„[...] codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy”.
Kroniki Proroka Codziennego nr.18:
Witam
kochani czytelnicy w moim nowym rozdziale. Czy wspominałam wam, że
poddałam się i założyłam kolejnego potterowskiego bloga? Nie? Zatem się
pochwale, że właśnie powstaje nowa historia o miłości. Tym razem
niecodzienna para Ginny&Draco. Ich historię możecie poznać pod
znanym adresem: www.pokochac-lotra.blog.onet.pl.
Aj jak ten czas szybko leci. Myślę, że już w wakacje poznacie finał
części drugiej a ja was zaproszę do ostatniej części trzeciej.
Oczywiście moja przygoda z pisaniem na tym się nie kończy. Coraz
częściej namawiają mnie na pokazanie swojej własnej historii
niezwiązanej ze światem HP. Napisałam coś takiego, ale kwestia tego czy
będziecie chcieli to czytać. Nie trując więcej usiądźcie wygodnie w
fotelu i po prostu czytajcie.
***
Ron
nie krył swojej złości na Harry’ego. Nie chciał zostawiać Hermiony w
niebezpieczeństwie. Ona nie zasłużyła na taki los. Niestety zdawał sobie
sprawę, że nie było wyjścia. Sytuacja, w której się znaleźli była dosyć
poważna. Nie było wyjścia i to rozumiał. Mimo wszystko nie umiał
podejść do tego spokojnie. Był na siebie wściekły, a jego rozżalenie
sięgnęło zenitu. Uciekali z zamku odprowadzani krzykiem przyjaciółki.
Harry doskonale rozumiał emocje przyjaciela. Sam by po nią wrócił,
jednak bez różdżek byli kompletnie bezużyteczni.
- Żałuję, że nie znam drogi do Hogwartu. – Jęknął opadając całkiem z sił.
Minęło
kilka godzin. Przeraźliwe zimno uderzało w ich ciała, a Harry martwił
się o dziecko. Przy takiej pogodzie mogło przecież zamarznąć. – Musimy
poszukać gdzieś pomocy. – To było trzeźwe myślenie, ale nie miał
pojęcia, gdzie jej szukać. W pobliżu wzroku nie było cienia żywej duszy.
W dodatku padał coraz większy śnieg utrudniając im trasę. Zdawał sobie
sprawę, że Cameron im nie odpuści. Na pewno będzie chciał ich złapać.
-
Tam jest jakaś chata… - Ron wskazał palcem na maleńką chatę znajdującą
się na wzgórzu. Była oddalona od wioski znajdującej się przy zamku o
sporą odległość. Nie mieli innego wyjścia. W tym momencie potrzebowali
pomocy. Ostatkiem sił udało im się dotrzeć do obranego punktu. Obaj
rozpoznali charakterystyczne brzmienie kolęd. Były święta. Niepewnie
zastukali do drzwi. W święta nikt nie odmówi im pomocnej dłoni.
- Harry Potter? – Gdzieś z oddali rozpoznał dziwnie znajomy głos.
Czyjeś
ręce wepchnęły jego i Rona do środka. Bijące ciepło kompletnie osłabiło
ich ciała. Byli głodni i wymęczeni. – Nora… - Ten sam głos kierował
swoje rozkazy do kobiety stojącej obok nich. – Musimy zająć się
chłopcami. Wiesz, kto to jest? To Harry Potter.
- Edward? – Harry powoli rozpoznawał gospodarza domu.
Edward
Stanley pracował w gospodzie pod Świńskim Łbem w Hogsmeade. Poczuł jak
fala bezpieczeństwa spływa na niego. Wreszcie byli bezpieczni. Nie
protestował, kiedy kobieta imieniem Nora odebrała mu córkę Hermiony. Nie
umiał powiedzieć jak ma na imię. Przyjaciółka nie zdążyła mu tego
wyznać. Pozwolili zająć się sobą. Nora wykrzyknęła ze zgrozy widząc rany
na ich ciele. Harry w skrócie opowiedział wszystkie wydarzenia. Wraz z
talerzem gorącego bulionu osłabienie znikało zastępując je sennością.
Ron już pochrapywał zmęczony na wolnym łóżku w pokoju obok. W tym samym
pomieszczeniu najedzona i wypoczęta spała córeczka ich przyjaciółki.
Przynajmniej na tą chwilę byli bezpieczni. Los się do nich w końcu
uśmiechnął. Trafili w bezpieczne miejsce. Wreszcie zły los odwrócił się
od nich.
- Możesz tu odpocząć, chłopcze. – Powiedział litościwie starszy mężczyzna.
Znał
Harry’ego i jego przyjaciół i zawsze kibicował mu w zwycięstwie. Od
czasu jego zniknięcia mówiono nawet o jego śmierci. Cieszył się, że nie
była to prawda. Harry pozwolił opaść zmęczonym powiekom, a ciało i umysł
poddało się. Zasnął prawie uderzając się głową w stół. Edward
podchwycił go w ostatniej chwili i skierował różdżką chłopca na łóżko
obok przyjaciela. Potrzebowali dużo wypoczynku, by nabrać sił przed
kolejną walką. Miał zamiar im na to pozwolić. Na pytania przyjdzie czas
potem. Nie mógł uwierzyć, że ich świat leżał w rękach tego małego
chłopca. Jednak tak właśnie było. A on obiecał sobie zrobić wszystko by
mu pomóc.
***
Nigdy
jeszcze w całym swoim życiu nie była tak przerażona jak teraz. Miała
już wiele najróżniejszych sytuacji, w których jej życie było zagrożone.
Kilkakrotnie prawie umarła. Jednak to, co działo się teraz przerastało
jej oczekiwania. Jacyś ludzie zamknęli ją w małej ciasnej celi bez
żadnego światła. Było jej bardzo zimno. Modliła się w duchu, by jej
przyjaciołom udało się uciec. Wraz z Harrym była jej córeczka. Wierzyła,
że przyjaciel się nią zaopiekuje. Zawsze mogła na niego liczyć. Mimo
całej koszmarnej sytuacji uśmiechnęła się lekko. Minęło zaledwie kilka
godzin, a ona tęskniła za Aleksandrą. Zaczynała coraz bardziej dojrzewać
jako matka. Jej rodzice z pewnością byliby z niej dumni. Drgnęła z
przerażeniem, gdy drzwi do jej celi gwałtownie się otworzyły. Weszło do
środka tych samych dwóch mężczyzn, którzy wcześniej ją tu zamknęli.
Żałowała, że gdzieś zgubiła różdżkę. Z pewnością prędko jej nie odzyska.
Bez walki pozwoliła się wyprowadzić. Nie żałowali jej epitetów
nazywając ją wiedźmą i suką. Z lubością opowiadali, co zamierzali jej
zrobić po procesie. Zobojętniała na wszystko, co działo się wokół niej.
Właśnie zabiła człowieka i zdawała sobie sprawę, że musi ponieść
konsekwencje. Ian ostrzegał ją jak bardzo ludzie nienawidzą czarów w tym
świecie. Teraz miała wyraźną tego świadomość. Nie czuła się winna.
Wiedziała, że zrobiła to, by ratować samą siebie. Mimo wszystko ci
ludzie byli gotowi ją za to poćwiartować. Za sam fakt, że była
czarownicą. Było to dla niej śmieszne, ponieważ dobrze wiedziała, że
gdzieś tutaj znajduje się Hogwart. Wolała nie myśleć, co by się stało
gdyby się o tym dowiedzieli. Na tak zwanej Sali Rozpraw znajdował się
spory tłumek ludzi. Skuliła się w sobie przed oskarżycielskimi
spojrzeniami. Sama rozprawa była zaś krótka. Nie dali jej nawet szans
obrony. Nie miała adwokata. Przysadzisty sędzia o gburowatej twarzy
wydał wyrok bez cienia współczucia.
- Uznajemy winną. – Mówił wyraźnie wśród wybuchu aplauzu całego tłumu.
Po
twarzy dziewczyny pociekły łzy. Spodziewała się tego. Najbardziej
martwiła się, że już nigdy nie zobaczy swojej córeczki. Nie będzie
patrzeć jak dorasta. Na samą myśl o tym poczuła ogarniającą ją furię.
Przestała być bezwolną kukłą w ich rękach. Musiała zrobić cokolwiek, by
móc znów ją zobaczyć. Zaczęła się bronić zajadle nie dbając o swoje
ciało. Ciosy strażników padały niemal wszędzie. Z jej nosa i ust
pociekła krew, ale się broniła. Do jej uszu dobiegały kolejne słowa
śmiertelnego wyroku:
–
Skazujemy ją na śmierć przez spalenie na stosie. Kolejne ciosy osłabiły
jej zapalczywość. Z okrzyków bólu dotarło do niej, że złamała nos
jednemu ze strażników. Po jego minie wiedziała, że nie było to najlepsze
wyjście, ale czuła zadowolenie. Nie poddała się. Walczyła dzielnie i
miała zamiar walczyć dalej. Dla swojej małej córeczki, która
potrzebowała matki. Niestety byli silniejsi od niej. Nie miała żadnych
szans z brutalnymi mężczyznami podającymi się za strażników.
Wyprowadzali ją z Sali Rozpraw skutą w kajdany. Znów zamknięto ją w
małej i ciasnej celi. Skuliła się na pryczy starając się nie myśleć o
tym, co dzieje się wokół. Powoli docierał do niej dramat sytuacji, w
jakiej się znalazła. Groźba śmierci nigdy nie była tak poważna. Pragnęła
przeżyć swoje życie do samego końca a tymczasem los okazał się dla niej
okrutny. I to akurat w chwili, gdy spotkała swoich przyjaciół.
Przynajmniej jej córeczka będzie bezpieczna. Wierzyła, że Harry i Ron
znajdą sposób, by ją uratować i wyciągnąć z tego piekła. Wierzyła, że
oboje się nią zaopiekują. Drgnęła, gdy drzwi do jej małej celi otworzyły
się. Wszedł jeden z najokrutniejszych strażników imieniem Patrick a tuż
za nim młody wystraszony chłopak z tacką.
- Ostatni posiłek, księżniczko. – Zarechotał rubasznie, gdy chłopiec postawił przed nią tacę.
Widok
jedzenia przyprawił ją o mdłości. Maź znajdującą się na talerzu nie
nazwałaby posiłkiem. Skrzywiła się starając zapanować nad sobą. Było jej
nie dobrze i bolało całe ciało. Gdy chłopiec wyszedł strażnik z hukiem
zamknął drzwi. Krzyknęła cicho patrząc w bezlitosne oczy, w których
czaiło się podniecenie. To, co wydarzyło się później zapamiętała, jako
największy koszmar. Był tylko ból, którego była pewna nie zapomni nigdy.
Po raz pierwszy w życiu leżąc skulona na pryczy i sponiewierana modliła
się, by śmierć nadeszła szybko. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła tak
wielkiej rozpaczy jak właśnie teraz. Pragnęła, by wszystko się skończyło
i wierzyła, że niedługo nastąpi upragniony koniec. Nic nie mogło jej
uratować. Ona tego nie chciała.
***
Ginny
Weasley za wszelką cenę starała się skupić na odrabianej przez siebie
pracy domowej zadanej na czas ferii świątecznych. Niestety nie było to
łatwe zadanie. Od czasu aresztowania jej ojca przez Śmieciożerców z
Ministerstwa w rodzinie Weasley’ów panował wielki smutek. W dodatku
czuła się winna, że przyczyniła się do tych zdarzeń. Była związana
przysięgą Wieczystą z Jess i nie mogła się wycofać. Dlatego donosiła jej
o mało istotnych sprawach, które nie zagrażały życiu nikomu z członków
Zakonu. Niestety w czymś musiała się pomylić i jej ojciec został
aresztowany. Jej matka bardzo to przeżywała, a ją przytłaczało poczucie
winy. Musiała schować dumę do kieszeni i spróbować wpłynąć jakoś na
kobietę. Dom Jessici znajdował się w Londynie i udała się tam za pomocą
proszka Fiuu. Jess siedziała właśnie w towarzystwie jakiegoś chłopaka,
którego Ginn kojarzyła z Hogwartu. Spojrzała na nią z dezaprobatą w
oczach. Nie lubiła niezapowiedzianych wizyt.
- Mogę wiedzieć, co tu robisz mała zdrajczyni? – Syknęła zawistnie w jej stronę.
Ginny zarumieniła się, widząc, że dziewczyna była na wpół rozebrana. Najwyraźniej przeszkodziła im w jakiejś intymnej sytuacji.
-
Przepraszam… - Wydukała mocno speszona i cofnęła się kilka kroków, gdy w
ręku dziewczyny błysnęła różdżka. Jej mina nie wróżyła nic dobrego. –
Do drugiego pokoju. Natychmiast. – Młoda Gryfonka pospiesznie spełniła
rozkaz. Była wściekła na siebie, że nie ma innego wyjścia. Musiała
poddawać się jej rozkazom.
– Potrzebuję twojej pomocy. – Wyszeptała cicho, gdy za Jessicą zamknęły się drzwi.
-
Śmiesz prosić mnie o pomoc? – Jess nie spodziewała się takiego tupetu.
Nie kryła swojego zadowolenia, że ma na usługach największą rywalkę do
serca Pottera, a jednak to przekraczało wszelkie granice ich układu.
- Przepraszam… - Ginn speszona wiedząc, że popełniła wielki błąd skuliła się w sobie.
Nie
powinna była przychodzić do Jessici. Ta dziewczyna nie miała serca.
Pokazała to wyraźnie zmuszając do absurdalnego paktu. Przez nią stała
się dwulicowym szpiegiem. – Po prostu mój ojciec został aresztowany i
nie wiem, co robić.
-
I myślałaś, że pomogę ci wydostać go z więzienia? – Pokręciła z
niedowierzaniem głową zaskoczona naiwnością tej dziewczyny. – Nie masz
nic do zaoferowania więcej. Sama ostatnio to powiedziałaś, a więc
przykro mi. Ja nie mam powodów, by ci pomagać. – Ginny smętnie zawiesiła
głowę. Mogła się tego spodziewać, a jednak musiała przyjść i
zaryzykować. Już kierowała się w stronę kominka, gdy Jess ją zatrzymała.
– Nie mogę dopuścić by podobna niesubordynacja się powtórzyła. – Ginn
zadrżała słysząc te słowa. – Musisz pamiętać, że nie wolno ci się
pojawiać niewezwana. Crucio! – Zaklęcie zawładnęło jej ciałem i opadła
bezradnie na dywan. Skuliła się w sobie starając nie walczyć z bólem. Z
oczu dziewczyny trysnęły łzy.
-
Odbiło ci? – Głos Michaela dobiegał gdzieś z oddali. Pojawił się
niespodziewanie, by ją ratować. Nie spodziewała się go. Była pewna, że
chłopak na święta pozostał w szkole. Chyba nigdy jeszcze nie odetchnęła z
ulgą na jego widok. – Zostaw ją natychmiast. – Był gotowy w każdej
chwili zaatakować siostrę. Darzył Ginny szalonym i niemożliwym do
spełnienia uczuciem. Za wszelką cenę starał się chronić wszystkie jej
wpadki w szkole. Taki właśnie był jego cel. Jess nie chcąc się kłócić z
bratem odeszła zostawiając ich samych. Michael ostrożnie pomógł
dziewczynie podnieść się. Była cała obolała. – Nic ci się nie stało? –
Szepnął z czułością dotykając jej włosów. Pokręciła głową lekko speszona
tą niespodziewaną bliskością. Chciała coś powiedzieć, ale nie pozwolił
jej na to. Po prostu przyciągnął ją do siebie i pocałował. Długim
namiętnym pocałunkiem. W tym momencie pragnął, by ta chwila trwała
wiecznie. Miał dość walczenia z brutalną rzeczywistością tego świata.
Pragnął, by należała do niego i zamierzał zrobić wszystko, aby ten cel
osiągnąć. Nawet gdyby miała go za to znienawidzić.
***
-To niemożliwe. – Harry i Ron w oszołomieniu słuchali słów Chrisa Stanleya, młodszego syna Edwarda.
Chris
chodził do Hogwartu i ukończył go dwa lata temu. Należał do domu
Krukonów. Harry nie jeden raz miał z nim starcie na boisku. To był
bardzo mądry i utalentowany chłopak. Teraz pracował w Hogsmeade
pomagając ojcu, ale marzyły mu się inne aspiracje.
–
Nie mogą tego przecież zrobić. Istnieje chyba coś takiego jak prawo dla
mugoli. – Te słowa wypowiedział Ron starając się zapanować nad
uczuciami, jakie nimi zawładnęły, od kiedy usłyszeli przerażające
wieści. Hermiona miała zostać dzisiaj w południe spalona na stosie za
morderstwo Iana Camerona.
-
Istnieje. – Przytaknął Harry równie mocno przerażony, co jego
przyjaciel. Wzrok chłopaka powędrował w stronę leżącej na łóżku córeczki
Hermiony. Nawet nie wiedzieli, że była w ciąży, ale wystarczył jeden
rzut oka, by domyślić się czyje to dziecko. To dla niej pozostała w
piekle Malfoy Manor. Naiwnie wierzyła, że uda się jej się odzyskać
ukochanego. A teraz straci córkę, jeśli jej nie uratują. Poświęciła się
dla nich i teraz oni musieli jej pomóc.
-
Harry, Ron… - Łagodnym tonem przerwał im Edward. On również nie krył
niepokoju, ale musiał uprzedzić chłopców. – Ludzie tutaj są nadal
zacofani. Wciąż wierzą w bogów i tym podobne sprawy. Nie znają
współczesnego świata. Wystarczy spojrzeć na ich trofeum, które stanowi
diadem.
- Diadem? – Harry poczuł nagły przypływ nadziei. Diadem Roweny Ravenclaw. Na pewno o tym mówił pan Edward. – Gdzie on jest?
-
Na głównym placu, gdzie ma dojść do spalenia. Znajduje się tam posąg
boga Słońca. To jemu służą i w jego imię składają ofiary. – Harry z
Ronem wymienili ponure, ale przepełnione nadzieją spojrzenia. To była
ich szansa. Mogli zdobyć horkruksa i uratować Hermionę. W głowie młodego
Pottera powstawał najbardziej szalony pomysł odbicia przyjaciółki z rąk
nieprzyjaciół. Musieli działać jak najszybciej. – Widzę, że nie
zmienicie waszych zamiarów? – Obaj zapalczywie pokręcili głowami. Po raz
pierwszy jednogłośnie byli tego samego zdania. – W takim razie to
powinno wam się przydać. – Edward wyciągnął dwie zniszczone różdżki.
Harry bez trudu rozpoznał swoją starą należącą tylko do niego. Wstąpił w
niego jeszcze większy przypływ nadziei. Odzyskali swoje różdżki. Mieli
szanse na uratowanie Hermiony.
-
Nie wiem jak się panu odwdzięczymy. – Wyszeptał z zapałem Wybraniec.
Już od dawna tego nie czuł. Miesiące niewoli pozbawiły go dawnego ducha
walki, który zdawał się na nowo ożywać. Już wkrótce wspomnienia piekła
będzie miał za sobą.
-
Wygraj tę wojnę, chłopcze. – Mężczyzna uśmiechnął się do nich
pobłażliwie. Zdawał sobie sprawę, że szli na pewną śmierć, ale nie umiał
ich zatrzymać. – To będzie dla nas największa nagroda. – Harry pokiwał
głową. Miał zamiar zwyciężyć. Wierzył, jak pozostali, że rządy
Voldemorta wkrótce się skończą. Kiedy znajdzie i zniszczy wszystkie
horkruksy.
- Mam taki zamiar. –
Zapewnił zdecydowanie. Nie wyobrażał sobie, by było inaczej. Wymienili z
Ronem porozumiewawcze spojrzenia i z różdżkami w kieszeniach ruszyli na
ratunek Hermionie. Gdy dotarli na plac panował już wielki gwar. Skryli
się w cieniu obserwując ponure wydarzenie. Z oddali dostrzegli
przyjaciółkę. Wyglądała niczym cień dawnej dziewczyny. Z ust Rona
wydobył się gniewny pomruk. Harry doskonale to rozumiał. Obaj zgodnie
wyciągnęli różdżki. Wreszcie nadszedł czas rozgrywki.
***
Draco
uniósł ociężałe powieki. W pierwszej chwili nie miał pojęcia, co się
stało. Ostrożnie uniósł obolałe ciało. Musiała minąć dłuższa chwila
zanim przypomniał sobie, co zaszło. Śmierciożercy. On przeciwstawiający
się ojcu. Fleur znajdująca się w kłopocie. Jęknął przeklinając własną
głupotę. Czasami tracił panowanie nad sobą.
-
Nie ruszaj się. – Delikatny, ale stanowczy głos zmusił go do położenia
się z powrotem na pryczy. Szybko dotarło do niego gdzie się znajdował.
Zamknięto go jak zbiega w Malfoy Manor. W dodatku ojciec nazwał go
bękartem. Chyba większe upokorzenie nie mogło go spotkać. Gdy wzrok
przyzwyczaił się do ciemności rozpoznał twarz Fleur. Dziewczyna
delikatnie przecierała jego czoło. – To było głupie, Draco Malfoy’u. Ryzykowałeś swoim życiem dla mnie. Jestem pod wrażeniem.
-
Nie musisz. – Burknął niezbyt życzliwie. Sam się sobie dziwił. Od kiedy
Pansy przyznała mu się do rzucenia zaklęcia zapomnienia nie umiał
myśleć o niczym innym jak o swoim uczuciu do Granger. Za wszelką cenę
próbował je sobie przypomnieć. Chciał wiedzieć, kim był. Z tego powodu
podejmował właśnie takie, a nie inne decyzje. Dawny Malfoy z
przyjemnością torturowałby Fleur. Zaklął wściekły na siebie. Nie
zważając na ostrzeżenia dziewczyny podniósł się z pryczy. Zakręciło mu
się w głowie i podtrzymał się krat. Musiał znaleźć jakąś drogę ucieczki.
Nie miał pojęcia jak długo będzie trwało to szaleństwo ojca. Jak na
zawołanie Lucjusz Malfoy wyłonił się z cienia. Nie zwrócił uwagi na
Fleur, która ze strachu wcisnęła się w jak najdalszy kąt. Poirytowany
odwrócił się w stronę ojca, który wszedł do celi.
-
Przyszedłeś napawać się swoim zwycięstwem, ojcze? – Wycedził z
podniesioną głową. Lucjusz rzucił mu pogardliwe spojrzenie i uderzył w
twarz z otwartej ręki. Draco nawet się nie zachwiał. Spoglądał na niego
okazując pełne pogardy spojrzenie. Nie da po sobie poznać cienia
strachu. Zachowa całą Malfoy’owską dumę, jaką w ogóle posiada. Fleur
spoglądała na nich niespokojna. Widać było jak bardzo przerażała ją ta
cała sytuacja. Musiał znaleźć sposób, by wydostać ich oboje z tego
piekła. A potem odnaleźć Hermionę. To był teraz jego najważniejszy cel. I
przypomnieć sobie całą ich miłość, którą czuł.
-
Nigdy więcej się tak do mnie nie zwracaj! – Słowa ojca zaskoczyły go.
Widząc to z zimną premedytacją ciągnął dalej. Wreszcie mógł się
wyzwolić. Wypowiedzieć słowa, które dręczyły go od tak dawna. W końcu
postanowił nie przejmować się Voldemortem. Miał dość tego całego
udawania. Grania roli, która mu nie pasowała. – Nie jesteś moim synem.
Jedyne, co nas łączy to tylko nazwisko, które dałem ci ze względu na
Czarnego Pana. Teraz już nie musze. Mam dość udawania twojego ojca.
Wszystko zostało już skończone. – Draco poczuł się jakby go uderzono.
Nigdy nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Do tej pory miał własne
dziedzictwo. Wiedział, kim był. Lucjusz Malfoy zniszczył to wszystko i
widać było, że sprawia mu to przyjemność. Wystarczyło jedno słowo, by
poczuł się nikim.
-
Kto… - Nie miał pojęcia, jak najważniejsze pytanie w jego życiu
przeszło mu przez gardło. Wiedział, że matka umierając miała romans z
jego nauczycielem. Wiedział o jej wielkiej miłości Jacku Sandersie. Czy
to możliwe, że ten ostatni był jego ojcem? – Kto jest moim ojcem? –
Odważył się spytać z bólem w głosie.
-
Ja. - Głos Czarnego Pana rozległ się po ciemnej celi. Draco nie był
wstanie odwrócić się w jego stronę. Nie chciał wierzyć w to, co
usłyszał. Czarny Pan był jego ojcem? Z niedowierzaniem kręcił głową.
Poczuł jak jego do tej pory prawie idealny świat rozpada się na kawałki.
***
Ustawiono
stos dokładnie taki, o jakich czytała w tych wszystkich powieściach o
czarownicach ginących w imię Boże. Kiedy widziała podobne przerażające
obrazki nigdy nie sądziła, że stanie się ich ofiarą. Nie próbowała
wzbudzić współczucia zawistnego tłumu. Postanowiła zachować godną
postawę. Z jednej strony cieszyła się, że umiera. Nie będzie znosiła
uczucia bólu strasznego gwałtu. Strażnik długo zabawiał się jej ciałem
zanim udało się jej stracić przytomność. A i tak jej nie odpuścił.
Znęcał się nad nią tak długo, aż ocknęła się z samego niewyobrażalnego
bólu. Szybko stłumiła w sobie ten obraz. Odważnie stanęła przy
przygotowanym stosie pozwalając sobie krępować ręce. Przez cały czas
czuła na sobie palące spojrzenie strażnika, który ją zgwałcił. Stał
niedaleko i uśmiechał się z satysfakcją. Ktoś przyniósł płonącą
pochodnie. Jej wzrok powędrował w stronę posągu znajdującego się
niedaleko. Kątem oka spostrzegła dziwny błysk. Zszokowana rozpoznała
Harry’ego wdrapującego się na posąg, by coś ukraść z jego wnętrza. Na
moment ich spojrzenia spotkały się. Pokręciła głową, by nie robił nic
szalonego. Nie chciała by ryzykował własne życie dla niej. On był zbyt
ważny. Ona była nikim.
- Wkrótce przywitasz się ze swoim panem, czarownico. – Usłyszała szyderczy głos sędziego.
Z
oddali spostrzegła również małego Aleca. W jego oczach spostrzegła
błysk satysfakcji. Ten mały dzieciak pragnął jej śmierci równie mocno
jak cały zebrany tłum. I on jeden miał prawo. Zabiła jego ojca.
Wyszeptała ciche przepraszam, ale jawnie odwrócił wzrok. Poczuła żar pod
nogami. Zapalono stos. Płonęła. Ostry dym uderzył w jej nozdrza. Nigdy
wcześniej czegoś takiego nie czuła. Nie chciała krzyczeć. Nie mogła dać
im tej satysfakcji. Ogień wyciskał łzy z jej oczu, a palący dym drażnił
jej gardło. Czuła się tak, jakby trafiła prosto do piekła. Przerażające
uczucie, które obezwładniło ją całkiem. Nie miała szans, by się stąd
wydostać. Pomyślała o swojej córce, którą zostawi. Jej maleńka
dziewczynka nie będzie miała ani ojca ani matki. Miała tylko nadzieje,
że Harry i Ron dobrze się nią zaopiekują. Była pewna, że przyjaciele nie
zostawią maleńkiej na pastwę losu. Mogła, więc spokojnie umrzeć.
Ostatkiem sił rozejrzała się po wściekłym tłumie, ale nigdzie nie
widziała swoich przyjaciół. Odetchnęła z ulgą. To musiały być majaki jej
zbolałego umysłu. Próbowała walczyć z własnymi siłami, ale nie miała
szans. Ogień powoli docierał do jej ubrania. Czuła ból i swąd palącego
się ciała. Omdlała porażona nowymi odczuciami cierpienia. Pragnęła, by
to się już skończyło. Wolałaby nie cierpieć w ten sposób więcej.
- Zniknął nasz klejnot! – Gdzieś z oddali rozległ się czyjś przeraźliwy krzyk.
Ledwo
dotarł do jej uszu. W pewnym momencie okropne uczucie duszności gdzieś
zniknęło. Ogień przestał ranić jej ciało. Poczuła jakby się unosiła.
Czyżby Bóg ulitował się nad nią i zabrał do siebie? Ktoś szeptał do niej
ciche i kojące słowa. Poddawała się im całkowicie. Czuła się taka
bezpieczna. Zupełnie jakby nic jej nie groziło.
- Wszystko będzie dobrze, Hermiono. – Kojące i ciepłe słowa.
Czyjeś
ręce delikatnie dotykały jej oparzonego ciała. Ból był przeraźliwy.
Pragnęła by się skończył. Nie chciała już dłużej cierpieć, a bała się
otworzyć oczy. – Hermiona… - Tym razem krzyk był przeraźliwy. Miała
dziwne wrażenie, że spada. Otworzyła oczy w chwili, gdy jej poranione
ciało miało się zderzyć z bólem. A potem nastąpiła ciemność i wszelki
ból przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.
***
-O Boże, co ci zawistni ludzie jej zrobili. – Wykrzyknął porażony Ron Weasley widokiem swojej przyjaciółki.
Brawurowa
ucieczka i zdobycie diademu Roweny Ravenclaw było dla nich prawdziwym
sukcesem. A jednak był moment, kiedy myśleli, iż przegrali. Uciekali na
miotłach zdobytych przez przyjaciela, gdy w pewnym momencie omdlała
Hermiona wysunęła im się z rąk. To był przerażający widok. Próbowali ją
złapać, ale żadnego z nich miotła nie była tak szybka. Ron przymknął
oczy nie mogąc na to patrzeć, a potem zdarzył się cud. Hermiona opadła
miękko na ziemi jakby podrzuciło ją jakieś zaklęcie. Gdy dotarli do
niej, nie było nikogo w pobliżu. Wiedzieli, że nie byli bezpieczni, a
nie chcieli ryzykować życia Edwarda. I tak wiele im pomógł. Schronienie
znaleźli w opuszczonym młynie. Harry pojawił się u Stanley’ów tylko po
dziewczynkę. Edward polecił im miejscową znachorkę Nirę. Pojawiła się w
młynie o zachodzie słońca. Również była oszołomiona bestialstwem jej
rodaków.
- Nie rozumiem, jak można było potraktować tak biedne maleństwo. – Grzmiała głęboko poruszona.
Z trudem zdarli z niej ubranie. Jej skóra była cała poparzona. Mimo całej delikatności sprawiali przyjaciółce wiele bólu.
- Nie mogę na to patrzeć. – Wyszeptał Ron z bólem w sercu.
Zawsze
skrycie kochał Hermionę i jej cierpienie było dla niego prawdziwym
ciosem. Pamiętał zbyt żywo, jak był gotów zabić dla niej Draco Malfoya
za to, co jej robił. Kiedyś myślał, że będą mogli być szczęśliwi.
Niestety okrutny los pokazał mu, że jest inaczej. A teraz jego ukochana
cierpiała męki. Jej stan był bardzo poważny i nie wiadomo było czy w
ogóle przeżyje.
- Napij się. – Harry podszedł do przyjaciela ze szklanką mocnego trunku, który przyniosła znachorka.
Zupełnie
jakby kobieta wyczuwała, że będą tego potrzebować. Był jej za to bardzo
wdzięczny. Jego przyjaciel musiał przeżywać straszne męki. Sam nie
wyobrażał sobie, co by czuł gdyby to Ginny była na miejscu Hermiony. Ron
z wdzięcznością przyjął szklankę. Jego zbolały wzrok powędrował w
stronę ukochanej dziewczyny. Leżała owinięta delikatnym prześcieradłem,
by nie rozdrażnić jej poparzonego ciała. W powietrzu unosił się
intensywny zapach dziwnej maści, którą znachorka leczyła ciało
dziewczyny. Jej mina nie wróżyła nic dobrego.
- Ta dziewczyna wiele już przeszła. – Odezwała się cicho do nich, gdy skończyła zajmować się Hermioną.
Wyglądała
na zmęczoną i zmartwioną. Harry nie odrywając od niej wzroku podszedł
do śpiącej córki Hermiony, by ją nakarmić. Nigdy nie zajmował się małym
dzieckiem i nie sądził, że to będzie takie łatwe. Mała Aleks była
niezwykle słodka i bardzo podobna do ojca. Na samą myśl, że miałaby zostać jeszcze bez matki poczuł dziwny skurcz w środku.
–
Musi dojść do siebie. Fizycznie na pewno stanie się to bardzo szybko. O
wiele bardziej martwię się o jej duszę. W tym więzieniu przeszła
prawdziwe piekło. – Obaj zgodnie przytaknęli wymieniwszy ponure
spojrzenia.
Czekała
ich ciężka noc. Harry ze zmęczeniem osunął się na drugie wolne łóżko.
Obserwował jak Ron troskliwie zajmuje się małą córeczką Hermiony,
przemawiając do niej łagodnie. Nigdy nie widział przyjaciela w takiej
sytuacji i był pod wrażeniem. Pomyślał, że gdyby los okazał się dla nich
bardziej łaskawy Aleks znalazłaby wspaniałego ojca w jego przyjacielu.
Czuł, że nie przeszkadzałoby mu wcale, że nie jest jej prawdziwym ojcem.
Ron usiadł w fotelu przy kominku kładąc sobie na kolanach malutką
dziewczynkę. Naprawdę mu się podobała. Była niezwykle śliczna i podobna
do Hermiony. Czuł, że wcale nie przeszkadza mu, że jej ojcem jest Draco.
Gdyby tylko Hermiona mu pozwoliła, on byłby jej ojcem. Uśmiechnął się
na samą myśl o tym. Naprawdę, by tego chciał. Był do tego gotowy. Kochał
Hermionę od zawsze, ale był cierpliwy. Gdzieś w głębi swej
podświadomości czuł, że los w końcu go wynagrodzi. Chociaż za bardzo nie
chciał wybiegać myślami do przodu. Życie różnie się układało, a Draco
Malfoy nadal mógł wkroczyć w ich życie i co gorsza miałby do tego prawo.
Pozostało mieć nadzieję, że starczy mu sił, by o nią walczyć. Niczego
więcej nie oczekiwał.
***
Na zakończenie:
Jakoś
udało mi się uporać z tym rozdziałem. Nie wiem, ale zrobił na mnie
niesamowite wrażenie, gdy go na koniec przeczytałam. Wydaje mi się nieco
zbyt drastyczny, ale nie chce go zmieniać. W końcu musiało dojść do
gwałtu na Hermionie no, bo sami powiedzcie ile można kusić
przeznaczenie? Oczywiście wszystko ma swój odpowiedni finał nawet to, co
się jej przydarzyło. Pozostaje mi zaprosić was na kolejny rozdział. Mam
nadzieję, że się nie zawiedliście i nie zawiedziecie. Pozdrawiam
cieplutko życząc więcej słońca.
Informacyjnie:
Tytuł orginal: „Nieśmiertelna miłość” część 2 „Oszukać przeznaczenie”
Ilość stron: 8
Ilość słów: 4 282
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz