27 lipca 2012

Rozdział XIII "Dramatyczny przebieg przeprawy"

Rozdział dedykowany Psychicznej za wspaniały szablon w jej wykonaniu. Dziękuje Ci.
                                                                
                                               „Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie.”

Kronika Proroka Codziennego nr. 15
Wiosna!! Wiosna. Nie wiem jak wy ale ja mam chęć krzyczeć z radości. Chociaż sama zima nie była taka długa to jednak na pewno dała nam siwe znaki. Na szczęście temperatura robi się coraz bardziej na plusie a przyroda budzi się nam do życia. Jednym słowem żyć nie umierać. Wy też to czujecie? A w mojej głowie roi się coraz to więcej nowych pomysłów na rozwinięcie tej historii. I mam nadzieje, że was nie zawiodę. Nie pierwszy raz mówię, że „Nieśmiertelna” jest moim oczkiem w głowie i tak zostanie. Myślę nad pisaniem miniaturek potterowskich. Jak myślicie podobałby się wam taki pomysł? Piszczcie w komentarzach a tymczasem zapraszam do czytania kolejnego rozdziału.

***
Fred Weasley ze znużeniem obserwował sklepowych gości. Dawniej to wszystko go cieszyło. Uwielbiał wraz z Georgem wymyślać nowe dowcipy. Miał masę różnych pomysłów a dzisiaj? Dzisiaj był zaledwie cieniem dawnego człowieka. Naprawdę się starał. Brał czynny udział we wszystkich pomysłach starszego brata. Sam próbował stworzyć coś nowego. Niestety nic mu nie wychodziło. W dodatku ciągle ignorował pełne niepokoju spojrzenia bliźniaka. Czuł się nieszczęśliwy. Od rozstania z Lee minęło kilka tygodni a on nadal tęsknił za ukochanym. Zdawał sobie sprawę, dlaczego Lee to zrobił. Nie chciał być przyczyną konfliktu w rodzinie Weasleyów a jednak czuł wielką niesprawiedliwość. Nie chciał poświęcać swojego szczęścia dla nikogo. Po raz ostatni niechętnie spojrzał na wyrzutki nad którymi pracował. Był niemal pewien, że nic z tego nie będzie.

- Idę się przejść. – Wymamrotał w stronę Georga, który układał na półce kolorowe kulki różnych smaków. To był jego ostatni wynalazek. George sam musiał sobie ze wszystkim radzić. Chociaż odzyskał brata nie był pewien czy do końca tak się stało. Z niepokojem obserwował swojego bliźniaka. Zaczynał się zastanawiać czy jego rozstanie z Lee było dobrym pomysłem. Ostatecznie byli nie tylko braćmi, ale i najlepszymi przyjaciółmi. George czuł, że zawiódł na całej linii w obu przypadkach. W tym czasie Fred powolnym krokiem kierował się ulicą Pokątną. Od kiedy władzę przejął Voldemort wiele się zmieniło. Miał dziwne wrażenie, że jeśli Harry nie zwycięży tej walki nic już nie będzie takie jak wcześniej. Udało mu się wyminąć grupkę Śmieciożerców. Należał do rodziny oznaczonej statusem zdrajców krwi. Gdyby został złapany mogłoby się to dla niego źle skończyć. Poczuwszy, że jest głodny postanowił zjeść jakiś solidny posiłek w Dziurawym Kotle i posłuchać miejscowych plotek. Wyminąwszy główną ścieżkę skierował swoje kroki w stronę bocznego przejścia. To był błąd. Nie spodziewał się, że jest śledzony. Grupka Śmieciożerców wyczaiła go w tym ponurym zaułku. Zanim się spostrzegł został otoczony przez trzy zakapturzone postacie. Wśród nich rozpoznał Zabiniego Bleisa, dwóch pozostałych nie znał wcale.

- Dawno się nie widzieliśmy Weasley. – Wycedził Blaise z gniewnym błyskiem w oku. W jego ręku znajdowała się wysoko uniesiona różdżka. Fred uśmiechnął się kpiąco. W jego żyłach zabłysnęła adrenalina. Chyba potrzebował takiej sytuacji, by poczuć, że naprawdę żyje. On również sięgnął po różdżkę. W głowie układał szereg zaklęć, które mogłyby przydać mu się w tym momencie. Nie spodziewał się pułapki. Ktoś z tyłu zaatakował go Cruciatusem. Upadł na podłogę. Różdżka wypadła mu z ręki i potoczyła się tuż pod nogi Blaisa. – Czarny Pan będzie niezwykle zadowolony, gdy mu Cię podarujemy.
- Najpierw musiałbyś go złapać. – Rozległ się niespodziewanie głos Lee Jordana. W Freda wstąpiła nadzieja, którą szybko w sobie stłumił. Lee nie był sam. U jego boku stał dość przystojny mężczyzna z uniesioną ku górze różdżką. Blaise szybko ocenił swoje szansę zarządzając natychmiastowy odwrót. Wolał nie ryzykować dalszej walki. Lee ostrożnie podszedł do Freda i pomógł mu wstać. Przystojny blondyn z uwagą mu się przyglądał. – To Maks. – Powiedział przedstawiając ich sobie. – Maks jest Krukonem. To mój partner. – Wyjaśnił z napięciem nie patrząc Fredowi w oczy. Młody Weasley poczuł jak wali mu się cały świat. Rzuciwszy pełne bólu wspomnienie zdradzieckiego kochankowi pobiegł przed siebie nie odwracając się.

- Tak będzie lepiej. – Szepnął Maks powstrzymując Lee przed pobiegnięciem za Fredem. Niechętnie przyznał mu racje. Był jednak pewien, że nigdy nie zapomni spojrzenia ukochanego chłopca. W tym momencie czuł się tak jakby zabijał własne serce.

***
Nie miała pojęcia, co to jest choroba morska dopóki nie zetknęła się z nią po raz pierwszy. Mdłości nie były dla niej nowością, od kiedy zaszła w ciążę. Jednak to, co czuła teraz było dla niej prawdziwą torturą. Zaczęło się normalnie. Zjadła przyniesione jej śniadanie, na które składała się ciepła owsianka i tosty z serem. Dodatkiem było apetyczne wino, które przyniosło jej z początku ukojenie. Chciała zrobić sobie poranną toaletę, by móc pospacerować się po pokładzie. Cameron zapewnił jej pełną swobodę ruchu nie narzucając się swoim towarzystwem. Była mu za to naprawdę wdzięczna. Najpierw pojawił się niemal paraliżujący ból brzucha. Krzyknęła spanikowana zwijając się w kłębek. Panicznie bała się o swoje dziecko. To była jedyna rzecz łącząca ją z Draconem. Potem pojawiły się mdłości. Wymiotowała tak długo aż całkiem zwróciła swoje śniadanie. Statek kołysał niemiłosiernie a ona czuła się tak osłabiona jak nigdy jeszcze. Obolała nie miała nawet sił doczołgać się do łóżka. Leżącą w bezradnym stanie zastał ją Ian Cameron. Zaniepokojony, że nie wyszła na pokład jak miała w zamiarze postanowił się z nią przywitać. Gdy tylko zobaczył ją w takim stanie był przerażony. Ta dziewczyna głęboko zapadła mu w serce i nie chciał jej stracić. Ostrożnie ułożył ją na łóżku. Cała drżała i była rozpalona. Jeden z majtków szybko przyniósł mu miskę z zimną wodą i ręczniki. Rozebrał ją do lianej koszulki i ostrożnie przemył rozpaloną twarz. Poruszyła się i jęknęła cichutko. Stłumił przekleństwo czując się bardzo bezradnie. Nie miał pojęcia, co robić. Dziewczyna była w bardzo złym stanie a w dodatku była w ciąży. Nie wyobrażał sobie siebie wychowującego cudzego bękarta, ale dla niej był gotów się poświęcić. Widać było, że bardzo kochała to maleństwo a on chciał ją uszczęśliwić. Jęknęła cicho przewracając się nerwowo na bok.
- Jak ona się czuje? – W drzwiach kabiny pojawił się Cam. Jeden z jego najlepszych ludzi na statku. W dodatku był lekarzem. Jego pomoc mogła się okazać nieoceniona.
- To choroba morska. – Wyjaśnił, gdy rozpoznał wszelkie objawy. Nie był znawcą, ale widywał ludzi w gorszym stanie niż ona. Niektórzy zbyt słabi nie byli w stanie przetrwać podróży powaleni silną gorączką. Miał nadzieje, że jej to nie spotka. Potrzebował matki dla swojego dziesięcioletniego syna Aleca a ona wydawała się być idealna. Jeśli wcześniej jej nie straci.
- Zauważyłem. – Cam dotknął rozpalonego czoła dziewczyny. Przez cały czas przez jej ciało przelatywały dreszcze. Hermiona bezradnie próbowała nawiązać kontakt z rzeczywistością. Słyszała ściszone głosy mężczyzn, ale nie mogła nic powiedzieć. Miała wrażenie, że śni. Znajdowała się w jakimś ciemnym lesie, otoczona przez mrok. Usiłowała znaleźć drogę wyjścia bezskutecznie.

- Ava Kedavra… - Gdzieś za nią rozległo się brutalne zaklęcie przerywające czyjeś życie. Hermiona odwróciła się gwałtownie. Z trudem rozpoznała upadającego na ziemię ukochanego blondyna.

- Draco! – Wykrzyknęła zrozpaczona podbiegając ku niemu. Nie widziała cienia rzucającego zaklęcie. Przez małą chwilę miała wrażenie, że widzi siebie z różdżką. Jej ukochany mężczyzna był martwy. Nie mogła w to uwierzyć. Z jej oczu ciekły łzy rozpaczy. Potrząsała jego ciałem jakby to mogło przywrócić go do życia. Obraz przed nią powoli się zmieniał. Ciało Dracona znikało. Ocknęła się gwałtownie z jego imieniem na ustach.

- Obudziłaś się. – Ian Cameron z ulgą przyglądał się dziewczynie. Minęły dwa dniod kiedy była w tym kiepskim stanie. Powoli już zaczynał tracić nadzieje a dzisiaj przybijali właśnie do Szkockiego portu. Uśmiechnął się na samą myśl. W końcu będzie w domu. – Już się bałem, że tego nie zrobisz.

- Wody… - Poprosiła cichutko ochrypłym głosem. Ian bez dalszego słowa spełnił jej życzenie nie spuszczając z niej wzroku. Hermiona piła w milczeniu z ulgą ratując pokaleczone gardło. Myślami była całkiem gdzie indziej. Starała się zapomnieć o ponurym śnie, który ją nawiedzał. Nie umiała. Nieżyjący Draco Malfoy prześladował ją w swych snach. Miała dziwne przeczucie, że to nie był zwykły sen. Gdzieś w głębi duszy czuła, że to się tak skończy. W głębi ducha tak bardzo pragnęła się mylić.

***
Dla Harrego i Rona rozpoczął się prawdziwy dramat. Nie spodziewali się, że ich podróż tak gwałtownie się zmieni. Kapitan okazał się oszustem i piratem. Resztę naiwnej załogi zamknięto pod pokładem. Podobnie jak i ich. Znaleźli się w beznadziejnej sytuacji bez wyjścia.

- To wszystko moja wina. – Mamrotał Ron pod nosem. Żaden z nich nie wiedział ile czasu minęło, od kiedy ich tu zamknięta. Uprowadzona młoda kobieta, której starali się pomóc już nie wróciła. Podobnie jak jej małżonek. Prócz nich zamknięto również dziesięć innych osób. Wszyscy przerażeni obawiali się o swój los. W takich chwilach żałował, że nie ma przy nich Hermiony. Ona na pewno by im pomogła znaleźć wyjście z takiej sytuacji. Niestety była więźniem w Malfoy Manor a do Harrego doszły dramatyczne wieści z willi. Zdążył dowiedzieć się od Zgredka domowego skrzata o ślubie Dracona z Pansy i o próbie zamachu na jego życie przez przyrodniego brata. Nie wspominał o tym Ronowi. Chłopak nadal nie doszedł do siebie po tym jak próbowali ratować Hermionę ona zdecydowała się zostać. Westchnął ciężko wyobrażając sobie jak przyjaciółka musiała teraz cierpieć. Obserwowanie ślubu ukochanego mężczyzny nie było łatwe. Nie wyobrażał siebie by spokojnie patrzył na ślub Ginny z innym mężczyzną. Drzwi pod pokład gwałtownie się otworzyło i do środka weszło dwóch marynarzy wraz z kapitanem na czele.

- Weźmiemy tych dwóch. – Odparł wskazując na Harrego i Rona. Marynarze podeszli do nich ze srogimi minami. Nie próbowali się bronić. Woleli nie ryzykować. Zmuszono ich do uległości. Nie skrępowano im rąk, ale kazano trzymać uniesione ku górze i nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Posłusznie wyszli na zewnątrz, gdzie padał rzęsisty deszcz a statek kołysał się niebezpiecznie. Harry z Ronem wymienili ponure spojrzenia, ale obaj odczuli ulgę wychodząc wreszcie na zewnątrz. – Ponieważ obaj jesteście sprawni i zdrowi zdecydowaliśmy się, że będziecie pracować na swoje utrzymanie. Na pewno umiecie sprzątać a więc zaczniecie od szorowania pokładu. – Niechętnie pokiwali głowami. Woleli nie buntować się w obecnej sytuacji. Kapitan nie znał cienia litości a mieszkając u Dursleyów Harry nauczył się dbania o czystość. Bez słowa wziął wiadro z wodą i szczotkę. Wiedział, że pogoda nie ułatwia sprzątania i kapitan pewnie też. Widać było, że traktował to, jako zabawę. Ron dołączył tuż obok niego z bardziej zaciętą miną a w jego oczach płonęła nienawiść. Pracowali w milczeniu nie zważając na docinki marynarzy. Minęło południe. Harry czuł jak bardzo bolą go mięśnie od intensywnej pracy a zimno przeniknęło przez ciało. Na szczęście przestał padać deszcz i wreszcie było widać efekty ich ciężkiej pracy. Żałował, że nie zna planów kapitana. Przynajmniej wiedziałby, co mężczyzna planuje z nimi zrobić. W pewnym momencie wyciągnięto małego chłopca. Był przerażony i płakał rozdzierająco.

- Ten mały złodziej ukradł mi kawałek chleba. – Zagrzmiał wściekle jeden z marynarzy. Ron nie mógł znieść tego, co się dzieje. Poprzednim razem nie pomogli tamtej dziewczynie, ale tym razem nie miał zamiaru się zawahać.

- Zostawcie go! – Wykrzyknął tracąc panowanie nad sobą wyciągnął różdżkę. Harry zaklął pod nosem widząc, co się dzieje. Nagle rudzielec zwalił się na ziemie a jego ciało kurczyło się z bólu. Harry spostrzegł kapitana z różdżką w ręku. Poczuł jak zakręciło mu się w głowie z wrażenia. Nie spodziewał się, że ten barbarzyński kapitan okaże się czarodziejem. I na żadnym z marynarzy nie robiło to wrażenia. Kapitan przerwał swoje zaklęcie widząc, że Ron nie wytrzyma tego dłużej. Harry z rozpaczą ukląkł przy przyjacielu. W jego spojrzeniu czaił się niepokój. Ron był na wpółprzytomny.

- Zamknijcie ich w oddzielnej kajucie i dajcie mi ich różdżki. – Grupka marynarzy posłusznie wykonywała rozkazy. Nie pokazywali przy tym nawet cienia strachu. Harry pomógł Ronowi dźwignąć się na nogi. Uratowany chłopiec rzucił im pełne wdzięczności spojrzenie. Zamknięto ich w małym i ciemnym pomieszczeniu a ich sytuacja przedstawiała się bardziej rozpaczliwie niż dotychczas. Jeżeli kapitan był czarodziejem to nie wróżyło nic dobrego. Harry poczuł, że muszą zrobić wszystko, by uratować swoją tożsamość. Od tego teraz zależy ich życie.

***
Bardzo powoli dochodziła do siebie. Jej osłabiony organizm z trudem panował nad sobą. Na szczęście czuła opieka pozwalała jej na normalne funkcjonowanie. Ian Cameron okazał się niezwykle troskliwym mężczyzną. Pozwalał jej niemal na wszystko i dostarczał coraz to więcej nowych przysmaków. Gdy przybyli do portu była już w lepszej formie. Zimny wiatr powitał ich przy porcie. Zadrżała czując niespodziewaną zmianę klimatu.  Mimo wszystko Szkocja urzekła ją od pierwszej chwili. Nie spodziewała się, że ten mroźny i niebezpieczny kraj tak ją zauroczy. Poruszali się w otwartym powozie. Dzięki temu mogła podziwiać piękne widoki mroźnego kraju. A potem zajechali do nowego domu Iana. Do jej nowego domu. Nadal nie mogła uwierzyć, że nigdy nie zobaczy swoich przyjaciół a u boku tego zimnego i mrocznego mężczyzny spędzi resztę swojego życia. Jednak zamek ją zaskoczył. Oniemiała patrzyła na potężną budowlę, która miała być jej domem.

- Jak tu pięknie. – Wyszeptała, gdy powóz na moment stanął. Ian w jej oczach spostrzegł prawdziwy zachwyt i nie czuł przypływu dumy. Naprawdę jej się tu podobało. Nie kryła swojego zachwytu nawet, gdy wysiedli z powozu. Ostrożnie pomógł jej czynić kroki w nowym domu. Wyglądała na nieco speszoną, gdy grupka służących wyszła na zewnątrz by powitać swojego pana. Na początku był kamerdyner i jego wierny pomocnik Jacobs. On pełnił rolę pośrednika między nim a Czarnym Panem. Jedyny zatrudniony na zamku czarownik. On również opiekował się jego pięcioletnim synem, który właśnie uciekł opiekunce i pobiegł w jego stronę. Alec Cameron wyrastał na przystojnego mężczyznę i podobnego do swojego ojca.

- Wróciłeś tato! – Zawołał Alec na jego widok. Chłopiec nie ukrywał, że tęsknił za ojcem. Nie lubił tych jego niekończących się wypraw, gdy ojciec znikał na wiele miesięcy. Ian porwał syna w ramiona nie kryjąc swojej radości. – Kto to jest? – Spytał dość ponurym spojrzeniem spoglądając na speszoną Hermionę. Trzymała się na uboczu jakby wyczuwając niechęć zebranych osób. Domyślał się, że rola nowej pani domu mogła ją peszyć. Miał tylko nadzieje, że poradzi sobie ze wszystkim jak najlepiej.

- To moja nowa pani… - Jego głos brzmiał stanowczo, gdy to przemawiał. Wyciągnął rękę w jej stronę. Niepewnie ją ujęła w dłonie. Przez cały czas nie odrywała od niego wzroku. Dziwnie się czuła, gdy wyraźnie przedstawiał ją, jako panią na zamku. Nie wiedziała jak powinna się zachować. Niepewnie stanęła u boku Iana czując na sobie badawcze spojrzenia zebranych.  – Jest wybranką mego serca i przyszłą żoną. To Hermiona Jane Granger.

- Czy to będzie moja nowa mama? – Alec badawczo spojrzał na piękną kobietę. Nie krył niechęci w swoim głosie, co obudziło czujność jego ojca.

- Tak. – Przytaknął przyciągając dziewczynę władczo do siebie. Nie broniła się przed nim, ale też nie kryła swego niepokoju. Zdawała sobie sprawę, że w obecności tego mężczyzny zdradzało ją własne ciało.

- Nie chce jej! – Odparował Alec ze łzami w oczach i wbiegł do zamku nim ktoś zdążył go zatrzymać. Hermiona nie kryła swojego zakłopotania. Czuła, że będzie ją tu czekać ciężkie życie i coś jej podpowiadało, że się nie myliła.

***
Nie umiał znaleźć sobie miejsca. Nie spodziewał się, że Lee znajdzie sobie innego mężczyznę. Nadal odczuwał w głowie dziwny zamęt. Nie umiał się z tym pogodzić. Długo wędrował po ulicy Pokątnej starając się zapomnieć. Nie umiał. Nogi same zaprowadziły go do Dziurawego Kotła. Musiał ukoić złamane nerwy. Kilka mocnych drinków nie pomogło mu zapomnieć. Lee był miłością jego życia a on się czuł taki samotny. Nie rozumiał, czemu to wszystko tak się układało. Nie chciał nigdy zbyt wiele od życia. Chciał tylko być szczęśliwy.

- Chyba Ci już wystarczy? – Piękna czarnowłosa kobieta położyła rękę na jego kieliszku, gdy usiłował wypić kolejnego drinka. Był już mocno wstawiony, ale potrzebował więcej by ukoić swój ból. Z niechęcią na nią spojrzał. Wyczuwał intensywny zapach jej perfum. Sprawiła, że aż zakręciło mu się w głowie.

- Kim jesteś żeby mi dyktować ile mam wypić? – Warknął na nią niezbyt sympatycznie. Nie był w nastroju, by jakaś kobieta prawiła mu morały. Gdyby to był facet na pewno by mu przywalił bez chwili zastanowienia.

- Jestem Blake. – Odparła niezrażona przysiadając się do niego. Miała w sobie coś pociągającego. W całym swoim życiu nie spotkał jeszcze takiej kobiety jak ona. Tajemnicza Blake wywarła na nim wrażenie. Tak wielkie, że po paru drinkach później wylądował z nią w jednym z pokoi gościnnych dziurawego kotła. To był najbardziej niesamowity seks w jego życiu. Blake okazała się fantastyczną kochanką o najróżniejszych możliwościach. Czuł się przy niej jakby przekraczał bramy raju. Otrzeźwienie przyszło z rana. Fred czuł straszne wyrzuty sumienia. Nie powinien był iść do łóżka z Blake. Nie powinien był iść do łóżka z żadną kobietą. Ubrawszy się pospiesznie zostawił na stoliku obok łóżka jakieś drobne, po czym szybko wyszedł. Czuł się bardzo niezręcznie po tej sytuacji. Myślał o prysznicu. Zapach Blake towarzyszył mu aż do Nory. Ta kobieta używała niezwykle intensywnych perfum. Gdy już całkowicie otrzeźwiał powrócił znajomy ból. Nawet w dawnym domu nie znalazł ukojenia. Nie chciał też wracać do swojego starego mieszkania ani też mieszkać z Georgem. Obwiniał brata o rozpad swojego związku. Był niemal przekonany, że nigdy mu nie wybaczy. Tak wiele się zmieniło, od kiedy zaczął spotykać się z Lee. On sam poczuł się całkiem innym mężczyzną. A teraz? Nie wiedział, kim był. W dodatku widok Lee w ramionach tamtego chłopaka sprawił mu wielki ból. Nie umiał o tym zapomnieć. Niechętnie wziął kąpiel. Nawet cieszył się, że był sam. To pomogło mu ukoić nerwy. Starał się przypomnieć sobie, kim była dziewczyna, z którą spędził noc. Nadal czuł na sobie delikatny zapach jej perfum. I przez nią czuł się jak zdrajca. Westchnął ciężko wlepiając swój wzrok w butelkę, którą pił od rana. Alkohol, chociaż na chwilę pomagał mu zapomnieć. Właściwie to nie przejmował się zbyt tym, co teraz robił. Bez Lee jego życie nie było ważne. Żałował, że Śmieciożercy nie zabili go wtedy w sklepie Olivandera. Przynajmniej nie cierpiał, by tak bardzo. Decyzje podjął w ciągu jednej chwili. Z trzaskiem rozbił butelkę po piwie i sięgnął po kawałek szkła. Przez chwilę się tylko wahał. Nie był pewien czy chce to zrobić. Jednak myśl, że miałby spędzić życie bez ukochanego mężczyzny u boku dodała mu sił. Z cichym jękiem przeciął sobie żyły na nadgarstku. Przed oczami stanęło mu całe życie. Wszystko wydawało mu się wtedy takie łatwe. Teraz też będzie. Odpływając w otchłań pomyślał, że właśnie podjął najlepszą decyzje w życiu. Mógł mieć tylko nadzieje, że przyjaciele mu wybaczą. Nie napisał żadnej kartki. Umierał z myślą, że to się wkrótce skończy.

***
Wnętrze zamku również wywarło na niej wrażenie. Wszystko wskazywało na to, że Ian Cameron jest naprawdę bogatym człowiekiem. Wydawało jej się nawet, że bogatszym niż sami Malfoyowie. Czuła się zakłopotana tym jego przepychem. Nawet w Malfoy Manor nie czuła się sobą a tu być może miała spędzić całe życie. Ona i dziecko, które wkrótce miało przyjść na świat. Kamerdyner zaprowadził jej do własnych komnat na piętrze. Była mocno zakłopotana, gdy okazało się, że jej pokoje będą obok pokoi Iana. To był dla niej zły znak. Mimo wszystko starała się, choć na chwilę o tym zapomnieć. Kąpiel w gorącej wodzie pomogła jej się odświeżyć i ochłonąć. Komnata, którą dostała była o wiele większa od skromnego pokoiku, jaki przydzielono jej w Malfoy Manor. Nadal nie mogła uwierzyć w to wszystko. Tu było tak czysto i przestronnie. Czy będzie umiała cieszyć się bogactwem z tym obcym mężczyzną i jego dzieckiem? Chłopiec wyraźnie pokazywał, że jej tu nie chce. Nie kryła, że bała się kolejnego spotkania. Zadrżała słysząc grzeczne pukanie do drzwi.

- Proszę. – Odpowiedziała mimo wszystko. Ian był panem domu. Nie musiał pukać, by wchodzić do jej pokoju. Ale to nie był on. Do środka nieśmiało weszła młoda pokojówka w mniej więcej jej wieku. Dziewczyna była ładną blondynką o średniej budowie ciała. Hermiona z zakłopotaniem uśmiechnęła się do niej. Spostrzegła, że w rękach niosła długą suknie. To jej przypomniało, że nie miała nic swojego. Posmutniała na samą te myśl.

- Nazywam się Megan. – Odparła dziewczyna dygając przed nią. – Pan Ian przysłał mnie do panienki bym od dzisiaj opiekowała się panienką. – Zarumieniła się słysząc jej słowa. Naprawdę traktował ją jak panią tego domu. Niezbyt jej się to podobało. Nie mogła jednak chodzić po domu naga. – Pan Ian zaprosił panienkę na kolacje. – Postanowiła przyjąć to zaproszenie. Będzie musiała żyć z tym człowiekiem tutaj i nie mogła go unikać. Niezbyt chętnie spojrzała na podarek. Suknia była naprawdę piękna i wspaniale się na niej prezentowała. Wyraźnie podkreślała jej ciężarny brzuszek, przez, co czuła się zakłopotana. Do jadalni poprowadził ją młody chłopak imieniem Tom. To imię nieodłącznie kojarzyło się jej z Voldemortem, ale chłopak wydał się jej całkiem miły. W ogóle nie pasował do ponurego właściciela zamku. Gdy zjawiła się w jadalni Ian już tam siedział. Był przebrany i wydawał się jej jeszcze bardziej przystojniejszy i niebezpieczny. Gestem zaprosił ją do suto zastawionego stołu. Nieśmiało podeszła czując głód.

- Pięknie wyglądasz. – Odparł z aprobatą obserwując jej ciało. Naprawdę była ładna. Młody Malfoy dokonał właściwego wyboru oddając jej swoje serce. Mógł mieć tylko nadzieje, że ona z czasem zapomni. Chciał stworzyć jej tu prawdziwy dom, w którym mogła odnaleźć szczęście. Jego przyjaciel Czarny Pan próbował stworzyć świat gdzie nie byłoby miejsca dla takich jak ona. On sam czasami wątpił w słuszność tych kroków. Nie był przecież do końca czarodziejem czystej krwi. Jego matka była zwykłą mugolką. Szybko odegnał od siebie te myśli. To były stare czasy. Nie powinny mieć żadnego znaczenia. Gdy w milczeniu skończyli posiłek zbliżył się do niej. Nie uciekła, ale też nie okazywała się chętna. Chciał ją nauczyć swojego ciała. Sam chciał również poznać jej smak. Wiedział, że będzie musiał na to poczekać. – Nie musisz się obawiać milady. – Odparł z szacunkiem unosząc jej brodę, by na niego spojrzała. – Nie będę odwiedzał Twojego łoża do czasu aż urodzisz dziecko. – Zarumieniła się słysząc jego słowa, ale odetchnęła z ulgą. Mogła dzięki temu bez obaw żyć spokojnie przez kilka miesięcy. Kiedy odchodziła w stronę swojej komnaty odprowadzał ją wzrokiem.

- Panie są drobne kłopoty z przemytnikami. – Ian westchnął słysząc słowa służącego. Wzywały go obowiązki. Wiedział jednak, że nadejdzie dzień, kiedy panna Granger pozna smak jego pożądania. I nie spocznie póki ona również nie zazna tej przyjemności. Musiał tylko przekonać swojego upartego potomka, że jej przyjazd tutaj był słuszny. I załatwić sprawę z przemytnikami. Uśmiechnął się pod nosem. Czuł, że wkrótce jego własne życie bardzo się zmieni. I wcale tego nie żałował. Życie nie mogło mu się wydawać lepsze.

***
Koło południa dotarli do brzegów Szkocji. Statek zatrzymał się z dala od widoku wścibskich osób. Nie chciał by ktokolwiek zauważył ich obecność. Ostatecznie byli przemytnikami wyjętymi spod prawa. Harry i Ron nie wyglądali najlepiej. Spędzona noc w zamkniętym pomieszczeniu odcisnęła na nich swoje piętno. Z trudem poruszali się starając wrócić do stanu używalności. Kapitan w brutalny sposób zarządzał wszystkim. Harry modlił się w duchu by ich nie rozdzielono. Nieokiełzany Ron mógł wpakować się w jakieś tarapaty gdyby tak wyszło a tego nie chciał. Obiecał, że będzie nad nimi czuwał.

- Co zrobimy z tą dwójką panie? – Spytał jeden ze strażników wskazując na obu chłopców palcem. Kapitan przez moment przyglądał się jednemu i drugiemu. Harry czuł na sobie badawczy wzrok mężczyzny, ale nie skulił się. Wytrzymał jego spojrzenie i sam odwzajemnił się tym samym. Ron obolały był bardziej potulny.

- Mam dobrego przyjaciela tutaj. – Kapitan uśmiechnął się szyderczo pod nosem. – Będą dla niego idealnym prezentem do kopalni. W ten sposób pan na włościach zapomni o naszych interesach. – Żadnemu z nich nie podobały się te słowa. Mieli zostać zamknięci w jakiejś kopalni. Zadrżał na samo wyobrażenie tego. Ron również podzielał jego obawy. W tym jednak momencie nie mieli żadnych szans.

- Gdzieś tu jest Hogwart. – Wyszeptał Harremu Ron tak by nikt go nie usłyszał. Harry pokiwał głową. Zdawał sobie z tego sprawę. Niestety nie mieli szans na ucieczkę. Przynajmniej nie teraz. Na wzgórzu pojawił się potężnie zbudowany Szkot. Ian Cameron. Obaj wzdrygnęli się na jego widok. Wyglądał na jeszcze bardziej niebezpiecznego niż Czarny Pan. Usłyszeli rozmowę obu mężczyzn. Harry czuł morderczy uścisk w żołądku, kiedy patrzył na tego niebezpiecznego i potężnego Szkota. Myślami był przy Ginny, której być może nigdy już nie zobaczy. Zaczynał żałować, że zdecydował się na te wyprawę. Musiał jednak odnaleźć Horuksa. Najgorsze było to, że nie miał pojęcia, gdzie szukać. Niepewnie obserwował bladego i przerażonego Rona. Nie powinien tu być w ogóle. To on odpowiadał za wszystko. Harry znów poczuł dziwne ukłucie w żołądku. Wszystko wymykało mu się z rąk. Kapitan wraz z nieznajomym mężczyzną zbliżył się do nich. Wyglądał na człowieka, który nie toleruje żadnych objawów sprzeciwu. Obaj zadrżeli starając się nie okazywać strachu. Dostrzegł w rękach mężczyzny ich różdżki. Kolejny czarodziej. Poczuł rosnącą w nim coraz większą irytacje. I to wszystko działo się, gdy myślał, że gorzej już być nie może. Najwyraźniej okrutny los pokazał im, że może.

- Jak się nazywacie? – Spytał ich Szkot surowym tonem. Harry poczuł, że musi skłamać.

- Jestem Sean Torson. – Odezwał się zanim Ron zdołał cokolwiek powiedzieć. Jakoś nie widział sprzymierzeńca w tym człowieku. – A to George Reburn. – Przedstawił mu Rona. – Mężczyzna skinął im lekko głową.

- Nazywam się Ian Cameron. – Przedstawił im się wyraźnie okazując swoją wyższość. – Od dzisiaj jesteście moją własnością. Musicie zapomnieć o życiu, jakie wiedliście wcześniej. Stąd nie ma ucieczki a wszelka niesubordynacja będzie surowo karana. Jeśli będziecie przestrzegać zasad i solidnie wykonywać swoją pracę będzie wam się tu dobrze żyło. Zrozumieliście?

- Tak. – Wyjąkał oszołomiony Harry. Ron jedynie skinął głową. W milczeniu ruszyli za nim w stronę czekającego ich powozu. Ron milczał. Cała sytuacja do niego nie docierała. W jednej chwili był wolnym człowiekiem a dzisiaj stał się więźniem. Wiedział, że sam się zgodził na te podróż i nie żałował. Miał dziwne przeczucie, że z tego wszystkiego może stać się coś dobrego. Ostatecznie wszystko zależało od nich. Gdy Harry niepewnie na niego spojrzał na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wspólnie przejdą przez to wszystko a potem się zemszczą. Nadejdzie ich czas. Głęboko w to wierzył. W obecnej chwili tylko to im pozostało.

***
Na zakończenie:
Na zakończenie chce przeprosić tych, których zapomniałam powiadamiać o nowościach u mnie. Mam straszny bałagan a nie wszyscy komentują bloga nawet jeśli czytają. Dlatego zwracam się do wszystkich bez wyjątku pozostawcie mi swoje namiary w dziale Subskrycji wówczas łatwiej będzie mi się odnaleźć. Może być to GG lub adres bloga. Przypominam również tych, co mnie powiadamiają. Wpisujcie się tylko i wyłącznie do działu: SPAMOWNIK. Zaglądam na bieżąco więc nie bójcie się nie zapomnę o was. Przepraszam za problemy i zapraszam na kolejny rozdział już wkrótce!!

Notka informacyjna:
Tytuł: część 2 „Oszukać Przeznaczenie”
Ilość stron: 8
Ilość słów: 4 425

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz