Z proroka codziennego nr.3.
Pomysł
na napisanie tego rozdziału przyszedł mi po przeczytaniu pewnej
ciekawej serii, która zajmuje jedne z pierwszych miejsc na liście moich
ulubionych książek. Postanowiłam wykorzystać i wcielić w
życie jednych bohaterów jakimi są Harry i Ginny. Czemu akurat oni?
Ponieważ do nich najbardziej pasowała ta sytuacja. Hermiona i Draco
przeżyją własny oddzielny dramat więc nie chciałam dodawać im większych
cierpień. Co innego Harry i Ginn. Droga do ich szczęścia będzie długa i
pokrętna a czy szczęśliwa? No cóż zobaczycie sami. Seria o której mówię
to oczywiście cykl Nieśmiertelnych, którego pierwsza część nosi tytuł
„Ever” a obecnie na polskim rynku znajdują się trzy z o ile wiem sześciu
obiecanych nam tomów. Mam nadzieje, że podobna sytuacja jaka spotkała
Damena i Ever a stanie się udziałem Harryego i Ginn przypadnie wam do
gustu. Zapraszam do czytania!!
*** *** ***
Bardzo
bał się tego spotkania. Chociaż pogrzeb jego matki nie był może idealną
okazją na spotkania rodzinne to jednak za wszelką cenę starał się tego
uniknąć. Najchętniej w ogóle by nie przyjeżdżał. Jednak nie mógł tego
uniknąć. Zrobił to wyłącznie ze względu na Hermionę. To ona powiedziała,
że powinien tam być. Dlatego teraz stał nad trumną wsłuchując się w
mdłe słowa księdza, który wygłaszał swoje zwyczajowe kazanie. Draco nie
był przywiązany do żadnej religii. Malfoyowie z natury w nic nie
wierzyli po za samym sobą. Teraz jednak patrząc na spuszczaną trumnę
matki zastanawiał się czy znalazła wreszcie upragniony spokój. Nie była
szczęśliwa w małżeństwie co nie było żadną tajemnicą. Nie miłość ją też
trzymała a strach. Strach do czego byłby zdolny Lucjusz gdyby spróbowała
odejść. Nadal nie mógł uwierzyć, że była martwa. Powiedziano mu, że
została napadnięta. Nie wierzył w te historię, ale nie miał też odwagi
jawnie oskarżyć ojca o morderstwo. Musiał mieć też jakiś dowód, że to
naprawdę się stało. Od kiedy wrócił do Malfoy Manor z ojcem nie
rozmawiał wcale. Zaszył się gdzieś ze swoją stałą kochanką Cecile
Everest, która szybko zajęła miejsce jego matki co doprowadzało do szału
młodego Ślizgona. Starał się też unikać zwolenników Voldemorta. Na
szczęście jego samego nie było. Teraz Draco był człowiekiem Czarnego
Pana i to jemu był winien wierność.
-
Twój ojciec chce z Tobą porozmawiać. – Kilka godzin później Cecile
weszła do jego pokoju bez pukania. Rzucił jej wściekłe spojrzenie co ona
skwitowała lekkim wzruszeniem ramion. – Nie ja zabiłam Twoją matkę. Nie
obwiniaj mnie o zło całego świata.
- Jesteś zbrodniczą dziwką. – Wycedził unosząc się nieco. – Przez lata towarzyszyłaś wiernie u boku mego ojca dzieląc się nim z innymi równymi Tobie. Czekałaś na ten dzień równie mocno jak on.
-
Kochałam Lucjusza. – Powiedziała cicho jakby porażona słowami młodego
chłopaka. – Gdyby nie Twoja matka wyszłabym za niego. Nie obwiniaj mnie,
że darzyłam miłością człowieka, który nie wyrzekł się mnie po ślubie.
-
Ciebie i wielu innych. – Burknął sarkastycznie i wyszedł zostawiając
kobietę sama. W pewnym sensie współczuł jej, ale też nie mógł darzyć jej
sympatią. Jej matka bardzo cierpiała przez wszystkie zdrady Lucjusza,
chociaż nigdy tego nie okazała. Zawsze była nadzwyczajnie dobra i
cierpliwa. Hermiona była całkiem inna. Nigdy w życiu nie dopuści by
podzieliła jej los. Z tymi
myślami otworzył drzwi do gabinetu, który znajdował się na końcu
korytarza i wszedł do środka. Lucjusz Malfoy siedział przy eleganckim
biurku przeglądając jakieś papiery. Uśmiechnął się na widok syna i
wskazał mu krzesło. Draco odmówił i spojrzał na ojca z napięciem. W tym
uśmiechu było coś co mu się nie podobało.
-
Doszły mnie ponure wieści z Hogwartu. – Zaczął spokojnym i wyniosłym
tonem. Draco spiął się cały spoglądając na niego. Odruchowo sięgnął po
różdżkę spoczywającą w kieszeni. W razie czego będzie miał się czym
bronić. – Rozmawiałem z Pansy Parkinson i Duncanem. – Zaklął w duchu.
Już wiedział do czego zmierza ten człowiek. – Podobno spotykasz się z tą
szlamą Granger.
- Ona nie jest żadną Szlamą! – Draco gwałtownie zerwał się z fotela. Z jego oczu poleciały iskry. Był wściekły na ojca.
-
Nie masz prawa się z nią widywać. – Powiedział stanowczo Lucjusz nie
przejmując się wybuchem złości syna. – Po skończeniu szkoły ogłosimy
Twoje zaręczyny z Pansy.
-
Nie. – Draco nie miał zamiaru się poddać. Od tego zależało jego
szczęście z Hermioną. – Nie masz nade mną władzy ojcze. Mogę robić co
chce.
-
Mylisz się Draco. – Lucjusz wyciągnął różdżkę. Zaklęcie uderzyło tak
szybko zanim Draco zdołał zareagować. Młody Ślizgon upadł. Przed oczami
zatańczyła mu twarz roześmianej Hermiony. Draco stracił przytomność.
*** *** ***
Jessica
Carter siedziała w salonie Gryfonów uśmiechając się kpiąco. W ręku
obracała kieliszek pustego whiskey. W głębi ducha śmiała się. Śmiała się
z naiwnych i pogrążonych w smutku Gryfonów. Widać było wyraźnie jak
bardzo cierpieli od kiedy ta rudowłosa dzierlatka stanęła w oblicz
śmierci. Aż miała dość ich ponurych min i wiecznego narzekania. Wszędzie
panowała taka ponura i sztywna atmosfera. Każdy oczekiwał złej wieści,
która z pewnością wkrótce nadejdzie. Nawet jej własny brat poddawał się
apatii. Docierało do niej jak bardzo ważna była dla niego ta dziewczyna,
ale nie przejmowała się tym. Stanowiła dla niej przeszkodą do jej
własnych celów a przeszkody były po to aby je usuwać.
-
Wyglądasz jak kot, który zjadł całą porcje śmietanki. – Zauważył
chłodno jej brat Michel. Nie widzieli się od jakiegoś czasu. Od chwili
kiedy Michel był zajęty drużyną Quiddicha. Młody Potter nie nadawał się
na trenera w tym momencie a więc ktoś musiał Go zastąpić. Przyjrzała
mu się uważnie. Był blady i mizerny. Pod oczami miał sińce jakby nie
spał od tygodni. Zmartwiła się. Bardzo kochała swojego brata bliźniaka.
To była jedyna najbliższa osoba w jej życiu. jedyna z którą się liczyła.
Tak było zanim przybyli do Hogwartu. Zanim wszystko się zmieniło. Jej
brat odgrodził się od niej murem do którego nie miała dostępu.
-
Tak też się czuje. – Przyznała z uśmiechem. Zastanawiała się chwilę czy
nie powiedzieć bratu prawdy. Przecież jej nie zdradzi. Zawsze byli
sobie bliscy. Na pewno zrozumie a to dziwne uczucie, którym obdarzył te
naiwną dziewczynę szybko się ulotni. Brat zasługiwał na kogoś lepszego.
Na prawdziwe szczęście, którego nie mógł mu dać ten rudowłosy piegus. I
powiedziała mu. Ze wszystkimi szczegółami. Na szczęście znajdowali się w
dormitorium, gdzie nikogo nie było. Nikt więc nie mógł ich podsłuchać.
Wpatrywała się w brata z napięciem i lękiem widząc jak zmieniał się
wyraz jego twarzy.
-
Jak mogłaś to zrobić. – Warknął po chwili pełnej napięcia ciszy.
Odruchowo cofnęła się wystraszona. Jeszcze nigdy nie widziała Go w takim
stanie. – Jak mogłaś ryzykować jej życie. Co jej podałaś? Mów Jessico
bo przysięgam, że tego pożałujesz.
-
Eliksir… - Wykrztusiła oszołomiona. – Eliksir uśpienia. – Wpatrywał się
w nią z niedowierzaniem aż zakręciło mu się w głowie. Żałował, że
wcześniej się nie domyślił. Profesor Snape i profesor Slughorn mówili,
że ktoś kto podał Ginn truciznę musiał znać się dobrze na eliksirach.
Jess była bardzo zdolna w tym fachu. W ich szkole była najlepsza. I
tylko ona nienawidziła Ginny Weasley na tyle by to zrobić. Eliksir
uśpienia. Dobrze wiedział jak działa. To była mroczna i podła magia.
Zabierała człowiekowi życie w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Otępiała
duszę i ciało. Człowiek umierał w najgorszych cierpieniach, chyba, że
wcześniej podało się antidotum jakim był jad węża. – Chyba nie powiesz
nikomu… - Zapytała niepewnie nie wiedząc co się dzieje z jej bratem. –
Mike…
-
Przykro mi Jess. – Po raz pierwszy w życiu Michel Carter odwrócił się
od własnej siostry. Wiedział, że później za to zapłaci. Czarny Pan
liczył na ich oboje w ostatecznej bitwie, ale był gotów na te karę. Jego
własna siostra skrzywdziła jedyną kobietę, którą kochał. Nie pozwoli by
uszło jej to na sucho. Nie tym razem. Odwrócił się na pięcie i wyszedł
zamykając drzwi na klucz. Swoje kroki skierował do gabinetu Dumbledor’a.
*** *** ***
Powoli
wracał do siebie. Czuła opieka Weasleyów i atmosfera jaka panowała w
ich domu kojąco działała na jego duszę. Powoli oswajał się ze wszystkim
co się wydarzyło. Nie umiał jednak zapomnieć. Był pewien, że to się
nigdy nie stanie. Nie zapomni o bólu jaki Voldemort i jego Śmieciożercy
zadali jego rodzinie. Przez cały czas opiekował się nim Fred. Nie wiele
rozmawiali. Nie od czasu kiedy pocałowali się po raz pierwszy. Wyczuł
jednak pewną zmianę w zachowaniu przyjaciela. Stanowczo coś było nie
tak. Za każdym razem, gdy usiłował z nim porozmawiać Fred zdawał się
uciekać. Robił wszystko by nie być z nim sam na sam. W końcu Lee miał
naprawdę dość. Zaczęło Go nawet drażnić przebywanie w towarzystwie
Angeliny i Georga chociaż nic mu nie zrobili. Chyba po prostu
denerwowało Go samo ich szczęście. Tego wieczora oboje oświadczyli, że
się zaręczyli. Molly Weasley wylała morze łez ze szczęścia życząc im
wszystkiego najlepszego. Sprawiała wrażenie naprawdę najszczęśliwszej
kobiety pod słońcem. Druga powaliła nie tylko wszystkich Weasleyów, ale
również wprawiła w zakłopotanie. W czasie zwyczajowej kolacji do
Weasleyów wpadł pracujący obecnie w Banku Gringotta Bill Weasley w
towarzystwie Fleur Delacour. Lee zdążył ją dobrze poznać dwa lata temu,
gdy w Hogwarcie odbywał się Turniej Trójmagiczny a Fleur była jedną z
jego uczestniczek.
-
Pobieramy się. – Oświadczył ze spokojem Bill ściskając za rękę Fleur.
Na jej palcu błyszczał zaręczynowy pierścionek z delikatnym brylantem.
Bill musiał bardzo się napracować by Go zdobyć. Pierścionek nie należał
do najtańszych.
-
Jesteś pewny Bill? – Zapytała po chwili niezwykłej ciszy jaka nastała
między nimi. – Ślub to poważna decyzja. Nie możesz podejmować jej zbyt
pochopnie. – Molly Weasley wpatrywała się w syna z napięciem w głosie.
Chociaż starała się ukrywać swoje uczucia widać było, że nie podobają
jej się matrymonialne plany jej syna. Przez jakiś czas myślała nawet, że
Bill i Tonks wrócą do siebie. Dawno temu tworzyli taką zgraną parę.
Jednak Tonks kochała Lupina i nic nie mogło tego zmienić.
-
Kocham Fleur mamo. – Powiedział z mocą Bill podnosząc się z miejsca.
Był bardzo wzburzony. – Musisz to zaakceptować jeśli nie chcesz stracić
drugiego syna. – Fleur spojrzała wstrząśnięta na ukochanego. Powiedział
jej, że będą problemy, ale nie spodziewała się, że będzie aż taki
surowy. Odejście Perciego, który był po stronie Ministerstwa Magii było
ciosem dla Weasleyów. Mimo iż
wszyscy uwierzyli w powrót Voldemorta Percy nie przekraczał progu domu
Weasleyów jeśli nie musiał. Nawet w pracy rozmawiał z ojcem dość
oficjalnie.
-
Przeproszę was. – Mruknął Lee czując się niezręcznie w całej tej
sytuacji. Nie chciał byś świadkiem rodzinnych waśni. Zgarnął z talerza
kawałek ciasta truskawkowego i zniknął w pokoju, który dawniej należał
do bliźniaków. Minęła dłuższa chwila zanim pojawił się w nich Fred
oznajmiając, że zrobiło się dość niezręcznie. George i Anegelina wyszli a
matka strasznie pokłóciła się z Billem i również opuścił dom. Fred nie
musiał tego nawet mówić. Krzyki Molly były całkiem głośne w całym domu. –
Fred… - Lee nerwowo przełknął kęs ciasta i odłożył talerz na stolik.
Przyjaciel spojrzał na niego nie pewnie. – Co będzie z nami? Coś jest.
Nie powiesz mi, że nie. Wiem, że to chore i nie jest normalne ale… -
Fred nie pozwolił mu dokończyć. Wiedział co Lee chciał powiedzieć, ale
nie chciał tego słuchać. Nie w tym momencie. Przez te wszystkie lata
czegoś szukał. Fragmentu swojego miejsca na ziemi. Teraz kiedy wreszcie
Go znalazł nie pozwoli Go sobie odebrać.
-
Nic nie mów… - Wyszeptał ochrypłym głosem pociągając Go w stronę łóżka.
– Nic nie mów tylko mnie kochaj. – Lee spełnił te prośbę. Po raz
pierwszy w życiu Fred Weasley poczuł się naprawdę szczęśliwy.
*** *** ***
Bolała
Go głowa. Nie miał pojęcia ile czasu minęło zanim zniknął tępy ból
czaszki. Przez chwile nie miał pojęcia gdzie się znajdował. Usiłował
poruszyć rękami, ale bezskutecznie. Były unieruchomione. Dopiero po
chwili zorientował się, że zostały przykute kajdankami. Rozpoznał lochy
znajdujące się w Malfoy Manor. Nie mógł uwierzyć, że własny ojciec
zamknął Go w tym miejscu. Nie miał też pojęcia dlaczego i jak długo był
uwięziony. Usiłował się uwolnić, ale bezskutecznie. Dotarło do niego
też, że nie miał różdżki. Został więźniem we własnym domu. Ogarnęła Go wściekłość.
-
Ojcze! – Wrzasnął w ciemność. – Uwolnij mnie bo przysięgam, że drogo
tego pożałujesz. – Rozpaczliwie szarpnął za kajdany, ale nie miał szans.
Jego ojciec nie uwolni Go. Był wściekły i bezsilny. Nie miał pojęcia
ile czasu minęło od kiedy Go tu zamknęli. Jakiś skrzat domowy przyniósł
mu jedzenie. Rzucił się na nie zaspokoiwszy głód. O tej porze powinien
być już w Hogwarcie. Zastanawiał się czy będą Go szukać. Czy Hermiona
będzie się martwić. Na pewno ona jedna odkryje jego nieobecność. Nie chciał aby przybywała tutaj. Na samą myśl, że miałaby wpakować się w takie kłopoty czuł ogarniające Go mdłości.
-
Nieźle Cię urządzili braciszku. – Szyderczy głos Duncana Vertona wyrwał
Go z rozmyślań. Spojrzał z nienawiścią w oczach na przyrodniego brata. Duncan
również był obecny na pogrzebie jego matki co było dla nieżyjącej
kobiety upokorzeniem. Lucjusz musiał się zemścić nawet po jej śmierci. –
No, ale cóż. Sam tego chciałeś.
- Kiedy się stąd uwolnię pożałujesz tego. – Warknął wściekle szarpiąc za kajdany. – Nie dam Ci spokoju Verton.
-
Możesz sobie pomarzyć braciszku. – Duncan zaśmiał się szyderczo. Cała
sytuacja musiała Go bawić. Obserwował ojca więc stąd wiedział, że jego
brat siedzi w lochu. Postanowił pograć mu trochę na nosie i dlatego się
pojawił. – Coś czuje, że długo nie będzie Cię w Hogwarcie. Jak myślisz
czy panna Granger będzie szukać u mnie pocieszenia?
- Tknij ją tylko Verton… - Syknął przez zaciśnięte zęby. – To sprawa pomiędzy nami. Nie mieszaj do tego Hermiony!
-
Sądziłem, że nic gorszego nie może mnie spotkać. – Lucjusz Malfoy
pojawił się znienacka tuż przy nich. – Jednak pomyliłem się. Mój własny
syn broniący jakiejś Szlamy. Niżej nie mogłeś upaść Draconie. – Pokręcił
głową wyciągając różdżkę. Duncan cofnął się robiąc miejsce ojcu. Krata
otworzyła się i mężczyzna wszedł do celi. Draco żałował, że był w
kajdanach. Wściekłość rozsadzała Go od środka. Był gotów zabić w tym momencie. – Gdzie się podział mój dawny syn? Gdzie duma, którą powinieneś być?
-
Nigdy nie byłem taki jak Ty! – Wykrzyknął Draco. – Nie udało Ci się
stworzyć mnie na swoje podobieństwo. Jestem Twoim przeciwieństwem.
Żałuje, że noszę nazwisko Malfoy. – Ostry ból prawie rozerwał Go na
strzępy. Na jego ciele zaczęły pojawiać się krwawe kręgi. Dunolos. Brutalne
zaklęcie stworzone przez Malfoyów. Działało jak Criucio, ale było o
wiele ostrzejsze. I zostawiało ślad. Nie pierwszy raz czuł je na swojej
skórze. – Nie wrócisz już do Hogwartu Draco. Napiszę o tym stosowny list
do Dumbledor’a a dziś wieczorem złożysz przysięgę Czarnemu Panu.
Przyślę nianię Becky by Cię opatrzyła. – Draco skulił się w sobie
słysząc słowa ojca. Wiedział, że nic nie zmusi Go do zmiany zdania. Na
samą myśl, że nigdy nie zobaczy Hermiony ogarniała Go rozpacz.
Bezwładnie opadł na kolana i poddał się własnej apatii.
*** *** ***
Michel
spełnił swoją groźbę, ale nie ukrywał jak bardzo to wszystko przeżywał.
Sam fakt, że jego siostra bliźniaczka była zdolna do takiego
okrucieństwa załamał Go kompletnie. Jess przypominała ojca. Była zła do
szpiku kości. Chciała osiągnąć swój cel nawet po trupach. On by tak nie
umiał. Czasami miał wrażenie, że wyróżnia się u własnej rodziny. Harry
nie krył swojej wdzięczności. Powtarzał o kolejnym długu wdzięczności.
Michel wcale nie uważał, że zrobił coś wyjątkowego. Ratował ukochaną
kobietę poświęcając drugą bliską mu osobę. Życie bywało okrutnie
niesprawiedliwe. Nie krył swojej radości, gdy po dwóch dniach
przyniesiono mu wieści o zdrowiu panny Weasley.
-
Obudziła się. – Usłyszał od Harrego Pottera, który z entuzjazmem
opowiadał o swojej dziewczynie. Wyglądał o wiele lepiej niż przez
ostatni tydzień. Podobnie jak jego najlepszy przyjaciel Ron Weasley.
Obydwaj wyglądali jak cienie dawnych gryfonów. Nie tracąc cennego czasu
razem z Gryfonami wybrał się na wizytę do Św.Munga. Było hucznie i
wesoło. Nie był przyzwyczajony do takiej atmosfery. Czuł, że trochę się
dusi. Ginny patrzyła na niego z uwielbieniem i w oczach. Zupełnie w inny
sposób niż na Harrego. Czuł skurcz zazdrości w żołądku. Z jednej strony
rozumiał Jess czemu to zrobiła. Z drugiej on nie umiałby zachować się w
ten sposób.
-
Carter… - Siedział właśnie w spokojnej poczekalni, gdy pojawił się
Artur Weasley. Znał Go zaledwie z widzenia i opisów Czarnego Pana i
Lucjusza Malfoya. Wyglądał na sympatycznego człowieka. Na jego twarzy
widniały sińce pod oczami. Oznaki nie wyspania z troski o córkę. Musiał
bardzo przejmować się jej losem. Spojrzał na niego nie pewnie. –
Chciałem Ci podziękować. Uratowałeś życie mojej córce. Wiem jakie
musiało być to dla Ciebie trudne. Musiałeś wydać swoją własną siostrę
bliźniaczkę.
-
Nie ma o czym mówić proszę pana. – Wspomnienie Jess bardzo Go bolało.
Nie mógł się pogodzić z tym co się stało. Wiedział, że w chwili gdy
Czarny Pan dojdzie do władzy jego siostra wyjdzie z Azkabanu. A wówczas
będzie szukała na nim swojej zemsty. Rozumiał to. On by zachował się
podobnie. – Nie mogłem pozwolić by niewinna dziewczyna straciła życie.
-
A jednak. – Pan Weasley był nieustępliwy. – Trzeba wiele odwagi by
wyrzec się swojej rodziny. Szczególnie, że Ginn jest dla Ciebie obcą
osobą.
-
Ona nigdy nie będzie dla mnie obca. – Wyznał cicho Michel. Musiał
jeszcze porozmawiać z Ginn. Nie miała pojęcia co jeszcze zrobiła Jess.
Antidotum, które jej podarował było bardzo skomplikowane. Z niepokojem
obserwował bliskość Harrego i Ginn. Tylko on jeden wiedział co ich
wkrótce czeka. Nie był aż takim potworem by widzieć w tym dla siebie
szansę. Powie Ginn o wszystkim, gdy zostaną sami.
*** *** ***
To
był już tydzień. Miała wrażenie, że najdłuższy tydzień w jej życiu.
Draco nie wracał. Nikt nie miał pojęcia co się z nim działo. Nawet
Duncan Verton nie wrócił. Nie kryła swego niepokoju. Draco nie miał
zamiaru zostawać w Malfoy Manor. Mówił jej, że to będzie krótka wizyta.
Nie planował nawet zobaczyć się z ojcem. A mimo to nie wracał. A ona
czuła straszne uczucie niepokoju. Nie wysłał jej nawet sowy a jej listy
wracały bez odpowiedzi. Otwarte jakby były czytane. Czuła, że z jej
ukochanym dzieje się coś złego. Ginny wróciła do szkoły w dobrej formie
pod koniec tygodnia. Cieszyła się, że jej przyjaciółka ma się całkiem
dobrze. Spędziły razem sporo czasu. A jednak Hermiona nie była sobą.
- Draco nie wrócił z pogrzebu. – Wyznała Hermiona, gdy Ginn spytała w końcu co ją gnębi. – Boje się, że Lucjusz coś mu zrobił.
- Daj spokój Hermiono. – Do rozmowy wtrącił się Ron. Nadal nie mógł znieść tego, że spotykała się z Malfoyem, ale ich stosunki ociepliły się nieco. A to wszystko, że uratowała przyjaźń jego i Harrego. – Nie może zatrzymać syna w domu. Dumbledore by na to nie pozwolił.
-
Verton wrócił! – Colin Crawey wpadł niezwykle podekscytowany do
Wspólnego Salonu Gryfonów gdzie siedzieli. Hermiona gwałtownie zerwała
się z miejsca. Nie słyszała wołających za nią przyjaciół. Musiała
wiedzieć co się dzieje z jej ukochanym mężczyzną a tylko Duncan mógł jej
odpowiedzieć. Jak tylko Go zobaczyła był blady i mizerny. Zdziwiła się
jego widokiem w takim stanie.
-
Duncan… - Wyszeptała cicho do niego. Uniósł głowę i spojrzał na nią.
Większość otaczających Vertona Ślizgonów ustąpiła jej miejsca rzucając
zawistne spojrzenia w jej stronę. Pod jej adresem posypały się niezbyt
przychylne komentarze. Zignorowała je wpatrując się z napięciem w
przyrodniego brata. – Czy Draco też wrócił?
-
Nie wróci. – Odparł cicho. Hermiona poczuła jak świat zatraca się przed
jej oczami. – Lucjusz uwięził Go we własnym domu. – Poczuła się jakby
Duncan uderzył ją w twarz. Nie mogła uwierzyć w to co powiedział.
Lucjusz nie mógł tak po prostu uwięzić własnego syna. Na pewno prawo
Czarodziejów zabraniało takiego traktowania. To, że Lucjusz pracował w
Ministerstwie nie oznaczało, że miał prawo robić coś takiego. – Przykro
mi. – Dodał, ale w jego głosie nie wyczuła szczerości. Wiedziała za
dobrze, że między chłopcami panowała wzajemna niechęć i nie dziwiła się
temu wcale. Draco nie pogodził się z tym, że jego ojciec sprowadził do
domu owoc swego romansu i zaczął traktować jak własnego syna a nawet
lepiej a Duncan pragnął mieć wszystko to co posiadał Draco. Poczuła jak
robi jej się słabo. Z trudem podtrzymała się ścianki by nie upaść.
Zakręciło jej się w głowie. Nie chciała wierzyć w to wszystko. Draco
pojechał tylko na pogrzeb matki. Miał zaraz wrócić.
- Nie wierzę w to. – Wykrztusiła bezradnym głosem wpatrując się w niego. – Naprawdę nie wierzę.
-
Rób co chcesz. Powiedziałem co wiem. – Nieco poirytowany zachowaniem
Granger Duncan odwrócił się na pięcie i odszedł pogwizdując cicho.
Hermiona poczuła jak cały świat zwala jej się na głowie. Draco był
uwięziony w Malfoy Manor. Nadal nie mogła w to uwierzyć, ale jeśli to
była prawda musiała zrobić wszystko by Go uratować. I zrobi to. Uratuje
Dracona choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobi. Wiedziała też, że
nie zrobi tego sama. Harry i Ron muszą jej pomóc. Miała nadzieje, że
nie zostawią ją samą z tym wszystkim.
*** *** ***
- Nie
wierzę! – Wykrzyknęła rozpaczliwie Ginny wpatrując się z
niedowierzaniem w Michela. W końcu po wielu trudach udało mu się spotkać
ją samą. Wracała właśnie z treningu na, który nie miał sił iść. Wciąż
przeżywał tego wyjca od rodziców o jego zachowaniu wobec własnej
siostry. Mieli do niego żal i słusznie. Sam siebie obwiniał, ale czuł iż
nie mógł postąpić inaczej. Jessica chciała zamordować z zimną krwią
niewinną dziewczynę. W swoim życiu widział już wiele podłych zbrodni,
nawet z udziałem własnych rodziców, którzy pozostali wierni Czarnemu
Panu, ale sam nigdy w życiu nie zrobiłby czegoś tak podłego. Nawet sobie
tego nie wyobrażał. Zbyt przerażające to było dla niego. Szczególnie,
że chcąc nie chcąc panna Weasley była dla niego cholernie bliska.
Zastanawiał się czy jak już Voldemort wykona swój plan to czy uda mu się
nakłonić Go by darował życie dziewczyny. Zaopiekowałby się nią gdyby
zechciała.
-
To uwierz Ginn. – Mruknął zniecierpliwiony. Sprawiała wrażenie
zszokowanej i przerażonej tym co jej powiedział. Zachowała jednak
hardość ducha. Odważnie stawiała wyzwanie jego słowom. Podziwiał ją za
to. Ginny Weasley była naprawdę niezwykłą osobą. – Nie mam zwyczaju
kłamać tylko po to by zadawać komuś niepotrzebny ból. Nie jestem moją
siostrą nawet jeśli jesteśmy bliźniakami. Nie skrzywdziłbym nikogo w ten
sposób a już na pewno nie Ciebie.
-
Jak ona mogła nam to zrobić? – Wyszeptała cicho, gdy dotarł do niej
sens słów Michela. To co jej powiedział wstrząsnęło nią do głębi. Nawet
nie miała pojęcia, że istnieje taka moc. Takie zaklęcie. Była w wielkim
szoku. A jeszcze chwilę temu była taka szczęśliwa. Planowała właśnie
pierwszą wspólną noc z Harrym. Chciała jeszcze porozmawiać wcześniej z
Hermioną. Jej przyjaciółka na pewno miała za sobą intymne chwile z
chłopakiem i chciała wiedzieć czego można się spodziewać. Szczególnie
obawiała się bólu, który jak słyszała zawsze się pojawiał. A teraz nie
mogła tego zrobić. Ba aby tylko. Nie mogła Go objąć, przytulić i co
najważniejsze pocałować. Uwielbiała smak pocałunków Harrego. Czuła się
wówczas taka kochana i uwielbiana. A teraz musiała nauczyć się bez nich
żyć. – „Jeśli nie chcesz by Twój chłopak umarł musisz darować sobie
wszelkie pieszczoty.” – Powiedział jej w brutalny sposób Michel. Z jego
głosu bił chłód, chociaż oczy wyrażały współczucie. Pokręciła głową z
niedowierzaniem. Nie wyobrażała sobie większego cierpienia niż to na
jakie skazała ją Jess. I to dlaczego? W imię czego? Z kącika jej oczu
pociekły łzy. Nie chciała ich pohamować. Musiała dać upust swoim
cierpieniom. – „Najlepiej by było jakbyś odeszła od niego. Wiem to
trudne, ale nie masz wyjścia.” – Mówił dalej. Jego słowa ledwo do niej
docierały. Była ogłuszona na wszystko inne a jej serce pragnęło wyć. Wyć
z rozpaczy.
-
Nie mam pojęcia. – Odezwał się cicho. – Nie spodziewałem się, że moja
siostra może być aż tak okrutna. – Oczywiście kłamał, ale nie przyznał
się do tego. Dobrze wiedział do czego zdolna była Jess. Nie raz
obserwował jak w okrutny sposób traktowała pracujących u nich mugoli.
Często nawet dla zabawy częstowała ich Cruciatusem z uciecha obserwując
jak zwijają się z bólu. Często jego zmuszała do podobnych przedstawień. Z
początku był poruszony aż szybko zobojętniał. Przestał odczuwać ból
tych istot. To właśnie Ginn poruszyła w nim coś co tak bardzo starał się
ukryć. Jego własne serce. Nieśmiało podszedł i przytulił ją do siebie.
Pozwoliła na to czując się spokojnie w jego ramionach. Naiwnie wierzyła,
że Michel jej nie skrzywdzi a on widział w tym szanse. Chociaż to było
podłe widział szansę dla siebie na zdobycie panny Weasley.
-
Czy jest… - Odezwała się cicho spoglądając mu głęboko w oczy. – Czy
istnieje jakieś lekarstwo? Antidotum podobne do tego, które pomogło mi? –
Zapytała z nadzieją w głosie. Pragnęła wierzyć, że uda jej się uratować
związek z Harrym a Michel jej pomoże. Uratował jej życie a więc może
coś wiedział. W końcu Jess była jego siostrą. Ta sama krew. Te same
geny. Zastanawiała się czy jeśli ona była zdolna do takiego okrucieństwa
to czy on również? Jakoś nie bardzo nie chciała w to uwierzyć.
- Nie wiem. – Wyznał szczerze. – Musiałbym porozmawiać z Jess. Spotkać się z nią w Azkabanie, ale teraz…
-
Nie jest to najlepszy pomysł. – Dokończyła rozumiejąc to co mówił.
Widząc, że Harry do nich idzie odwróciła się i ruszyła przodem.
Wiedziała, że będzie ranić ukochanego, ale jeśli to miało sprawić, że
ocali mu życie będzie tak robiła. Nie miała innego wyjścia. Będzie
szukać sposobu by ocalić ich miłość. Nie podda się tak łatwo. A kiedy
będzie gotowa powie Harremu prawdę. Miała nadzieje, że ukochany zrozumie
ją czemu tak zrobiła. Gdy znalazła się w swoim dormitorium pozwoliła
popłynąć gorzkim łzom. Dała upust swojej rozpaczy.
*** *** ***
Na zakończenie słów kilka:
Myślę, że mi wyszło, ale trochę inaczej sobie wyobrażałam zakończenie rozdziału. Mimo
to w pewien sposób jestem zadowolona a wy? Ogólnie część pierwsza nieco
się przedłużyła. Planowałam dodać świąteczny przerywnik i ostatni
rozdział pierwszej części, ale ten rozdział tak się rozwinął, że
powstanie jeszcze jeden a przerywnik świąteczni pojawi się w następnej
notce. Mam nadzieje, że wam się podoba taka mała odskocznia od naszej
historii oczywiście tycząca naszych bohaterów. Do zobaczenia w kolejnym
rozdziale!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz