27 lipca 2012

Rozdział X "Przeszłość Lucjusza Malfoya część 2"


OD AUTORKI:
CHCIAŁABYM Z GÓRYPRZEPROSIĆ ZA SPAMOWANIE OPOWIADANIA. WIEM, ŻE TO STRASZNIE OCHYDNY PRECEDER I WIELU Z WAS TEGO NIE UZNAJE. WIEM RÓWNIEŻ ŻE TO JEDYNA MOŻLIWOŚĆ ZAISTNIENIA W BLOGOWYM ŚWIECIE. MAM NADZIEJE ŻE NIE MACIE MI TEGO ZA ZŁE I Z PRZYJEMNOŚCIĄ CZYTACIE BLOGA.

WIEM, ŻE NIEKTÓRYM Z WAS MOŻE SIĘ NIE PODOBAĆ TA NOWA WERSJA Z FREDEM I LEE ALE SAMA LUBIĘ BLIŹNIAKÓW I CHCIAŁABYM WPROWADZIĆ COŚ NOWEGO. MAM JEDNAK NADZIEJE, ŻE BĘDZIECIE BARDZIEJ PRZYCHYLNI DO ROZDZIAŁU I SPODOBAJĄ WAM SIĘ MOJE NOWOŚCI A PLANUJE ICH NAPRAWDĘ DUŻO.

***
Hermiona obudziła się z lekkim bólem głowy. Próbowała się poruszyć, ale była mocno związana. Nie wiedziała co się stało. Przypomniała sobie ostre zaklęcie rzucone w jej stronę i tępy ból.

- Obudziłaś się. – Usłyszała wyniosły głos kobiety. Drgnęła, gdy Go rozpoznała. Należał do szkolnej pani psycholog, którą dobrze znała. Opiekowała się takimi uczniami jak ona, oraz młodymi czarodziejami z rodzin mugoli. Miała w sobie tyle dobra i ciepła. Teraz w jej oczach czaiło się szaleństwo. – Bałam się czy nie uszkodziłam Cię za bardzo.

- Co się dzieje? – Spytała zachrypniętym z bólu głosem. Widząc co jej jest kobieta podeszła do Hermiony i podała jej wody. Dziewczyna wypiła łapczywie kilka kropel. – Co pani wyprawia?

- To zemsta moja droga. – Powiedziała lekko kobieta bawiąc się wyciągniętą różdżką. – Planowałam ją od wielu lat. Szkoliłam się w Czarnej Magii by wreszcie jej dokonać. Co Ty masz z tym wspólnego? W chwili gdy zaczęłaś zadawać się z Malfoyem zrozumiałam, że jesteś kluczem. Młody Draco zrobi wszystko o co poproszę żebym tylko Cię nie skrzywdziła.

- Nie rozumiem dlaczego… - Wyszeptała cicho Hermiona. Nie rozumiała nic z tego co się stało. To była zemsta a ona była częścią tego planu. – Czego chcesz od Draco?

- Chcę by Lucjusz Malfoy cierpiał. – Powiedziała stanowczo kobieta. Hermionę ogarnął chłód gdy zmierzyła ją zimnym wzrokiem. – Chce by patrzył jak odbiera mu się coś co kocha.

- Więc źle wybrałaś. – Rozległ się spokojny głos Draco Malfoya. Hermiona drgnęła wpatrując się w twarz ukochanego. Był opanowany, chociaż w jego oczach czaił się lęk. Lęk o nią. Była przerażona całą sytuacją. Ta kobieta sprawiała wrażenie szalonej. Była wściekła na siebie, że tak jej zaufała. Zwykle miała dobry instynkt do ludzi. Tym razem zawiodła. Jak mogła tak zawieźć? Jane Sanders musiała mieć dobre podejście do ludzi skoro tak łatwo ją podeszła. Nie tylko ją. Wielu uczniów darzyło ją wielkim zaufaniem. – Mój ojciec wcale nie przejmie się moim losem. Od kiedy pojawił się mój przyrodni brat to on jest jego oczkiem w głowie. – Skrzywił się mimowolnie jak zawsze na wspomnienie przyrodniego brata. Jakoś nie umiał ukryć tego odruchu.

- Jesteś dziedzicem Draco. – W głosie kobiety brzmiał niebezpieczny spokój i opanowanie. Ślizgon myślał jakby dostać się do Hermiony i uwolnić ją, ale był w zasięgu różdżki. W każdej chwili mogła cisnąć w niego jakimś bolesnym zaklęciem. – Lucjusz nie może zmienić prawa choćby bardzo tego chciał. Dlatego postanowiłam wykorzystać Ciebie zamiast jego. Oddaj mi łaskawie różdżkę bo inaczej Twoja przyjaciółka może trochę pocierpieć. – Słowo „przyjaciółka” wypowiedziała nieco ironicznie. Musiała wiedzieć o łączącym ich uczuciu i wykorzystała to przeciwko nim. Draco zawsze obawiał się tego. Dlatego tak bardzo chronił swój związek. Nie chciał by ktokolwiek się o nim dowiedział. Teraz nie miało to znaczenia. Zły na siebie, że nie może zapewnić jej bezpieczeństwa wyciągnął różdżkę i rzucił ją na ziemię i kopnął nogą w jej stronę. Poczuł jak za pomocą magii lina zaciska się na jego przegubach ściskając mocno. Oboje znaleźli się w rozpaczliwej sytuacji.

***

Oszołomiony Fred oderwał się gwałtownie od Lee. Ten nagły pocałunek przyjaciela wytrącił Go z w równowagi. Musiała minąć dłuższa chwila zanim ją odzyskał i mógł spojrzeć na Lee. Nie sprawiał wrażenie zakłopotanego ani zawstydzonego. Zachowywał się normalnie jakby nie zrobił nic wielkiego.

- Co to miało być Lee? – Wykrztusił z siebie Fred odzyskawszy rezon. Nadal czuł jego gorące wargi na swoich ustach. Odruchowo dotknął ich, ale szybko się opanował. Co on wyprawiał do diabła. To było nie poważne. Nienormalne. Musiał znaleźć sobie jakąś dziewczynę bo inaczej odbije mu.

- Pocałunek. – Stwierdził Lee lakonicznie mierząc Freda spokojnym spojrzeniem. W głębi ducha wyzywał się od idiotów, że tak się zachował. Fred zawsze mu się podobał. Nigdy nie ukrywał łączącej z nim więzi, ale uczucie jakie się narodziło pojawiło się nie dawno. Prawda była taka że Lee Jordan był zakochany w Fredzie Weasleyu i wbrew wszelkim postanowieniom wykorzystał ich spotkanie. Szybko spuścił wzrok. Bał się podnieść oczy by nie zobaczyć wyrazu obrzydzenia na twarzy przyjaciela. Na pewno Fred czuł do niego teraz wstręt. No bo jak inaczej? – Nie powinienem był tego robić. Przepraszam… - Chciał się odwrócić i odejść, ale Fred zatrzymał Go. Sam dziwił się sobie czemu.

- Od jak dawna to trwa? – Spytał delikatnie. To było dziwne, ale nie czuł złości na przyjaciela. Lee zawsze był mu bliski a teraz świadomość nieznanych uczuć przyjaciela obudziła w nim jakiś pierwotny instynkt. Uczucie, którego nigdy wcześniej nie doznał.

- Moim pierwszym chłopakiem był Dan Cartasis. – Powiedział Lee z nadal spuszczoną głową. Fred jak przez mgłę pamiętał Gryfona Dana. Trzymał się od nich zawsze z daleka i na dystans. Miał swoje własne grono z którym utrzymywał kontakty. Do głowy by mu nie przyszło, że mogłoby Go łączyć z Lee. Prawie ze sobą nie rozmawiali. Przyjaciel dobrze ukrywał swoje uczucia. – Później przez jakiś czas spotykałem się z Paulem Vitasem. – To również zaskoczyło Lee. Paul był Krukonem i rozgrywającym w Quiiddicha. Jednym z najlepszych graczy na którego czekała wspaniała kariera po ukończeniu szkoły. Paul był bardzo blisko z Lee, ale też nie sprawiali pary zakochanych. Byli po prostu przyjaciółmi. – Nie wiem. Chyba od zawsze. – Dodał ściszonym głosem odpowiadając w końcu na pytanie. Fred zastanawiał się przez chwilę. Nie mieściło mu się to w głowie. Taki związek był szokujący nawet dla niego. Wyobraził sobie dwóch mężczyzn złączonych w miłosnym uścisku. Było to dziwne, ale obraz nie wywołał obrzydzenia u niego. Wręcz przeciwnie. Czy on był taki jak Lee? Nie możliwe. Przecież spotykał się z dziewczynami. Czuł się dobrze w ich towarzystwie. Nigdy jednak nie było nic więcej. Nie czuł namiętności ani żadnego pociągu seksualnego. Jego związki umierały śmiercią naturalną. Przeraził się własnych uczuć.

- Dobrze się czujesz Fred? – Zapytał z troską Lee obserwując przyjaciela. Nie odzywał się dłuższą chwilę i strasznie zbladł na twarzy. Chciał do niego podejść, ale ten cofnął się gwałtownie.

- Nie jestem taki jak Ty! – Warknął niespodziewanie aż wystraszony Lee cofnął się odruchowo. – Nigdy nie będę. – I uciekł zanim Lee zdążył Go zatrzymać. Nie czuł się najlepiej z tą sytuacją. Propozycja wyjazdu do Włoch jaką nie dawno otrzymał była dla niego zbawieniem. Głównie dlatego pocałował Freda. Chciał by przyjaciel znał jego uczucia przed wyjazdem. Teraz nie miało to znaczenia. Jedyne co czuł do niego Fred to wstręt. Najwyraźniej pomylił się w swoich uczuciach co do niego. Najgorsze miał już za sobą. Za dwa dni o tej porze będzie na statku w drodze do Włoch. Niestety jego serce zostanie tutaj. Na zawsze.

***

Dla Ginny Weasley rozpoczął się najpiękniejszy okres w życiu. Nie sądziła, że można być tak szczęśliwym. Właśnie spełniało się jej największe marzenie. Harry bardzo bał się reakcji Rona na wieść o tym, że będą razem, ale ku jej zaskoczeniu brat całkowicie popierał ten związek. Uważał Harr’ego za najlepszego przyjaciela i nie miałby nic przeciwko mieć Go w rodzinie. Wszystko układało się całkowicie. Żałowała tylko, że przez to straciła przyjaciółkę. Jess była wściekła i obrażona. Przestała się do niej odzywać i ignorowała ją za każdym razem, gdy ta próbowała wyciągnąć do niej rękę. Najbardziej jednak przykro jej było z powodu Michela. Lubiła tego chłopaka. Był miły i taki ciepły. Zawsze był przy niej gdy tego potrzebowała. Nie była zaskoczona, gdy wyznał jej miłość. Podejrzewała, że od jakiegoś czasu coś do niej czuje.

- On Cię zrani Ginn. – Tłumaczył cierpliwie chwytając się rozpaczliwych sposobów by jakoś zatrzymać przy sobie. Nie chciał jej stracić, chociaż nigdy nie należała do niego. Lubiła spędzać z nim czas, gdy pomagał jej w czasie lekcji. To jemu zawsze zwierzała się ze swoich rozterek. A teraz ją tracił. Zastanawiał się jakby zareagowała, gdyby się dowiedziała kim jest. Wolał nie myśleć o tym. Ginn sporo opowiedziała mu o młodym Potterze. O tym jak wiele robił dla świata Czarodziejów i obserwując chłopaka mógł na własne oczy przekonać się jaki jest naprawdę. Zaczynał mieć wątpliwości. Nie wiedział czy postępuje słusznie. Jego siostra chciała ukarać Pottera ponieważ ją zdradził a on? Nie czuł aż takiej nienawiści nawet jeśli chłopak był związany z Ginny.

- Nie prawda. – Zapewniła Go z łagodnym uśmiechem. Starała się być cierpliwa wobec Michela, ale prawda była taka, że coraz częściej ją irytował. Nie znał Harrego a oceniał Go w taki niesprawiedliwy sposób. – Harry naprawdę mnie kocha.

- Och jestem pewien. – Zakpił zniecierpliwiony. Zbliżył się do niej niebezpiecznie blisko. Poczuła jak jej serce zabiło jej tak mocno jakby miało wyskoczyć z piersi. – On Cię zrani Ginn. Zobaczysz sama, że to zrobi. A gdy tak się stanie ja poczekam. Będziesz wiedziała, że do mnie zawsze możesz przyjść. – Drgnęła gdy delikatnie musnął ją wargami. Jej serce zabiło w zdradzieckim rytmie. Michel podobał się jej i dziwnie działał, ale nie kochała Go. To było jedynie fizyczne pożądanie. Nie mogła kreować swojej przyszłości na pożądaniu. Była pewna, że to co czuje Michel to jest to samo. Nie mieściło się jej w głowie, że mógłby ją pokochać. Michel był prawdziwym adonisem. Niezwykle przystojnym i nieziemskim. A ona? Ona była nikim ważnym. Widziała wiele dziewczyn jak obrzucały Go zazdrosnym spojrzeniem. Chciały by zwrócił na nią jakąś uwagę.

- Nie czekaj na mnie. – Powiedziała cicho odchodząc ja bezpieczną odległość. Nie chciała by Michel robił sobie nadzieje. Nie potrzebowała tego. Gdy znalazła się bezpiecznie w salonie Gryfonów siedzieli Harry i Ron. Wystarczył rzut oka na nich by spostrzegła zaniepokojone miny. – Co się stało? – Spytała czując jak zrobiło jej się gorąco ze strachu.

- Hermiona nie wróciła jeszcze. – Powiedział cicho Ron robiąc jej miejsce koło Harrego. – Rozdzieliliśmy się w Hosmesgade. Dostała jakiś list i poleciała na spotkanie. Nie ma jej do tej pory. – Ginn obleciał strach.

- Nie myślisz chyba, że Voldemort miał coś z tym wspólnego? – Ron wzdrygnął się, gdy użyła pełnego imienia Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Nauczyła się tego dzięki Harremu i Hermionie.

- Po tym co się stało z Olivanderem musimy być przygotowani na wszystko. – Powiedział cicho Harry. Miał racje. Minął tydzień od kiedy uprowadzono pana Olivandera wytwórcę różdżek. Nikt nie miał pojęcia co się z nim stało. Wszyscy byli mocno wystraszeni, ale nikt nie mówił o tym otwarcie. – Poczekamy do wieczora. Może to fałszywy alarm. Wówczas zgłosimy zaginięcie.

- To rozsądne Harry. – Ginn wtuliła się w niego. Ron wywrócił oczami prychając coś o pracy domowej i odszedł zostawiając ich samych. Tak naprawdę jego myśli były przy Hermionie o którą tak bardzo się niepokoił.

***

Hermiona z rozpaczą usiłowała uwolnić się z więzów, które uniemożliwiały jej każdy ruch. Była zrozpaczona i przerażona. Nie wiedziała ile czasu minęło od kiedy Jane Sanders zamknęła ich tutaj. Sama zniknęła na kilka godzin zostawiając ich samych w tym dramatycznym położeniu. Zabrała im nawet różdżki. Draco próbował przemówić jej do rozsądku by wypuściła chociaż Hermionę. Nie dała się przekonać. Obłąkańczo mówiła, że Hermiona jest jej kartą przetargową cokolwiek miałoby to znaczyć.

- Przepraszam. – Wyszeptał rozpaczliwie do niej, po raz któryś tej godziny. Hermiona pokręciła głową nieco poirytowana. Przecież to nie jego wina, że została uwięziona. Dzieci nie powinni płacić za błędy swoich ojców. Zaczęło do niej dochodzić jak bardzo spaczona była rodzina Malfoyów. To jak bardzo Draco się zmienił świadczyło o tym jak różnił się od swojego ojca. I to właśnie ona była tą dla której Draco się tak zmienił.

- To nie Twoja wina. – Powiedziała cicho spoglądając na niego chcąc dodać mu otuchy. Bała się o to co planowała dla nich Sandersowa. Przede wszystkim obawiała się reakcji Lucjusza Malfoy’a. Na pewno zainteresuje się czemu właśnie ją wziął za zakładniczkę. Oboje bardzo ukrywali swój związek a teraz wszystko mogło wyjść na jaw. Na samą myśl ogarnął ją lęk.

- Mam nadzieje, że wypożyczyliście. – Powiedziała cicho pani Sanders pojawiając się po paru godzinach. Wyglądała trochę lepiej niż wcześniej. Zupełnie jakby szykowała się na jakąś randkę niż spotkanie ze śmiercią. Tak przynajmniej myślał Draco obserwując ją. Nawet jeśli uda jej się sprowadzić tu jego ojca nie daruje kobiecie tego. Niemal jej współczuł. Sam próbował zaproponować jej jakieś rozwiązanie, ale kobieta myślała tylko o zemście.

- Jane… - Jak na zawołanie z mroków wyłonił się Lucjusz Malfoy. Draco drgnął na dźwięk głosu ojca. Nie widział Go od kiedy złożył przysięgę Dumbledorowi. Lucjusz ani trochę się nie zmienił. Nadal wyglądał dostojnie a synowi przyglądał się z nieskrywaną pogardą. Kobieta uśmiechnęła się triumfalnie nakazując Draconowi podnieść się z krzesła. Zrobił to niezbyt chętnie wiedząc, że za każdą jego niesubordynacje zapłaciłaby Hermiona. Spojrzał na nią chcąc dodać jej otuchy. Żałował, że nie ma szans na ucieczkę. Wykorzystałby moment nieuwagi kobiety, ale nie miał żadnych szans. Jane spojrzała na Lucjusza z nienawiścią w oczach, ale ojciec nie zareagował. Jak zawsze pozostał niewzruszony i wyniosły. Zachowanie kobiety nie robiło na nim żadnego wrażenia. – Ośmieliłaś się porwać mojego syna. – Stwierdził niezwykle zimno na co kobieta przytaknęła zuchwale. Draco odnotował w pamięci, że ojciec ani słowem nie wspomniał o Hermionie. Zupełnie jakby nie zauważał jej obecności. – Nie umiałaś załatwić tego między nami?

- Chciałam żebyś cierpiał Malfoy. – Wycedziła zaciskając palce na różdżce. – Żebyś poczuł ból taki sam jak ja czułam w chwili gdy przyniesiono ciało mojego brata. – Zanim Lucjusz wyciągnął różdżkę sprytnie wycelowane zaklęcie uderzyło w Draco. Hermiona krzyknęła rozpaczliwie w chwili, gdy młody arystokrata osunął się w spaźmie znanego mu bólu.

***
Hermiona nie mogła uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Pojawienie się Lucjusza Malfoya, porwanie przez Jane. I porażający widok torturowanego ciała Dracona. Nie zorientowała się kiedy zaczęła błagać by kobieta przestała to robić. Nie zareagowała nawet na zdumione spojrzenie Lucjusza jej zachowaniem. W tym momencie liczyło się tylko to by Draco przestał cierpieć.

- Więc naprawdę Go kochasz. – Zakpiła z niej kobieta kręcąc głową spojrzała z politowaniem na Hermionę. – Dobrze Ci radzę zmień obiekt swoich westchnień. Chociażby tego rudzielca Rona Weasleya. Widać, że nie może oderwać od Ciebie oczu. – Stwierdziła litościwie kobieta. Hermiona za bardzo przypominała jej brata. Był tak bardzo zakochany w Narcyzie Black dzisiaj Malfoy. Niemal uwielbiał ją a ona zdawała również darzyć Go uczuciem. Jane nie wierzyła jej jednak. Chłodna i wyniosła Narcyza nie wzbudzała w niej zaufania. Próbowała powiedzieć to bratu. Mówiła, że przyniesie mu tylko cierpienie i ból. Wszyscy wiedzieli, że Narcyza należała do Lucjusza i chociaż on uganiał się w szkole za innymi spódniczkami jej zabraniał spotykać się z innymi. Gdy dowiedziała się, że David i Narcyza planują ucieczkę postanowiła im przeszkodzić. Nie wiedząc jak wielkie będą tego konsekwencje udała się wprost do Lucjusza i powiedziała mu o planowanej ucieczce przez młodych kochanków. Jeszcze tej samej nocy jej brat stracił życie a jego ciało osobiście dostarczył Lucjusz pod jej dom. Obiecał, że Go nie zabije, ale złamał przysięgę. Nie dopuści do tego by uszło mu to płazem. Wiedziała, że Malfoy wiele ma na sumieniu. Zapłaci chociażby za śmierć jej brata. – Najwyraźniej Twój syn łamie wszelkie reguły. Ciekawe czy jego ukażesz tak samo. A może jego ukochaną? Które z nich zapłaci za Twoją przeszłość Lucjuszu? – Zapytała drwiąco mierząc Go ponurym wzrokiem.

- Nie wiele obchodzi mnie ten bękart. – Wycedził Lucjusz przez zaciśnięte zęby. Słyszał wieści o tym co wyprawiał Draco od młodego Blais’a i przyprawiały Go o mdłości. Draco nie odpowiadał na jego wezwania a Czarny Pan zaczynał się niecierpliwić. Bunt ze strony młodego Malfoy’a był całkiem niespodziewany. Hermionę zaskoczyła czająca się nienawiść w słowach ojca chłopaka. Patrzyła na niego z niedowierzaniem w oczach. Nikt nie mógł tak nienawidzić swojego potomka jak on. – Mimo to jako jego ojciec muszę Cię ukarać za to co próbowałaś zrobić.

- Obawiam się, że prędzej Go zabije zanim zdołasz wyciągnąć różdżkę. – Powiedziała wyzywająco patrząc na mężczyznę. Zwinięty w kłębek Draco leżał u jej stóp usiłując się podnieść. Na dowód swoich słów skierowała różdżkę w młodego chłopaka. – Chociaż raz dowiesz się czym jest strata Malfoy. – Nie zdołała jednak wypowiedzieć zaklęcia. Kryjący się w cieniu Duncan Verton był szybszy. Mroczne zaklęcie ugodziło w kobietę, która osunęła się martwa na ziemię. Draco słyszał łoskot upadającego ciała i przymknął oczy by tego nie widzieć. Ktoś szarpnięciem postawił Go na nogi i uwolnił z więzów. Draco natychmiast podbiegł do Hermiony i uwolnił ją z więzów. Nie dbając o obecność Lucjusza przyciągnęła Go do siebie by sprawdzić, że nic mu nie jest.

- Wzruszająca scena. – Zakpił pogardliwie Lucjusz a Duncan zarechotał kpiąco. Draco instynktownie osłonił Hermionę wręczając jej odzyskaną różdżkę. Po ojcu i bracie mógł spodziewać się wszystkiego. – Najwyraźniej za bardzo wziąłeś sobie do serca zadanie powierzone przez Czarnego Pana. Miałeś tylko zdobyć jej zaufanie, ale rozkochanie jej w sobie jest zdecydowanie ciekawsze. – Ciągnął bezlitośnie. Hermiona spojrzała na Dracona pragnąc by zaprzeczył brutalne słowa ojca. Wszystko zaczęło układać się w jednolitą całość. Draco kłamał od samego początku. Była tylko zabawką w jego rękach by mógł dostać się do Harrego. Poczuła jak jej świat rozpada się w drobne kawałeczki.

***
Nie spodziewał się tego ani trochę. Samo pojawienie się ojca kompletnie Go zaskoczyło nie mówiąc już o tym, że będzie świadkiem jego wzruszającej sceny z Hermioną. Nawet w najgorszych snach nie wyobrażał sobie takiej sceny. Widząc jak jego ojciec patrzy odruchowo na dziewczynę przyciągnął ją do siebie, ale natychmiast odsunęła się słysząc brutalne słowa ojca. Spojrzał na niego z nienawiścią w oczach. Bał się spojrzeć na Hermionę. Wyczuwał odrazę w jej oczach. Uwierzyła jego ojcu i wcale się jej nie dziwił. Wszystko było brutalną prawdą.

- Hermiono… - Wyszeptał bezradnie, ale pokręciła głową ze łzami w oczach cofnęła się i uciekła wzrokiem byle na niego nie patrzeć. Z bezsilnej wściekłości zacisnął dłonie na różdżce czując jak bardzo jest bezsilny.

- Zdaje się, że musisz porozmawiać z ojcem. – Powiedział uśmiechając się lekko Duncan i zbliżył się do Hermiony. Spoglądała na niego nie pewnie a Draco wcale się nie dziwił. Duncan nigdy nie był dla niej zbyt miły. Przeważnie pokazywał jej swoją pogardę i brak szacunku. Zaskoczył Go ten niemal gentelmański gest. Chcąc zrobić na złość Draco Hermiona zgodziła się i przyjęła ofiarowane ramię. Młody Ślizgon zaklął szpetnie.

- Jeśli ją skrzywdzisz… - Zagroził Draco zbliżając się do przodu. Przez chwilę dwaj bracia mierzyli się wzrokiem. W oczach Vertona czaił się jakiś niebezpieczny błysk.

- Bez obaw. – Prychnęła Hermiona okazując Draconowi jawną pogardę. Aż się skulił w sobie pod jej palącym wzrokiem. – Zresztą moje bezpieczeństwo nie należy do Twoich obowiązków. – I odeszła zachowując resztki dumy. Dopiero na zewnątrz rozpłakała się nie zważając na to w czyim jest towarzystwie. Ku swojemu zaskoczeniu Duncan współczuł tej młodej Gryfonce. Musiała kochać jego brata miłością jakiej on nigdy nie zaznał. Wbrew sobie postanowił pomóc jej choć trochę swoją obecnością.

W tym czasie siny z bezsilności Draco ponuro wpatrywał się w ojca. Malfoy wyglądał na niezwykle spokojnego, chociaż Draco wiedział, że to tylko na pokaz. Nie był zaskoczony, gdy bolesne zaklęcie uderzyło w niego z całą siłą. Nie bronił się nawet. Pozwolił różdżce by wypadła mu z ręki. Jęknął głucho, gdy ojciec kopnął Go brutalnie nogą w brzuch. Poczuł krew zbierającą się pod językiem. Aż się zakrztusił.

- Jak śmiałeś mnie tak upokorzyć? – Warknął wściekle Lucjusz podnosząc Go za pomocą zaklęcia i ciskając na ścianę. Draco poczuł szczęk pękniętych żeber. Poczuł jak robi mu się słabo. Jego ojciec był zawsze brutalny, ale nigdy aż w taki sposób. Zaklął w duchu i spojrzał na niego bezradnie. Był przerażony. Gdy silna pięść Malfoy’a uderzyła Go w twarz znów zaszumiało mu w głowie. Tym razem trysnęła krew. Był niemal pewien, że tym razem Lucjusz na pewno Go zabije. Był tak wściekły, że nie panował nad sobą.

- Lucjuszu na litość Boską! – Ostry głos pojawionego znienacka Dumbledor’a przerwał kolejny cios. Pięść Lucjusza zastygła nad zakrwawioną twarzą młodego arystokraty. Draco spojrzał z wdzięcznością na profesora. Nie spodziewał się takiego wybawienia i był za to bardzo wdzięczny. Bezwładnie osunął się na podłogę podchwycony przez silne ramiona profesor MacGonnagal, która mierzyła jego ojca morderczym wzrokiem. Wiedział jednak, że najgorsze dopiero przed nim. Musiał stanąć twarzą w twarz z ukochaną kobietą i wyznać wszystkie swoje grzechy.

***

Mrok otulał zakamarki ulic Londynu, które energicznym krokiem przemierzał starszy mężczyzna spiesząc się na spotkanie na ulicy Nokturna. Czarny Pan nienawidził jak ktoś się spóźnia. Nawet jeśli miał się spotkać z jego sługą. Czterdziestoletni August Force był jednym z zagorzałych zwolenników Czarnego Pana. Przysiągł mu wierność zaraz po tym jak Czarny Pan pojawił się u niego w domu wygłaszając o swoich wielkich planach. Już wówczas wiedział, że ten chłopak będzie kimś. Jego ojciec Bill nie podzielał jego entuzjazmu i przez to zginął. August nie winił za to Czarnego Pana. Nie zawahał się nawet zdradzić swojej jedynej siostry Bliss, która wstąpiła do Zakonu Feniksa. Ze stoickim spokojem przyglądał się jej torturowanemu ciału aż wydało z siebie ostatnie tchnienie. Podobnie było w przypadku sprzedania swojej niedoszłej narzeczonej, gdy okazała się z pochodzenia Szlamą. Za jego sprawą umarło wiele osób. On był jednym z tych, którzy wydali Longbottonów a Bellatriks Leastrange z rozkoszą oddawała się torturowaniu ich. Zdrajcy Krwi byli na równi traktowani ze Szlamami a on w pełni podzielał to zdanie. To cud, że po tym jak osławiony chłopiec Harry Potter powstrzymał Voldemorta on nie trafił do aresztu. Z drugiej strony wcale się nie dziwił. Pracował w ministerstwie praw mugoslkich czarodziejów. Dzięki temu miał dostęp do wszystkich informacji potrzebnych Voldemortowi. Nie było świadków na jego potajemne działania. Szczerze opłakiwał śmierć siostry i narzeczonej. Dla nadania wiary swojemu żalowi zabił kilku Śmieciożerców. Czarny Pan nie miał do niego żalu. Zawsze mówił, że cel uświęca środki.

- Force… - Drgnął, gdy usłyszał czyjś głos wyrywający Go z zamyśleń. W cieniu stał mężczyzna. Na głowie miał kaptur więc nie dostrzegał jego twarzy. Mimo to odruchowo wyciągnął różdżkę. W pobliżu nie było żadnych mugoli więc mógł zrobić to bez obaw. Jeśli mężczyzna zaatakuje zrobi to pierwszy. – August Force. Pracownik ministerstwa. Wierny Śmieciożerca odpowiedzialny za śmierć swojej siostry Charlotte i narzeczonej Emily Wilson? – Był zaskoczony słysząc ten trafny zarzut. Nie spodziewał się, że ktoś jeszcze o tym wie.

- Kim jesteś? – Spytał Force nie odpowiadając na przedstawiony zarzut. Nie było dowodów na jego zbrodnie więc ten mężczyzna nic mu nie udowodni. Musiał jednak wiedzieć kogo zabije zanim wpakuje się w jakieś kłopoty.

- Lubiłem Charlotte. – Warknął chłodno mężczyzna. W jego ręku błysnęła różdżka. – Wiesz, że przyjaźniła się z moją żoną? Przed jej śmiercią żona proponowała by zamieszkała u nas. Charlotte bała się Ciebie. I słusznie. – Mężczyzna zdjął kaptur odsłaniając pokrytą bliznami twarz. Force zastygł w przerażeniu.

- Nie możliwe. – Wyszeptał cicho cofając się. – Ty nie żyjesz. Nikt by nie przeżył. – Force chciał rozpaczliwie rzucić się do ucieczki, ale nie zdążył. Celnie wymierzone śmiercionośne zaklęcie uderzyło w mężczyznę wydobywając snop zielonego światła. Nieznajomy przez chwilę patrzył na martwego Śmieciożercę i odszedł pospiesznym krokiem oddalając się w mrocznej ulicy. Wiedział, że jeszcze następnego dnia w Proroku Codziennym pojawią się informacje o podwójnym życiu Augusta Forc’a i liście osób za których śmierć mężczyzna odpowiada. Wiedział też, że to nie koniec jego misji. Zostało mu jeszcze tyle osób, które musi zgładzić. W chwili, gdy jego świat runął a on ocalał i stał się ponurym Aniołem Zemsty. I będzie to robił dopóki starczy mu sił by spotkać się ze swoim największym wrogiem. Jedynym człowiekiem, który tak bardzo zazdrościł mu szczęścia, że postanowił zniszczyć mu życie pozbawiając Go jedynego szczęścia na które tak bardzo liczył.
***

MAM NADZIEJE, ŻE OWY ROZDZIAŁ PRZYPADŁ WAM DO GUSTU I SPRAWIŁ PRZYJEMNOŚĆ CZYTANIA JAK MNIE JEGO PISANIE. WIEM ŻE PEWNIE ZAINTRYGUJE WAS TAJEMNICZY MĘŻCZYZNA, KTÓRY BĘDZIE MORDOWAŁ ŚMIECIOŻERCÓW. ZEMSTA MA PONURE OGNIWO O CZYM ŚWIADCZY Z PEWNOŚCIĄ ZACHOWANIE TEGO CZŁOWIEKA. JUŻ WIELE WYCIERPIAŁ W SWOIM ŻYCIU A JESZCZE WIELE PRZED NIM. Z PEWNOŚCIĄ PLANUJE WIELE NIESPODZIANEK I LICZĘ ŻE BĘDZIECIE MILE ZASKOCZENI NIMI. Z CAŁĄ PRZYJEMNOŚCIĄ ZAPRASZAM WAS NA PONURY ROZDZIAŁ, KTÓRY MOŻE BĘDZIE DOŚĆ PONURY ALE Z PEWNOSCIĄ NIE ZAWIEDZIE WASZYCH OCZEKIWAŃ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz