Miał nadzieje, że jest szczęśliwa, bez względu na ścieżkę, jaką obrała.
- Ron… - Harremu głos uwiązł w gardle. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Nie sądził, że przyjaciel podąży wprost za nim. Do tej pory myślał, że to Hermiona ich łączyła. Ron pokazał mu, że jest inaczej.

- Nie Ronuj mi tu teraz. – Prychnął nieco obrażony Rudzielec uśmiechając się kącikiem ust. – Już od dawna wiedziałem, że zwiejesz. Myślałeś, że tak łatwo Ci odpuszczę? Chyba Ci się całkiem poprzestawiało w tej Twojej głowie. Wiesz, co by powiedziała wtedy Hermiona? – Harry odruchowo pokiwał głową. Chcąc nie chcąc musiał się pogodzić, że nie będzie w tym sam.

- Ruszajmy zatem. – Odparł z westchnieniem. Po raz ostatni obejrzeli się na Norę. Miejsce, które było domem dla obydwu. Wiedzieli, że minie sporo czasu zanim ponownie tu przybędą. Harry miał tylko nadzieje, że nie popełnia żadnego błędu. Zdawał sobie sprawę jak wiele ma do stracenia. Czas nie był ich sprzymierzeńcem.

***
A więc nadszedł czas. Nadal nie mogła uwierzyć w to wszystko. Teraz już nie odzyska upragnionej wolności. Na zawsze zostanie oddana mężczyźnie, który był jej wrogiem. Bezradnie spojrzała na drobną walizkę, która stanowiła jej dobytek. Nie miała tu nic swojego. Większość rzeczy to pamiątki od Dracona. Zachowała tylko kilka najbliższych jej sercu. W nowym życiu nie chciała żadnych bolesnych wspomnień. Chociaż Szkot wyglądał na przerażającego to traktował ją z niezwykłą łagodnością i troską. Miała nadzieje, że gdy odkryje, iż jest w ciąży nie zmieni tego w jej koszmar. Bała się tego dnia, ale wiedziała, że w końcu nadejdzie. Nie było chwili, by nie przestawała o tym myśleć. Pragnęła, by Draco wiedział o dziecku. Powinien w końcu był ojcem. Jednak nie mogła mu tego powiedzieć. Dlatego nie wspomniała ani słowem, kiedy wsiadała do powozu prowadzona przez Szkota. Napisała list, ale nie wierzyła, że Draco kiedykolwiek go przeczyta. Wszystko między nimi zostało już wyjaśnione poprzedniej nocy. Wciąż rozpamiętywała spędzone chwile w jego ramionach. Żałowała, że nie mogło być inaczej. Draco stał u boku swojej żony Pansy, gdy żegnali się z zebranymi. Voldemort również wyszedł im naprzeciw.

- To słuszna droga panno Granger. – Powiedział jej na pożegnanie. Zadrżała, gdy jego ciemne oczy spoglądały na nią. Wierzyła, że nadejdzie dzień, w którym jego rządy dobiegną końca. Wierzyła w swojego przyjaciela. – Teraz Twoje przeznaczenie leży w innych rękach.

- Moje przeznaczenie jest tam gdzie moje serce. – Odparła niezwykle chłodno, chociaż głos jej zadrżał. Unikała wzroku Dracona. Bała się, że się załamię i zrobi coś głupiego. Pozwoliła się poprowadzić do powozu. Przez cały czas drżała od tłumionego szlochu. Z trudem panowała nad sobą.

- Wszystko będzie dobrze cherie.. – Szepnął jej czule Ian Cameron. Delikatnie objął ją ramionami. Skuliła się jeszcze bardziej nienawidząc tego dotyku. Myślami starała się być gdzieś indziej. Zupełnie jakby to, co się stało nie tyczyło jej. – Musisz tylko zapomnieć o tamtym mężczyźnie. On dla Ciebie już nie istnieje. A ja nie lubię dzielić się moją własnością z nikim innym.

- Nie jestem niczyją własnością! – Wybuchła czując, że tego nie wytrzyma. Wszystko gotowało się w niej od środka. Cameron zmrużył oczy i spojrzał na nią gniewnie. Była odważną dziewczyną i podziwiał to w niej. Jednak nie mógł tego tolerować. Ta dziewczyna należała do niego i musiała się do tego przyzwyczaić. Im wcześniej to zrobi tym dla niej będzie lepiej. Gwałtownie chwycił ją za włosy i przyciągnął do siebie. Hermiona próbowała mu się wyrwać. Do tej pory Cameron nie użył wobec niej siły. W jego oczach pojawiły się gniewne błyski. Odruchowo skuliła się w sobie.

- Najwyższa pora byś zrozumiała, gdzie jest Twoje miejsce panno Granger. – Wycedził uderzając ją w twarz. Bolesny cios sprawił, że zaszumiało jej w uszach. Skuliła się w sobie obawiając się kolejnego ciosu. – Nie skrzywdzę Cię ze względu na dziecko, które w sobie nosisz. – W jej oczach pojawiło się zaskoczenie. – Nie jestem głupi. Domyśliłem się już dawno. Voldemort też wie. Jak myślisz skąd ten pomysł byś ze mną wyjechała? – Zakpił z niej bezlitośnie. Hermiona skuliła się w sobie załamana. Teraz wszystko zaczynała rozumieć. Jej życie po raz kolejny legło w gruzach a ona znalazła się w pułapce bez wyjścia. Znów zaczęła drżeć o swój los i nienarodzonego jeszcze dziecka.

***
-Co planujesz? – Spytała nieco zmieszana Nimfadora Tonks. Teraz już bardziej Lupin. Nadal nie mogła uwierzyć, że została poślubiona ukochanemu mężczyźnie. Była tak bardzo i niepoprawnie szczęśliwa. Miała ochotę ogłosić to całemu światu. Lupin przyglądał się jej z tajemniczym uśmiechem na twarzy. Znajdowali się w wynajmowanym przez Lupina mieszkaniu na obrzeżach Londynu. Miało to być bezpieczne dla nich miejsce. To miał być ich przyszły dom. Znów uśmiechnęła się na samą myśl o tym. Ich sypialnia była dość skromna, ale przytulna. Był również przygotowany pokój dziecięcy dla ich maleństwa. Dotknęła swojego wypukłego brzuszka. Już wkrótce ich rodzina się powiększy.

- Chyba już dość niespodzianek na dzisiaj, co kochanie? – Wymruczał z rozbawieniem Lupin przeciągając się na łóżku. Był dla niej najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znała. Nadal uważał, że popełniał błąd. Pakował Tonks w niebezpieczeństwo. Nie powinien nigdy zakładać rodziny. A jednak nie chciał być sam. Tonks go kochała a on z całego serca kochał ją. Nie chciał by to się kiedykolwiek skończyło. Nawet, jeśli w głębi serca uważał, że jest głupi.

- Jakie to szalone… - Szepnęła zsuwając z siebie suknie ślubną. Zadrżała, gdy Lupin zszedł z łóżka i zbliżył się do niej. Złożył delikatny pocałunek na jej ramieniu. Zręcznymi palcami ściągał z niej koszulkę. Jej całe ciało drżało pragnąwszy jego dotyku. Już dawno nie czuła się tak dobrze. Jej włosy zmieniły kolor na ognistą czerwień. Każdy mięsień płonął z intensywnego żaru. Zgrabne palce Lupina błądziły po każdym skrawku jej ciała.

- Czemu? – Spytał na moment odrywając swe usta. Spojrzał jej głęboko w oczy. Zobaczył w nich pożądanie i miłość. Byłby idiotą, gdyby zrezygnował z kobiety, którą kocha. Harry miał wiele racji. Uprzedzenia nie mogły rządzić jego życiem. Był wilkołakiem, ale zasługiwał na szczęście jak każda inna osoba. Nigdy nie skrzywdzi Tonks ani swojego dziecka. Prędzej poświęciłby własne życie.

- Jesteśmy tacy szczęśliwi. – Odparła jakby z lekkim wahaniem całkowicie niepewna swoich słów. Nie chciała potem temu zaprzeczać. Stąd brała się jej własna obawa. – A wokoło tyle tragedii. Voldemort coraz bardziej sieje postrach. – Wzdrygnęła się wymawiając jego imię. Nadal nie mogła się przyzwyczaić.

- Voldemort zostanie pokonany. – Odparł z mocą Lupin. Rozumiał jej obawy. On również je podzielał i tak samo się przejmował. Świat czarodziejów wisiał na skraju krawędzi. Nie było wiele osób, którym resztki Zakonu mogły ufać. Voldemort przejął kontrolę nad wszystkim. Śmierć Dumbledor’a była tylko gwoździem do ich trumny. Cała nadzieja spoczywała na czarnowłosym chłopaku z blizną błyskawicy na czole. – Jestem pewny, że ta wyprawa Harrego to ostatnie wskazówki Dumbledor’a. – Dokończył składając na jej ustach pocałunek.

- Chciałabym, by nasze dziecko wychowało się w wolnym świecie. – Szepnęła, gdy Lupin ściągał z niej jedwabną koszulkę. Została cała naga. Jej majtki również błyskawicznie pofrunęły w dół. Cała drżała jakby to był jej pierwszy raz. W pewnym sensie był. To była jej noc poślubna. Z mężem, którego kochała nad życie. Ostrożnie chwycił ją na ręce i ułożył na łóżku. Delikatnie rozsunął jej nogi, odkrywając jej kobiecość. Wyczuwał jak drżała pełna napięcia i oczekiwania. Nie odrywał od niej swojego spojrzenia. Trafnie wyczuwał, co sprawiało jej największą przyjemność. Dobrze poznał ciało swojej ukochanej. Wszedł w nią jednym sprawnym ruchem. Krzyknęła z rozkoszy oddając mu się cała. Wreszcie marzenie małej dziewczynki spełniło się. Znalazła swoje miejsce na ziemi. Była zakochana i kochana. W tym momencie niczego bardziej nie pragnęła. Jedynie tego, aby ten słodki sen trwał wiecznie.

***
Do portu zajechali późnym wieczorem. Hermiona nigdy wcześniej nie płynęła statkiem. Z podziwem patrzyła na wielki masztowiec należący do Iana Camerona. Niechętnie przyznawała przed sobą, że zrobił na niej wrażenie.

- Panie Cameron… - Szepnęła w pewnym momencie przerywając jak zapanowała między nimi cisza po tym jak dał jej pokaz swojej siły. Stwierdziła, że jeżeli ma z nim spędzić część swojego życia to powinna nastawić się do niego bardziej przyjaźnie. Gdyby nie fakt, że ona kochała Draco a on był przyjacielem Voldemorta mogłaby coś do niego czuć. Ian Cameron był bardzo przystojnym mężczyzną i w pewien sposób pociągał ją. Nie mogłaby jednak zdobyć się, by zbliżyć się do niego. A podejrzewała, że on będzie tego oczekiwał. – Czemu po prostu nie użyjemy teleportacji? O wiele łatwiej byłoby przenieść się do Twojego domu. W końcu też jest pan czarodziejem. – Przez chwilę spoglądał na nią, po czym wybuchnął śmiechem jakby powiedziała coś zabawnego. Poczuła się zażenowana. Urażona nie przyjęła jego ręki, gdy pomagał jej wysiąść z powozu. Ian pomyślał, że z tą dziewczyną nie będzie się nudził. Miała w sobie prawdziwą ikrę.

- To Szkocja moja droga. – Odparł po chwili uspokoiwszy się nieco. – To jest bardzo zacofany i tradycyjny kraj. Jak myślisz, co by zrobili gdyby odkryli, że pan na ich zamku jest czarownikiem? – To była trafna uwaga. Czytała kiedyś sporo o Szkocji. Wiedziała, co by zrobili. – W moim kraju będziesz musiała uważać na to, co robisz. Postanowiłem jednak Ci zaufać i dlatego mam dla Ciebie pewien prezent. Wiem jak zdolną czarownicą jesteś, ale ja umiem o wiele więcej od Ciebie. Nigdy nie waż się wykorzystać mojego daru przeciw niej. – W jego głosie słyszała wyraźne ostrzeżenie. Nie mogła uwierzyć, gdy wręczył jej małe pudełeczko a w nim różdżkę. Jej różdżkę. Sięgnęła po nią z drżącymi palcami i przycisnęła do siebie jakby to był najcenniejszy skarb. W pewien sposób odzyskała część siebie samej.

- Dziękuje. – Wyszeptała wzruszona. W oczach Iana pojawił się jakiś wesoły błysk, który szybko zniknął. Spojrzał na nią z pożądaniem w oczach. Umiała rozpoznać te spojrzenie. Tak samo zawsze patrzył na nią Draco, gdy jej pragnął. Cofnęła się odruchowo kilka kroków.

- Myślę, że wiesz jak podziękować mi w dość stosowniejszy sposób. – Szepnął jej gardłowym głosem. Przysunął się bliżej do siebie. Poczuła, że ma nogi jak z waty. Nie była wstanie się poruszyć. – Jeden mały pocałunek będzie idealną nagrodą. – Odetchnęła z ulgą. Chciał tylko pocałunku. To mu mogła dać. To i nic więcej. Nachyliła się by mógł to zrobić. Dziwnie się czuła, gdy po raz pierwszy od tak dawna inny mężczyzna dotykał jej ust. Do tej pory nikomu innemu nie pozwoliła na pocałunek. To było coś dziwnego. Nie umiała określić tego, co czuła, gdy ją całował. Jej całe ciało było jak z waty. Niezwykle sztywne usta poddawały się pocałunkom tego silnego mężczyzny. Obudził w niej dziwne pragnienie. Przez chwilę oszołomiona nieznanymi doznaniami oddawała mu pocałunek. Odsunęła się od niego, gdy mignęła jej przed oczami twarz Dracona. – Pragniesz mnie. – Zauważył ze złośliwym uśmieszkiem.

- Nigdy! – Syknęła zła na swoje zdradzieckie ciało. Nie chciała tego. Kochała tylko jednego mężczyznę. Tylko do niego należała. Z trudem powstrzymała się od uderzenia go. Zdawała sobie sprawę jak bardzo niebezpieczny jest ten człowiek. Wolała nie ryzykować tego, co mógłby jej wtedy zrobić. Swoją siłę pokazał już wtedy w powozie. Udało jej się jednak zachować, chociaż odrobinę dumy, gdy wchodziła na pokład statku z wysoko uniesioną głową. Na pokładzie została przedstawiona sympatycznego kapitana Broma, który pokazał jej kajutę. Na szczęście jej własną. Dopiero, kiedy została sama rzuciła się na łóżko z płaczem. Jej dawne życie zostało stracone. Nigdy już nie zobaczy Dracona. Nigdy nie będzie szczęśliwa.

- Tak mi przykro kochanie. – Szepnęła z czułością do swojego brzucha. Po raz pierwszy rozmawiała ze swoim nienarodzonym dzieckiem. Gdy opadły łzy zwinęła się w kłębek i niepostrzeżenie zasnęła mając nadzieje, że sen da jej ulgę i pomoże zmierzyć się z nadchodzącą rzeczywistością.

***
Harry i Ron pierwszy raz płynęli statkiem. Chyba jeszcze nigdy obaj nie denerwowali się jak teraz. Do portu zdążyli dosłownie w ostatniej chwili. Ponieważ tylko Ron zdał egzamin na możliwość teleportacji Harry uznał, że podróż statkiem będzie bezpieczniejsza dla nich. Młody Potter nie krył swojego podniecenia. Był zły, że dziesięć minut wcześniej odpłynął jakiś prywatny statek do Szkocji. Czuł by się o wiele lepiej, gdyby udało mu się dogadać jakoś z właścicielem. Niestety nie udało im się. Na szczęście znaleźli miejsce na dość zwyczajnym statku wycieczkowym płynącym do Endyburga o nazwie „Dorina”. Ron nie krył swojego kpiącego uśmiechu z nazwy statku a sam Harry po cichu zgadzał się z nim. Kapitan Proctor okazał się dość gburowatym człowiekiem a sam statek nie zaliczał się do najlepszych. Mimo to Harry musiał zapłacić bajońską sumę, by znaleźć sobie miejsce na pokładzie. Żałował, że z racji urodzenia nie brał udziału w ćwiczeniach teleportacji. Wówczas podróż byłaby o wiele łatwiejsza i prostsza.

- Gdybym lepiej poćwiczył wówczas mógłbym nas przenieść. – Wymamrotał Ron padając na koję, gdy znaleźli się już w niezbyt wygodnej kajucie. Harry westchnął nie wiedząc, co mógłby odpowiedzieć, by pocieszyć przyjaciela. Z jednej strony po niezbyt miłych wrażeniach po pierwszych teleportacjach z Dumbledorem uznał, że podróż statkiem jest znacznie przyjemniejsza. Wypłynęli jakieś pół godziny później. Obaj w ponurym milczeniu zjedli niezbyt smaczny posiłek składający się z wodnistej zupy i sucharów. Harremu przypomniały się dni głodówki u Dursleyów i na samą myśl o tym skręcało mu żołądek. Prócz nich na pokładzie było zaledwie kilka osób. Sama załoga nie wyglądała lepiej niż kapitan. Obaj starali się schodzić im z drogi, gdyż nie chcieli kłopotów. Woleli, by nikt nie wiedział, że na pokładzie statku znajduje się dwóch poszukiwanych Czarodziejów. W środku nocy obudził ich krzyk młodej kobiety. Obaj gwałtownie zerwali się z koi.

- Sprawdzę, co się dzieje. – Wymamrotał niezbyt zadowolony Harru zsuwając się z koi. Nieprzytomnie odnalazł buty i wyszedł z kajuty. Na pokładzie w strugach mocnego deszczu trwało zamieszanie. Grupka mężczyzn, w których rozpoznał załogę otaczało jakąś młodziutką kobietę. Była przerażona i kuliła się w kącie. Gdzieś obok leżał nieprzytomny młodzieniec, który prawdopodobnie był jej mężem. Poczuł jak zagotowała się w nim złość. Postanowił nie pozwolić im skrzywdzić dziewczyny. – Zostawcie ją. – Wykrzyknął w ich stronę. Nie bardzo wiedział, co zrobi, ale coś musiał. Dziewczyna patrzyła na niego z błaganiem w oczach. Nie mógł jej tak zostawić. Zacisnął dłoń na różdżce, którą wyciągnął z kieszeni. Był zdecydowany na jej użycie bez względu na konsekwencje.

- Bo, co zrobisz chłopcze? – Do jego uszu dobiegł go niezbyt miły głos kapitana. Harry gwałtownie się odwrócił. Poczuł jak gwałtownie zasycha mu w gardle. Kapitan stał w strugach deszczu trzymając przy sobie poobijanego Rona. Przy gardle chłopaka trzymał nóż. Po jego szyi ciekła już stróżka krwi. – Co wybierzesz? Przyjaciela czy te dziewuszkę? – Na twarzy mężczyzny pojawił się dość kpiący uśmiech. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie czuł się taki bezradny a przecież zmierzył się z niebezpieczeństwem zbyt wiele razy. Tym razem sytuacja wydawała się być o wiele poważniejsza. Harry ze zrezygnowaniem odsunął się na bok. Czuł się winny całej sytuacji. Nawet nie spojrzał w stronę zabieranej dziewczyny, która krzyczała jeszcze głośniej wzywając pomocy. – Mądra decyzja. – Kapitan pchnął oszołomionego Rona w jego stronę. – Witajcie na pokładzie niewolników.

- Niewolników? – Powtórzył zaskoczony. Nie spodziewał się, że takie rzeczy dzieją się w dwudziestym pierwszym wieku.

zizwiązało im ręce z tyłu. Na szczęście żaden z nich nie zabrał im różdżek. – Gdy dotrzemy do Endyburga zostaniecie sprzedani na handlu niewolników. Podobnie jak reszta pasażerów. Zamknijcie ich pod pokładem. – Rozkazał i odszedł pogwizdując wesoło. Harry i Ron wymienili ponure spojrzenia. Obaj znaleźli się w poważnych kłopotach. I musieli zrobić wszystko, by się z nich wydostać. Jednak teraz na środku morza nie mieli na to szans. Pozostało im jedynie czekać aż dopłyną do brzegu i zobaczyć, co przyniesie ponury los.

***
Od autorki:
I tym dość ponurym akcentem zakańczam rozdział. Zmieniłam tytuł ponieważ uznałam, że tak będzie zdecydowanie pasował lepiej. Mam mieszane uczucia, co do tego rozdziału, ale cóż sami oceniacie.
Z mojej strony chciałabym was zaprosić serdecznie na nową ocenialnie; www.oko-prawdy.blog.onet.pl, gdzie próbuje swych sił jako oceniająca.

Notka informacyjna:
Pierwotny tytuł: „Nieśmiertelna miłość” cz.2 „oszukać przeznaczenie” rozdział VII.
Ilość stron: 8
Ilość słów: 4 285

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz