(gdy życie daje Ci cytryny zrób z nich lemoniadę)
Kroniki Proroka Codziennego nr. 14
No
i w końcu wróciłam po dwóch Bonusach. Taka mała przerwa mi się
przydała. Pomogła mi rozplanować moje opowiadanie na dalsze tory. Mam
pomysły przynajmniej do piętnastej części i mam nadzieje, że dalej samo
się rozwinie. Oczywiście do wielkiego finału drugiej części jeszcze
wiele brakuje a nigdy nie wiadomo, co przyjdzie mi do głowy. Wciąż
jeszcze mam z zanadrzu wiele zagadek do rozwiązania a kilka z nich już
poznaliście. Tymczasem zapraszam kochani do czytania!!!
***
Tonks
z leniwym uśmiechem pogładziła się po brzuchu. A więc w końcu się
doczekała. Nadszedł ten wyjątkowy dzień. W końcu miała się doczekać
swojego ślubu. Czy mogła być bardziej szczęśliwa? Mimo nadchodzącej
grozy ze strony Voldemorta ona promieniała. Jej ciąża się rozwijała
prawidłowo i wkrótce spodziewała się swojego pierwszego potomka. Nie
mogła się doczekać. Już teraz czuła się gruba jak oślica a jej brzuszek
uwydatniał się pod suknią ślubną. Mimo wszystko czuła się szczęśliwa.
Dzisiaj miała zostać panią Lupin. Nic nie mogło zepsuć jej tego dnia.
-
Nimfadoro… - Skrzywiła się słysząc to imię. Większość jej przyjaciół
pamiętała jak się do niej zwracać. Niestety on najwyraźniej nie mógł się
przyzwyczaić. Tak samo jak ona do niego. Scott Jonson. Nadal nie mogła
uwierzyć, że był jej ojcem. Z początku w ogóle nie chciała go zapraszać
na ślub. Jednak uznała, że nie może skrzywdzić tego człowieka przez
kłamstwo jej matki. Uprowadzenie jej było jedynym sposobem by mógł się
do niej zbliżyć. Niestety to nie polepszyło ich stosunków. Wręcz
przeciwnie. Jego córka traktowała go z chłodnym dystansem. Nie ufała mu a
on się wcale temu nie dziwił. Zbyt wiele świeżych ran zostało otwartych
a minęło mało czasu by móc to naprawić.
-
To Ty. – Jej głos brzmiał chłodno i obco. Tonks zachowywała dystans do
mężczyzny, który miał prawo nazywać się jej ojcem. Nie rozumiała tego i
nie chciała. Wiedziała tylko, że została okłamana przez matkę. Oboje
zostali. A jednak żadne z nich nie umiało naprawić obecnej sytuacji. A
teraz był jej ślub. I nie chciała go niszczyć podobnymi rozmyślaniami.
To miała być najszczęśliwsza chwila jej życia. A wkrótce na świat
przyjdzie jej dziecko. W końcu miała to, czego tak bardzo pragnęła. I
nie mogła doczekać się szczęśliwego finału.
-
Chciałem życzyć Ci wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. –
Szepnął wzruszony. Zawahał się czy jej nie uściskać, ale ostatecznie nie
zrobił tego. Nie chciał jej kłopotać swoją wylewnością ani zmuszać do
niczego. I tak było jej trudno zaakceptować całą sytuacje. – Tonks to
dobry mężczyzna i jestem pewien, że Cię uszczęśliwi. Obyś miała więcej
szczęścia niż ja z Twoją matką. – Uśmiechnął się jakoś tak smutnie.
Żałował wspólnie spędzonych chwil. Żałował wszystkiego, co stracili.
Niestety czasu nie da się cofnąć. Najważniejsze by iść jakoś do przodu
przez życie i niczego nie żałować. Tylko to mogli w tym momencie zrobić.
Przez moment patrzył na swoją córkę ubraną w białą suknie. Mógł być z
niej naprawdę dumny.
-
Dziękuje. – Wyszeptała wzruszona, Tonks, gdy jej ojciec był tuż przy
drzwiach. Po raz pierwszy tak na o nim pomyślała. Wiedziała, że minie
wiele czasu zanim się przyzwyczai. Nie wyrzuci przecież Teddiego Tonksa
ze swoich myśli. Był jej ojcem i to się nie zmieni. Jednak on też nim
był. Musiała tylko otworzyć serce i przyjąć to, co dawał jej los. I była
na to gotowa.
-
Już czas. – Andromeda Tonks wślizgnęła się do pokoju córki. Kiwnęła
głową z lekkim uśmiechem na ustach. W skromnym ołtarzu w salonie brali
ślub. Lupin już stał u boku Harrego i Ginny. Wyglądał na niepewnego i
zdenerwowanego. Gdy zobaczył swoją ukochaną na jego twarzy pojawiła się
ulga. Nie umiał określić, co czuł w danej chwili. Słowa przysięgi same
popłynęły z ich ust. Nie potrzebowali do tego żadnych zbędnych słów. Ich
gesty mówiły same za siebie. A potem ich usta złączyły się w pierwszym
małżeńskim pocałunku. Rozległy się gromkie brawa zebranych przyjaciół. W
ich oczach odbijała się nadzieja. Na lepsze wspólne życie, które mieli
wspólnie sobie ułożyć. Póki nie rozłączy ich śmierć.
***
A więc
to się jednak stanie. A ona nie będzie mogła się przeciwstawić. Była
załamana tym faktem. Żałowała, że nie miała żadnej szansy na zmianę w
swoim życiu. Czy wszystko będzie tak wyglądać? Czy już zawsze będzie
podporządkowana innym bez żadnej własnej decyzji? Odruchowo dotknęła
sporej wypukłości na brzuchu. Jakim cudem nikt nie spostrzegł, że jest w
ciąży? Tak bardzo starała się dochować tej tajemnicy, ale czy słusznie?
Zbliżał się prawie trzeci miesiąc. Przez ten czas jej piersi zdążyły
się zmienić a jej ciało nabrało więcej wagi. Ona sama stała się bardziej
wrażliwa na niektóre rzeczy. A teraz zostawała odsyłana w nagrodę jak
to określił Czarny Pan. Za to, że uratowała człowieka, którego nadal
kochała. Miała dziwne uczucie, że ta miłość była jej przekleństwem. Nie
umiała jednak o nim zapomnieć. Nawet, jeśli tajemniczy Cameron był
bardzo dobry i szlachetny dla niej. Widziała jednak w jego oczach
nienawiść i siłę. Wiedział jak ich używać. Niczym nie różnił się od
Voldemorta.
-
Dzisiaj wieczorem nas opuścisz. – Z zamyślenia wyrwał ją cichy głos
Draco Malfoya. Siedziała właśnie w ogrodzie i rozkoszowała się
promieniami lata. Lubiła to miejsce. Widać było w tym kobiecą rękę.
Draco powiedział jej kiedyś, że Narcyza Malfoy bardziej dbała o ten
ogród niż o niego samego. Efekty pracy były niezwykłe.
-
Wiem. – Odparła cicho czując jak zdradzieckie serce bije jej mocno. Nie
chciała jego bliskości. Z chęcią wolałaby by sobie poszedł. Był
poślubiony innej. Ona nic dla niego nie znaczyła. Poczuła jak łzy
zbierają się jej w kącikach oczu. Otarła je szybkim ruchem.
-
Gdyby to ode mnie zależało zatrzymałbym Cie. – Odezwał się ku jej
zaskoczeniu i swoim. To była prawda. Nie wiedział, czemu by to zrobił,
ale potrzebował jej. Hermiona Granger była cierniem na jego duszy.
Tamtego dnia powiedziała mu o klątwie. O wszystkim, co ich spotkało. Nie
do końca jej wierzył, ale czuł, że coś w tym było. Jakiś kawałek jego
serca wyrywał się do niej. Część jego duszy nosiła jej imię.
-
Po co? – Spytała z odrobiną chłodu w głosie. Niechciana nadzieja wbiła
się w jej serce. Pragnęła Dracona. Chciała wierzyć, że kiedyś wróci
mężczyzna, którego pokochała. Czy to jest w ogóle możliwe? Czy ich
przyszłość ma w ogóle szansę się spełnić? Zdawała sobie sprawę, że nie.
Nie była już na tyle głupia, by nadal marzyć. Ich los został przesądzony
za nich samych.
-
Nie wiem. – Przyznał szczerze przyciągając ją do siebie. Nie broniła
się. Te kilka chwil będzie musiało jej starczyć do końca życia w obcym
kraju, gdzie przyjdzie jej mieszkać. – Po prostu czuje, że musisz tu
być. Jakaś część mnie Ciebie potrzebuje. Nie mam pojęcia, czemu. Jesteś
przeciwieństwem wszystkiego, w co wierzyłem do tej pory. Jednak nadal
Cię pragnę. Chce Cię Hermiono Granger. – Nie była w stanie mu odmówić. W
jego oczach widziała takie samo pożądanie jak on w jej. Pozwoliła by
ujął jej twarz w dłonie i pocałował. W jej ciele wybuchł żar taki jak
dawniej. Tym razem Draco jej nie gwałcił a ona nie musiała się przed nim
bronić. Sama dawała mu to, czego oczekiwała. W tej jednej chwili
oddawała mu się duszą i ciałem. Nie dbali o to, że ktoś ich może
obserwować. Byli otoczeniu w cieniu drzew a do ogrodu nie wiele osób
zaglądało. Sam Lucjusz unikał tego miejsca od zabójstwa swojej żony.
Teraz to miejsce należało do nich. I nikt im tego nie odbierze. To miały
być ich ostatnie wspólne chwile. Oboje chcieli je zapamiętać jak
najlepiej.
***
-A więc
wyjeżdżasz? – Ginny Weasley z bólem w sercu patrzyła na ukochanego
chłopca. Tak wiele by za niego oddała. Nie istniała rzecz, której by nie
zrobiła. Nawet została szpiegiem. Nadal drżała na samą myśl o wezwaniu
przez Jess. Ta kobieta związała ją okrutną przysięgą i nie miała szans
by się wycofać.
-
Nie mam wyjścia Ginewro. – Po raz pierwszy nazwał ją pełnym imieniem.
Zarumieniła się mimo złości, jaką czuła. Poświęciła wszystko dla tej
miłości. Nawet swoje dobre imię. A on wyjeżdżał. Tak po prostu opuszczał
ją. Nie miała sił, by dłużej walczyć. Była w rozsypce, jakiej nigdy
jeszcze wcześniej nie czuła. – Wiesz, że muszę wyjechać, by móc
powstrzymać Voldemorta.
-
Nie mów mi więcej. – Powiedziała gwałtownie. Może zbyt gwałtownie, ale
naprawdę nie chciała wiedzieć, w jakim celu wyjeżdża. Musiała by wtedy
powtórzyć wszystko Jess. Harry czujnie spojrzał na ukochaną dziewczynę.
Od jakiegoś czasu niepokoiła go. Unikała rozmów na temat walki z
Voldemortem. Unikała wszystkiego, co jest z nim związane. Nie rozumiał
tego. Miał dziwne wrażenie, że coś się dzieje. Coś złego, czego nie
umiał zrozumieć. – Będę spokojniejsza nic nie wiedząc. – Zapewniła
chłopca. Przyjął to wytłumaczenie. W pewnym sensie miała racje.
Voldemort nie będzie miał powodów, by ją skrzywdzić, jeśli odkryje, że
Ginny nic nie wie.
-
Podziękuj Ronowi za wszystko. – Powiedział spakowawszy ostatnie
najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka. Żałował, że nie ma przy nich
Hermiony. Wiedziałaby, co by mu się przydało. Postanowił również
wyjechać bez Rona. Nie chciał narażać najlepszego przyjaciela na
niebezpieczeństwo. Odbędzie te podróż samotnie. Zgodnie z własnym
sumieniem. Wiedział, że przyjaciel będzie zły a sam list, jaki zostawił
na biurku nie wystarczy. Mimo wszystko wiedział, że podjął słuszną
decyzje. Najlepszą, na jaką mógł się zdobyć.
-
Będzie wściekły. – Zauważyła Ginny z ponurą miną. Jednak rozumiała
Harrego. Na jego miejscu zdecydowałaby się na taką samą misje jak i on.
Harry również się uśmiechnął. Na jej ustach złożył ostatni delikatny
pocałunek.
-
Wiem. – Odsunął się od niej nie chcąc wziąć więcej niż mu dawała.
Będzie za nią tęsknił, ale wiedział, że tak będzie lepiej. Kiedy
Voldemort zostanie pokonany wówczas będzie mógł próbować ułożyć sobie
życie z Ginny na nowo. Póki, co nie mógł o tym nawet marzyć. – Tak
będzie lepiej. Ron będzie bezpieczniejszy. Nie wiadomo, co będzie czekać
na mnie w Szkocji. To odległy i dziki kraj. Wszystko może się wydarzyć.
– Ginny wiedziała, że Harry miał racje. Nie chciałaby narażać Rona na
niebezpieczeństwo. Niestety Rudzielec jakby wyczuł zachowanie Harrego.
Czekał na niego przed domem z plecakiem gotowym do podróży.
-
Chciałeś mnie zostawić. – Odparł gniewnie zerkając na przyjaciela.
Obserwował Harrego w czasie ceremonii i szybko wyczuł jego zachowanie.
Zbyt dobrze znali się z przyjacielem. Dawno temu Ron obiecał sobie, że
nie zostawi nigdy Harrego. Przez wszystko przejdą wspólnie. Teraz byli
tylko we dwójkę, bo zabrakło Hermiony. Ron nie tracił nadziei, że
wkrótce znów się połączą. Często myślał o Hermionie. Nie umiał o niej
zapomnieć. Miał nadzieje, że jest szczęśliwa, bez względu na ścieżkę,
jaką obrała.
-
Ron… - Harremu głos uwiązł w gardle. Nie miał pojęcia, co powiedzieć.
Nie sądził, że przyjaciel podąży wprost za nim. Do tej pory myślał, że
to Hermiona ich łączyła. Ron pokazał mu, że jest inaczej.
-
Nie Ronuj mi tu teraz. – Prychnął nieco obrażony Rudzielec uśmiechając
się kącikiem ust. – Już od dawna wiedziałem, że zwiejesz. Myślałeś, że
tak łatwo Ci odpuszczę? Chyba Ci się całkiem poprzestawiało w tej Twojej
głowie. Wiesz, co by powiedziała wtedy Hermiona? – Harry odruchowo
pokiwał głową. Chcąc nie chcąc musiał się pogodzić, że nie będzie w tym
sam.
-
Ruszajmy zatem. – Odparł z westchnieniem. Po raz ostatni obejrzeli się
na Norę. Miejsce, które było domem dla obydwu. Wiedzieli, że minie sporo
czasu zanim ponownie tu przybędą. Harry miał tylko nadzieje, że nie
popełnia żadnego błędu. Zdawał sobie sprawę jak wiele ma do stracenia.
Czas nie był ich sprzymierzeńcem.
***
A więc
nadszedł czas. Nadal nie mogła uwierzyć w to wszystko. Teraz już nie
odzyska upragnionej wolności. Na zawsze zostanie oddana mężczyźnie,
który był jej wrogiem. Bezradnie spojrzała na drobną walizkę, która
stanowiła jej dobytek. Nie miała tu nic swojego. Większość rzeczy to
pamiątki od Dracona. Zachowała tylko kilka najbliższych jej sercu. W
nowym życiu nie chciała żadnych bolesnych wspomnień. Chociaż Szkot
wyglądał na przerażającego to traktował ją z niezwykłą łagodnością i
troską. Miała nadzieje, że gdy odkryje, iż jest w ciąży nie zmieni tego w
jej koszmar. Bała się tego dnia, ale wiedziała, że w końcu nadejdzie.
Nie było chwili, by nie przestawała o tym myśleć. Pragnęła, by Draco
wiedział o dziecku. Powinien w końcu był ojcem. Jednak nie mogła mu tego
powiedzieć. Dlatego nie wspomniała ani słowem, kiedy wsiadała do powozu
prowadzona przez Szkota. Napisała list, ale nie wierzyła, że Draco
kiedykolwiek go przeczyta. Wszystko między nimi zostało już wyjaśnione
poprzedniej nocy. Wciąż rozpamiętywała spędzone chwile w jego ramionach.
Żałowała, że nie mogło być inaczej. Draco stał u boku swojej żony
Pansy, gdy żegnali się z zebranymi. Voldemort również wyszedł im
naprzeciw.
-
To słuszna droga panno Granger. – Powiedział jej na pożegnanie.
Zadrżała, gdy jego ciemne oczy spoglądały na nią. Wierzyła, że nadejdzie
dzień, w którym jego rządy dobiegną końca. Wierzyła w swojego
przyjaciela. – Teraz Twoje przeznaczenie leży w innych rękach.
-
Moje przeznaczenie jest tam gdzie moje serce. – Odparła niezwykle
chłodno, chociaż głos jej zadrżał. Unikała wzroku Dracona. Bała się, że
się załamię i zrobi coś głupiego. Pozwoliła się poprowadzić do powozu.
Przez cały czas drżała od tłumionego szlochu. Z trudem panowała nad
sobą.
-
Wszystko będzie dobrze cherie.. – Szepnął jej czule Ian Cameron.
Delikatnie objął ją ramionami. Skuliła się jeszcze bardziej nienawidząc
tego dotyku. Myślami starała się być gdzieś indziej. Zupełnie jakby to,
co się stało nie tyczyło jej. – Musisz tylko zapomnieć o tamtym
mężczyźnie. On dla Ciebie już nie istnieje. A ja nie lubię dzielić się
moją własnością z nikim innym.
-
Nie jestem niczyją własnością! – Wybuchła czując, że tego nie wytrzyma.
Wszystko gotowało się w niej od środka. Cameron zmrużył oczy i spojrzał
na nią gniewnie. Była odważną dziewczyną i podziwiał to w niej. Jednak
nie mógł tego tolerować. Ta dziewczyna należała do niego i musiała się
do tego przyzwyczaić. Im wcześniej to zrobi tym dla niej będzie lepiej.
Gwałtownie chwycił ją za włosy i przyciągnął do siebie. Hermiona
próbowała mu się wyrwać. Do tej pory Cameron nie użył wobec niej siły. W
jego oczach pojawiły się gniewne błyski. Odruchowo skuliła się w sobie.
-
Najwyższa pora byś zrozumiała, gdzie jest Twoje miejsce panno Granger. –
Wycedził uderzając ją w twarz. Bolesny cios sprawił, że zaszumiało jej w
uszach. Skuliła się w sobie obawiając się kolejnego ciosu. – Nie
skrzywdzę Cię ze względu na dziecko, które w sobie nosisz. – W jej
oczach pojawiło się zaskoczenie. – Nie jestem głupi. Domyśliłem się już
dawno. Voldemort też wie. Jak myślisz skąd ten pomysł byś ze mną
wyjechała? – Zakpił z niej bezlitośnie. Hermiona skuliła się w sobie
załamana. Teraz wszystko zaczynała rozumieć. Jej życie po raz kolejny
legło w gruzach a ona znalazła się w pułapce bez wyjścia. Znów zaczęła
drżeć o swój los i nienarodzonego jeszcze dziecka.
***
-Co
planujesz? – Spytała nieco zmieszana Nimfadora Tonks. Teraz już
bardziej Lupin. Nadal nie mogła uwierzyć, że została poślubiona
ukochanemu mężczyźnie. Była tak bardzo i niepoprawnie szczęśliwa. Miała
ochotę ogłosić to całemu światu. Lupin przyglądał się jej z tajemniczym
uśmiechem na twarzy. Znajdowali się w wynajmowanym przez Lupina
mieszkaniu na obrzeżach Londynu. Miało to być bezpieczne dla nich
miejsce. To miał być ich przyszły dom. Znów uśmiechnęła się na samą myśl
o tym. Ich sypialnia była dość skromna, ale przytulna. Był również
przygotowany pokój dziecięcy dla ich maleństwa. Dotknęła swojego
wypukłego brzuszka. Już wkrótce ich rodzina się powiększy.
-
Chyba już dość niespodzianek na dzisiaj, co kochanie? – Wymruczał z
rozbawieniem Lupin przeciągając się na łóżku. Był dla niej
najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znała. Nadal uważał, że popełniał
błąd. Pakował Tonks w niebezpieczeństwo. Nie powinien nigdy zakładać
rodziny. A jednak nie chciał być sam. Tonks go kochała a on z całego
serca kochał ją. Nie chciał by to się kiedykolwiek skończyło. Nawet,
jeśli w głębi serca uważał, że jest głupi.
-
Jakie to szalone… - Szepnęła zsuwając z siebie suknie ślubną. Zadrżała,
gdy Lupin zszedł z łóżka i zbliżył się do niej. Złożył delikatny
pocałunek na jej ramieniu. Zręcznymi palcami ściągał z niej koszulkę.
Jej całe ciało drżało pragnąwszy jego dotyku. Już dawno nie czuła się
tak dobrze. Jej włosy zmieniły kolor na ognistą czerwień. Każdy mięsień
płonął z intensywnego żaru. Zgrabne palce Lupina błądziły po każdym
skrawku jej ciała.
-
Czemu? – Spytał na moment odrywając swe usta. Spojrzał jej głęboko w
oczy. Zobaczył w nich pożądanie i miłość. Byłby idiotą, gdyby
zrezygnował z kobiety, którą kocha. Harry miał wiele racji. Uprzedzenia
nie mogły rządzić jego życiem. Był wilkołakiem, ale zasługiwał na
szczęście jak każda inna osoba. Nigdy nie skrzywdzi Tonks ani swojego
dziecka. Prędzej poświęciłby własne życie.
-
Jesteśmy tacy szczęśliwi. – Odparła jakby z lekkim wahaniem całkowicie
niepewna swoich słów. Nie chciała potem temu zaprzeczać. Stąd brała się
jej własna obawa. – A wokoło tyle tragedii. Voldemort coraz bardziej
sieje postrach. – Wzdrygnęła się wymawiając jego imię. Nadal nie mogła
się przyzwyczaić.
-
Voldemort zostanie pokonany. – Odparł z mocą Lupin. Rozumiał jej obawy.
On również je podzielał i tak samo się przejmował. Świat czarodziejów
wisiał na skraju krawędzi. Nie było wiele osób, którym resztki Zakonu
mogły ufać. Voldemort przejął kontrolę nad wszystkim. Śmierć Dumbledor’a
była tylko gwoździem do ich trumny. Cała nadzieja spoczywała na
czarnowłosym chłopaku z blizną błyskawicy na czole. – Jestem pewny, że
ta wyprawa Harrego to ostatnie wskazówki Dumbledor’a. – Dokończył
składając na jej ustach pocałunek.
-
Chciałabym, by nasze dziecko wychowało się w wolnym świecie. –
Szepnęła, gdy Lupin ściągał z niej jedwabną koszulkę. Została cała naga.
Jej majtki również błyskawicznie pofrunęły w dół. Cała drżała jakby to
był jej pierwszy raz. W pewnym sensie był. To była jej noc poślubna. Z
mężem, którego kochała nad życie. Ostrożnie chwycił ją na ręce i ułożył
na łóżku. Delikatnie rozsunął jej nogi, odkrywając jej kobiecość.
Wyczuwał jak drżała pełna napięcia i oczekiwania. Nie odrywał od niej
swojego spojrzenia. Trafnie wyczuwał, co sprawiało jej największą
przyjemność. Dobrze poznał ciało swojej ukochanej. Wszedł w nią jednym
sprawnym ruchem. Krzyknęła z rozkoszy oddając mu się cała. Wreszcie
marzenie małej dziewczynki spełniło się. Znalazła swoje miejsce na
ziemi. Była zakochana i kochana. W tym momencie niczego bardziej nie
pragnęła. Jedynie tego, aby ten słodki sen trwał wiecznie.
***
Do
portu zajechali późnym wieczorem. Hermiona nigdy wcześniej nie płynęła
statkiem. Z podziwem patrzyła na wielki masztowiec należący do Iana
Camerona. Niechętnie przyznawała przed sobą, że zrobił na niej wrażenie.
-
Panie Cameron… - Szepnęła w pewnym momencie przerywając jak zapanowała
między nimi cisza po tym jak dał jej pokaz swojej siły. Stwierdziła, że
jeżeli ma z nim spędzić część swojego życia to powinna nastawić się do
niego bardziej przyjaźnie. Gdyby nie fakt, że ona kochała Draco a on był
przyjacielem Voldemorta mogłaby coś do niego czuć. Ian Cameron był
bardzo przystojnym mężczyzną i w pewien sposób pociągał ją. Nie mogłaby
jednak zdobyć się, by zbliżyć się do niego. A podejrzewała, że on będzie
tego oczekiwał. – Czemu po prostu nie użyjemy teleportacji? O wiele
łatwiej byłoby przenieść się do Twojego domu. W końcu też jest pan
czarodziejem. – Przez chwilę spoglądał na nią, po czym wybuchnął
śmiechem jakby powiedziała coś zabawnego. Poczuła się zażenowana.
Urażona nie przyjęła jego ręki, gdy pomagał jej wysiąść z powozu. Ian
pomyślał, że z tą dziewczyną nie będzie się nudził. Miała w sobie
prawdziwą ikrę.
-
To Szkocja moja droga. – Odparł po chwili uspokoiwszy się nieco. – To
jest bardzo zacofany i tradycyjny kraj. Jak myślisz, co by zrobili gdyby
odkryli, że pan na ich zamku jest czarownikiem? – To była trafna uwaga.
Czytała kiedyś sporo o Szkocji. Wiedziała, co by zrobili. – W moim
kraju będziesz musiała uważać na to, co robisz. Postanowiłem jednak Ci
zaufać i dlatego mam dla Ciebie pewien prezent. Wiem jak zdolną
czarownicą jesteś, ale ja umiem o wiele więcej od Ciebie. Nigdy nie waż
się wykorzystać mojego daru przeciw niej. – W jego głosie słyszała
wyraźne ostrzeżenie. Nie mogła uwierzyć, gdy wręczył jej małe pudełeczko
a w nim różdżkę. Jej różdżkę. Sięgnęła po nią z drżącymi palcami i
przycisnęła do siebie jakby to był najcenniejszy skarb. W pewien sposób
odzyskała część siebie samej.
-
Dziękuje. – Wyszeptała wzruszona. W oczach Iana pojawił się jakiś
wesoły błysk, który szybko zniknął. Spojrzał na nią z pożądaniem w
oczach. Umiała rozpoznać te spojrzenie. Tak samo zawsze patrzył na nią
Draco, gdy jej pragnął. Cofnęła się odruchowo kilka kroków.
-
Myślę, że wiesz jak podziękować mi w dość stosowniejszy sposób. –
Szepnął jej gardłowym głosem. Przysunął się bliżej do siebie. Poczuła,
że ma nogi jak z waty. Nie była wstanie się poruszyć. – Jeden mały
pocałunek będzie idealną nagrodą. – Odetchnęła z ulgą. Chciał tylko
pocałunku. To mu mogła dać. To i nic więcej. Nachyliła się by mógł to
zrobić. Dziwnie się czuła, gdy po raz pierwszy od tak dawna inny
mężczyzna dotykał jej ust. Do tej pory nikomu innemu nie pozwoliła na
pocałunek. To było coś dziwnego. Nie umiała określić tego, co czuła, gdy
ją całował. Jej całe ciało było jak z waty. Niezwykle sztywne usta
poddawały się pocałunkom tego silnego mężczyzny. Obudził w niej dziwne
pragnienie. Przez chwilę oszołomiona nieznanymi doznaniami oddawała mu
pocałunek. Odsunęła się od niego, gdy mignęła jej przed oczami twarz
Dracona. – Pragniesz mnie. – Zauważył ze złośliwym uśmieszkiem.
-
Nigdy! – Syknęła zła na swoje zdradzieckie ciało. Nie chciała tego.
Kochała tylko jednego mężczyznę. Tylko do niego należała. Z trudem
powstrzymała się od uderzenia go. Zdawała sobie sprawę jak bardzo
niebezpieczny jest ten człowiek. Wolała nie ryzykować tego, co mógłby
jej wtedy zrobić. Swoją siłę pokazał już wtedy w powozie. Udało jej się
jednak zachować, chociaż odrobinę dumy, gdy wchodziła na pokład statku z
wysoko uniesioną głową. Na pokładzie została przedstawiona
sympatycznego kapitana Broma, który pokazał jej kajutę. Na szczęście jej
własną. Dopiero, kiedy została sama rzuciła się na łóżko z płaczem. Jej
dawne życie zostało stracone. Nigdy już nie zobaczy Dracona. Nigdy nie
będzie szczęśliwa.
-
Tak mi przykro kochanie. – Szepnęła z czułością do swojego brzucha. Po
raz pierwszy rozmawiała ze swoim nienarodzonym dzieckiem. Gdy opadły łzy
zwinęła się w kłębek i niepostrzeżenie zasnęła mając nadzieje, że sen
da jej ulgę i pomoże zmierzyć się z nadchodzącą rzeczywistością.
***
Harry
i Ron pierwszy raz płynęli statkiem. Chyba jeszcze nigdy obaj nie
denerwowali się jak teraz. Do portu zdążyli dosłownie w ostatniej
chwili. Ponieważ tylko Ron zdał egzamin na możliwość teleportacji Harry
uznał, że podróż statkiem będzie bezpieczniejsza dla nich. Młody Potter
nie krył swojego podniecenia. Był zły, że dziesięć minut wcześniej
odpłynął jakiś prywatny statek do Szkocji. Czuł by się o wiele lepiej,
gdyby udało mu się dogadać jakoś z właścicielem. Niestety nie udało im
się. Na szczęście znaleźli miejsce na dość zwyczajnym statku
wycieczkowym płynącym do Endyburga o nazwie „Dorina”. Ron nie krył
swojego kpiącego uśmiechu z nazwy statku a sam Harry po cichu zgadzał
się z nim. Kapitan Proctor okazał się dość gburowatym człowiekiem a sam
statek nie zaliczał się do najlepszych. Mimo to Harry musiał zapłacić
bajońską sumę, by znaleźć sobie miejsce na pokładzie. Żałował, że z
racji urodzenia nie brał udziału w ćwiczeniach teleportacji. Wówczas
podróż byłaby o wiele łatwiejsza i prostsza.
-
Gdybym lepiej poćwiczył wówczas mógłbym nas przenieść. – Wymamrotał Ron
padając na koję, gdy znaleźli się już w niezbyt wygodnej kajucie. Harry
westchnął nie wiedząc, co mógłby odpowiedzieć, by pocieszyć
przyjaciela. Z jednej strony po niezbyt miłych wrażeniach po pierwszych
teleportacjach z Dumbledorem uznał, że podróż statkiem jest znacznie
przyjemniejsza. Wypłynęli jakieś pół godziny później. Obaj w ponurym
milczeniu zjedli niezbyt smaczny posiłek składający się z wodnistej zupy
i sucharów. Harremu przypomniały się dni głodówki u Dursleyów i na samą
myśl o tym skręcało mu żołądek. Prócz nich na pokładzie było zaledwie
kilka osób. Sama załoga nie wyglądała lepiej niż kapitan. Obaj starali
się schodzić im z drogi, gdyż nie chcieli kłopotów. Woleli, by nikt nie
wiedział, że na pokładzie statku znajduje się dwóch poszukiwanych
Czarodziejów. W środku nocy obudził ich krzyk młodej kobiety. Obaj
gwałtownie zerwali się z koi.
-
Sprawdzę, co się dzieje. – Wymamrotał niezbyt zadowolony Harru zsuwając
się z koi. Nieprzytomnie odnalazł buty i wyszedł z kajuty. Na pokładzie
w strugach mocnego deszczu trwało zamieszanie. Grupka mężczyzn, w
których rozpoznał załogę otaczało jakąś młodziutką kobietę. Była
przerażona i kuliła się w kącie. Gdzieś obok leżał nieprzytomny
młodzieniec, który prawdopodobnie był jej mężem. Poczuł jak zagotowała
się w nim złość. Postanowił nie pozwolić im skrzywdzić dziewczyny. –
Zostawcie ją. – Wykrzyknął w ich stronę. Nie bardzo wiedział, co zrobi,
ale coś musiał. Dziewczyna patrzyła na niego z błaganiem w oczach. Nie
mógł jej tak zostawić. Zacisnął dłoń na różdżce, którą wyciągnął z
kieszeni. Był zdecydowany na jej użycie bez względu na konsekwencje.
-
Bo, co zrobisz chłopcze? – Do jego uszu dobiegł go niezbyt miły głos
kapitana. Harry gwałtownie się odwrócił. Poczuł jak gwałtownie zasycha
mu w gardle. Kapitan stał w strugach deszczu trzymając przy sobie
poobijanego Rona. Przy gardle chłopaka trzymał nóż. Po jego szyi ciekła
już stróżka krwi. – Co wybierzesz? Przyjaciela czy te dziewuszkę? – Na
twarzy mężczyzny pojawił się dość kpiący uśmiech. Chyba jeszcze nigdy w
życiu nie czuł się taki bezradny a przecież zmierzył się z
niebezpieczeństwem zbyt wiele razy. Tym razem sytuacja wydawała się być o
wiele poważniejsza. Harry ze zrezygnowaniem odsunął się na bok. Czuł
się winny całej sytuacji. Nawet nie spojrzał w stronę zabieranej
dziewczyny, która krzyczała jeszcze głośniej wzywając pomocy. – Mądra
decyzja. – Kapitan pchnął oszołomionego Rona w jego stronę. – Witajcie
na pokładzie niewolników.
- Niewolników? – Powtórzył zaskoczony. Nie spodziewał się, że takie rzeczy dzieją się w dwudziestym pierwszym wieku.
zizwiązało
im ręce z tyłu. Na szczęście żaden z nich nie zabrał im różdżek. – Gdy
dotrzemy do Endyburga zostaniecie sprzedani na handlu niewolników.
Podobnie jak reszta pasażerów. Zamknijcie ich pod pokładem. – Rozkazał i
odszedł pogwizdując wesoło. Harry i Ron wymienili ponure spojrzenia.
Obaj znaleźli się w poważnych kłopotach. I musieli zrobić wszystko, by
się z nich wydostać. Jednak teraz na środku morza nie mieli na to szans.
Pozostało im jedynie czekać aż dopłyną do brzegu i zobaczyć, co
przyniesie ponury los.
***
Od autorki:
I
tym dość ponurym akcentem zakańczam rozdział. Zmieniłam tytuł ponieważ
uznałam, że tak będzie zdecydowanie pasował lepiej. Mam mieszane
uczucia, co do tego rozdziału, ale cóż sami oceniacie.
Z mojej strony chciałabym was zaprosić serdecznie na nową ocenialnie; www.oko-prawdy.blog.onet.pl, gdzie próbuje swych sił jako oceniająca.
Notka informacyjna:
Pierwotny tytuł: „Nieśmiertelna miłość” cz.2 „oszukać przeznaczenie” rozdział VII.
Ilość stron: 8
Ilość słów: 4 285
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz