„A gdy piszesz swoją opowieść zbyt
szybko,
Czasami szczęśliwe zakończenie nie jest ostatnie..”
Czasami szczęśliwe zakończenie nie jest ostatnie..”
-Cytaty Info.
Ta muzyczka idealnie pasuje do tego rozdziału:
Dedykacja:
Rozdział
dedykowany Poem za to, że o niej zapomniałam i wstyd wielki za to oraz Marzycielce,
która wspaniale komentuje każdy bieżący rozdział.
Kroniki Proroka
Codziennego nr. 28
No mimo wszystko
nie zawiodłam was poprzednim rozdziałem. A naprawdę tak bardzo się tego bałam. To
jeden z ostatnich rozdziałów tej części. Będzie jeszcze epilog bez którego nie
da się obejść. Zmieniałam go kilkakrotnie zanim uznałam, że nadaje się do
publikacji. Chciałam by był idealny i zadowolił wszystkich nawet tych
najbardziej wytrawnych czytelników. Nigdy nie sądziłam, że dojdę do tego
momentu. Samo opowiadanie prowadzę już prawie dwa lata, co jest dla mnie
wielkim sukcesem a wkrótce zacznie się ostatnia przygoda na „Nieśmiertelnej”.
Mam nadzieje, że zostaniecie ze mną do samego końca. Zapraszam do czytania
rozdziału.
***
Ron i Hermiona zastygli bez ruchu słysząc
głos Lucjusza.
Żadne z nich się tego nie spodziewało. Tym razem jednak
Ron nie miał zamiaru się poddać. Zależało mu, by uratować Hermionę. Chciał
wynagrodzić jej cierpienia jakich od niego zaznała. Nawet jeśli on miałby przy
tym zginąć ważne, by ona była bezpieczna.
- Zdradzasz mnie
Ronaldzie Weasleyu? – spytał Czarny Pan surowym tonem zwracając się do
Rudzielca. – Kolejny sługa, którego tracę z powodu tej szlamy. Zaczynasz mnie
denerwować Granger. – Hermiona zadrżała słysząc ton głosu mężczyzny. Niepewnie
spojrzała na Rona, który z zaciętą miną starał się zasłonić ją własnym ciałem.
W drżącym ręku trzymał różdżkę gotową do użycia. Mieli marne szansę, ale był
gotów za nią walczyć. A nawet zginąć.
- Nigdy nie byłem
Twoim sługa. – Mówił pewniej niż świadczyła o tym postawa mężczyzny. – To
medalion mnie nim czynił. Byłem zaślepiony zazdrością i maniony przez Twoje
słowa. Nigdy nie zdradziłbym własnych przyjaciół, których cenię niż swoje życie
a te dziewczynę kocham. Ty nie wiesz, co to jest miłość.
- Zadziwiające. –
Czarny Pan niemal się roześmiał słysząc te słowa. Miłość zawsze była dla niego
bzdurą. Jego matka była dowodem, który pokazywał, że przynosiła więcej bólu jak
korzyści. Jego syn zginął poświęcając się dla dobra sprawy. Jedynym dobrym
dowodem miłości była jego wnuczka ukryta w bezpiecznym miejscu. Reszta była
brednią i zwykłym cierpieniem. – Mimo tego wszystkiego, co ona zrobiła? Po tym
jak Cię wykorzystała i rzuciła niczym śmiecia Ty dalej obstawiasz w jej
obronie? – Grupka śmieciorżerców zaśmiała się szyderczo, ale Ron nie zwrócił na
nich uwagi. Odważnie spojrzał na niego. Nie czuł strachu. Po raz pierwszy od
dawna jakaś dziwna odwaga przepełniała jego serce. Był pewny swojej decyzji.
- Byłem
zaślepiony. – przyznał skruszony. Nie miał odwagi spojrzeć na stojącą za nim
Hermionę. Zobaczyłby wówczas zaskoczony wyraz jej twarzy. – Nie na tym polega
miłość. Dopiero teraz to zrozumiałem. Bo jeśli tak naprawdę się kogoś kocha to
powinno pozwolić mu odejść a nie ranić bezpodstawnie. Nie chce dłużej widzieć
cierpienia na jej twarzy. – Mówił naprawdę szczerze. Gdy odważył się w końcu
odwrócić w jej stronę zobaczył niepewność i wybaczenie. Coś, czego naprawdę
potrzebował po tym wszystkim, co zrobił. A nie do końca na nie zasługiwał.
- W takim razie… -
Czarny Pan sięgnął po różdżkę i wycelował w ich stronę. Już dawno powinien to
zrobić. Pozbyć się tej szlamy, która zawsze stała na drodze jego zwycięstwa.
Powinien ją zabić, gdy pierwszy raz przyprowadzono ją przed jego oblicze w
Malfoy Manor. – Nie będziesz już dłużej na to patrzył. Jej cierpienie zniknie
wraz z jej śmiercią.
- Nie! –
wykrzyknął zasłaniając ją własnym ciałem. W przypływie chwili Hermiona chwyciła
go za rękę. Wyczuł jak drżała ze strachu. Tu miało zakończyć się ich życie. W
otoczeniu wrogów i w mrokach ciemnego lasu. Nie tego oczekiwał od losu, ale on
rzadko bywał łaskawy.
- Avada… - Już
wypowiadał zaklęcie, gdy coś wytrąciło mu różdżkę z ręki. Zaskoczony odwrócił
się w tamtą stronę skąd dobiegło inne zaklęcie. – Niemożliwe… - Nie krył
oszołomienia. Tuż przed nim stał żywy Harry Potter. W jego oczach widoczne było
pragnienie zemsty.
***
Ginny, Neville i Luna zastygli bez ruchu.
Nie spodziewali się podobnego rozwoju sytuacji. Neville
odruchowo zacisnął dłoń na trzymanym przez siebie pucharze. Ostrożnie odwrócił
się w stronę Ślizgonów z gniewnym spojrzeniem.
- Nie powinniście
być przy Voldemorcie? – Syknął starając się zapanować nad własnym drżeniem.
Ostatnio zbyt wiele razy musiał udowodnić własną odwagę, ale chwilami miał już
dość. Wolał pozostać nadal tym fajtłapowatym chłopakiem, którym był na
początku.
- Oddaj to, co
trzymasz w ręku. – Zażądał Zabini mierząc do niego różdżką. Neville pokręcił
głową. Był przekonany, że Ślizgoni nie wiedzą jak ważną rzecz trzymał w ręku a
chcieli to po prostu zdobyć. Nie miał zamiaru tego oddawać.
- Ginny łap! –
Rzucił puchar w stronę zdezorientowanej dziewczyny. Podchwyciła puchar zanim
Blaise zdążył zareagować. Luna nakierowała trzymany w ręku miecz. Wystarczyła
chwila niepewności. Musiały go zniszczyć. Dla Harrego. Ginny podrzuciła puchar
w górę, który po chwili nabił się na ostrze miecza. Wycie na moment ich
ogłuszyło. Ginny gwałtownie odsunęła się od pucharu. Wszyscy troje z przerażeniem patrzyły jak się wił i jęczał
na podłodze. Przerażenie całej trójki sięgnęło zenitu, gdy zaczął wydobywać się
z niego ogień w kształcie głowy smoka.
- Cholera jasna
musimy wiać. – Wykrzyknął Neville zgrabnie lądując tuż obok dziewczyn. – Blaise
później wyrównamy porachunki. Lepiej wynośmy się jeśli chcesz być cały. –
Ślizgon wahał się tylko przez chwilę. Widząc płomienie ognia, które coraz
bliżej szły w ich kierunku ruszył przodem w stronę drzwi. Neville i dziewczęta
ruszyli za nimi uciekając ile sił mieli w nogach. W pewnym momencie Ginn
potknęła się i upadła. Syknęła z bólu czując, że ma złamaną kostkę. To Grabbe
niespodziewanie ruszył jej na ratunek. Nie kryła zaskoczenia, gdy w ostatniej
chwili wypchnął ją spod płomieni. Sam nie zdołał się uratować. Dziewczyna w
przerażeniu patrzyła jak pochłania go ogień smoka. Nigdy nie słyszała ani nie
widziała bardziej przerażającego widoku. Z jej oczu trysnęły łzy. Neville
pochwycił ją za rękę i przytulił do siebie chcąc oszczędzić dramatycznego
końca. Żaden ze Ślizgonów nie wrócił, by zareagować na śmierć przyjaciela.
Lojalność była obcą cechą dla tego rodu. Neville nie krył większej pogardy dla
nich wszystkich. Ostatkiem sił udało im się wydostać z komnaty zanim pochłonął
ich ogień. Cała trójka opadła wykończona z trudem oddychając. Neville chwycił
dłoń Luny i przyciągnął do siebie. Na jej ustach złożył namiętny pocałunek. Odwzajemniła
go wyznając tym samym własne uczucia.
- Chyba nam się
udało. – Szepnęła zdyszana Ginn nie mogąc w to uwierzyć. Naprawdę to zrobili.
Zniszczyli horuksa Voldemorta. Wciąż istniała realna szansa, by go pokonać.
Nawet bez Harrego. Na samą myśl o ukochanym znów ścisnęło ją w sercu. Harry nie
żył, ale walka wciąż trwała. Nie mogli się poddać. Podniosła ociężałe ciało,
które zaczynało odmawiać jej posłuszeństwa.
- Znajdźmy tego
węża i rozprawmy się z nim. – Powiedziała z nowym zapałem, który obudziła w
niej walka. Luna i Neville wciąż przytuleni do siebie spojrzeli na nią z
podziwem. Oboje skinęli głowami. Chcieli walczyć do ostatniej kropli krwi.
Hogwart i jego mieszkańcy byli tego warci. Już dość było przelanej niewinnej
krwi.
- Weasley, Longbotton,
Lovegood, co wy tu robicie? – Głośne
wołanie professor MacGonagall zaskoczyło ich kompletnie. Spojrzeli na siebie po
czym niespodziewanie wybuchli śmiechem. To był pierwszy radosny śmiech od
bardzo dawna. Sama Ginny nigdy nie czuła się tak rozluźniona jak teraz. Gdzieś
w głębi duszy czuła, że wszystko będzie dobrze. Nie było innego wyjścia.
Musiało być dobrze. Reszta zależała od nich.
***
Harry z dumna miną stał naprzeciw
Voldemorta zasłaniając swoich przyjaciół.
Nigdy nie spodziewał się tego, co wydarzyło się przed
chwilą. Gdy Voldemort rzucił w niego Avadą był pewien, że to koniec. Musiał
umrzeć, by Voldemort mógł zwyciężyć. Zupełnie jak wtedy swoje życie poświęcił
Draco. Pozostało im jeszcze do znalezienia puchar Puchonów i zabicie węża.
Przekazał swoje myśli pozostałym Gryfonom mając nadzieje, że Ci, co pozostali
wolni będą wiedzieli, co robić. Śmierć nie bolała wcale a wszystko potoczyło
się bardzo szybko. Gdy ocknął się
odkrył, że jest na jakimś dziwnym peronie metra. Postać Dumbledor’a nie dodała
mu otuchy. Był zły na starszego czarodzieja za te wszystkie kłamstwa i
niedomówienia, którymi raczył go przez ostatnie lata. Jednak rozmowa
przebiegała dość łagodnie. Gdy Harry ponownie otworzył oczy zorientował się, że
wrócił do swojego ciała. Jakimś dziwnym cudem nadal żył. Widząc swoich
przyjaciół w niebezpieczeństwie nie wahał się ani chwili. Najwyraźniej
zniszczenie amuletu przez Hermionę zdjęło urok z Rona. Odetchnął z ulgą czując,
że przyjaciel tak naprawdę nigdy go nie zdradził. Grupa Śmieciorżerców
rozstąpiła się na jego widok. Ruszył w stronę Voldemorta z twarzą, która
wyrażała wściekłość i pogardę.
- Czas Twoich
rządów się skończyła. – Zaklęciem odparował rzucane w jego stronę gwałtowne
uroki. Stał się mocniejszy i pewniejszy siebie. Zupełnie jakby wpłynęła na
niego jakaś nieznana siła. W dodatku czuł przy sobie obecność jego bliskich.
Nawet tych, którzy odeszli. I wiedział też, że gdzieś na zamku jest jego
ojciec. To dodawało mu sił. – Voldemort patrzył na niego zszokowany po czym
pokręcił głową. Również wyciągnął różdżkę. Nie zareagował gdy do Sali wpadła
armia marmurowych rycerzy i zaczęła atakować Śmieciożerców. Na pomoc tym drugim
ruszyły olbrzymy i pająki z Zakazanego Lasu. To wszystko nie liczyło się wokół
nich. Tylko oni we dwójkę stawiający sobie czoła. Już dawno powinno tak być.
Wówczas nie zginęłoby tylu niewinnych osób. Harry był przekonany, że pamięć o
ich losie zachowa na zawsze, podobnie jak poczucie winy ściskające go w
żołądku. Nie miał wpływu na to, co się stało ani na los osób, które odeszły.
Mógł za to wpłynąć na przyszłość i ich dalszy los. – Nikogo więcej już nie
skrzywdzisz. – Powiódł spojrzeniem w stronę Hermiony i Rona, którzy patrzyli
się na niego jakby widzieli go po raz pierwszy w życiu. Uśmiechnął się lekko
chcąc dodać im otuchy. Nie bał się tego, co ma nastąpić. Nawet jeśli teraz
umrze to zrobi to pokonując wcześniej Voldemorta. W ostatniej chwili odparował
zaklęcie rzucone w niego przez jakiegoś zdesperowanego Śmieciorżerce. Walka na
dobre zawrzała wokół niego. Nawet duchy wezwane stanęły w obronie zamku. Nigdy
wcześniej nie widział, czegoś tak podobnego.
- Jestem gotowy
Harry Potterze. – Wyciągnął różdżkę i cisnął zaklęcie. Harry odparował je i
rzucił swoje. Walczyli bez słów nie zwracając uwagi na pozostałych. Ich walka
skierowała się na zewnątrz, gdzie powoli świt stawiał swoje pierwsze kroki.
Harry ze zgrozą obserwował ruiny wokół zamku. Czuł, że minie trochę czasu nim
uda im się odbudować Hogwart. Na razie o tym nie myślał. Liczyło się tylko to,
że musiał pokonać Voldemorta. Odważnie stanął naprzeciw niego i spojrzał mu w
oczy. Tak wiele przez niego stracił. Nie dopuści, by znowu doszło do tego.
- Avada Kedavra… -
Wykrzyknął Harry w tym samym czasie. Z ich różdżek błysnęło zielone światło
uderzając w siebie. Żaden nie miał zamiaru się poddać. To była ostateczna walka
na śmierć i życie. I tylko jeden z nich mógł ją przetrwać.
***
Wszystko działo się bardzo szybko.
Po niecodziennym zmartwywstaniu Harrego zapanował chaos. Fred
wzrokiem poszukiwał swojego najlepszego ukochanego, który niespodziewanie
zniknął mu sprzed nosa. Rozdzielili się
w czasie walki i do tej pory krążył próbując go odnaleźć. Najgorsze były
ofiary, które mijał po drodze. Znał tych wszystkich ludzi. Z większością
chodził do szkoły zanim zdecydował się opuścić Hogwart razem z bratem. Teraz
większość z nich odeszła i już nigdy nie wróci. A walka na dobre zawrzała.
Gdzieś z oddali dobiegał go krzyk. Udało mu się uratować zaklęciem jakiegoś
zbłąkanego trzecioklasistę w ostatniej chwili zanim nie zaatakował go wielki
pająk. Zaczynał rozumieć strach brata przed tymi stworzeniami. Na ich widok
samemu robiło się nie dobrze.
- Fred uważaj! – W
ostatniej chwili uskoczył przed atakiem wielkiego włochatego zwierza. Odwrócił
się i zobaczył Lee z wycelowaną różdżką. Uśmiechnął się z zadowoleniem do
kochanka i odetchnął z ulgą. Do tej pory obawiał się, że zobaczy gdzieś jego
martwe ciało. Pospiesznie pokonał dzielącą ich odległość i chwycił za ręce.
- Bałem się, że
już Cię nie zobaczę. – Wyznał szczerze czując jak napięcie opuszcza go
niespodziewanie. Lee złożył na jego ustach delikatny pocałunek. Nie wiedział,
kiedy to się stało. Nawet tego nie poczuł dobrze. W pewnym momencie ciało Freda
zesztywniało gwałtownie a w oczach pojawiło się przerażenie. Zbłąkane zaklęcie
znienacka uderzyło w ciało mężczyzny. Osunął się opadając na ziemię. Lee poczuł
jakby zawalił się jego świat. Stracił już tak wiele i teraz jeszcze Freda.
Młody mężczyzna oddychał z trudem. Lee ostrożnie ułożył jego ciało na swoich
kolanach. Nie zauważył kiedy napastnik, który zaatakował Freda padł martwy na
ziemię. To był Percy, który pojawił się znienacka. – Fred nie odchodź błagam. –
Lee miał łzy w oczach modląc się w duchu o jakiś cud. Fred zakaszlał a z jego
ust pociekła krew.
- Pamiętaj, że Cię
kochałem. – Wycharczał z trudem odrywając od niego wzrok. Nie chciał umierać.
Nie chciał w ten sposób kończyć swojego życia, które dopiero, co się zaczęło.
Tuż obok nich znalazł się George. On również miał łzy w oczach. Pojawił się
jakby wyczuwając, że jego brat bliźniak będzie go potrzebował. Nie sądził, że
przybędzie za późno. – Opiekuj się Lee Gorge. Obiecaj, że go nie zostawisz. –
George ścisnął dłoń brata na znak zgody. Fred mówił coś jeszcze, ale słabym
ściszonym głosem. Z jego ciała wydobyło się ostatnie westchnienie i opadły
powieki. Fred Weasley odszedł z tego świata. Z gardła Lee wydobył się głośny
szloch. Rozpacz, którą czuł w tym momencie była zbyt trudna do opisania. Nigdy
nie sądził, że do tego dojdzie. Właśnie odchodził jego ukochany mężczyzna. Nie
umiał sobie tego darować ani wybaczyć. Żałował, że nie zdołał go zabić w żaden
sposób.
- Lee musimy iść.
– George z bólem w sercu trącił przyjaciela. Ten wahał się tylko chwilę. Nie
chciał opuszczać ciała kochanka, ale jeszcze tyle było do zrobienia. Walka o
Hogwart wciąż trwała i musieli wygrać. Już mieli kierować się w stronę Wielkiej
Sali, gdy George zatrzymał się gwałtownie.
- Lee.. – Zaczął
ostrożnie nieco się jąkając. Już dawno powinien to zrobić. Był głupim
zarozumiałym głupcem nie widząc jak wielką miłością darzą się obaj. Nawet jeśli
ta miłość nie powinna nigdy się wydarzyć. – Przepraszam za wszystko. Nigdy
sobie nie wybaczę tego, co wam zrobiłem. – Lee uśmiechnął się przez łzy wyciągając ręce
do Rudzielca.
- Chodźmy wspólnie
poświęcić śmierć Freda. – George ścisnął ofiarowaną dłoń z wdzięcznością.
Wspólnie ramię w ramię ruszyli tam, gdzie jeszcze toczyła się walka. Mimo bólu
i łez jaki pozostał w ich sercach wciąż była nadzieja. Nadzieja, że wszystko
może skończyć się dobrze.
***
- Hermiona
uważaj!
Zdezorientowana walką dziewczyna w ostatniej chwili
odskoczyła przed wściekłą Nagini, która włączyła się do walki. Na rozkaz
Voldemorta ruszyła w stronę Hermiony próbującej dostać się do utraconej
różdżki. Była otoczona przez próbującego się do niej dostać Lucjusza Malfoya i
Nagini. Ron pojawił się znienacka zasłaniając ją własnym ciałem. W ręku
Rudzielca pojawił się miecz Gryfindoru zupełnie jakby wiedział, kto właśnie go
potrzebuje. Dziewczyna wlepiła przerażony wzrok w chłopaka, gdy Nagini całym
ciałem uniosła się nad nimi. Obserwując poczynania węża nie zauważyła kiedy
dłoń Lucjusza Malfoya zacisnęła się na jej szyi. Poczuła jak zaczyna tracić
oddech. Mężczyzna zaczynał ją dusić.
- Zapłacisz suko
za to, że kiedykolwiek weszłaś w drogę Malfoyom. – Wysyczał jej głosem
ociekającym z nienawiści. Miała wrażenie, że uchodzi z niej życie. Nie miała
sił już by walczyć. Z całego serca pragnęła dołączyć do ukochanego mężczyzny i
to był jej cel dzisiaj.
- Zrób to. –
Wyszeptała zdławionym głosem w poddańczym geście. Zaskoczony Malfoy mocniej
zacisnął dłonie na jej szyi. Ta dziewczyna była odpowiedzialna za wszystkie
jego nieszczęścia i wreszcie nadszedł czas zemsty.
- Drętwota! –
Głuche zaklęcie rozległo się znienacka i uderzyło w Lucjusza z całej siły.
Wypuścił Hermionę z objęć. Dziewczyna z oszołomieniem zaczęła łapać oddech.
Półprzytomnie rozglądała się dookoła i rozpoznała Ginny, która z uniesioną
różdżką gniewnie spoglądała w jej stronę. Zupełnie jakby przyjaciółka
wiedziała, co chce zrobić. Zawstydzona spuściła wzrok i odskoczyła gwałtownie,
gdy wielkie cielsko Naginni wylądowała tuż obok niej. Gdy podniosła głowę
spostrzegła Rona Weasleya z triumfalnie uniesionym do góry mieczem. Gdzieś w
głowie rozległ się głos Draco Malfoya, który przypominał o jej obietnicy. W
pewnym momencie nawet zdawało jej się nawet, że go widzi.
- Uratowałaś mnie.
– Wykrzyknęła w stronę przyjaciółki. Rudowłosa spojrzała na nią z wielkim
zaskoczeniem.
- To nie byłam ja.
– Przyznała cicho Ginn. – Widziałam Cię i już szłam w Twoją stronę, ale ktoś
inny rzucił zaklęcie. Nie widziałam kto to był. Może ktoś z walczących? – Jakaś
dziwna myśl przemknęła przez głowę brązowowłosej, ale szybko ją odtrąciła od
siebie. Draco odszedł. Sama go przecież zabiła i nie było szans aby wrócił. Gdy
chwilowy chaos wokół niej opadł odważyła się spojrzeć ponownie na Rona. Nie
trzymał już mieczu w ręku a jego ubranie ociekało krwią. Wspólnie tak wiele
przeszli a on ją kochał od zawsze. Powinna nienawidzić go po tym wszystkim, co
zrobił, ale nie umiała. Sama przyjaźń z nim wiele dla niej znaczyła. Gdy znalazła
się w jego ramionach nie protestowała. Nie walczyła, gdy na jej ustach złożył
pierwszy pocałunek. Nie zwrócili uwagi na rozlegający się wokół nich okrzyk
dzikiej radości. Hermiona sama przejęła inicjatywę. Pozwoliła wziąć w górę
emocjom i poddała się chwili. Już nigdy więcej łez, bólu ani cierpienia. Przed
nimi jawiła się zupełnie nowa i wspólna przyszłość, która zależała już tylko i
wyłącznie od nich. Mogła mieć tylko nadzieje, że im się uda. Na nic więcej nie
liczyła. Przyszłość znów stanęła przed nią otworem.
***
- Poddaj
się Riddle.
Wykrzyknął Harry z
napięciem w głosie. Wrzawa wokół nich powoli cichła. Obrońcy Hogwartu
zwyciężali w swej walce a szala Śmieciorżerców zaczęła maleć. Harry widział tę
przewagę w przeciwieństwie do Voldemorta. W chwili, gdy Ron zabił Nagini
Voldemort pozostał bez swoich horuksów. Teraz stali naprzeciw siebie jak równi
z równym. – Nie masz żadnych szans wygrać.
- Ja wciąż
istnieje Harry Potterze. – Zaśmiał się ponuro Voldemort a w jego oczach widniał
cień szaleństwa. Nie mógł tak po prostu przegrać. Zbyt wiele osiągnął i nie
zamierzał tego stracić. Świat czarodziejów
miał klękać przed nim na kolana.
Do tego właśnie dążył. Swą wykrzywioną przez wściekłość twarz zwrócił w stronę
młodego Pottera. Jego największy wróg i klęska. Stał z uniesioną w ręku różdżką
czekają na jego znak. – Ava Kedavra. – Wykrzyknął zaklęcie. Chłopak w ostatniej
chwili zdążył je odparować. Voldemort walczył coraz bardziej dramatycznie.
Harry wyraźnie wyczuwał jego ruchy. Ich walka przeniosła się na dziedziniec z
dala od niewinnych osób. Nie chciał już nikogo więcej stracić. Ta bitwa i tak
pochłonęła zbyt wiele niewinnych ofiar a od początku powinno być tak jak
dzisiaj. Oni obaj naprzeciwko siebie. Zbyt długo zwlekali. Harry obiecał sobie,
że już nikt nie straci życia przez niego. On już tego dopilnuje.
- Nie Tom. – Głos
Harrego brzmiał niezwykle miękko i opanowanie. Nie miał zamiaru dać się
sprowokować w żaden sposób. Nie tym razem.
– To już jest koniec rozumiesz? Poddaj się a nie ucierpisz. – Oczywiście
kłamał. Nie miał zamiaru okazywać litości człowiekowi, który odebrał mu tak
wiele. Voldemort roześmiał się jakby wyczuwał kłamstwo. Jego oczy spoglądały
jakby z ironią nie przejmując się całą sytuacją w jakiej się znalazł. Młody
Wybraniec odnajdywał coraz więcej widocznych oznak jego szaleństwa.
- Nie jestem głupi
Potter. – Zasyczał gniewnie. Już miał cisnąć kolejne zaklęcie, ale Harry był
szybszy. Tym razem rzucona Avada celnie uderzyła w ciało Voldemorta. Zaskoczony
cofnął się z szokiem wymalowanym na twarzy. Nie spodziewał się tego. Harry
zatriumfował obserwując jak mężczyzna zachwiał się. Ciężkie ciało osunęło się
na ziemię kończąc swoje życie. Przez jedną chwilę Harry wpatrywał się z
oszołomieniem na to, co zaszło. Naprawdę tego dokonał. Voldemort stracił swoje
życie a on był tym, który zatriumfował. To było wielkie zwycięstwo. Nie sądził,
że w ogóle to jest możliwe a jednak. Wygrał coś, co z góry było skazane na
porażkę.
- Udało Ci się
synu. – Drgnął słysząc pełen wzruszenia głos ojca. Doskonale rozumiał jego
uczucia. Zabijając Voldemorta pomścił śmierć matki i wielu niewinnych ofiar,
którzy stracili życie z powodu perfidnej walki. Po raz pierwszy od kiedy James
pojawił się w jego życiu nawiązała się między nimi nić porozumienia. Jakby nie
patrzeć James był jego ojcem i nie mógł wrócić. Teraz miał okazje do nowego
stworzenia własnej rodziny.
- Harry… James… -
Kilka głów krzyknęło zaskoczonych widząc jak z kłębka różdżki należącej do
Voldemorta wpłynęło blade światło z którego tworzyła się drobna sylwetka. Obaj
bez trudu rozpoznali drobną postać Lily Potter. Harry poczuł, że ma łzy w
oczach.
- Mamo. –
Wyszeptał cicho. Był tak poruszony, że nie był wstanie wydobyć z siebie głosu.
Dookoła zapadła głucha cisza. Z różdżek powoli wydobywały się uwięzione dusze
ofiar Voldemorta. To był przepiękny widok, jaki trudno opisać.
- Dziękuje synku.
– Odparła cicho Lily Potter i kierując pozostałe dusze ruszyła w stronę swej
kolejnej drogi. W końcu była wolna. Zabicie Voldemorta pokazało dużo więcej
dobrego niż złego. I teraz w końcu został pokonany a on zwyciężył. Chłopiec,
który przeżył.
- Harry! – W jego
stronę biegła Ginny Weasley. Jej rude włosy powiewały w powietrzu. Gdy zamknął
ją w swoich ramionach całą i zdrową poczuł, że szczęśliwe zakończenia jednak
istnieją. Chciał coś powiedzieć, ale pocałunek dziewczyny wyrwał z kontekstu
wszystkie jego myśli. Znów uwierzył w szczęśliwe zakończenia.
***
Nie mogła w to uwierzyć.
Jej nadzieja i potęga w jaką wierzyła nie żyła. Czarny
Pan odszedł. Z bólem w sercu patrzyła na jego śmierć i nie mogła nic zrobić.
Zbyt wiele osób zaczęło wiwatować na część tego szczeniaka. Musiała odejść.
Opuścić swojego pana, któremu była wierna do końca. Bellatriks nigdy nie była
głupia, by nie wiedzieć, kiedy walka dobiega końca. Na zemstę przyjdzie jeszcze
czas w to wierzyła. Teraz musiała znaleźć sposób aby wydostać się z zamku. Skierowała
swoje kroki w stronę lochów należących do Ślizgonów. Pamiętała o tajnym
wejściu, które się tam znajdowało i modliła się w duchu aby nie było zawalone.
To była jej jedyna szansa na ucieczkę. Miała wiele szczęścia, gdy nikogo nie
zastała. Tłum świętował zwycięstwo. Gdzieś po drodze minęła ciało swojego męża.
Nawet się nie zatrzymała. Nigdy nie byli idealnym małżeństwem a klęska do
której prawie doprowadził rodzinę sprawiała, że jeszcze gorzej się między nimi
działo. Jednak ona nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Wbiegając zderzyła się z drobną postacią. Bez
trudu rozpoznała córkę tego zdrajcy Lovegood
wydawcy Żonglera. Na jej twarzy pojawił się wyraz triumfu a w oczach Luny
strach. Poszukiwała właśnie Nevilla, gdy natknęła się na Bellę. Sięgnęła po
różdżkę, ale zręczne zaklęcie czarownicy wytrąciło ją z jej rąk. Cofnęła się
porażona.
- Śmierć Czarnego
Pana zostanie pomszczona. – Wykrzyknęła w przypływie szaleństwa celując różdżkę
w jej stronę. W przypływie paniki Luna zaczynała żałować, że nigdy nie
powiedziała Nevillovi, co do niego czuje. Teraz nie będzie miała okazji.
Bellatriks ją zabije. I nie będzie przy niej nikogo, kto mógłby jej pomóc.
Wszyscy zajęci świętowaniem triumfu.
- Zostaw ją
Leastrange. – Neville pojawił się znikąd. Jakby wyczuwając, że kobieta jest w
niebezpieczeństwie. Zdeterminowany i zdecydowany do walki. Ta kobieta
skrzywdziła jego rodziców. Pozbawiła szans na wspaniałe dzieciństwo, które
mogło stać się jego udziałem. Bellatriks zaśmiała się widząc determinacje
chłopaka. Cofnęła różdżkę i skierowała ją wprost na niego.
- Dzisiaj znajdą
dwa ciała zamiast jednego. – Zaśmiała się szyderczo. Neville nie wystraszył się
ani trochę. Był Gryfonem z krwi i kości i byłym członkiem Gwardii Dumbledor’a.
Jeśli kiedykolwiek miał okazje coś udowodnić to nie bardziej niż teraz.
Bellatriks cisnęła w niego zaklęciem. Odparował je tworząc wokół siebie i Luny
tarczę. Od jakiegoś czasu sporo ćwiczył. Był przygotowany na ten moment.
Zaklęcie Avady niemal wyszeptał. Uderzyło Bellę w chwili, gdy próbowała rzucić
w niego Criuciatusa. To samo zaklęcie, które skrzywdziło jego rodziców. Martwe
ciało Bellatriks osunęło się na ziemie. Okrzyki dobiegających go przyjaciół z
trudem do niego docierały. Ktoś poklepał go po ramieniu a ktoś inny przytulił.
Niespodziewanie znalazł się w centrum uwagi nie lepiej niż sam Harry. Okrzyki
radości echem odbijały się po zniszczonych murach Hogwartu. Nikt nie mógł
uwierzyć w to, co się działo. Naprawdę wygrali. Mimo ofiar jakie ponieśli i
osób, które zginęły. Ciała martwych przyjaciół zebrano w Wielkiej Sali. Z
różdżek przeżytych osób poleciały różdżki kierując w górę smugi światła.
Jedynie Harry, Ron i Hermiona oddalili się na moment od reszty. Swoje kroki
skierowali za mury zamku na błonia, gdzie znajdował się grób Voldemorta. Przez
chwilę spoglądali na siebie w milczeniu.
- A więc to
naprawdę koniec? – Odezwał się jako pierwszy Ron nie przestając obejmować
Hermiony swoim ramieniem a ona tuliła się do niego jakby od zawsze było tam jej
miejsce.
- Wszystko na to
wskazuje. – Westchnął Harry. Trumna z Voldemortem została wysłana jak najdalej
do zimowych krain, by nikt nie mógł go odnaleźć. Wszyscy wiedzieli, że minie
trochę czasu zanim ludzie przestaną się bać. Ktoś z grona ich przyjaciół
zawołał ich do siebie. Wymieniwszy wspólne spojrzenie z uśmiechami na ustach
skierowali swoje kroki w ich stronę. Widniejący nad Hogwartem mroczny znak
przestał straszyć. Wśród chmur zaczęło wyjawiać się powoli słońce. Dla wielu
osób po raz pierwszy od bardzo dawna… … …
***
Na zakończenie:
Zdaje sobie sprawę
jak bardzo chaotyczny i nie składny wyszedł mi ten rozdział, ale chciałam
pokazać wszystko od początku do końca. Mam nadzieje, że wyjaśniłam losy wielu
postaci, które miały znaczenie w całości opowiadania. Jeśli macie jakieś
pytania pytajcie śmiało. Odpowiem na wszystkie. Pozostał nam jeszcze tylko
Epilog i wkrótce pojawi się pierwsza odsłona trzeciej części. No i jednocześnie
zapraszam na paring Draco&Ginny na www.niewolnicy-przeznaczenia.blogspot.com!!
Do usłyszenia w kolejnym rozdziale.
Do usłyszenia w kolejnym rozdziale.
INFORMACYJNIE:
Oryginalny tytuł: „Oszukać przeznaczenie część 2”
Rozdział: XXI „Bitwa o Hogwart część 2”
Ilość stron: 8
Treść: 4 000
no kurde, szaleństwo. W czystej postaci Voldemorta! Ale cóż, "przyszła kreska na matyska", c'nie?
OdpowiedzUsuńoczywiście, nie jestem zadowolona z tego, że Hermiona jest z Ronem, ponieważ wg mnie: miejsce Hermiony jest przy Harrym i nic tego nie zmieni, a po drugie, uważam, że Ronald zachowywał się jak świnia. No dobrze, uratował ją przed Voldziem, zabił Nagini i te sprawy, ale jednak Ronald to świnka.
Miło, że Crabbe uratował Ginny. Pokazał klasę! ;D Neviś, mój Misiu, kocham Cię! Jesteś naprawdę the best! Jestem Twoją wielką fanką!
Harry, Twoją też... Ty mój pysiaczku waleczny, Ty! ;*
Przepraszam, za tak wylewne wyrażanie uczuć!
Po prostu wspaniale wykreowałaś te postaci w swoim opowiadaniu i uważam, że jesteś THE BEST! ;)
Pozdrawiam,
Eileen
dziękuje dziękuje.
Usuńnormalnie wzruszyłam się słysząc takie slowa pochwały.
Super, super! Świetnie, że Harry pokonał Voldemorta! Nareszcie wszyscy będą mieć spokój. Zdziwiłam się nieco tym, że połączyłaś Hermionę z Ronem, ale cóż. I tak to jest świetne! Co do Freda, domyślałam się, że go uśmiercisz. Sama nie wiem dlaczego. Doznałam szoku, gdy Crabbe uratował Ginny. Nie spodziewałam się, że on ją uratuję, ale i tak to było czadowe! Rozdział cudowny, przeczytaałam go jednym tchem!:-) Idealnie dobrałaś podkład muzyczny!:-) Już nie mogę się doczekać nowego rozdziału!
OdpowiedzUsuńUfff, oto czytelnik-ninja się ujawnia. Tak, tak, wróciłam i w końcu komentuję.
OdpowiedzUsuńKurczę, nieźle namieszałaś. Rozegrałaś całą bitwę w inny sposób, niż była pokazana w sadze, a jednocześnie uśmierciłaś wszystkie postaci, które zginęły w HP7. Sprytne. Choć ja osobiście zostawiłabym niektóre przy życiu - zwłaszcza Lupina. Uwielbiam Lupina. Choć z drugiej strony, nie może być za kolorowo - i tak już jest wesoło, bo James Potter żyje.
No, jestem ciekawa, czy epilog też zrobisz kanonicznie. Albo chociaż na wpół kanonicznie.
Choć nadal nie mogę Ci wybaczyć, że uśmierciłaś Dracona. Moja droga, jak mogłaś? Przecież to najfajniesza postać. Ja rozumiem, że musi być nuta dramatyzmu, ale dlaczego musiał ucierpieć Draco? Nie mogłaś uśmiercić Granger? Ojciec samotnie wychowujący dziecko brzmi dramatyczniej niż samotna matka, wbrew pozorom ;p
No ale już nie zrzędzę.
Pozdrawiam.
Mała podpowiedź Bea;*
OdpowiedzUsuńLuknij sobie do zakładki "Zapowiedź"
a na pewno mnie pokochasz.
To było ZAJEBISTE ! Normalnie Cię uwielbiam ; D Czekam na epilog.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ; D
Twój szablon został wykonany na malach-tow. Zapraszam.
OdpowiedzUsuńWspaniałe... Nic dodać, nic ująć. Rozdział jest naprawdę "czadowy" i niezwykle wartościowy. Pełen emocji i ciekawych wydarzeń, wszystko opisane w bardzo interesujący sposób. Mogę tylko rzec, że jestem zachwycona i wyczekuję kolejnego rozdziału. Jak zawsze...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
PS: Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale nie mam zbytnio czasu. Korzystam ze swego rodzaju swobody, gdyż zmogło mnie chorubsko i nadrabiam...
spokojnie kochana nie gniewam się i rozumiem doskonale.
Usuńnajważniejsze że pamiętasz o mojej osobie.
Cieszę się, że spodobał Ci się rozdział co najważniejsze.
starałam się pokazać jak najwięcej w decydującym starciu i mam nadzieje że się udało.
Och, dziękuję za dedykację ^^ Staram się pisać długie komentarze, aby nagrodziły wysiłek, który włożyłaś w każdy rozdział ;)
OdpowiedzUsuńSpodobała mi się postawa Rona. Cieszę się, że zły urok go opuścił i na powrót stał się tym dobrym chłopakiem. W dodatku jego szczere słowa mnie ujęły ^^
Harry w tym rozdziale był nieco inny niż ten książkowy, bardziej twardy, zacięty, pewny siebie i brutalny. Nie wahał się używać zaklęcia niewybaczalnego, zresztą Neville tak samo. To troszkę dziwne, ale w sumie wojna zmusza do ostateczności.
Ojej, Fred :( Nie jestem fanką jego parinu z Lee, ale sposób, w jaki umarł był bardzo romantyczny.
Moim zdaniem odpowiednio opisałaś zwycięstwo dobra. Zaciekawił mnie też pomysł z uwolnieniem dusz. Cała końcówka była świetna.
Zastanawia mnie tylko, kro uratował Mionę. Czyżby faktycznie Draco? ;)
Chcę Ci także pogratulować, że dotarłaś tak daleko. To były dwie, ciekawe i emocjonujące części, a trzecia z pewnością im dorówna. Czekam :)
dziękuje za miłe słowa.
Usuńtakie komentarze sprawiają, że mam jeszcze większą chęć na pisanie.
postanowiłam trochę pokazać kanonowej historii a śmierć Freda też nie obyła się przez przypadek.
Cieszę się że podoba Ci się fragment z duszami.
Niemalże ryczałam gdy o tym pisałam;)
dziękuje za miłe słowa gdyż jesteś jedną z najwierniejszych mi fanek.
Nie zapominam, nie zapominam i powiadamiam xD
OdpowiedzUsuńNawet nie mam kiedy blogów czytam ;/ Masakra.
Dzisiaj będzie znów trochę Radka i Darka ;3 Ale głównie... Adaś i Mikołaj. xD
"Pierwszy raz komentuję Twojego bloga (ale przeczytałam wszystkie notki, najpierw na Onecie, teraz tu) i bardzo mi zależy, byś przeczytała moją wypowiedź. :)
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że dosłownie brak mi słów. Większość blogów o tematyce DHL skupia się tylko na dwójce głównych bohaterów. Czasem jest coś o Ronie, Harrym, Zabinim albo Pansy, ale wszystko kręci się wokół Dracona i Hermiony. Twój blog jest inny. Wprowadzasz wątki poboczne, które (mimo, że niezwiązane z Malfoy'em i Granger) są autentyczne interesujące. W dodatku Twój blog nie opiera się na utartym schemacie: "Draco-i-Hermiona-dostają-pokoje-obok-siebie-i-powoli-przekonuja-się-o-swojej-miłości.-Lucek-nie-pozwala-Draconowi-wiązać-się-ze-szlamą.-Albo-Happy-End,-albo-dramatyczne-rozstanie." Twoja historia... Jakby to powiedzieć... ŻYJE. Żyje własnym życiem. Rozwija się, jest zagmatwane w dobrym teho słowa znaczeniu. Ma tyle wątków, tyle pozornie błahych wydarzeń. Jest jak w powieści p. Rowling. Wszystko ma swój ukryty sens, wszystko, mimo, iż wydaje się nieistotne, to jednak nadaje charakter temu opowiadaniu. Piszesz genialnie. Mistrzowsko. Wpisy są długie, ale w każdym calu interesujące. Piszesz lekko. Czasem wydarzy się coś, o czym bym nawet nie śniła, a Ty wszystko tak cudnie doprowadzasz do końca.
I teraz zdanie, które najczęściej jest pisane na blogach:
Z NIECIERPLIWOŚCIĄ CZEKAM NA KOLEJNĄ NOTKĘ!!! :)
Pozdrawiam ciepło, życzę weny i z góry dziękuję za przeczytanie komentarza. :)"
Tak skomentowałam Twój rozdział Stracone nadzieje. Nie wiem czy przeczytałaś, więc komentuję jeszcze raz. ;D
Wstyd! Dla mnie oczywiście. Znowu ponad dziesięć dni spóźnienia z komentarzem, ale niestety brak czasu pozbawia mnie przyjemności czytania Twojego opowiadania.
OdpowiedzUsuńTo już naprawdę koniec? Koniec Voldemorta, cierpienia i ciągłego oszukiwania? Wszystkiego? Nareszcie! Nie cieszę się oczywiście, że opowiadanie dobiega końca, w końcu jest tyle niewyjaśnionych spraw - jak Alex, śmierć Dracona i na samym końcu James. I mam nadzieję, że epilog wszystko wyjaśni w jakimś stopniu, a każdy z bohaterów zazna szczęścia.
Przyznam, że miałam łzy w oczach, kiedy czytałam. Sama akcja, a jednocześnie doskonałe dialogi. Najbardziej spodobała mi się wypowiedź Ronalda:
"To medalion mnie nim czynił. Byłem zaślepiony zazdrością i maniony przez Twoje słowa. Nigdy nie zdradziłbym własnych przyjaciół, których cenię niż swoje życie a te dziewczynę kocham. Ty nie wiesz, co to jest miłość."
Niby banalne stwierdzenie, ale szczerze mówiąc - wszystko ujęłaś doskonale, co spowodowało, że te słowa nabrały emocjonalnego znaczenia i udowodniły, że Ronald nie jest znowu takim okropnym człowiekiem.
Mam nadzieję, że epilog nie będzie smutny, a raczej wesoły. W końcu powinni znaleźć jakieś światło w swoim życiu.
Buziaki, Donna
Nie martw się kochana Epilog będzie zarazem początkiem trzeciej części.
UsuńDziękuje że Ci się podobało gdyż Twa opinia jest dla mnie bardzo ważna.
dziękuje że czytasz i pojawiasz się na blogu.
ogólnie to uważam, że blog jest spoko, ale jednak moim zdaniem Hermiona trochę za dużo wycierpiała. Lubię jak dzieję się coś złego w blogach ale bez przesady, a już totalnym przegięciem było uczynienie z Freda geja ;)
OdpowiedzUsuń