Rozdział dedykowany Psychicznej za wspaniały szablon w jej wykonaniu. Dziękuje Ci.
„Żadna
noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać
choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby
nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest.
Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. Istnieją kwiaty, które kwitną
nawet w zimie.”
Kronika Proroka Codziennego nr. 15
Wiosna!!
Wiosna. Nie wiem jak wy ale ja mam chęć krzyczeć z radości. Chociaż
sama zima nie była taka długa to jednak na pewno dała nam siwe znaki. Na
szczęście temperatura robi się coraz bardziej na plusie a przyroda
budzi się nam do życia. Jednym słowem żyć nie umierać. Wy też to
czujecie? A w mojej głowie roi się coraz to więcej nowych pomysłów na
rozwinięcie tej historii. I mam nadzieje, że was nie zawiodę. Nie
pierwszy raz mówię, że „Nieśmiertelna” jest moim oczkiem w głowie i tak
zostanie. Myślę nad pisaniem miniaturek potterowskich. Jak myślicie
podobałby się wam taki pomysł? Piszczcie w komentarzach a tymczasem
zapraszam do czytania kolejnego rozdziału.
***
Fred
Weasley ze znużeniem obserwował sklepowych gości. Dawniej to wszystko
go cieszyło. Uwielbiał wraz z Georgem wymyślać nowe dowcipy. Miał masę
różnych pomysłów a dzisiaj? Dzisiaj był zaledwie cieniem dawnego
człowieka. Naprawdę się starał. Brał czynny udział we wszystkich
pomysłach starszego brata. Sam próbował stworzyć coś nowego. Niestety
nic mu nie wychodziło. W dodatku ciągle ignorował pełne niepokoju
spojrzenia bliźniaka. Czuł się nieszczęśliwy. Od rozstania z Lee minęło
kilka tygodni a on nadal tęsknił za ukochanym. Zdawał sobie sprawę,
dlaczego Lee to zrobił. Nie chciał być przyczyną konfliktu w rodzinie
Weasleyów a jednak czuł wielką niesprawiedliwość. Nie chciał poświęcać
swojego szczęścia dla nikogo. Po raz ostatni niechętnie spojrzał na
wyrzutki nad którymi pracował. Był niemal pewien, że nic z tego nie
będzie.
-
Idę się przejść. – Wymamrotał w stronę Georga, który układał na półce
kolorowe kulki różnych smaków. To był jego ostatni wynalazek. George sam
musiał sobie ze wszystkim radzić. Chociaż odzyskał brata nie był pewien
czy do końca tak się stało. Z niepokojem obserwował swojego bliźniaka.
Zaczynał się zastanawiać czy jego rozstanie z Lee było dobrym pomysłem.
Ostatecznie byli nie tylko braćmi, ale i najlepszymi przyjaciółmi.
George czuł, że zawiódł na całej linii w obu przypadkach. W tym czasie
Fred powolnym krokiem kierował się ulicą Pokątną. Od kiedy władzę
przejął Voldemort wiele się zmieniło. Miał dziwne wrażenie, że jeśli
Harry nie zwycięży tej walki nic już nie będzie takie jak wcześniej.
Udało mu się wyminąć grupkę Śmieciożerców. Należał do rodziny oznaczonej
statusem zdrajców krwi. Gdyby został złapany mogłoby się to dla niego
źle skończyć. Poczuwszy, że jest głodny postanowił zjeść jakiś solidny
posiłek w Dziurawym Kotle i posłuchać miejscowych plotek. Wyminąwszy
główną ścieżkę skierował swoje kroki w stronę bocznego przejścia. To był
błąd. Nie spodziewał się, że jest śledzony. Grupka Śmieciożerców
wyczaiła go w tym ponurym zaułku. Zanim się spostrzegł został otoczony
przez trzy zakapturzone postacie. Wśród nich rozpoznał Zabiniego Bleisa,
dwóch pozostałych nie znał wcale.
-
Dawno się nie widzieliśmy Weasley. – Wycedził Blaise z gniewnym
błyskiem w oku. W jego ręku znajdowała się wysoko uniesiona różdżka.
Fred uśmiechnął się kpiąco. W jego żyłach zabłysnęła adrenalina. Chyba
potrzebował takiej sytuacji, by poczuć, że naprawdę żyje. On również
sięgnął po różdżkę. W głowie układał szereg zaklęć, które mogłyby
przydać mu się w tym momencie. Nie spodziewał się pułapki. Ktoś z tyłu
zaatakował go Cruciatusem. Upadł na podłogę. Różdżka wypadła mu z ręki i
potoczyła się tuż pod nogi Blaisa. – Czarny Pan będzie niezwykle
zadowolony, gdy mu Cię podarujemy.
-
Najpierw musiałbyś go złapać. – Rozległ się niespodziewanie głos Lee
Jordana. W Freda wstąpiła nadzieja, którą szybko w sobie stłumił. Lee
nie był sam. U jego boku stał dość przystojny mężczyzna z uniesioną ku
górze różdżką. Blaise szybko ocenił swoje szansę zarządzając
natychmiastowy odwrót. Wolał nie ryzykować dalszej walki. Lee ostrożnie
podszedł do Freda i pomógł mu wstać. Przystojny blondyn z uwagą mu się
przyglądał. – To Maks. – Powiedział przedstawiając ich sobie. – Maks
jest Krukonem. To mój partner. – Wyjaśnił z napięciem nie patrząc
Fredowi w oczy. Młody Weasley poczuł jak wali mu się cały świat.
Rzuciwszy pełne bólu wspomnienie zdradzieckiego kochankowi pobiegł przed
siebie nie odwracając się.
-
Tak będzie lepiej. – Szepnął Maks powstrzymując Lee przed pobiegnięciem
za Fredem. Niechętnie przyznał mu racje. Był jednak pewien, że nigdy
nie zapomni spojrzenia ukochanego chłopca. W tym momencie czuł się tak
jakby zabijał własne serce.
***
Nie
miała pojęcia, co to jest choroba morska dopóki nie zetknęła się z nią
po raz pierwszy. Mdłości nie były dla niej nowością, od kiedy zaszła w
ciążę. Jednak to, co czuła teraz było dla niej prawdziwą torturą.
Zaczęło się normalnie. Zjadła przyniesione jej śniadanie, na które
składała się ciepła owsianka i tosty z serem. Dodatkiem było apetyczne
wino, które przyniosło jej z początku ukojenie. Chciała zrobić sobie
poranną toaletę, by móc pospacerować się po pokładzie. Cameron zapewnił
jej pełną swobodę ruchu nie narzucając się swoim towarzystwem. Była mu
za to naprawdę wdzięczna. Najpierw pojawił się niemal paraliżujący ból
brzucha. Krzyknęła spanikowana zwijając się w kłębek. Panicznie bała się
o swoje dziecko. To była jedyna rzecz łącząca ją z Draconem. Potem
pojawiły się mdłości. Wymiotowała tak długo aż całkiem zwróciła swoje
śniadanie. Statek kołysał niemiłosiernie a ona czuła się tak osłabiona
jak nigdy jeszcze. Obolała nie miała nawet sił doczołgać się do łóżka.
Leżącą w bezradnym stanie zastał ją Ian Cameron. Zaniepokojony, że nie
wyszła na pokład jak miała w zamiarze postanowił się z nią przywitać.
Gdy tylko zobaczył ją w takim stanie był przerażony. Ta dziewczyna
głęboko zapadła mu w serce i nie chciał jej stracić. Ostrożnie ułożył ją
na łóżku. Cała drżała i była rozpalona. Jeden z majtków szybko
przyniósł mu miskę z zimną wodą i ręczniki. Rozebrał ją do lianej
koszulki i ostrożnie przemył rozpaloną twarz. Poruszyła się i jęknęła
cichutko. Stłumił przekleństwo czując się bardzo bezradnie. Nie miał
pojęcia, co robić. Dziewczyna była w bardzo złym stanie a w dodatku była
w ciąży. Nie wyobrażał sobie siebie wychowującego cudzego bękarta, ale
dla niej był gotów się poświęcić. Widać było, że bardzo kochała to
maleństwo a on chciał ją uszczęśliwić. Jęknęła cicho przewracając się
nerwowo na bok.
-
Jak ona się czuje? – W drzwiach kabiny pojawił się Cam. Jeden z jego
najlepszych ludzi na statku. W dodatku był lekarzem. Jego pomoc mogła
się okazać nieoceniona.
-
To choroba morska. – Wyjaśnił, gdy rozpoznał wszelkie objawy. Nie był
znawcą, ale widywał ludzi w gorszym stanie niż ona. Niektórzy zbyt słabi
nie byli w stanie przetrwać podróży powaleni silną gorączką. Miał
nadzieje, że jej to nie spotka. Potrzebował matki dla swojego
dziesięcioletniego syna Aleca a ona wydawała się być idealna. Jeśli
wcześniej jej nie straci.
-
Zauważyłem. – Cam dotknął rozpalonego czoła dziewczyny. Przez cały czas
przez jej ciało przelatywały dreszcze. Hermiona bezradnie próbowała
nawiązać kontakt z rzeczywistością. Słyszała ściszone głosy mężczyzn,
ale nie mogła nic powiedzieć. Miała wrażenie, że śni. Znajdowała się w
jakimś ciemnym lesie, otoczona przez mrok. Usiłowała znaleźć drogę
wyjścia bezskutecznie.
-
Ava Kedavra… - Gdzieś za nią rozległo się brutalne zaklęcie
przerywające czyjeś życie. Hermiona odwróciła się gwałtownie. Z trudem
rozpoznała upadającego na ziemię ukochanego blondyna.
-
Draco! – Wykrzyknęła zrozpaczona podbiegając ku niemu. Nie widziała
cienia rzucającego zaklęcie. Przez małą chwilę miała wrażenie, że widzi
siebie z różdżką. Jej ukochany mężczyzna był martwy. Nie mogła w to
uwierzyć. Z jej oczu ciekły łzy rozpaczy. Potrząsała jego ciałem jakby
to mogło przywrócić go do życia. Obraz przed nią powoli się zmieniał.
Ciało Dracona znikało. Ocknęła się gwałtownie z jego imieniem na ustach.
-
Obudziłaś się. – Ian Cameron z ulgą przyglądał się dziewczynie. Minęły
dwa dniod kiedy była w tym kiepskim stanie. Powoli już zaczynał tracić
nadzieje a dzisiaj przybijali właśnie do Szkockiego portu. Uśmiechnął
się na samą myśl. W końcu będzie w domu. – Już się bałem, że tego nie
zrobisz.
-
Wody… - Poprosiła cichutko ochrypłym głosem. Ian bez dalszego słowa
spełnił jej życzenie nie spuszczając z niej wzroku. Hermiona piła w
milczeniu z ulgą ratując pokaleczone gardło. Myślami była całkiem gdzie
indziej. Starała się zapomnieć o ponurym śnie, który ją nawiedzał. Nie
umiała. Nieżyjący Draco Malfoy prześladował ją w swych snach. Miała
dziwne przeczucie, że to nie był zwykły sen. Gdzieś w głębi duszy czuła,
że to się tak skończy. W głębi ducha tak bardzo pragnęła się mylić.
***
Dla
Harrego i Rona rozpoczął się prawdziwy dramat. Nie spodziewali się, że
ich podróż tak gwałtownie się zmieni. Kapitan okazał się oszustem i
piratem. Resztę naiwnej załogi zamknięto pod pokładem. Podobnie jak i
ich. Znaleźli się w beznadziejnej sytuacji bez wyjścia.
-
To wszystko moja wina. – Mamrotał Ron pod nosem. Żaden z nich nie
wiedział ile czasu minęło, od kiedy ich tu zamknięta. Uprowadzona młoda
kobieta, której starali się pomóc już nie wróciła. Podobnie jak jej
małżonek. Prócz nich zamknięto również dziesięć innych osób. Wszyscy
przerażeni obawiali się o swój los. W takich chwilach żałował, że nie ma
przy nich Hermiony. Ona na pewno by im pomogła znaleźć wyjście z takiej
sytuacji. Niestety była więźniem w Malfoy Manor a do Harrego doszły
dramatyczne wieści z willi. Zdążył dowiedzieć się od Zgredka domowego
skrzata o ślubie Dracona z Pansy i o próbie zamachu na jego życie przez
przyrodniego brata. Nie wspominał o tym Ronowi. Chłopak nadal nie
doszedł do siebie po tym jak próbowali ratować Hermionę ona zdecydowała
się zostać. Westchnął ciężko wyobrażając sobie jak przyjaciółka musiała
teraz cierpieć. Obserwowanie ślubu ukochanego mężczyzny nie było łatwe.
Nie wyobrażał siebie by spokojnie patrzył na ślub Ginny z innym
mężczyzną. Drzwi pod pokład gwałtownie się otworzyło i do środka weszło
dwóch marynarzy wraz z kapitanem na czele.
-
Weźmiemy tych dwóch. – Odparł wskazując na Harrego i Rona. Marynarze
podeszli do nich ze srogimi minami. Nie próbowali się bronić. Woleli nie
ryzykować. Zmuszono ich do uległości. Nie skrępowano im rąk, ale kazano
trzymać uniesione ku górze i nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów.
Posłusznie wyszli na zewnątrz, gdzie padał rzęsisty deszcz a statek
kołysał się niebezpiecznie. Harry z Ronem wymienili ponure spojrzenia,
ale obaj odczuli ulgę wychodząc wreszcie na zewnątrz. – Ponieważ obaj
jesteście sprawni i zdrowi zdecydowaliśmy się, że będziecie pracować na
swoje utrzymanie. Na pewno umiecie sprzątać a więc zaczniecie od
szorowania pokładu. – Niechętnie pokiwali głowami. Woleli nie buntować
się w obecnej sytuacji. Kapitan nie znał cienia litości a mieszkając u
Dursleyów Harry nauczył się dbania o czystość. Bez słowa wziął wiadro z
wodą i szczotkę. Wiedział, że pogoda nie ułatwia sprzątania i kapitan
pewnie też. Widać było, że traktował to, jako zabawę. Ron dołączył tuż
obok niego z bardziej zaciętą miną a w jego oczach płonęła nienawiść.
Pracowali w milczeniu nie zważając na docinki marynarzy. Minęło
południe. Harry czuł jak bardzo bolą go mięśnie od intensywnej pracy a
zimno przeniknęło przez ciało. Na szczęście przestał padać deszcz i
wreszcie było widać efekty ich ciężkiej pracy. Żałował, że nie zna
planów kapitana. Przynajmniej wiedziałby, co mężczyzna planuje z nimi
zrobić. W pewnym momencie wyciągnięto małego chłopca. Był przerażony i
płakał rozdzierająco.
-
Ten mały złodziej ukradł mi kawałek chleba. – Zagrzmiał wściekle jeden z
marynarzy. Ron nie mógł znieść tego, co się dzieje. Poprzednim razem
nie pomogli tamtej dziewczynie, ale tym razem nie miał zamiaru się
zawahać.
-
Zostawcie go! – Wykrzyknął tracąc panowanie nad sobą wyciągnął różdżkę.
Harry zaklął pod nosem widząc, co się dzieje. Nagle rudzielec zwalił
się na ziemie a jego ciało kurczyło się z bólu. Harry spostrzegł
kapitana z różdżką w ręku. Poczuł jak zakręciło mu się w głowie z
wrażenia. Nie spodziewał się, że ten barbarzyński kapitan okaże się
czarodziejem. I na żadnym z marynarzy nie robiło to wrażenia. Kapitan
przerwał swoje zaklęcie widząc, że Ron nie wytrzyma tego dłużej. Harry z
rozpaczą ukląkł przy przyjacielu. W jego spojrzeniu czaił się niepokój.
Ron był na wpółprzytomny.
-
Zamknijcie ich w oddzielnej kajucie i dajcie mi ich różdżki. – Grupka
marynarzy posłusznie wykonywała rozkazy. Nie pokazywali przy tym nawet
cienia strachu. Harry pomógł Ronowi dźwignąć się na nogi. Uratowany
chłopiec rzucił im pełne wdzięczności spojrzenie. Zamknięto ich w małym i
ciemnym pomieszczeniu a ich sytuacja przedstawiała się bardziej
rozpaczliwie niż dotychczas. Jeżeli kapitan był czarodziejem to nie
wróżyło nic dobrego. Harry poczuł, że muszą zrobić wszystko, by uratować
swoją tożsamość. Od tego teraz zależy ich życie.
***
Bardzo
powoli dochodziła do siebie. Jej osłabiony organizm z trudem panował
nad sobą. Na szczęście czuła opieka pozwalała jej na normalne
funkcjonowanie. Ian Cameron okazał się niezwykle troskliwym mężczyzną.
Pozwalał jej niemal na wszystko i dostarczał coraz to więcej nowych
przysmaków. Gdy przybyli do portu była już w lepszej formie. Zimny wiatr
powitał ich przy porcie. Zadrżała czując niespodziewaną zmianę klimatu.
Mimo wszystko Szkocja urzekła
ją od pierwszej chwili. Nie spodziewała się, że ten mroźny i
niebezpieczny kraj tak ją zauroczy. Poruszali się w otwartym powozie.
Dzięki temu mogła podziwiać piękne widoki mroźnego kraju. A potem
zajechali do nowego domu Iana. Do jej nowego domu. Nadal nie mogła
uwierzyć, że nigdy nie zobaczy swoich przyjaciół a u boku tego zimnego i
mrocznego mężczyzny spędzi resztę swojego życia. Jednak zamek ją
zaskoczył. Oniemiała patrzyła na potężną budowlę, która miała być jej
domem.
-
Jak tu pięknie. – Wyszeptała, gdy powóz na moment stanął. Ian w jej
oczach spostrzegł prawdziwy zachwyt i nie czuł przypływu dumy. Naprawdę
jej się tu podobało. Nie kryła swojego zachwytu nawet, gdy wysiedli z
powozu. Ostrożnie pomógł jej czynić kroki w nowym domu. Wyglądała na
nieco speszoną, gdy grupka służących wyszła na zewnątrz by powitać
swojego pana. Na początku był kamerdyner i jego wierny pomocnik Jacobs.
On pełnił rolę pośrednika między nim a Czarnym Panem. Jedyny zatrudniony
na zamku czarownik. On również opiekował się jego pięcioletnim synem,
który właśnie uciekł opiekunce i pobiegł w jego stronę. Alec Cameron
wyrastał na przystojnego mężczyznę i podobnego do swojego ojca.
-
Wróciłeś tato! – Zawołał Alec na jego widok. Chłopiec nie ukrywał, że
tęsknił za ojcem. Nie lubił tych jego niekończących się wypraw, gdy
ojciec znikał na wiele miesięcy. Ian porwał syna w ramiona nie kryjąc
swojej radości. – Kto to jest? – Spytał dość ponurym spojrzeniem
spoglądając na speszoną Hermionę. Trzymała się na uboczu jakby
wyczuwając niechęć zebranych osób. Domyślał się, że rola nowej pani domu
mogła ją peszyć. Miał tylko nadzieje, że poradzi sobie ze wszystkim jak
najlepiej.
-
To moja nowa pani… - Jego głos brzmiał stanowczo, gdy to przemawiał.
Wyciągnął rękę w jej stronę. Niepewnie ją ujęła w dłonie. Przez cały
czas nie odrywała od niego wzroku. Dziwnie się czuła, gdy wyraźnie
przedstawiał ją, jako panią na zamku. Nie wiedziała jak powinna się
zachować. Niepewnie stanęła u boku Iana czując na sobie badawcze
spojrzenia zebranych. – Jest wybranką mego serca i przyszłą żoną. To Hermiona Jane Granger.
-
Czy to będzie moja nowa mama? – Alec badawczo spojrzał na piękną
kobietę. Nie krył niechęci w swoim głosie, co obudziło czujność jego
ojca.
-
Tak. – Przytaknął przyciągając dziewczynę władczo do siebie. Nie
broniła się przed nim, ale też nie kryła swego niepokoju. Zdawała sobie
sprawę, że w obecności tego mężczyzny zdradzało ją własne ciało.
-
Nie chce jej! – Odparował Alec ze łzami w oczach i wbiegł do zamku nim
ktoś zdążył go zatrzymać. Hermiona nie kryła swojego zakłopotania.
Czuła, że będzie ją tu czekać ciężkie życie i coś jej podpowiadało, że
się nie myliła.
***
Nie
umiał znaleźć sobie miejsca. Nie spodziewał się, że Lee znajdzie sobie
innego mężczyznę. Nadal odczuwał w głowie dziwny zamęt. Nie umiał się z
tym pogodzić. Długo wędrował po ulicy Pokątnej starając się zapomnieć.
Nie umiał. Nogi same zaprowadziły go do Dziurawego Kotła. Musiał ukoić
złamane nerwy. Kilka mocnych drinków nie pomogło mu zapomnieć. Lee był
miłością jego życia a on się czuł taki samotny. Nie rozumiał, czemu to
wszystko tak się układało. Nie chciał nigdy zbyt wiele od życia. Chciał
tylko być szczęśliwy.
-
Chyba Ci już wystarczy? – Piękna czarnowłosa kobieta położyła rękę na
jego kieliszku, gdy usiłował wypić kolejnego drinka. Był już mocno
wstawiony, ale potrzebował więcej by ukoić swój ból. Z niechęcią na nią
spojrzał. Wyczuwał intensywny zapach jej perfum. Sprawiła, że aż
zakręciło mu się w głowie.
-
Kim jesteś żeby mi dyktować ile mam wypić? – Warknął na nią niezbyt
sympatycznie. Nie był w nastroju, by jakaś kobieta prawiła mu morały.
Gdyby to był facet na pewno by mu przywalił bez chwili zastanowienia.
-
Jestem Blake. – Odparła niezrażona przysiadając się do niego. Miała w
sobie coś pociągającego. W całym swoim życiu nie spotkał jeszcze takiej
kobiety jak ona. Tajemnicza Blake wywarła na nim wrażenie. Tak wielkie,
że po paru drinkach później wylądował z nią w jednym z pokoi gościnnych
dziurawego kotła. To był najbardziej niesamowity seks w jego życiu.
Blake okazała się fantastyczną kochanką o najróżniejszych możliwościach.
Czuł się przy niej jakby przekraczał bramy raju. Otrzeźwienie przyszło z
rana. Fred czuł straszne wyrzuty sumienia. Nie powinien był iść do
łóżka z Blake. Nie powinien był iść do łóżka z żadną kobietą. Ubrawszy
się pospiesznie zostawił na stoliku obok łóżka jakieś drobne, po czym
szybko wyszedł. Czuł się bardzo niezręcznie po tej sytuacji. Myślał o
prysznicu. Zapach Blake towarzyszył mu aż do Nory. Ta kobieta używała
niezwykle intensywnych perfum. Gdy już całkowicie otrzeźwiał powrócił
znajomy ból. Nawet w dawnym domu nie znalazł ukojenia. Nie chciał też
wracać do swojego starego mieszkania ani też mieszkać z Georgem.
Obwiniał brata o rozpad swojego związku. Był niemal przekonany, że nigdy
mu nie wybaczy. Tak wiele się zmieniło, od kiedy zaczął spotykać się z
Lee. On sam poczuł się całkiem innym mężczyzną. A teraz? Nie wiedział,
kim był. W dodatku widok Lee w ramionach tamtego chłopaka sprawił mu
wielki ból. Nie umiał o tym zapomnieć. Niechętnie wziął kąpiel. Nawet
cieszył się, że był sam. To pomogło mu ukoić nerwy. Starał się
przypomnieć sobie, kim była dziewczyna, z którą spędził noc. Nadal czuł
na sobie delikatny zapach jej perfum. I przez nią czuł się jak zdrajca.
Westchnął ciężko wlepiając swój wzrok w butelkę, którą pił od rana.
Alkohol, chociaż na chwilę pomagał mu zapomnieć. Właściwie to nie
przejmował się zbyt tym, co teraz robił. Bez Lee jego życie nie było
ważne. Żałował, że Śmieciożercy nie zabili go wtedy w sklepie
Olivandera. Przynajmniej nie cierpiał, by tak bardzo. Decyzje podjął w
ciągu jednej chwili. Z trzaskiem rozbił butelkę po piwie i sięgnął po
kawałek szkła. Przez chwilę się tylko wahał. Nie był pewien czy chce to
zrobić. Jednak myśl, że miałby spędzić życie bez ukochanego mężczyzny u
boku dodała mu sił. Z cichym jękiem przeciął sobie żyły na nadgarstku.
Przed oczami stanęło mu całe życie. Wszystko wydawało mu się wtedy takie
łatwe. Teraz też będzie. Odpływając w otchłań pomyślał, że właśnie
podjął najlepszą decyzje w życiu. Mógł mieć tylko nadzieje, że
przyjaciele mu wybaczą. Nie napisał żadnej kartki. Umierał z myślą, że
to się wkrótce skończy.
***
Wnętrze
zamku również wywarło na niej wrażenie. Wszystko wskazywało na to, że
Ian Cameron jest naprawdę bogatym człowiekiem. Wydawało jej się nawet,
że bogatszym niż sami Malfoyowie. Czuła się zakłopotana tym jego
przepychem. Nawet w Malfoy Manor nie czuła się sobą a tu być może miała
spędzić całe życie. Ona i dziecko, które wkrótce miało przyjść na świat.
Kamerdyner zaprowadził jej do własnych komnat na piętrze. Była mocno
zakłopotana, gdy okazało się, że jej pokoje będą obok pokoi Iana. To był
dla niej zły znak. Mimo wszystko starała się, choć na chwilę o tym
zapomnieć. Kąpiel w gorącej wodzie pomogła jej się odświeżyć i ochłonąć.
Komnata, którą dostała była o wiele większa od skromnego pokoiku, jaki
przydzielono jej w Malfoy Manor. Nadal nie mogła uwierzyć w to wszystko.
Tu było tak czysto i przestronnie. Czy będzie umiała cieszyć się
bogactwem z tym obcym mężczyzną i jego dzieckiem? Chłopiec wyraźnie
pokazywał, że jej tu nie chce. Nie kryła, że bała się kolejnego
spotkania. Zadrżała słysząc grzeczne pukanie do drzwi.
-
Proszę. – Odpowiedziała mimo wszystko. Ian był panem domu. Nie musiał
pukać, by wchodzić do jej pokoju. Ale to nie był on. Do środka nieśmiało
weszła młoda pokojówka w mniej więcej jej wieku. Dziewczyna była ładną
blondynką o średniej budowie ciała. Hermiona z zakłopotaniem uśmiechnęła
się do niej. Spostrzegła, że w rękach niosła długą suknie. To jej
przypomniało, że nie miała nic swojego. Posmutniała na samą te myśl.
-
Nazywam się Megan. – Odparła dziewczyna dygając przed nią. – Pan Ian
przysłał mnie do panienki bym od dzisiaj opiekowała się panienką. –
Zarumieniła się słysząc jej słowa. Naprawdę traktował ją jak panią tego
domu. Niezbyt jej się to podobało. Nie mogła jednak chodzić po domu
naga. – Pan Ian zaprosił panienkę na kolacje. – Postanowiła przyjąć to
zaproszenie. Będzie musiała żyć z tym człowiekiem tutaj i nie mogła go
unikać. Niezbyt chętnie spojrzała na podarek. Suknia była naprawdę
piękna i wspaniale się na niej prezentowała. Wyraźnie podkreślała jej
ciężarny brzuszek, przez, co czuła się zakłopotana. Do jadalni
poprowadził ją młody chłopak imieniem Tom. To imię nieodłącznie
kojarzyło się jej z Voldemortem, ale chłopak wydał się jej całkiem miły.
W ogóle nie pasował do ponurego właściciela zamku. Gdy zjawiła się w
jadalni Ian już tam siedział. Był przebrany i wydawał się jej jeszcze
bardziej przystojniejszy i niebezpieczny. Gestem zaprosił ją do suto
zastawionego stołu. Nieśmiało podeszła czując głód.
-
Pięknie wyglądasz. – Odparł z aprobatą obserwując jej ciało. Naprawdę
była ładna. Młody Malfoy dokonał właściwego wyboru oddając jej swoje
serce. Mógł mieć tylko nadzieje, że ona z czasem zapomni. Chciał
stworzyć jej tu prawdziwy dom, w którym mogła odnaleźć szczęście. Jego
przyjaciel Czarny Pan próbował stworzyć świat gdzie nie byłoby miejsca
dla takich jak ona. On sam czasami wątpił w słuszność tych kroków. Nie
był przecież do końca czarodziejem czystej krwi. Jego matka była zwykłą
mugolką. Szybko odegnał od siebie te myśli. To były stare czasy. Nie
powinny mieć żadnego znaczenia. Gdy w milczeniu skończyli posiłek
zbliżył się do niej. Nie uciekła, ale też nie okazywała się chętna.
Chciał ją nauczyć swojego ciała. Sam chciał również poznać jej smak.
Wiedział, że będzie musiał na to poczekać. – Nie musisz się obawiać
milady. – Odparł z szacunkiem unosząc jej brodę, by na niego spojrzała. –
Nie będę odwiedzał Twojego łoża do czasu aż urodzisz dziecko. –
Zarumieniła się słysząc jego słowa, ale odetchnęła z ulgą. Mogła dzięki
temu bez obaw żyć spokojnie przez kilka miesięcy. Kiedy odchodziła w
stronę swojej komnaty odprowadzał ją wzrokiem.
-
Panie są drobne kłopoty z przemytnikami. – Ian westchnął słysząc słowa
służącego. Wzywały go obowiązki. Wiedział jednak, że nadejdzie dzień,
kiedy panna Granger pozna smak jego pożądania. I nie spocznie póki ona
również nie zazna tej przyjemności. Musiał tylko przekonać swojego
upartego potomka, że jej przyjazd tutaj był słuszny. I załatwić sprawę z
przemytnikami. Uśmiechnął się pod nosem. Czuł, że wkrótce jego własne
życie bardzo się zmieni. I wcale tego nie żałował. Życie nie mogło mu
się wydawać lepsze.
***
Koło
południa dotarli do brzegów Szkocji. Statek zatrzymał się z dala od
widoku wścibskich osób. Nie chciał by ktokolwiek zauważył ich obecność.
Ostatecznie byli przemytnikami wyjętymi spod prawa. Harry i Ron nie
wyglądali najlepiej. Spędzona noc w zamkniętym pomieszczeniu odcisnęła
na nich swoje piętno. Z trudem poruszali się starając wrócić do stanu
używalności. Kapitan w brutalny sposób zarządzał wszystkim. Harry modlił
się w duchu by ich nie rozdzielono. Nieokiełzany Ron mógł wpakować się w
jakieś tarapaty gdyby tak wyszło a tego nie chciał. Obiecał, że będzie
nad nimi czuwał.
-
Co zrobimy z tą dwójką panie? – Spytał jeden ze strażników wskazując na
obu chłopców palcem. Kapitan przez moment przyglądał się jednemu i
drugiemu. Harry czuł na sobie badawczy wzrok mężczyzny, ale nie skulił
się. Wytrzymał jego spojrzenie i sam odwzajemnił się tym samym. Ron
obolały był bardziej potulny.
-
Mam dobrego przyjaciela tutaj. – Kapitan uśmiechnął się szyderczo pod
nosem. – Będą dla niego idealnym prezentem do kopalni. W ten sposób pan
na włościach zapomni o naszych interesach. – Żadnemu z nich nie podobały
się te słowa. Mieli zostać zamknięci w jakiejś kopalni. Zadrżał na samo
wyobrażenie tego. Ron również podzielał jego obawy. W tym jednak
momencie nie mieli żadnych szans.
-
Gdzieś tu jest Hogwart. – Wyszeptał Harremu Ron tak by nikt go nie
usłyszał. Harry pokiwał głową. Zdawał sobie z tego sprawę. Niestety nie
mieli szans na ucieczkę. Przynajmniej nie teraz. Na wzgórzu pojawił się
potężnie zbudowany Szkot. Ian Cameron. Obaj wzdrygnęli się na jego
widok. Wyglądał na jeszcze bardziej niebezpiecznego niż Czarny Pan.
Usłyszeli rozmowę obu mężczyzn. Harry czuł morderczy uścisk w żołądku,
kiedy patrzył na tego niebezpiecznego i potężnego Szkota. Myślami był
przy Ginny, której być może nigdy już nie zobaczy. Zaczynał żałować, że
zdecydował się na te wyprawę. Musiał jednak odnaleźć Horuksa. Najgorsze
było to, że nie miał pojęcia, gdzie szukać. Niepewnie obserwował bladego
i przerażonego Rona. Nie powinien tu być w ogóle. To on odpowiadał za
wszystko. Harry znów poczuł dziwne ukłucie w żołądku. Wszystko wymykało
mu się z rąk. Kapitan wraz z nieznajomym mężczyzną zbliżył się do nich.
Wyglądał na człowieka, który nie toleruje żadnych objawów sprzeciwu.
Obaj zadrżeli starając się nie okazywać strachu. Dostrzegł w rękach
mężczyzny ich różdżki. Kolejny czarodziej. Poczuł rosnącą w nim coraz
większą irytacje. I to wszystko działo się, gdy myślał, że gorzej już
być nie może. Najwyraźniej okrutny los pokazał im, że może.
- Jak się nazywacie? – Spytał ich Szkot surowym tonem. Harry poczuł, że musi skłamać.
-
Jestem Sean Torson. – Odezwał się zanim Ron zdołał cokolwiek
powiedzieć. Jakoś nie widział sprzymierzeńca w tym człowieku. – A to
George Reburn. – Przedstawił mu Rona. – Mężczyzna skinął im lekko głową.
-
Nazywam się Ian Cameron. – Przedstawił im się wyraźnie okazując swoją
wyższość. – Od dzisiaj jesteście moją własnością. Musicie zapomnieć o
życiu, jakie wiedliście wcześniej. Stąd nie ma ucieczki a wszelka
niesubordynacja będzie surowo karana. Jeśli będziecie przestrzegać zasad
i solidnie wykonywać swoją pracę będzie wam się tu dobrze żyło.
Zrozumieliście?
-
Tak. – Wyjąkał oszołomiony Harry. Ron jedynie skinął głową. W milczeniu
ruszyli za nim w stronę czekającego ich powozu. Ron milczał. Cała
sytuacja do niego nie docierała. W jednej chwili był wolnym człowiekiem a
dzisiaj stał się więźniem. Wiedział, że sam się zgodził na te podróż i
nie żałował. Miał dziwne przeczucie, że z tego wszystkiego może stać się
coś dobrego. Ostatecznie wszystko zależało od nich. Gdy Harry niepewnie
na niego spojrzał na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wspólnie przejdą
przez to wszystko a potem się zemszczą. Nadejdzie ich czas. Głęboko w to
wierzył. W obecnej chwili tylko to im pozostało.
***
Na zakończenie:
Na
zakończenie chce przeprosić tych, których zapomniałam powiadamiać o
nowościach u mnie. Mam straszny bałagan a nie wszyscy komentują bloga
nawet jeśli czytają. Dlatego zwracam się do wszystkich bez wyjątku
pozostawcie mi swoje namiary w dziale Subskrycji
wówczas łatwiej będzie mi się odnaleźć. Może być to GG lub adres bloga.
Przypominam również tych, co mnie powiadamiają. Wpisujcie się tylko i
wyłącznie do działu: SPAMOWNIK. Zaglądam na bieżąco więc nie bójcie się nie zapomnę o was. Przepraszam za problemy i zapraszam na kolejny rozdział już wkrótce!!
Notka informacyjna:
Tytuł: część 2 „Oszukać Przeznaczenie”
Ilość stron: 8
Ilość słów: 4 425
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz