27 lipca 2012

Rozdział XI "Wielka trójka Hogwartu znowu razem"

[...] codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy”.

Kroniki Proroka Codziennego nr.18:
Witam kochani czytelnicy w moim nowym rozdziale. Czy wspominałam wam, że poddałam się i założyłam kolejnego potterowskiego bloga? Nie? Zatem się pochwale, że właśnie powstaje nowa historia o miłości. Tym razem niecodzienna para Ginny&Draco. Ich historię możecie poznać pod znanym adresem: www.pokochac-lotra.blog.onet.pl. Aj jak ten czas szybko leci. Myślę, że już w wakacje poznacie finał części drugiej a ja was zaproszę do ostatniej części trzeciej. Oczywiście moja przygoda z pisaniem na tym się nie kończy. Coraz częściej namawiają mnie na pokazanie swojej własnej historii niezwiązanej ze światem HP. Napisałam coś takiego, ale kwestia tego czy będziecie chcieli to czytać. Nie trując więcej usiądźcie wygodnie w fotelu i po prostu czytajcie.

***
Ron nie krył swojej złości na Harry’ego. Nie chciał zostawiać Hermiony w niebezpieczeństwie. Ona nie zasłużyła na taki los. Niestety zdawał sobie sprawę, że nie było wyjścia. Sytuacja, w której się znaleźli była dosyć poważna. Nie było wyjścia i to rozumiał. Mimo wszystko nie umiał podejść do tego spokojnie. Był na siebie wściekły, a jego rozżalenie sięgnęło zenitu. Uciekali z zamku odprowadzani krzykiem przyjaciółki. Harry doskonale rozumiał emocje przyjaciela. Sam by po nią wrócił, jednak bez różdżek byli kompletnie bezużyteczni.

- Żałuję, że nie znam drogi do Hogwartu. – Jęknął opadając całkiem z sił.
Minęło kilka godzin. Przeraźliwe zimno uderzało w ich ciała, a Harry martwił się o dziecko. Przy takiej pogodzie mogło przecież zamarznąć. – Musimy poszukać gdzieś pomocy. – To było trzeźwe myślenie, ale nie miał pojęcia, gdzie jej szukać. W pobliżu wzroku nie było cienia żywej duszy. W dodatku padał coraz większy śnieg utrudniając im trasę. Zdawał sobie sprawę, że Cameron im nie odpuści. Na pewno będzie chciał ich złapać.

- Tam jest jakaś chata… - Ron wskazał palcem na maleńką chatę znajdującą się na wzgórzu. Była oddalona od wioski znajdującej się przy zamku o sporą odległość. Nie mieli innego wyjścia. W tym momencie potrzebowali pomocy. Ostatkiem sił udało im się dotrzeć do obranego punktu. Obaj rozpoznali charakterystyczne brzmienie kolęd. Były święta. Niepewnie zastukali do drzwi. W święta nikt nie odmówi im pomocnej dłoni.

- Harry Potter? – Gdzieś z oddali rozpoznał dziwnie znajomy głos.
Czyjeś ręce wepchnęły jego i Rona do środka. Bijące ciepło kompletnie osłabiło ich ciała. Byli głodni i wymęczeni. – Nora… - Ten sam głos kierował swoje rozkazy do kobiety stojącej obok nich. – Musimy zająć się chłopcami. Wiesz, kto to jest? To Harry Potter.

- Edward? – Harry powoli rozpoznawał gospodarza domu.
Edward Stanley pracował w gospodzie pod Świńskim Łbem w Hogsmeade. Poczuł jak fala bezpieczeństwa spływa na niego. Wreszcie byli bezpieczni. Nie protestował, kiedy kobieta imieniem Nora odebrała mu córkę Hermiony. Nie umiał powiedzieć jak ma na imię. Przyjaciółka nie zdążyła mu tego wyznać. Pozwolili zająć się sobą. Nora wykrzyknęła ze zgrozy widząc rany na ich ciele. Harry w skrócie opowiedział wszystkie wydarzenia. Wraz z talerzem gorącego bulionu osłabienie znikało zastępując je sennością. Ron już pochrapywał zmęczony na wolnym łóżku w pokoju obok. W tym samym pomieszczeniu najedzona i wypoczęta spała córeczka ich przyjaciółki. Przynajmniej na tą chwilę byli bezpieczni. Los się do nich w końcu uśmiechnął. Trafili w bezpieczne miejsce. Wreszcie zły los odwrócił się od nich.

- Możesz tu odpocząć, chłopcze. – Powiedział litościwie starszy mężczyzna.
Znał Harry’ego i jego przyjaciół i zawsze kibicował mu w zwycięstwie. Od czasu jego zniknięcia mówiono nawet o jego śmierci. Cieszył się, że nie była to prawda. Harry pozwolił opaść zmęczonym powiekom, a ciało i umysł poddało się. Zasnął prawie uderzając się głową w stół. Edward podchwycił go w ostatniej chwili i skierował różdżką chłopca na łóżko obok przyjaciela. Potrzebowali dużo wypoczynku, by nabrać sił przed kolejną walką. Miał zamiar im na to pozwolić. Na pytania przyjdzie czas potem. Nie mógł uwierzyć, że ich świat leżał w rękach tego małego chłopca. Jednak tak właśnie było. A on obiecał sobie zrobić wszystko by mu pomóc.

***
Nigdy jeszcze w całym swoim życiu nie była tak przerażona jak teraz. Miała już wiele najróżniejszych sytuacji, w których jej życie było zagrożone. Kilkakrotnie prawie umarła. Jednak to, co działo się teraz przerastało jej oczekiwania. Jacyś ludzie zamknęli ją w małej ciasnej celi bez żadnego światła. Było jej bardzo zimno. Modliła się w duchu, by jej przyjaciołom udało się uciec. Wraz z Harrym była jej córeczka. Wierzyła, że przyjaciel się nią zaopiekuje. Zawsze mogła na niego liczyć. Mimo całej koszmarnej sytuacji uśmiechnęła się lekko. Minęło zaledwie kilka godzin, a ona tęskniła za Aleksandrą. Zaczynała coraz bardziej dojrzewać jako matka. Jej rodzice z pewnością byliby z niej dumni. Drgnęła z przerażeniem, gdy drzwi do jej celi gwałtownie się otworzyły. Weszło do środka tych samych dwóch mężczyzn, którzy wcześniej ją tu zamknęli. Żałowała, że gdzieś zgubiła różdżkę. Z pewnością prędko jej nie odzyska. Bez walki pozwoliła się wyprowadzić. Nie żałowali jej epitetów nazywając ją wiedźmą i suką. Z lubością opowiadali, co zamierzali jej zrobić po procesie. Zobojętniała na wszystko, co działo się wokół niej. Właśnie zabiła człowieka i zdawała sobie sprawę, że musi ponieść konsekwencje. Ian ostrzegał ją jak bardzo ludzie nienawidzą czarów w tym świecie. Teraz miała wyraźną tego świadomość. Nie czuła się winna. Wiedziała, że zrobiła to, by ratować samą siebie. Mimo wszystko ci ludzie byli gotowi ją za to poćwiartować. Za sam fakt, że była czarownicą. Było to dla niej śmieszne, ponieważ dobrze wiedziała, że gdzieś tutaj znajduje się Hogwart. Wolała nie myśleć, co by się stało gdyby się o tym dowiedzieli. Na tak zwanej Sali Rozpraw znajdował się spory tłumek ludzi. Skuliła się w sobie przed oskarżycielskimi spojrzeniami. Sama rozprawa była zaś krótka. Nie dali jej nawet szans obrony. Nie miała adwokata. Przysadzisty sędzia o gburowatej twarzy wydał wyrok bez cienia współczucia.

- Uznajemy winną. – Mówił wyraźnie wśród wybuchu aplauzu całego tłumu.
Po twarzy dziewczyny pociekły łzy. Spodziewała się tego. Najbardziej martwiła się, że już nigdy nie zobaczy swojej córeczki. Nie będzie patrzeć jak dorasta. Na samą myśl o tym poczuła ogarniającą ją furię. Przestała być bezwolną kukłą w ich rękach. Musiała zrobić cokolwiek, by móc znów ją zobaczyć. Zaczęła się bronić zajadle nie dbając o swoje ciało. Ciosy strażników padały niemal wszędzie. Z jej nosa i ust pociekła krew, ale się broniła. Do jej uszu dobiegały kolejne słowa śmiertelnego wyroku:
– Skazujemy ją na śmierć przez spalenie na stosie. Kolejne ciosy osłabiły jej zapalczywość. Z okrzyków bólu dotarło do niej, że złamała nos jednemu ze strażników. Po jego minie wiedziała, że nie było to najlepsze wyjście, ale czuła zadowolenie. Nie poddała się. Walczyła dzielnie i miała zamiar walczyć dalej. Dla swojej małej córeczki, która potrzebowała matki. Niestety byli silniejsi od niej. Nie miała żadnych szans z brutalnymi mężczyznami podającymi się za strażników. Wyprowadzali ją z Sali Rozpraw skutą w kajdany. Znów zamknięto ją w małej i ciasnej celi. Skuliła się na pryczy starając się nie myśleć o tym, co dzieje się wokół. Powoli docierał do niej dramat sytuacji, w jakiej się znalazła. Groźba śmierci nigdy nie była tak poważna. Pragnęła przeżyć swoje życie do samego końca a tymczasem los okazał się dla niej okrutny. I to akurat w chwili, gdy spotkała swoich przyjaciół. Przynajmniej jej córeczka będzie bezpieczna. Wierzyła, że Harry i Ron znajdą sposób, by ją uratować i wyciągnąć z tego piekła. Wierzyła, że oboje się nią zaopiekują. Drgnęła, gdy drzwi do jej małej celi otworzyły się. Wszedł jeden z najokrutniejszych strażników imieniem Patrick a tuż za nim młody wystraszony chłopak z tacką.
- Ostatni posiłek, księżniczko. – Zarechotał rubasznie, gdy chłopiec postawił przed nią tacę.
Widok jedzenia przyprawił ją o mdłości. Maź znajdującą się na talerzu nie nazwałaby posiłkiem. Skrzywiła się starając zapanować nad sobą. Było jej nie dobrze i bolało całe ciało. Gdy chłopiec wyszedł strażnik z hukiem zamknął drzwi. Krzyknęła cicho patrząc w bezlitosne oczy, w których czaiło się podniecenie. To, co wydarzyło się później zapamiętała, jako największy koszmar. Był tylko ból, którego była pewna nie zapomni nigdy. Po raz pierwszy w życiu leżąc skulona na pryczy i sponiewierana modliła się, by śmierć nadeszła szybko. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła tak wielkiej rozpaczy jak właśnie teraz. Pragnęła, by wszystko się skończyło i wierzyła, że niedługo nastąpi upragniony koniec. Nic nie mogło jej uratować. Ona tego nie chciała.

***
Ginny Weasley za wszelką cenę starała się skupić na odrabianej przez siebie pracy domowej zadanej na czas ferii świątecznych. Niestety nie było to łatwe zadanie. Od czasu aresztowania jej ojca przez Śmieciożerców z Ministerstwa w rodzinie Weasley’ów panował wielki smutek. W dodatku czuła się winna, że przyczyniła się do tych zdarzeń. Była związana przysięgą Wieczystą z Jess i nie mogła się wycofać. Dlatego donosiła jej o mało istotnych sprawach, które nie zagrażały życiu nikomu z członków Zakonu. Niestety w czymś musiała się pomylić i jej ojciec został aresztowany. Jej matka bardzo to przeżywała, a ją przytłaczało poczucie winy. Musiała schować dumę do kieszeni i spróbować wpłynąć jakoś na kobietę. Dom Jessici znajdował się w Londynie i udała się tam za pomocą proszka Fiuu. Jess siedziała właśnie w towarzystwie jakiegoś chłopaka, którego Ginn kojarzyła z Hogwartu. Spojrzała na nią z dezaprobatą w oczach. Nie lubiła niezapowiedzianych wizyt.

- Mogę wiedzieć, co tu robisz mała zdrajczyni? – Syknęła zawistnie w jej stronę.
Ginny zarumieniła się, widząc, że dziewczyna była na wpół rozebrana. Najwyraźniej przeszkodziła im w jakiejś intymnej sytuacji.

- Przepraszam… - Wydukała mocno speszona i cofnęła się kilka kroków, gdy w ręku dziewczyny błysnęła różdżka. Jej mina nie wróżyła nic dobrego. – Do drugiego pokoju. Natychmiast. – Młoda Gryfonka pospiesznie spełniła rozkaz. Była wściekła na siebie, że nie ma innego wyjścia. Musiała poddawać się jej rozkazom.
– Potrzebuję twojej pomocy. – Wyszeptała cicho, gdy za Jessicą zamknęły się drzwi.

- Śmiesz prosić mnie o pomoc? – Jess nie spodziewała się takiego tupetu. Nie kryła swojego zadowolenia, że ma na usługach największą rywalkę do serca Pottera, a jednak to przekraczało wszelkie granice ich układu.

- Przepraszam… - Ginn speszona wiedząc, że popełniła wielki błąd skuliła się w sobie.
Nie powinna była przychodzić do Jessici. Ta dziewczyna nie miała serca. Pokazała to wyraźnie zmuszając do absurdalnego paktu. Przez nią stała się dwulicowym szpiegiem. – Po prostu mój ojciec został aresztowany i nie wiem, co robić.

- I myślałaś, że pomogę ci wydostać go z więzienia? – Pokręciła z niedowierzaniem głową zaskoczona naiwnością tej dziewczyny. – Nie masz nic do zaoferowania więcej. Sama ostatnio to powiedziałaś, a więc przykro mi. Ja nie mam powodów, by ci pomagać. – Ginny smętnie zawiesiła głowę. Mogła się tego spodziewać, a jednak musiała przyjść i zaryzykować. Już kierowała się w stronę kominka, gdy Jess ją zatrzymała. – Nie mogę dopuścić by podobna niesubordynacja się powtórzyła. – Ginn zadrżała słysząc te słowa. – Musisz pamiętać, że nie wolno ci się pojawiać niewezwana. Crucio! – Zaklęcie zawładnęło jej ciałem i opadła bezradnie na dywan. Skuliła się w sobie starając nie walczyć z bólem. Z oczu dziewczyny trysnęły łzy.

- Odbiło ci? – Głos Michaela dobiegał gdzieś z oddali. Pojawił się niespodziewanie, by ją ratować. Nie spodziewała się go. Była pewna, że chłopak na święta pozostał w szkole. Chyba nigdy jeszcze nie odetchnęła z ulgą na jego widok. – Zostaw ją natychmiast. – Był gotowy w każdej chwili zaatakować siostrę. Darzył Ginny szalonym i niemożliwym do spełnienia uczuciem. Za wszelką cenę starał się chronić wszystkie jej wpadki w szkole. Taki właśnie był jego cel. Jess nie chcąc się kłócić z bratem odeszła zostawiając ich samych. Michael ostrożnie pomógł dziewczynie podnieść się. Była cała obolała. – Nic ci się nie stało? – Szepnął z czułością dotykając jej włosów. Pokręciła głową lekko speszona tą niespodziewaną bliskością. Chciała coś powiedzieć, ale nie pozwolił jej na to. Po prostu przyciągnął ją do siebie i pocałował. Długim namiętnym pocałunkiem. W tym momencie pragnął, by ta chwila trwała wiecznie. Miał dość walczenia z brutalną rzeczywistością tego świata. Pragnął, by należała do niego i zamierzał zrobić wszystko, aby ten cel osiągnąć. Nawet gdyby miała go za to znienawidzić.

***
-To niemożliwe. – Harry i Ron w oszołomieniu słuchali słów Chrisa Stanleya, młodszego syna Edwarda.
Chris chodził do Hogwartu i ukończył go dwa lata temu. Należał do domu Krukonów. Harry nie jeden raz miał z nim starcie na boisku. To był bardzo mądry i utalentowany chłopak. Teraz pracował w Hogsmeade pomagając ojcu, ale marzyły mu się inne aspiracje.
– Nie mogą tego przecież zrobić. Istnieje chyba coś takiego jak prawo dla mugoli. – Te słowa wypowiedział Ron starając się zapanować nad uczuciami, jakie nimi zawładnęły, od kiedy usłyszeli przerażające wieści. Hermiona miała zostać dzisiaj w południe spalona na stosie za morderstwo Iana Camerona.

- Istnieje. – Przytaknął Harry równie mocno przerażony, co jego przyjaciel. Wzrok chłopaka powędrował w stronę leżącej na łóżku córeczki Hermiony. Nawet nie wiedzieli, że była w ciąży, ale wystarczył jeden rzut oka, by domyślić się czyje to dziecko. To dla niej pozostała w piekle Malfoy Manor. Naiwnie wierzyła, że uda się jej się odzyskać ukochanego. A teraz straci córkę, jeśli jej nie uratują. Poświęciła się dla nich i teraz oni musieli jej pomóc.

- Harry, Ron… - Łagodnym tonem przerwał im Edward. On również nie krył niepokoju, ale musiał uprzedzić chłopców. – Ludzie tutaj są nadal zacofani. Wciąż wierzą w bogów i tym podobne sprawy. Nie znają współczesnego świata. Wystarczy spojrzeć na ich trofeum, które stanowi diadem.

- Diadem? – Harry poczuł nagły przypływ nadziei. Diadem Roweny Ravenclaw. Na pewno o tym mówił pan Edward. – Gdzie on jest?

- Na głównym placu, gdzie ma dojść do spalenia. Znajduje się tam posąg boga Słońca. To jemu służą i w jego imię składają ofiary. – Harry z Ronem wymienili ponure, ale przepełnione nadzieją spojrzenia. To była ich szansa. Mogli zdobyć horkruksa i uratować Hermionę. W głowie młodego Pottera powstawał najbardziej szalony pomysł odbicia przyjaciółki z rąk nieprzyjaciół. Musieli działać jak najszybciej. – Widzę, że nie zmienicie waszych zamiarów? – Obaj zapalczywie pokręcili głowami. Po raz pierwszy jednogłośnie byli tego samego zdania. – W takim razie to powinno wam się przydać. – Edward wyciągnął dwie zniszczone różdżki. Harry bez trudu rozpoznał swoją starą należącą tylko do niego. Wstąpił w niego jeszcze większy przypływ nadziei. Odzyskali swoje różdżki. Mieli szanse na uratowanie Hermiony.

- Nie wiem jak się panu odwdzięczymy. – Wyszeptał z zapałem Wybraniec. Już od dawna tego nie czuł. Miesiące niewoli pozbawiły go dawnego ducha walki, który zdawał się na nowo ożywać. Już wkrótce wspomnienia piekła będzie miał za sobą.

- Wygraj tę wojnę, chłopcze. – Mężczyzna uśmiechnął się do nich pobłażliwie. Zdawał sobie sprawę, że szli na pewną śmierć, ale nie umiał ich zatrzymać. – To będzie dla nas największa nagroda. – Harry pokiwał głową. Miał zamiar zwyciężyć. Wierzył, jak pozostali, że rządy Voldemorta wkrótce się skończą. Kiedy znajdzie i zniszczy wszystkie horkruksy.

- Mam taki zamiar.  – Zapewnił zdecydowanie. Nie wyobrażał sobie, by było inaczej. Wymienili z Ronem porozumiewawcze spojrzenia i z różdżkami w kieszeniach ruszyli na ratunek Hermionie. Gdy dotarli na plac panował już wielki gwar. Skryli się w cieniu obserwując ponure wydarzenie. Z oddali dostrzegli przyjaciółkę. Wyglądała niczym cień dawnej dziewczyny. Z ust Rona wydobył się gniewny pomruk. Harry doskonale to rozumiał. Obaj zgodnie wyciągnęli różdżki. Wreszcie nadszedł czas rozgrywki.

***
Draco uniósł ociężałe powieki. W pierwszej chwili nie miał pojęcia, co się stało. Ostrożnie uniósł obolałe ciało. Musiała minąć dłuższa chwila zanim przypomniał sobie, co zaszło. Śmierciożercy. On przeciwstawiający się ojcu. Fleur znajdująca się w kłopocie. Jęknął przeklinając własną głupotę. Czasami tracił panowanie nad sobą.

- Nie ruszaj się. – Delikatny, ale stanowczy głos zmusił go do położenia się z powrotem na pryczy. Szybko dotarło do niego gdzie się znajdował. Zamknięto go jak zbiega w Malfoy Manor. W dodatku ojciec nazwał go bękartem. Chyba większe upokorzenie nie mogło go spotkać. Gdy wzrok przyzwyczaił się do ciemności rozpoznał twarz Fleur. Dziewczyna delikatnie przecierała jego czoło.  – To było głupie, Draco Malfoy’u. Ryzykowałeś swoim życiem dla mnie. Jestem pod wrażeniem.

- Nie musisz. – Burknął niezbyt życzliwie. Sam się sobie dziwił. Od kiedy Pansy przyznała mu się do rzucenia zaklęcia zapomnienia nie umiał myśleć o niczym innym jak o swoim uczuciu do Granger. Za wszelką cenę próbował je sobie przypomnieć. Chciał wiedzieć, kim był. Z tego powodu podejmował właśnie takie, a nie inne decyzje. Dawny Malfoy z przyjemnością torturowałby Fleur. Zaklął wściekły na siebie. Nie zważając na ostrzeżenia dziewczyny podniósł się z pryczy. Zakręciło mu się w głowie i podtrzymał się krat. Musiał znaleźć jakąś drogę ucieczki. Nie miał pojęcia jak długo będzie trwało to szaleństwo ojca. Jak na zawołanie Lucjusz Malfoy wyłonił się z cienia. Nie zwrócił uwagi na Fleur, która ze strachu wcisnęła się w jak najdalszy kąt. Poirytowany odwrócił się w stronę ojca, który wszedł do celi.

- Przyszedłeś napawać się swoim zwycięstwem, ojcze? – Wycedził z podniesioną głową. Lucjusz rzucił mu pogardliwe spojrzenie i uderzył w twarz z otwartej ręki. Draco nawet się nie zachwiał. Spoglądał na niego okazując pełne pogardy spojrzenie. Nie da po sobie poznać cienia strachu. Zachowa całą Malfoy’owską dumę, jaką w ogóle posiada. Fleur spoglądała na nich niespokojna. Widać było jak bardzo przerażała ją ta cała sytuacja. Musiał znaleźć sposób, by wydostać ich oboje z tego piekła. A potem odnaleźć Hermionę. To był teraz jego najważniejszy cel. I przypomnieć sobie całą ich miłość, którą czuł.

- Nigdy więcej się tak do mnie nie zwracaj! – Słowa ojca zaskoczyły go. Widząc to z zimną premedytacją ciągnął dalej. Wreszcie mógł się wyzwolić. Wypowiedzieć słowa, które dręczyły go od tak dawna. W końcu postanowił nie przejmować się Voldemortem. Miał dość tego całego udawania. Grania roli, która mu nie pasowała. – Nie jesteś moim synem. Jedyne, co nas łączy to tylko nazwisko, które dałem ci ze względu na Czarnego Pana. Teraz już nie musze. Mam dość udawania twojego ojca. Wszystko zostało już skończone. – Draco poczuł się jakby go uderzono. Nigdy nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Do tej pory miał własne dziedzictwo. Wiedział, kim był. Lucjusz Malfoy zniszczył to wszystko i widać było, że sprawia mu to przyjemność. Wystarczyło jedno słowo, by poczuł się nikim.

- Kto… - Nie miał pojęcia, jak najważniejsze pytanie w jego życiu przeszło mu przez gardło. Wiedział, że matka umierając miała romans z jego nauczycielem. Wiedział o jej wielkiej miłości Jacku Sandersie. Czy to możliwe, że ten ostatni był jego ojcem? – Kto jest moim ojcem? – Odważył się spytać z bólem w głosie.

- Ja. - Głos Czarnego Pana rozległ się po ciemnej celi. Draco nie był wstanie odwrócić się w jego stronę. Nie chciał wierzyć w to, co usłyszał. Czarny Pan był jego ojcem? Z niedowierzaniem kręcił głową. Poczuł jak jego do tej pory prawie idealny świat rozpada się na kawałki.

***
Ustawiono stos dokładnie taki, o jakich czytała w tych wszystkich powieściach o czarownicach ginących w imię Boże. Kiedy widziała podobne przerażające obrazki nigdy nie sądziła, że stanie się ich ofiarą. Nie próbowała wzbudzić współczucia zawistnego tłumu. Postanowiła zachować godną postawę. Z jednej strony cieszyła się, że umiera. Nie będzie znosiła uczucia bólu strasznego gwałtu. Strażnik długo zabawiał się jej ciałem zanim udało się jej stracić przytomność. A i tak jej nie odpuścił. Znęcał się nad nią tak długo, aż ocknęła się z samego niewyobrażalnego bólu. Szybko stłumiła w sobie ten obraz. Odważnie stanęła przy przygotowanym stosie pozwalając sobie krępować ręce. Przez cały czas czuła na sobie palące spojrzenie strażnika, który ją zgwałcił. Stał niedaleko i uśmiechał się z satysfakcją. Ktoś przyniósł płonącą pochodnie. Jej wzrok powędrował w stronę posągu znajdującego się niedaleko. Kątem oka spostrzegła dziwny błysk. Zszokowana rozpoznała Harry’ego wdrapującego się na posąg, by coś ukraść z jego wnętrza. Na moment ich spojrzenia spotkały się. Pokręciła głową, by nie robił nic szalonego. Nie chciała by ryzykował własne życie dla niej. On był zbyt ważny. Ona była nikim.

- Wkrótce przywitasz się ze swoim panem, czarownico. – Usłyszała szyderczy głos sędziego.
Z oddali spostrzegła również małego Aleca. W jego oczach spostrzegła błysk satysfakcji. Ten mały dzieciak pragnął jej śmierci równie mocno jak cały zebrany tłum. I on jeden miał prawo. Zabiła jego ojca. Wyszeptała ciche przepraszam, ale jawnie odwrócił wzrok. Poczuła żar pod nogami. Zapalono stos. Płonęła. Ostry dym uderzył w jej nozdrza. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuła. Nie chciała krzyczeć. Nie mogła dać im tej satysfakcji. Ogień wyciskał łzy z jej oczu, a palący dym drażnił jej gardło. Czuła się tak, jakby trafiła prosto do piekła. Przerażające uczucie, które obezwładniło ją całkiem. Nie miała szans, by się stąd wydostać. Pomyślała o swojej córce, którą zostawi. Jej maleńka dziewczynka nie będzie miała ani ojca ani matki. Miała tylko nadzieje, że Harry i Ron dobrze się nią zaopiekują. Była pewna, że przyjaciele nie zostawią maleńkiej na pastwę losu. Mogła, więc spokojnie umrzeć. Ostatkiem sił rozejrzała się po wściekłym tłumie, ale nigdzie nie widziała swoich przyjaciół. Odetchnęła z ulgą. To musiały być majaki jej zbolałego umysłu. Próbowała walczyć z własnymi siłami, ale nie miała szans. Ogień powoli docierał do jej ubrania. Czuła ból i swąd palącego się ciała. Omdlała porażona nowymi odczuciami cierpienia. Pragnęła, by to się już skończyło. Wolałaby nie cierpieć w ten sposób więcej.

- Zniknął nasz klejnot! – Gdzieś z oddali rozległ się czyjś przeraźliwy krzyk.
Ledwo dotarł do jej uszu. W pewnym momencie okropne uczucie duszności gdzieś zniknęło. Ogień przestał ranić jej ciało. Poczuła jakby się unosiła. Czyżby Bóg ulitował się nad nią i zabrał do siebie? Ktoś szeptał do niej ciche i kojące słowa. Poddawała się im całkowicie. Czuła się taka bezpieczna. Zupełnie jakby nic jej nie groziło.

- Wszystko będzie dobrze, Hermiono. – Kojące i ciepłe słowa.
Czyjeś ręce delikatnie dotykały jej oparzonego ciała. Ból był przeraźliwy. Pragnęła by się skończył. Nie chciała już dłużej cierpieć, a bała się otworzyć oczy. – Hermiona… - Tym razem krzyk był przeraźliwy. Miała dziwne wrażenie, że spada. Otworzyła oczy w chwili, gdy jej poranione ciało miało się zderzyć z bólem. A potem nastąpiła ciemność i wszelki ból przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.

***
-O Boże, co ci zawistni ludzie jej zrobili. – Wykrzyknął porażony Ron Weasley widokiem swojej przyjaciółki.
Brawurowa ucieczka i zdobycie diademu Roweny Ravenclaw było dla nich prawdziwym sukcesem. A jednak był moment, kiedy myśleli, iż przegrali. Uciekali na miotłach zdobytych przez przyjaciela, gdy w pewnym momencie omdlała Hermiona wysunęła im się z rąk. To był przerażający widok. Próbowali ją złapać, ale żadnego z nich miotła nie była tak szybka. Ron przymknął oczy nie mogąc na to patrzeć, a potem zdarzył się cud. Hermiona opadła miękko na ziemi jakby podrzuciło ją jakieś zaklęcie. Gdy dotarli do niej, nie było nikogo w pobliżu. Wiedzieli, że nie byli bezpieczni, a nie chcieli ryzykować życia Edwarda. I tak wiele im pomógł. Schronienie znaleźli w opuszczonym młynie. Harry pojawił się u Stanley’ów tylko po dziewczynkę. Edward polecił im miejscową znachorkę Nirę. Pojawiła się w młynie o zachodzie słońca. Również była oszołomiona bestialstwem jej rodaków.

- Nie rozumiem, jak można było potraktować tak biedne maleństwo. – Grzmiała głęboko poruszona.
Z trudem zdarli z niej ubranie. Jej skóra była cała poparzona. Mimo całej delikatności sprawiali przyjaciółce wiele bólu.

- Nie mogę na to patrzeć. – Wyszeptał Ron z bólem w sercu.
Zawsze skrycie kochał Hermionę i jej cierpienie było dla niego prawdziwym ciosem. Pamiętał zbyt żywo, jak był gotów zabić dla niej Draco Malfoya za to, co jej robił. Kiedyś myślał, że będą mogli być szczęśliwi. Niestety okrutny los pokazał mu, że jest inaczej. A teraz jego ukochana cierpiała męki. Jej stan był bardzo poważny i nie wiadomo było czy w ogóle przeżyje.

- Napij się. – Harry podszedł do przyjaciela ze szklanką mocnego trunku, który przyniosła znachorka.
Zupełnie jakby kobieta wyczuwała, że będą tego potrzebować. Był jej za to bardzo wdzięczny. Jego przyjaciel musiał przeżywać straszne męki. Sam nie wyobrażał sobie, co by czuł gdyby to Ginny była na miejscu Hermiony. Ron z wdzięcznością przyjął szklankę. Jego zbolały wzrok powędrował w stronę ukochanej dziewczyny. Leżała owinięta delikatnym prześcieradłem, by nie rozdrażnić jej poparzonego ciała. W powietrzu unosił się intensywny zapach dziwnej maści, którą znachorka leczyła ciało dziewczyny. Jej mina nie wróżyła nic dobrego.

- Ta dziewczyna wiele już przeszła. – Odezwała się cicho do nich, gdy skończyła zajmować się Hermioną.
Wyglądała na zmęczoną i zmartwioną. Harry nie odrywając od niej wzroku podszedł do śpiącej córki Hermiony, by ją nakarmić. Nigdy nie zajmował się małym dzieckiem i nie sądził, że to będzie takie łatwe. Mała Aleks była niezwykle słodka i bardzo podobna do ojca.  Na samą myśl, że miałaby zostać jeszcze bez matki poczuł dziwny skurcz w środku.
– Musi dojść do siebie. Fizycznie na pewno stanie się to bardzo szybko. O wiele bardziej martwię się o jej duszę. W tym więzieniu przeszła prawdziwe piekło. – Obaj zgodnie przytaknęli wymieniwszy ponure spojrzenia.
Czekała ich ciężka noc. Harry ze zmęczeniem osunął się na drugie wolne łóżko. Obserwował jak Ron troskliwie zajmuje się małą córeczką Hermiony, przemawiając do niej łagodnie. Nigdy nie widział przyjaciela w takiej sytuacji i był pod wrażeniem. Pomyślał, że gdyby los okazał się dla nich bardziej łaskawy Aleks znalazłaby wspaniałego ojca w jego przyjacielu. Czuł, że nie przeszkadzałoby mu wcale, że nie jest jej prawdziwym ojcem. Ron usiadł w fotelu przy kominku kładąc sobie na kolanach malutką dziewczynkę. Naprawdę mu się podobała. Była niezwykle śliczna i podobna do Hermiony. Czuł, że wcale nie przeszkadza mu, że jej ojcem jest Draco. Gdyby tylko Hermiona mu pozwoliła, on byłby jej ojcem. Uśmiechnął się na samą myśl o tym. Naprawdę, by tego chciał. Był do tego gotowy. Kochał Hermionę od zawsze, ale był cierpliwy. Gdzieś w głębi swej podświadomości czuł, że los w końcu go wynagrodzi. Chociaż za bardzo nie chciał wybiegać myślami do przodu. Życie różnie się układało, a Draco Malfoy nadal mógł wkroczyć w ich życie i co gorsza miałby do tego prawo. Pozostało mieć nadzieję, że starczy mu sił, by o nią walczyć. Niczego więcej nie oczekiwał.

***
Na zakończenie:
Jakoś udało mi się uporać z tym rozdziałem. Nie wiem, ale zrobił na mnie niesamowite wrażenie, gdy go na koniec przeczytałam. Wydaje mi się nieco zbyt drastyczny, ale nie chce go zmieniać. W końcu musiało dojść do gwałtu na Hermionie no, bo sami powiedzcie ile można kusić przeznaczenie? Oczywiście wszystko ma swój odpowiedni finał nawet to, co się jej przydarzyło. Pozostaje mi zaprosić was na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się nie zawiedliście i nie zawiedziecie. Pozdrawiam cieplutko życząc więcej słońca.

Informacyjnie:
Tytuł orginal: „Nieśmiertelna miłość” część 2 „Oszukać przeznaczenie”
Ilość stron: 8
Ilość słów: 4 282

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz